■ 4 ■

Dzwonek rozbrzmiewający w korytarzach placówki obwieścił, radosny dla uczniów, koniec lekcji. Większość z nich, prawdopodobnie z uśmiechem na ustach, wrzucała właśnie podręczniki do plecaków lub szafek, planując w jak bezproduktywny sposób zmarnuje resztę dnia.

Eddie rozmyślał nad tym, czy chciałby się z nimi zamienić. Czy chciałby wrócić teraz do domu, w którym czekałby na przyjazd rodziców grając w jakąś durną gierkę na telefonie lub przeglądając Facebooka. Cóż, czasami tak. Czasami przeklinał swoje życie i swój talent, całe to wiecznie towarzyszące mu zmęczenie, kawę i nieprzespane noce. Ale obiecał sobie niczego nie żałować i miał zamiar trzymać się tego postanowienia ze wszystkich sił, walcząc tylko wciąż o siebie i swoją przyszłość.

Wychodząc właśnie z ostatnich zajęć z języka angielskiego z profesor Hill, w głowie przerzucał całe tony spostrzeżeń i myśli, które obiecał sobie zostawić na później. Tak już miał, że pomimo dwóch dodatkowych brudnopisów w plecaku i wiecznie otwartego notatnika w telefonie, niektóre pomysły szufladkował w głowie, kiedy nie miał czasu lub chęci do zapisywania ich w jakiejś bardziej trwałej formie. Często więc takie idee umierały śmiercią naturalną.

Eddie odkopał właśnie jedno z zadań, które miał zostawione na później, a na którym nie ciążył jakiś deadline i mógł je wykonywać powoli podczas różnych innych czynności. Chodziło o prośbę Carol Danverse sprzed półtora tygodnia, kiedy to zobowiązał się dowiedzieć więcej o tajemniczej nieznajomej, która zaczęła w tym roku uczęszczać do ich szkoły. Eddie był jednak urodzony pod szczęśliwą gwiazdą i jak się okazało, nowa dziewczyna chodziła z nim do klasy.

Pośpiesznie wyjął telefon, żeby zapisać sobie przypomnienie o poinformowaniu Carol o wszystkim, czego się dowiedział. A było tego sporo.
Schował telefon do kieszeni i błyskawicznie przepakował odpowiednie rzeczy do szafki, by bez zbędnego guzdrania ruszyć do wyjścia. Chciał jeszcze zapalić, ale po krótkim zastanowieniu porzucił ten pomysł, na rzecz szybszego powrotu do mieszkania. Tam sobie zapali. O ile zdąży.

Westchnął i podszedł do swojego motocyklu, który był jednym z wielu zaparkowanych na ich szkolnym parkingu. Przejechał pieszczotliwie ręką po czarnym lakierze. Oto jego duma, dzieciątko, na które sobie zapracował.
Kolejną notatką, jaką sporządził w myślach podczas zakładania kasku, był przegląd który powinien w najbliższym czasie zrobić. Może uda się coś po znajomości załatwić ze Starkiem, bo jak nie, to znów będzie musiał żywić się przez miesiąc jakimiś nieludzkimi racjami, czując się prawie jak ci wszyscy studenci z memów.

Odjechał spod szkoły z piskiem opon, dostosowując się jednak do przepisów od razu po wyjechaniu na jezdnię. Na drodze się nie kozaczy i tyle.

Dojechał na swoje osiedle po około piętnastu minutach i zostawił motocykl pod blokiem, dokładnie zabezpieczając go przed odejściem. Nie była to niebezpieczna okolica, mógł trafić o wiele gorzej, ale trzymał się zasady strzeżonego pan Bóg strzeże. O ile akurat pałęta się przypadkiem i docenia takie wysiłki, a w to już wątpił.

Ruszył do najbliższego sklepu, oddalonego od jego bloku o całe dwieście metrów, które przeszedł z nosem w telefonie, uaktualniając wszystkie przychodzące do niego powiadomienia. Miewał tendencję do zapisywania niektórych informacji podwójnie, przez co zdarzało mu się zgrzytać zębami na przychodzące dwa razy przypomnienia, ale nie zamierzał próbować zwalczać tego przyzwyczajenia, gdyż niejednokrotnie mimo wszystko uratowało mu skórę. Strzeżonego...

