■ 7 ■

Steve nie widział najmniejszego problemu we wstawaniu tuż po pierwszych dźwiękach budzika. Niektórzy rzucali urządzeniem za okno, inni wyłączali je i szli spać dalej, a jeszcze inni ignorowali wyjący alarm i spali tak długo, dopóki któryś z wkurzonych domowników nie przyszedł własnoręcznie go zdezaktywować.
Steve nie był żadnym z nich. Jemu wystarczały pierwsze dźwięki, a momentalnie otwierał oczy, wyłączał budzik i wstawał, nie przeciągając całego precedensu nawet o minutę. Następnie ubierał się w luźny dres i wychodził z domu, nie budząc przy tym matki nawet jednym szelestem.

Czasami Sam żartował, że od Steve'a świętszy był tylko papież.

Te i inne słowa chłopak wspominał podczas porannej przebieżki po pobliskim parku, uśmiechając się pod nosem do własnych myśli. Nigdy nie zakładał słuchawek do biegania, w przeciwieństwie do wszystkich jego znajomych. Lubił słyszeć swój cięższy oddech, rytmiczne uderzanie butów o chodnik, dźwięki budzącego się do życia miasta, okazjonalny trel ptaków z gałęzi pobliskich drzew. To była jego muzyka, dająca mu kopa bardziej niż nawet najszybszy kawałek Britney Spears.

Czasami widział gdzieś na innej alejce uczniów ze swojej szkoły, takich jak chociażby Petera Parkera, Pietro Maximoffa, czy właśnie wspomnianego Sama. Jeżeli z którymś z nich nawiązał kontakt wzrokowy, skinął mu głową, jednak nigdy nie zatrzymywał się żeby pogadać, czy biec razem. Kiedyś próbował tak z Samem, jednak szybko okazało się, że ma zupełnie inne tempo niż jego przyjaciel i czym prędzej porzucili ten pomysł.

Dzisiaj również gdzieś po prawej mignął mu czarnoskóry chłopak, jednak nie zdążył się z nim przywitać.
Stwierdził jednak, że to niczemu nie szkodzi. Przecież zobaczą się za jakąś godzinę.

Po przebiegnięciu wyznaczonej trasy wrócił do domu, wchodząc równie cicho jak wcześniej wychodząc i ruszył od razu pod prysznic, gdzie zmył z siebie pot oraz resztki porannego nastroju. Odświeżony ruszył do pokoju, po czym ubierając się szybko odpalił laptopa, sprawdzając swoją skrzynkę mailową.

Pusta.

Albo raczej, pełna, ale jakiegoś zwyczajowego spamu, a nie interesujących go wiadomości.

Tak samo jak od trzech dni. Od momentu, kiedy wysłał zgłoszenie...

Potrząsnął głową, pozbywając się szybko niechcianych myśli. Mieli jeszcze pięć dni, żeby wysłać odpowiedź. Dopiero po tym czasie zacznie się martwić, jeżeli nadal nic nie dostanie.

Z tą myślą wyłączył komputer i ubrał w końcu skarpetki, zabierając leżącą pod biurkiem torbę oraz schodząc na dół. W kuchni, bez zbędnego ociągania się, zaczął przygotowywać śniadanie, które tym razem składało się z sałatki oraz świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy. Kiedy był przy nakładaniu wszystkiego na talerze, usłyszał na schodach ciche kroki. Chwilę później w drzwiach ukazała się jego matka, zawiązująca kokardę szlafroka z lekkim uśmiechem na ustach.

- Dzień dobry Steve.

- Cześć mamo. Wracaj do łóżka, wiem, że późno wróciłaś ze szpitala. Jak wstaniesz śniadanie będzie czekać. - Podszedł do niej i delikatnie ucałował ją w policzek, na co posłała mu pełne czułości spojrzenie.

- Nie musiałeś kochanie. Dziękuję, ale naprawdę nie musiałeś. Kanapki też już sobie naszykowałeś widzę, ech, to po co ja się stara w ogóle tu tarabaniłam...

- Mamo...

- ...jak moje duże, odpowiedzialne dziecko już sobie ze wszystkim poradziło. No już, nie rób takiej miny, przecież już wracam do łóżka. Uściskaj tylko ode mnie Bucky'ego. Powodzenia w szkole kochanie. - Sarah podeszła do syna, który usłużnie pochylił się, aby mogła złożyć na jego czole delikatny pocałunek, po czym odwróciła się i ruszyła z powrotem do sypialni.

