5
Xichen niewiele już rozumiał. Działy się dziwne rzeczy, ale przecież to żadna nowość w świecie kultywacyjnym. Westchnął.
- wybacz, ale nie słyszałem o takich ludziach. Wiem, że istnieją inne krainy i kraje, więc może i tacy są. Przeszukam bibliotekę i znajdę informacje o nich. - obiecał, choć stanowczo wolałby już zapomnieć o wszystkim i wtulić się w Chenga, nacieszyć się nim przed ich ślubami z innymi kobietami...
Ale czy w przypadku takiego zagrożenia nadal się one odbędą?
Zerknął na Lan Zhana, trzymał on męża za rękę i gładził bladą twarz zemdlonego mężczyzny.
Zawsze tak na niego patrzył. Nigdy nie krył troski i swoich uczuć do niego, bo gdy go już stracił, nie mógł do tego dopuścić drugi raz.
Nie obchodziło go, co pomyślą inni ludzie. Wybrał Wei Yinga i zdobył go, mimo wszelkich przeszkód.
Sam czasem też chciałby mieć taką siłę i pewność siebie.
Lan Zhan nie bał się rozwinąć skrzydeł, nigdy nie zawahał się czy warto oddać życie za swoją miłość.
I w końcu dostał to samo od Wei Wuxiana.
Martwił się o nich, to oczywiste. Przecież pokochał wybranka swojego brata, jak własnego młodszego brata. Zawsze współczuł mu ciężkiej przeszłości i zdolności pakowania się w kłopoty, ale Wei Ying kochał jego młodszego braciszka i chronił go.
On sam musiał też ich chronić.
***
Wei Ying powoli otworzył oczy i zobaczył zmartwioną twarz Lan Zhana. Widok, którego najbardziej się spodziewał.
- Lan Er Gege... hej. - uśmiechnął się lekko i westchnął, rozciągając się.
- nie wstawaj. - ten poprawił mu mokry ręcznik na czole i podał zioła do wypicia. Obok niego siedział Lan Sizhui.
A dalej Lan Qiren.
I Jiang Cheng.
I cała masa juniorów zerkała na nich przez okno, nie wpuszczana przez medyków. Gdy się obudził, zaczęli machać i krzyczeć "seniorze Wei, seniorze Wei, obudziłeś się!".
Wei Wuxian uśmiechnął się blado i poczuł takie dziwne, miłe ciepło gdzieś przy piersi.
Oni... naprawdę martwili się o niego. Nie byli źli, że sprowadził upiora. Nikt nie wyglądał na wściekłego. Nawet Lan Qiren.
- odpoczywaj, Wei Wuxian. - zwrócił się do niego - a my dopilnujemy, by tobie i dziecku nic się nie stało.
- Wuju. Czy mogę poprowadzić oddział szukający żywego trupa, który manipulował Wei Yingiem? - Wangji wstał.
- tak. - pozwolił Qiren.
- nie! - mąż Naczelnego Kultywatora, zerwał się do siadu i zaczął protestować.
Jiang Cheng nie mógł słuchać tych bzdur.
- to moja wina. Nie mogę pozwolić, by ktoś przeze mnie zginął znowu! Sam rozwiążę tę sprawę, tylko odzyskam siły. On chce tylko mnie, nikt nie musi tracić życia... - nalegał jego głupi brat.
Zatkał mu mordę ręką ku niezadowoleniu Lan Zhana. - zamknij się. Myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie? Pokonamy upiora, bo jest zagrożeniem dla wszystkich a ty w spokoju będziesz tu siedział, bo jesteś w ciąży. Nie narażaj dziecka. Masz leżeć i odpoczywać, my zabijemy drania, który nie pozwala nam w spokoju żyć. Mam rację, Lan Wangji? - zwrócił się ostro do szwagra.
- tak. - możliwe, że Lan Zhan pierwszy raz w pełni zgodził się z liderem sekty Jiang. Lan Xichen patrzył na niego lekko zarumieniony, ze spokojnym czołem.
Wiedział, że każdy z nich jest silny i stawią czoła przeciwieństwom.
- Lan Sizhui, każ przygotować broń i niech połowa seniorów sekty Lan...
- i sekty Yunmeng Jiang. - dodał Wanyin patrząc hardo w oczy wzruszonego Wei Yinga.
-... tak. Niech przygotowywują się do misji. Wyruszamy na misję przeciw niebezpiecznemu trupowi, który próbuje zagrozić mężowi Naczelnego Kultywatora i zepsuć dobre imię jego. To obraza przeciw wszystkim sektom. - powiedział oficjalnie jak ma brzmieć rozkaz.
Zachwycony Yuan skłonił się i szybko oddalił wykonać zadanie.
Serce Wei Yinga biło szybko. Wszyscy jednoczą się, nie by go pokonać, a obronić.
Jest z nimi, nie przeciw nim. Nie sam. Tylu ludzi chce mu pomóc, z żadnego innego powodu jak... miłość?
Poczuł lekkie kopnięcie i otarł łzę. - dziękuję. - powiedział tylko.
- między nami nie ma potrzeby słów dziękuję i przepraszam. - przypomniał mu mąż.
- uważaj na siebie. - poprosił tylko cicho Wei Ying, rozumiejąc swoją sytuację. Tym razem jego rolą było po prostu czekać. Nic nie robić i z pokorą i wdzięcznością oczekiwać pomocy. Pozwolić na nią.
Abstolunie do tego nie przywykł, ale właśnie zrozumiał, że tak ma być.
- a ty nie psoć.
- dobrze. - pocałował tylko krótko usta Lan Zhana, ufając że wróci cały i zdrowy.
Chciałby wziąć sprawy w swoje ręce i rozwiązać tę sprawę.
Ale nie mógł. Położył dłoń na brzuchu. Nie zastraszy go nikt. Dziecko jest darem, nie żadną sztuczką trupiego Wei Wuxiana z przeszłości.
"To nie jestem ja. To nie jestem ja." Powtarzał sobie w myślach.
***
Hanheian-Jun - Pan Niosący Ciemność przystanął i dotknął miejsca, gdzie powinno być jego serce, ale oczywiście w piersi nie miał nic prócz mroku i zgnilizny.
Poczuł tam jakieś dziwne, bolesne ciepło.
Wzruszył ramionami. Niemożliwe, by Wei Wuxian uniknął kary. On był NIM. Znał jego i wszystkiego jego lęki. I zamierzał go nimi wykończyć. Wystarczy zostawić go samego.
W tym celu odwróci od siebie uwagę kultywatorów...nimi.
- Pojawicie się na weselu mojego brata - zaśmiał się dusząco - i tam was poznają jako przybyszów niosących pokój...
Białogłowy mężczyzna, w swoich stronach zwany po prostu blondynem, kiwnął głową, rad z możliwości opuszczenia tej cholernej jaskini i spełnienia planu.
Siema siema
Oto nowy rozdział
Możecie się radować :)
I martwić co siedzi mi w głowie.
Btw, zachęcam do lektury moich innych książek:* papa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top