Drzwi automatyczne rozsunęły się przed nim z cichym szelestem, a on przełączył stronę główną Shield na notatnik z listą zakupów. Podczas tych wszystkich miesięcy mieszkania samotnie oraz życia na własną rękę nauczył się robić zakupy maksymalnie dokładne i szybko. Ani chwili zmarnowanej nad zastanawianiem się, gdzie leży jaki produkt, czy opłaca mu się go wziąć, czy może sobie na to pozwolić biorąc pod uwagę stan finansowy i sytuacje nieprzewidywalne. Moment na zerknięcie na datę ważności i jazda dalej. Lista jest prosta, braki w zasobach wymienione czytelnie, nie ma co stać przed regałem jak idiota. To zawsze więcej zaoszczędzonego czasu w domu.

Naprawdę, czasem Eddie miał dosyć samego siebie. Pozwalał sobie na miesiąc przepracowywania się, podczas którego łaził struty i zmęczony jak nieboskie stworzenie, po to by wyrwać sobie tydzień lub dwa z kolejnego miesiąca, żeby nie musieć nic robić, tylko odsypiać i odreagowywać. A potem cykl się powtarzał i tak w kółko.
Wykładając produkty z koszyka na taśmę pomyślał nad zmianą trybu życia (jak zwykle pod koniec miesiąca). W końcu podział pracy po równo na wszystkie dni w miesiącu nie mógłby być taki zły, prawda? Miliony ludzi tak przecież robią i żyją, mało tego, są nawet szczęśliwi!

Westchnął, pakując zakupy do toreb wielorazowego użytku (w końcu bieda może iść w parze z ochroną środowiska). Kilka razy próbował już takich zmian, ale wszystko zawsze kończyło się fiaskiem. On nie był taki jak inni i po prostu się do tego typu pracy nie nadawał, trzeba to w końcu przyznać. Niech żyją energetyki.

Wyszedł ze sklepu i ruszył w drogę powrotną, momentalnie sprawdzając telefon. Zobaczył wiadomość od młodego Parkera i uśmiechnął się mimowolnie. Chłopak był chyba jednym z jego ulubionych pomocników przy prowadzeniu stronki i jednym z ulubionych znajomych w tej szkole w ogóle. Niegasnący entuzjazm drugoklasisty był tym, co niejednokrotnie wyciągało go z rynsztoka własnych ponurych myśli i pomagało przy odrywaniu się na chwilę od tak niemiłych spraw codziennych, jak rachunki, czy kolejne zbliżające się terminy.
Chłopak tym razem pisał, że niedługo będzie miał okazję do zrobienia kilku naprawdę dobrych zdjęć i kilka z nich na pewno będzie miało szansę do zrobienia za nowe tło strony, ale oczywiście wszystko za zgodą Brocka. Przy okazji pytał, czy trzecioklasista potrzebuje od niego jakichś konkretnych zdjęć do artykułów. Eddie wspinając się po schodach na swoje piętro zdążył mu odpisać, że aktualnie gazety podesłały mu tylko dwa tematy i nie, nie potrzebował do nich zdjęć, ale że dzisiaj miał dostać jeszcze jeden większy, więc nie wie, czy mimo wszystko nie odezwie się do niego wieczorem. Co dla Brocka oznaczało przedział godzin od około osiemnastej do trzeciej.

Dotarł w końcu pod swoje drzwi tylko lekko zasapany (miał wystarczająco dużo czasu żeby się do tych schodów przyzwyczaić) i z niemałym trudem wygrzebał klucze z kieszeni. Wtoczył się do mieszkania jak co dzień, prawie zabijając się o własne porozwalane w przedpokoju buty. Porządek utrzymywał w głowie, każdy deadline był przez niego zaznaczony osobnym kolorem w notatkach, a ważniejsze dokumenty były poustawiane w jego klaserach alfabetycznie. Nie przeszkadzało mu to jednak być kompletnym bałaganiarzem w każdej innej sferze swojego życia. Dlaczego miałoby?

Rzucił zakupy na blat w kuchni i pstryknął czajnik, obliczając ile czasu zostało mu na pozorny relaks w domowym zaciszu. Odpalił w końcu papierosa, który krążył mu po głowie od skończenia lekcji i otworzył kuchenne okno, by rozkoszować się nim podczas wyglądania na spacerujących w dole ludzi. Czajnik zabulgotał, oznajmiają po dłuższej chwili zagotowanie wody, a on rzucił peta do glinianej doniczki na parapecie, gdzie znajdowało się już wielu pobratymców niedopałka, powstałych podczas dni takich jak ten.
Niedługo ją opróżni. Chyba.