Steve patrzył, jak znika w przejściu. Myślała, że on nic nie widzi, ale on wiedział. On zawsze wiedział.

Była wycieńczona po nocy na oddziale, więc musiało być naprawdę ciężko. Widział spięcie jej ramion, znużone spojrzenie, lekko opadające powieki i przygarbione plecy. Nawet jeżeli maskowała wszystko uśmiechem i niefrasobliwym podejściem do tematu Steve wiedział, że jego matka jest wykończona i nie wyobrażał sobie, żeby miała jeszcze rano wstawać robić mu śniadanie, po przespaniu niecałych czterech godzin.

Wydał z siebie ostatnie zmartwione westchnienie i usiadł do śniadania, w międzyczasie wymieniając wiadomości z Barnesem, który żartobliwie pytał, czy "księżniczka aby na pewno tym razem nie zaspała". Steve nie widział nic zabawnego w tym, że jeszcze nigdy mu się to nie zdarzyło, ale z jakiegoś powodu Sam i Bucky uważali to za jeden z bardziej zabawnych faktów na jego temat. Obiecali nawet, że kiedy zaśpi po raz pierwszy, Sam wyprawi u siebie z tej okazji imprezę. Steve mógł na to tylko przewracać oczami.

Po zjedzeniu pozmywał szybko i wytarł naczynia, po drodze łapiąc za swoją kurtkę i kluczyki od motocyklu. Wszedł do garażu i sprawnie odpalił maszynę, aby już po chwili wyjechać nią na drogę. Pod mieszkaniem Barnesa zjawił się po mniej niż dziesięciu minutach, zastając przyjaciela przed blokiem, robiącego coś w telefonie.

- Ładuj się. - Steve rzucił mu kask, który chłopak bez problemu złapał, posyłając Rogersowi swój lekki, lekko zadziorny uśmiech.

- Pozdrowienia dla mnie? - Zapytał, usadawiając się za Steve'm i obejmując go w pasie.

- Pozdrowienia dla ciebie.

- Cudnie. Wiesz, że jeszcze jedna wypłata i będę już mógł go kupić? - Bucky wrócił do tematu swojego wymarzonego motoru, na którego kupno zbierał już od dłuższego czasu, ale z powodów samotnego utrzymywania się nie mógł sobie pozwolić. Nie chciał już dłużej być zależny od Steve'a, który oczywiście doskonale to rozumiał, ale jednocześnie nie miał nic przeciwko pomaganiu przyjacielowi, o czym informował go na każdym kroku. Zwyczajnie polubił ich poranne wspólne przejażdżki do szkoły.

- To super! Dogadałeś już wszystko z gościem który go sprzedaje? - Zapytał Steve, obserwując zakładającego kask Bucky'ego. Chłopak pokiwał mu głową, dając do zrozumienia, że owszem, ale porozmawiają na miejscu. Rogers wobec tego odwrócił się i odpalił maszynę, włączając się do ruchu. Kiedy zaparkowali na parkingu, Steve standardowo zgasił silnik i poczekał, aż podejdzie do nich czekająca przy drzwiach wejściowych Natasha.

- W końcu - mruknęła tylko na przywitanie, obu witając krótkim buziakiem w policzek. Steve wiedział, że tak naprawdę nie jest ani zła, ani zniecierpliwiona, bo czekać mogła najwyżej trzy minuty, jeśli tylko wziąć pod uwagę spóźniający się autobus.

- Ciebie również miło widzieć, wiesz? - Parsknął Bucky, z podobnym co ona rozbawieniem w oczach.

- Mówiłeś mu? - Zapytała dziewczyna, kiedy zaczęli się kierować w stronę budynku, przyłączając się do fali zmierzających tam uczniów.

- Hm? O czym konkretnie? - Rogers zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, o jaką dokładnie sprawę chodzi Natashy.

- Thor w końcu zaprosił gdzieś Bruce'a. - Rosjanka po krótkim przewróceniu oczami zwróciła się bezpośrednio do cierpliwie czekającego Barnesa.

- Ściemniasz - parsknął chłopak, posyłając jej niedowierzające spojrzenie.

- Steve mi świadkiem, że to prawda! Znaczy, pierwotnie Thor chciał go zaprosić do siebie, ale Bruce jak zwykle nie ogarniał rzeczywistości w jego obecności i wyleciał z jakimś pytaniem w rodzaju ,,ale po co".

- Jezu - Bucky walnął się otwartą dłonią w czoło, ku rozbawieniu Rogersa, który ukrył chichot w kołnierzu swojej bluzy.

