4


- wrócił po mnie... - padł na kolana, blednąc. Niektórzy wymiotowali, paru juniorów prawie nawet uciekło.

Upiór tylko poprawił długie włosy i wyciągnął kościstą łapę ciasno oplecioną zgniłą skórą. Nie miała żadnych mięśni ani tłuszczu. Czarne, długie palce, zakończone szponami wskazały na Wei Yinga. - jestem tu tylko po niego. Nie obchodzicie mnie wszyscy.

Patriacha Yiling nigdy nie był lubiany przez ludzi... tak bardzo jak teraz! Całe Gusu Lan dałoby się posiekać za swojego seniora w czarnych szatach. Tak więc przed nim zaraz stanął cały zastęp juniorów, seniorów, Xichen, Wanyin i...Lan Qiren?! Wszyscy z wyciągniętymi mieczami w stronę trupa.

Jedynie Lan Zhan trzymał miecz opuszczony a oczy miał wbite w twarz... twarz posklejaną jakby z wielu martwych członów, strzępów tylko... lecz tak znajomą.

Spojrzał na rozpuszczone, długie włosy, które powiewały na wietrze i na czerwoną wstążkę, której nigdy by nie zapomniał.

- Wei Ying...- wymamrotał w stronę upiora. Zaiste, twarz, choć przedziwna należała do Wei Wuxiana... a raczej jego poprzedniego wcielenia. Martwe, rozerwane ciało Patriachy Yiling ożyło. 

***

Nie da się zapomnieć twarzy swojej pierwszej miłości. Nie da się usunąć z pamięci tych natarczywych uśmiechów, złośliwego śmiechu. Lan Zhan nigdy nie zapomni swoich pierwszych grzesznych, samotnych nocy z tą twarzą właśnie w głowie. Wstydu, jaki potem czuł widząc go naprawdę.

I nie zapomni wstydu, gdy zawiódł. 

Lan Zhan obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli mu upaść, bo pozwolił ten jeden raz, siedemnaście lat temu. Nigdy więcej. I choć ciężko jest wojować z kimś o twarzy twej dawnej miłości, zrobi to.

***

Hanguang-Jun wsparł Wei Yinga, aby nie klęczał na brudnej ziemi, po czym uniósł miecz. Szlachetności jego lica nie sposób opisać słowami, wszak był wojownikiem nad wojownikami. Napełniony poczuciem sprawiedliwości i odwagą, wymierzył końcem miecza w kreaturę przed nimi.

- Wei Ying mój. - oświadczył krótko.

Trupowi chyba nie widziało się walczyć z Lan Zhanem, bo aż zagotował się ze złości. Okropny zapach krwi i spalonego ciała, roztaczał się daleko od niego, przez co ciężarny Patriacha dostał okropnych mdłości.

- Zapamiętajcie, że wrócę. I sami go oddacie lub on sam do mnie przyjdzie. On to ja. Znam wszak siebie. - przerażający głos brzmiał w uszach kultywatorów. Upiór wiedział, że Wuxian zawiedzie swoich bliskich, w końcu nie byłby sobą, gdyby było inaczej. - nie zastanawialiście się nigdy, skąd ten "dar"? - patrzył wprost na brzuch mężczyzny. - to cud, to niemożliwe, to... czarna magia? - ten posklejany Wei Wuxian był niesamowicie arogancki... tak jakby był uosobieniem samych złych cech swojego prawdziwego ja.

- Zamknij się! - Jiang Cheng odzyskał siły i zaatakował, lecz jedyne w co trafił, to pustka. Zjawa znikła, tak samo jak się pojawiła a z nią większość wrogiej aury. Wszyscy jeszcze chwilę pozostali w czujności, potem nadszedł szok i strach.

- Wei Ying! - Wangji podniósł męża, sądząc że jest zemdlony, lecz jego oczy były szeroko otwarte. Uginały mu się nogi pod ciężarem grzechów i rozczarowań obu żyć. Jak mógłby się łudzić, że jego śmierć odkupi winy a nowe życie pozwoli wszystko naprawić? Jak bardzo naiwnym durniem jest, by wierzyć, że dane będzie mu umrzeć w spokoju i późnej starości? Kiedyś jednak narażał tylko swoje życie, teraz było ono złączone z Lan Zhanem i ich nienarodzonym dzieckiem... Dzieckiem, które jak już wiadomo musi być dziełem nieczystych mocy, zagrażających im wszystkim.

Ah, czy nie lepiej się zabić?

- Zabierzcie go do medyków. - Xichen poradził bratu i Sizhuiemu, który czuwał przy dobranym ojcu. Podszedł do Jiang Chenga - jak się czujesz... liderze sekty Yunmeng? - zapytał pod uważnym wzrokiem wuja.

- nic mi nie jest. Chcę tylko skopać tyłek temu... temu czemuś... - "o twarzy mego brata, którego doprowadziłem do śmierci".