Zalał kawę (czarna, dwie łyżeczki cukru) i czekając aż trochę ostygnie wyjął przyniesione zakupy. Robił to niemal machinalnie, po skończeniu od razu kierując się w stronę pralki, przyzwyczajony do tej niezbyt przyjemnej rutyny. Ileż to rzeczy jest zawsze do zrobienia wokół siebie, nawet w tak małym mieszkanku jak jego.

Po załadowaniu pralki i włączeniu w międzyczasie jakiejś muzyki, wrócił w końcu po swoją kawę do kuchni, która zgodnie z jego obliczeniami opartymi o wieloletnie doświadczenie, była teraz w idealnej temperaturze do picia. Przeszedł z nią do salonu, zagarniając z szafki laptopa i usiadł ciężko na kanapie, odkładając picie na stolik i zabierając się za pisanie artykułów.

Po równo dwóch godzinach, kiedy jego alarm zadzwonił, a kubek został opróżniony przez ostatni mały łyk z jego strony, oderwał z jękiem swój bolący tyłek od kanapy. Dawno się tak nie zasiedział, nawet nie zrobił sobie żadnej przerwy na siku czy drugiego papierosa. W myślach poklepał sam siebie po plecach, przyznając sobie tytuł pracownika roku.

Ruszył do sypialni w celu szybkiego przebrania ciuchów i zahaczył po drodze o łazienkę, aby rozładować zrobione pranie podczas szybkiego szczotkowania zębów. Po wykonaniu wszystkich zaplanowanych czynności niemal biegiem rzucił się do wyjścia, kluczyki łapiąc gdzieś w locie. Dotarł do swojego pojazdu i wyruszył do pracy, w czasie idealnie wyliczonym do bycia tuż przed strefą spóźnienia.

***

- Pańskie zamówienie - Eddie starał się nadać swojemu głosowi uprzejmą, absolutnie nie znudzoną czy zmęczoną barwę. Podał następnie cenę i czekał na pieniądze w ciszy, z lekkim uśmiechem na ustach, podziwiając samego siebie za umiejętności aktorskie. Co prawda, jako dostawca pizzy nie musiał ich mieć nie wiadomo jakich, a zamawiający wbrew pozorom też byli zwykle całkiem mili, ale zawsze jednak zostawała szansa na ewentualny napiwek lub groźba skargi na złe zachowanie. Za bardzo potrzebował pracy, żeby dać swoim emocjom wyjść na wierzch.

- Prosz - mruknął starszy mężczyzna, wygrzebawszy wreszcie należną sumę i chłopak po szybkim przeliczeniu pieniędzy schował je do zawieszonej u pasa nerki, aby podać klientowi parujące pudełko. - No, to dzięki młody! - Rozpromienił się facet, zamykając za sobą drzwi, zanim Eddie zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć.

- Panu też do widzenia - wymamrotał pod nosem i ruszył z powrotem do służbowego auta (a może raczej autka, biorąc pod uwagę jego wymiary), sprawdzając szybko adres kolejnego zamówienia. Uśmiechnął się lekko, widząc dokąd będzie jechał. Jego osiedle. Świetnie, właśnie w środku jego zmiany, kiedy o niczym tak nie marzy jak o własnym łóżku, do którego mógłby się położyć i udawać, że nie istnieje. Dobrze chociaż, że inny blok, bo inaczej naprawdę nie umiałby się powstrzymać przed wejściem do siebie.

Ruszył szybko, pamiętając o tym jak ważną rolę odgrywa czas doręczenia i udało mu się zajechać na miejsce po niecałych dziesięciu minutach i zerowej ilości czerwonych świateł, co było naprawdę cudem w tej części miasta.

Wysiadł i szybkim krokiem podszedł do drzwi wejściowych bloku. Nacisnął odpowiedni numer i zaczekał, aż niewyraźny głos zapyta o co chodzi i już po chwili wspinał się po wąskiej klatce schodowej.

Ledwie stanął przed odpowiednimi drzwiami, a te otwarły się na oścież, ukazując czekającego w nich chłopaka.