- Ale spokojnie! Thor wybrnął. Powiedział, że byłby wdzięczny, jakby mógł mu pomóc w jakimś projekcie z chemii. Więc ostatecznie udało się pięknie - oznajmiła Natasha z szerokim uśmiechem na ustach.

- Ta, pięknie. Znając ich i tak coś spaprają - mruknął Bucky, mimo wszystko układając usta w małym uśmiechu.

- Ej, swatki. Zajmijcie się swoim życiem miłosnym, co? I nie kochana, friendzonowanie Clinta się nie liczy.

Oburzone spojrzenie Natashy spotkało się z niewzruszoną postawą Steve'a, więc fuknęła tylko i mrucząc pod nosem ,,a spadaj Rogers" ruszyła pod swoja klasę.

- Ałć, Steve, jak ty doskonale wiesz, gdzie uderzyć. - Bucky przyłożył dłoń do klatki piersiowej, tuż nad sercem. Minę miał przy tym iście szatańską, jak za każdym razem, kiedy ,,jego kulturalny Steve" gasił ludzi w podobny sposób.

- Ty też lepiej idź się już przebrać, bo Yondu ci każe biegać dodatkowe kółka i będziesz potem stękać, że masz zakwasy.

- Dobra, dobra, na mnie tego tonu nie używaj. Wiem, że chcesz zostać sam na sam z podręcznikiem od swojej ukochanej historii, ale spokojnie, masz jej teraz dwie godziny, zdążysz się nacieszyć - Bucky wyszczerzył się do niego po raz ostatni, uchylając się przed niezbyt przekonującym ciosem w ramię, po czym ruszył lekkim krokiem w głąb korytarza. Steve patrzył za nim, dopóki nie zniknął za zakrętem, po czym westchnął i faktycznie wyjął swoją książkę od historii. On zwyczajnie lubił być przygotowany do zajęć.

***

- Ja nie twierdzę, że Heimdall nieciekawie opowiada, ale twoja mała obsesja i tak jest przerażająca - Carol rozwarła szczęki w potężnym ziewnięciu, które niedbale zasłoniła dłonią, posyłając Rogersowi długie spojrzenie. Chłopak wzruszył tylko ramionami, doskonale wiedząc, że chyba nikt w tej szkole nie podziela jego zamiłowania do tego przedmiotu. Może tylko Vision, ale nie miał z nim aż tak dobrego kontaktu, żeby wypisywać do niego w środku nocy o nowej historycznej ciekawostce, z którą właśnie się zapoznał, czy dawać upust swojemu rozemocjonowaniu przed każdym testem.

Carol, z którą siedział na prawie każdym przedmiocie, trudno było posądzić o wielki zapał na lekcjach. Uaktywniała się tylko na WOSie i podczas wychowania fizycznego, przez pozostałe lekcje obserwując tylko co rusz wyciągniętą ku górze rękę Steve'a. Chłopak do tej pory zastanawiał się, jakim cudem miała tak dobre oceny, przy tak małym zaangażowaniu.

- Nawet nie będę się starał na to odpowiedzieć.

- Nawet bym o to nie prosiła.

- Danvers! - Oboje odwrócili się w kierunku wołającego dziewczynę głosu, rozpoznając w nim Eddie'go Brocka.

- No cześć Eddie, co cię sprowadza? - Carol uśmiechnęła się do chłopaka szczerze, przystając w miejscu.

- To o co prosiłaś złociutka - mrugnął do niej, wywołując na jej twarzy szeroki uśmiech.

- Jezu, Eddie, jesteś najlepszy! - Przytuliła go mocno, sprawiając, że przyjaciel zaśmiał się głośno.

- Wiem, wiem, jedyny w swoim rodzaju, cudotwórca, obrońca uciśnionych, au! Dobra, już przestaję. - Wywrócił oczami, krzywiąc się na słabe uderzenie, które zafundowała mu dziewczyna. Ta natomiast odwróciła się od niego, z bardzo zadowoloną z siebie miną i spojrzała przepraszająco na nadal stojącego obok Rogersa.

- Steve, kochany, muszę cię przeprosić, ale Eddie i ja mamy do pogadania. Więc, jeżeli się nie obrazisz...

- Jasne, nie ma sprawy. I tak właściwie idę na stołówkę, jestem umówiony z Natashą - odparł od razu, uśmiechając się ze zrozumieniem, po czym pożegnał się z nimi krótko i ruszył do wcześniej wspomnianego przez siebie miejsca.