Bo oczy tego Trupa miały ciekawą zdolność wzbudzania winy. Patrząc w nie, dostrzegałeś czyste zło, wszystko, co popsułeś i czego żałujesz w życiu. - muszę iść. - odrzucił troskliwe ramię Xichena i oddalił się prędko. 

Strach jest silną bronią, złamanie tych, którzy zdali się nigdy nie upadać na kolana jest też sygnałem dla tych słabszych. Patriacha Yiling zemdlał ze strachu i upadł na kolana przed żywym trupem - to oznacza, że sprawa jest poważna. Oznaczało to panikę, powszechne plotki i prawdziwy chaos, bo takie wieści szybko się rozchodzą.

Teraz, gdy spał w Pawilonie Medycznym, Xichen, Wangji i Lan Qiren siedzieli nieopodal  i żywo dyskutowali.

- On go zna.

- Miało jego twarz. Wychodzi na to, że to posklejane z miliona części... poprzednie ciało Wei Wuxiana. - analizowali wuj i brat Lan Zhana a on tylko milczał i patrzył w stronę swojego śpiącego męża. Jedyne, czego chciał w życiu to ochraniać swoją rodzinę przed złem, jednak wychodzi na to, że nie będzie mu dane spocząć w pokoju, nie mogą się nawet cieszyć cudem, jakim jest oczekiwane dziecko... bo ono też... jest dziełem sił zła? Nie mógł w to uwierzyć. - Pozostaje pytanie, kto pozbierał te szczątki i...

- Nikt. - przerwał Lan Zhan - ich się nie dało pozbierać. - powiedział stanowczo a wiedział, co mówi. Sam przed  ponad piętnastoma laty próbował odnaleźć ciało mężczyzny, którego kochał, by móc go pochować. Wszystko na próżno, rozerwany na strzępy Wei Wuxian nie tylko utracił ciało ale i duszę. Samo wspomnienie tego sprawiało, że Lan Wangji czuł przeszywający ból w piersi. To jak bardzo za nim tęsknił... a potem, gdy obiecali sobie spotkać się za pół roku a on nie przyszedł. Jak mocno go szukał przez rok i...

Wtedy zrozumiał wszystko. Prawie przeklął, ale ugryzł się w język - To ten trup musi być tym, który porwał Wei Yinga. - wstał i powiedział donośnym głosem. Wszystko by się zgadzało. - Albo ci, którzy go ożywili. Zrobili to z pomocą energii życiowej Wei Yinga w ciele Mo Xuanyu, aby ożywić poprzednie ciało Wei Yinga. - wypowiedział wiele słów naraz i aż rozbolała go głowa.

To by wszystko tłumaczyło... zanik pamięci jego męża, który utrzymywał, że nie pamięta co się działo, gdy był porwany... ale też to, że komukolwiek udało się go pojmać. Patriacha Yiling był i jest potężny i nie łatwo go podejść, bo prócz wielkiej siły, ma też dar sprytu i szybkiego myślenia. Ale pamięci nigdy nie miał dobrej, wymazując wszystko, co go w przeszłości raniło. Wydarzenie z  ożywieniem jego poprzedniego ciała, posklejanego z tak małych kawałków musiało być dla niego na tyle traumatyczne, że zupełnie je wyparł.

Czyli nie okłamał go. Lan Zhan podszedł do łóżka Wei Yinga i pogłaskał go po głowie, wzdychając cicho.

- Jest z nim tyle problemów, nasza sekta pakuje się w nieswoje kłopoty. - oskarżył go wuj. Hanguang-Jun spojrzał na niego zbolałym wzrokiem i dumnie się wyprostował - to nas z niej wyrzuć, wuju. - powiedział, kłaniając się. - wolę żyć bez swojej rodzinnej sekty niż bez mojego męża. - zadeklarował.

Napięcie można było wyczuć z dala, dlatego zawsze łagodny Xichen postanowił je zniwelować - proszę, nie kłóćmy się. Wei Wuxian należy teraz do naszej sekty, wuju. Z twojej zgody... - przypomniał mu. - A nikczemnicy, którzy wykorzystują ciało i duszę Wei Wuxiana zagrażają całemu światu kultywacyjnemu. Ta metoda, którą wykorzystali jest mi nieznana i obawiam się, że może pochodzić z nieznanych, dalekich nam stron.

Lan Zhan przypomniał sobie, co mówił Wei Ying o śniącym mu się mężczyźnie - bracie, skąd pochodzą ludzie o dużych, jasnych oczach i białych włosach starca, które mają mimo młodego wieku? - zapytał, czując że jest coraz bliżej rozwiązania tej sprawy i ochrony tych, których kochał. A to dodawało mu sił.




****

HEEEEEEEEJ nowy rozdział napisałam całkiem szybko, hehe! Zbliżamy się do rozwiązania zagadki. Zszokowani? Jak się wam podoba? 

do następnego!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top