San

Witajcie koledzy, pokażcie ile Was jest, proszę!

Następnego ranka, Wei Wuxian obudził się z okropnym samopoczuciem. Ból głowy, kości, mdłości i dreszcze.
Najgorsze jednak, że wzrokien unikał złotych oczu męża.
To bolało mocniej, w serce.
Dlaczego, ah dlaczego, on się nigdy nie nauczy?
Że może mu wszystko powiedzieć...

Zerknął na Wei Yinga, gdy ścielił ich łóżko. Może dlatego, że nie rozmawiał z nim o tym?
Smutny Wuxian gładził swój brzuch, spoglądając w okno.

- A-Xian. - mruknął łagodnie, miękko. Swoim jasnym głosem chciał zapewnić go o tym...- możesz mi wszystko powiedzieć. Chcesz mi coś powiedzieć? - złapał go za dłonie. Patrzył w te fiołkowe oczy przestraszonego człowieka, który boi się i wstydzi tego, co robi.

***
Xichen tulił do siebie Chenga.
Ślub nic nie zmieni, wmawiał sobie.
Najważniejsze jest uczucie.

Jiang Cheng milczał, bo inaczej niż milczeniem, uczuć tak delikatnych nie umiał wyrażać. Zmartwienia; o nich, o ślub, o brata, o sektę... to dużo cierpienia jak na jedno życie jednego człowieka.

- też czujesz tę dziwną aurę?  - zapytał nagle Lan Huan, delikatnie się unosząc. Jiang Cheng skupił swoje zmysły kultywatora i również zerwał się do siadu. Silna aura pojawiła się tak nagle...

- tak!

***

- Lan Zhan... będziesz wściekły. - Wei Ying potarł nos, wiedząc już jak to wszystko się skończy. Jak zwykle chciał dobrze, chciał sam to rozwiązać i nie mieszać w to innych. I jak zwykle zawiódł. Próbował obrócić wszystko w żart - śmieszna sprawa, bo...- zamilkł pod uważnym spojrzeniem męża. To była ta spokojna, stanowcza i poważna strona Wangjego, Naczelnego Kultywatora, lśniącego Drugiego Jadeitu. Aż można żałować, że się psuje taki ideał... - bo to ja. To ja zabiłem te kury i tych wieśniaków i w ogóle wszystko co się dziwnego działo... to ja. - przyznał dziwnie normalnym tonem. Zdradzało go tylko drżenie rąk.

Lan Zhan nie wydawał się być specjalnie zdziwiony, choć cień rozczarowania znaczył teraz jego szlachetne lico. Wei Ying więc kontynuował. - chyba lunatykuję... albo coś takiego. Codzień tuż przed świtem budzę się przed Jingshi, jest mi niedobrze a dłonie mam we krwi. Potem dowiaduję się, że w nocy była jakaś masakra. Ale nie robię tego specjalnie! Przysięgam, nic nie pamiętam... po prostu jestem w łóżku a budzę się na zewnątrz, cały mokry i we krwi. - prawie już szlochał, wiedząc jakim brzemieniem jest dla męża.

- wierzę ci. - odparł na jego zapewnienia. Był zły, że Wei Wuxian nie podzielił się tym z nim wcześniej. Tak wiele razem przeszli, tyle widzieli i tyle czuli a on nadal nie umie się nauczyć tak prostej rzeczy. - masz mi mówić wszystko. Wszystko, Wei Wuxian. - użył jego oficjalnego imienia, aby podkreślić powagę sytuacji. Spojrzał w te przestraszone oczy. - rozumiesz?

- Tak. Przepraszam... sam niedawno dopiero zrozumiałem co to znaczy... - spuścił głowę, która zaraz została delikatnie pogłaskana. Jak?

Jak Lan Zhan to robił... jakim cudem zawsze zostawał bezpieczną opoką, spokojnym portem wśród sztormu? Dobrze. Będzie dzielił się wszystkim. Naprawdę...

- I jeszcze. Śni mi się ciągle mężczyzna...

- jaki mężczyzna? - ta informacja zdawała się zezłościć Wangjego nawet bardziej niż ta poprzednia. Podniósł się a uszy miał czerwone.

- oh, nie w ten sposób, Lan Zhan. - ten wybuch zazdrości, jak na ironię zmiękczył atmosferę i pozwolił nawet łzom opuścić oczy Patriachy Yiling, ale wraz z cichym śmiechem - nie tak... on stoi na ogromnej łodzi. Ma jasne włosy i wielkie oczy.

- to starzec?

- nie. Jest młody, choć ma jasne włosy starca... są koloru zboża albo słońca. A oczy ma jak ślepy, niebieskie. Jednak wszystko widzi.

- rozumiem. - Lan Zhan pokiwał głową. Zamierzał to sprawdzić, jak tylko skończą rozmawiać. W bibliotece może znaleźć się coś na temat oczu ślepca, który widzi lub młodzieńca z jasnymi włosami...

Dreszcz.

Dreszcz to za mało powiedziane. Wei Yingiem wstrząsnęło nagle coś... coś okropnego, gorący ból, jakby polizał go ogień a jednocześnie odrażająca, zimna otchłań w środku. Zaczął drżeć z zimna i pocić się z gorąca. 

- Wei Ying! - Lan Zhan natychmiast go podniósł i próbował mu pomóc. Z zewnątrz dało się słyszeć okrzyki. Coś o straży, coś o szyku obronnym. Młodszy zasłonił usta.

- o, nie. 

- Zostajesz tu. - Hanguang-Jun od razu dobył Bichen i kierował się do drzwi.

- Nie ma mowy! - Wei Ying za to pochwycił flet i zarzucił sobie na ramiona szatę Gusu swojego męża, z powodu braku innej w pobliżu. - kryj nas. - jego i dziecko. Wangji wiedząc, że nie odwiedzie męża od tego, co zrobić zamierza, kiwnął tylko głową i musiał zadbać o jego bezpieczeństwo. Wziął go za rękę i pośpiesznie udał się na dziedziniec główny, gdzie wśród postaci ubranych na biało panowało niemałe poruszenie, a wręcz panika. Wei Wuxian zobaczył tylko fioletową szatę i blask Zidiana.

Chwilę potem Jiang Cheng, padł na tłum, odrzucony wielką siłą.

- A-Cheng! - krzyknął niemal równocześnie z Xichenem.

To, co zobaczył, gdy skierował oczy na środek zbiorowiska, przeszło jednak jego najśmielsze koszmary.

No, właśnie. Koszmary. To nie były tylko koszmary i senne wytwory chorej od cierpienia głowy, to nie były nawet febrowe mary, ni gorączkowe lęki. On tu był naprawdę. I przyszedł po niego.

- Wei Wuxian. - zabrzmiał głos, gorszy niż dźwięk łamanego miecza, niż skrobania paznokci o kamień, gorszy niż krzyk bólu, głośny i cichy zarazem, ani kobiecy ani męski, jakby złożony z tysięcy gardeł naraz.

- wrócił po mnie... - normalnie Wei Ying stawiał czoła wrogom z pewnością siebie, żartował i był pełny mądrości i sarkazmu. - wrócił po mnie... - blady, upadł na kolana, łapiąc się za brzuch.






-----

HUHEHEUEHUEHUEHUEHUEHUUE witajcie koledzy czas rozwiązać nierozwiązane tajemnice

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top