Stołówka Shield High nie różniła się od wszystkich innych na całym świecie. No, może była trochę większa, niż przeciętna, ale i tak każda rzecz była tu doskonale znajoma. Charakterystyczny, stołówkowy zapach, gwar i ogólny hałas (którego Steve szczerze nie rozumiał, bo przecież wszyscy powinni być chociaż trochę ciszej, z buziami zatkanymi jedzeniem), stoliki poustawiane tak, żebyś zahaczył przynajmniej o jeden podczas przeciskania się między nimi oraz podświadome, wszechogarniające uczucie, jakby wszyscy się na ciebie gapili, kiedy tylko postawisz stopę w wejściu. Boże, Steve naprawdę nie znosił tego miejsca.

- Hej - mruknął z ulgą do swoich przyjaciół, kiedy w końcu przedostał się do ich stojącego pod ścianą stolika. Wszyscy podzielali podobny do niego dyskomfort, więc zawsze starali się znaleźć właśnie taki stojący na uboczu.

- Cześć Steve. - Przywitało go łagodne spojrzenie Peggy oraz to trochę naburmuszone, należące do Natashy. Widział również kierujących się do ich stolika Sama z Bucky'm.

- Co tu taka grobowa atmosfera? - Czarnoskóry chłopak położył swoją tacę na stoliku na miejscu koło Steve'a, z którego został momentalnie zepchnięty przez Barnesa, któremu rzucił spojrzenie obiecujące powolną śmierć w męczarniach.

- Troszeczkę podpadłem rano Natashy - przyznał Steve, zerkając na dziewczynę z najbardziej skruszonym wyrazem twarzy, na jaki było go stać. Wiedział, że gniewa się tylko na pokaz i uda mu się ją udobruchać jednym swoim specjalnym uśmiechem.

- Prawdę powiedziałeś, nie płaszcz się - mruknął Bucky, pijąc kawę ze swojego kubka i nic sobie nie robiąc z piorunującego go spojrzeniem Sama.

- Wybaczam ci - oznajmiła tylko głośno Natasha, teatralnie ignorując poprzednie słowa Barnesa. Steve posłał jej tylko buziaka w powietrzu i każdy zajął się spożywaniem swojego drugiego śniadania.

- Steve, a jak z uczelnią? Miałeś przecież wcześniej składać podanie, żeby mieli dostatecznie dużo czasu na straszenie cię, czy coś takiego nie? - Sam przerwał milczenie wypełnione tylko szelestem papieru i dźwiękiem przełykania. Jak zwykle zjadł najszybciej i teraz dopijając swój sok pomarańczowy wlepił w Rogersa swoje zaciekawione spojrzenie.

- Jeszcze mi nie odpisali. Mają na to, co prawda, jeszcze pięć dni, ale wiecie, trochę się stresuję. - Potarł nerwowym gestem kark, wlepiając oczy w swoją kanapkę.

- Jak cię odrzucą, to pieprzyć ich. - Stwierdził tylko Bucky, przewieszając swoje ramię przez barki przyjaciela, który nawet nie miał siły karcić go za przekleństwo. W ich gronie wulgaryzmy i tak już padały za często.

- Właśnie. Odrzucając jednego słusznego kandydata zrobią z siebie tylko idiotów, a ty i tak sobie poradzisz. - Sam przyznawał rację Bucky'emu tylko wtedy, kiedy chodziło o komplementowanie Steve'a. I koszykówkę.

- Spokojnie chłopcy, przecież jeszcze nic nie odrzucili, nie musicie ich od razu mieszać z błotem. - Peggy uniosła brew w rozbawieniu, jak zwykle chłodno i logicznie oceniając całą sytuację, w przeciwieństwie do swoich zapalczywych kolegów.

- Dzięki Peggy. Wam też dziękuję, napiszę do was w pierwszej kolejności, jak tylko sytuacja się jakoś zmieni - wymamrotał wdzięcznie, posyłając im delikatny uśmiech.

- Spróbowałbyś nie - mruknęła, Carter, uśmiechając się na widok Bucky'ego czochrającego blond czuprynę przyjaciela.