- Pańskie za... zamówienie - Brock stracił na moment wątek po ujrzeniu swojego następnego klienta, ale nie dał swojemu zaskoczeniu przejąć kontroli nad profesjonalizmem. Opierając się biodrem o drzwi, z papierosem nonszalancko umiejscowionym w kąciku ust stał przed nim ten Symbiot, który kiblował już drugi rok i tak często udzielał się na jego stronce. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć dlaczego tak łatwo wyrzucił z pamięci jego całkiem bliskie sąsiedztwo, ale po chwili uznał, że nie ma to aż takiego znaczenia. To co miało, to fakt, że rzeczony chłopak zamiast sięgnąć po pieniądze do kieszeni tych swoich czarnych dresów, nadal stał tylko i wgapiał się w niego spod przymrużonych powiek.

Eddie nie wiedział jak przerwać tę cokolwiek niezręczną dla niego sytuację, więc po kilku sekundach odchrząknął tylko głośniej, czując tylko coraz większe skrępowanie.

- Czyli pracujesz jako dostawca pizzy? - Venom chwycił papierosa między dwa palce i zaciągnął się nim, nie odrywając wzroku od zaczynającego się denerwować Eddiego.

- Tak, najwyraźniej. Trzydzieści dwa siedemdziesiąt - odparł trochę oschle, ale wyrzuty sumienia jakoś nie dawały o sobie znać, kiedy nadal tkwił przed tym gościem jak ostatni idiota i zastanawiał się nad przyczyną tego spoufalania oraz palącego spojrzenia, którym był raczony już od kilku minut.

Wyżej wymieniony niespiesznie sięgnął w końcu dłonią do jednej z tych nieszczęsnych kieszeni, a Brock miał chwilę na podziwianie jego tatuaży, których zdobienia były doskonale widoczne na odsłoniętych przez koszulkę ramionach. On mógł na razie tylko pomarzyć, za duży wydatek.

- Wiesz, w sumie to chciałem... - zaczął Symbiot, ale przerwał mu głośny krzyk z głębi mieszkania.

- Venom! Co ty tam robisz do jasnej cholery?! Nie można cię już wysłać po pierdoloną pizzę?!

Eddie natychmiast skojarzył właściciela głosu ze starszym o kilka lat bratem chłopaka, który miał w mieście własne studio tatuażu i był prawdopodobnie oskarżony o wandalizm więcej razy, niż mógł sobie teraz przypomnieć.

Venom na to wszystko tylko się skrzywił i odgarnął ze złością wpadające do oczu czarne kosmyki, po czym wyjął nareszcie odpowiedni banknot.

- Proszę - burknął tylko, a Brock przyjął od niego pięćdziesięcio dolarówkę z niemałą ulgą.

- Dzięki, już rozmieniam. - Zdążył tylko odpiąć suwak w nerce, zanim nie poczuł stanowczego chwytu na nadgarstku.

- Nie, nie trzeba. Bez reszty. - Venom pokręcił głową i puścił go, za co został obdarzony zdezorientowanym spojrzeniem. Przecież dał mu o wiele więcej, niż zwykle dostawał napiwku.

Nie chcąc być niegrzecznym, ani tym bardziej kłócić się o gest dobrej woli ze strony chłopaka, wzruszył tylko ramionami, starając się nie dać małemu rumieńcowi wyjść na swoje policzki. Wyciągnął z torby zamówienie i podał je Symbiotowi, który skinął mu głową i wszedł w końcu do mieszkania, poganiany kolejnymi krzykami brata.

Eddie przetarł z westchnieniem twarz, zastanawiając się, dlaczego te wszystkie porąbane sytuacje muszą się przytrafiać akurat jemu. Postrach młodszych uczniów i emerytek p r a w i e z nim flirtuje, płacąc mu w dodatku więcej, niż z czystej przyzwoitości by tego oczekiwał. Naprawdę, Brock marzył już tylko o powrocie do domu i możliwości zmierzenia się z kolejnymi goniącymi go terminami oddania prac.

Nadal sprawdza Shiruslayer xD

WIEM, ŻE NA RAZIE JEST NUDNO. Wiem. Serio.
Ale nie znoszę lecieć z akcją do przodu, nie potrafię tak. Chcę wam każdego bohatera przedstawić, spróbować was z nimi zapoznać, a to zajmuje trochę czasu. Spokojnie, to fanfiction będzie długie xD

No i serdecznie dziękuję za wszelką aktywność❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top