***

Steve pomachał na pożegnanie Barnesowi i odjechał, kierując się do swojego domu. To był długi dzień, a on musiał jeszcze sprawdzić co z mamą i obiadem, pojechać na siłownię i powtórzyć wiadomości na jutrzejszy test z biologii. I tak cieszył się, że Bucky postanowił umyć się u siebie, żeby mógł szybciej wrócić (bo pomimo próśb Barnesa nie zgodził się jechać bez niego). Steve już dawno dostosował godziny swojego kółka do treningów przyjaciela, tak, żeby ten mógł wracać razem z nim, a nie tłuc się komunikacją miejską i była to jedna z rzeczy, za które przyjaciel dziękował mu tylko wtedy, gdy był pijany. Na co dzień tylko burczał niezadowolony, że Steve marnuje swój czas i jak zwykle stawia swoje potrzeby na drugim miejscu.

- Jestem! - Krzyknął Rogers w głąb domu, kiedy wszedł do przedpokoju ściągnąć buty i prawie się przy tym przewracając. Odpowiedział mu krzyk matki, która kazała mu umyć ręce i zaczekać na obiad, który miała zaraz podawać. Steve spełnił jej prośbę, uwijając się szybko i ruszając do jadalni, w której pomógł nakrywając do stołu.

Jedząc rozmawiali o dniu, który przeżył Steve oraz nocce, podczas której Sarah asystowała przy mężczyźnie, który miał poważny atak serca. Z wiadomych powodów, opowieść Steve'a została jednak bardziej rozwinięta.

Po jedzeniu Steve pomógł pozbierać ze stołu i zmył naczynia, po czym wreszcie ruszył do swojego pokoju, by opaść na łóżko i odetchnąć głęboko. Chwila przerwy tylko dla niego, w końcu.

Odpalił komputer. Nie, żeby miał nadzieje na tę odpowiedź, ale nie zaszkodzi przecież tak tylko sprawdzić i ...

Aż się zachłysnął, kiedy jego wzrok zatrzymał się na widniejącym w jego skrzynce mailu. Chociaż przy ostatnim badaniu wzroku nie wyszły żadne nieprawidłowości, to i tak nie ufał teraz swoim oczom, klikając w wiadomość lekko drżącą dłonią.

Ale wszystko tam było! Pozytywne rozpatrzenie jego kandydatury, pochwała jego nadesłanych prac i... prośba o kolejne? Steve przebiegł tekst jeszcze raz wzrokiem, czytając tym razem dokładniej. Według tego co napisali, czekał go teraz test weryfikujący, już ostatni. Miał przysłać w ciągu czterech miesięcy pięć prac: dowolny rysunek panoramy, autoportret wykonany węglami, szkic jakiegoś budynku, obraz martwej natury oraz... akt.

Steve zaczerwienił się lekko wbrew sobie. To przecież nic takiego, wiadomo, sztuka to sztuka sami o to proszą, a on musi podejść do tematu dojrzale. Da radę. Przerysuje kogoś z internetu. Albo nie. Głupi pomysł. To pójście na łatwiznę, oni zresztą też mogą wszystko łatwo sprawdzić, a on potrzebuje wypaść jak najlepiej. Wobec tego model. Tylko kto? Ma poprosić kogoś znajomego? Ale kogo? Peggy? Natashę? Nie, one odpadają, zdecydowanie odpadają. Sam? Cholera, przyjaźnią się, ale prosić o coś takiego, to jednak nie miał odwagi. Bucky...?

Tu myśli Steve'a zwolniły, rozkładając postać jego przyjaciela na czynniki pierwsze.

Bucky był przystojny, jednak to typowego kanonu piękna czegoś mu brakowało. Był zachwycający w szorstkości swojego wizerunku, z pozoru chłodnym spojrzeniu i twardości sylwetki. Gdyby Steve miał go namalować, z pewnością użyłby więcej ostrych, mocnych linii, niż zaokrąglonych pociągnięć pędzla. Dodatkowo proteza, która czyniła cały obraz o wiele ciekawszym i bardziej niepokojącym, uderzając w zimne barwy i lekką grę świateł...

Steve ocknął się ze stanu, w który wprawiło go planowanie nowego rysunku. Tak, Bucky był zdecydowanie dobrym wyborem pod względem estetycznym, ale nie mało robił tu też fakt, że znali się od dzieciństwa i nie było takiej sprawy, w której Steve by mu nie zaufał.

Jednym jedynym problemem, który kazał mu się wstrzymać z planowaniem całej swojej pracy, był fakt, że Bucky się na to wszystko jeszcze nawet cholera nie zgodził.

Najlepsza beta pod słońcem, oczywiście Shiruslayer

Głowa mnie boli jak cholera, ale dokończyłam ten rozdział. Buziaki🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top