Utopia [RusLiet]

Liczba słów: 1690

Uwaga! Opowiadanie mimo pozorów szczęścia przedstawia relacje toksyczną, gdzie tylko jedna ze stron czerpie z niej satysfakcję.

         Nie jestem pewien, kiedy ja Litwa zaczęliśmy ze sobą być. Była to kwestia dni, lat, a może wieków. Szczęście sprawia, że upływ czasu zdaje się zacierać, zwłaszcza na i tak poplątanych kartach historii. W pamięć zapadła mi jednak nasza pierwsza randka. Wybraliśmy się nad jezioro, słońce zachodziło, barwiąc niebo na róż i pomarańcz, a tafla wody rozpaczliwie wyłapywała ostatnie promienie, lśniąc niczym klejnoty. Było chłodno, ale bezwietrznie, a z naszych ust unosiły się białe kłęby pary. Mimo upływających lat nigdy nie zapomniałem jego wyrazu twarzy. Całe ciało Litwy drżało, a mróz zabarwił jego policzki na czerwono. Dużo go przytulałem, jego zapach był ciepły. Czasem wspominam ten spacer, cofając się w czasie. 
Postanowiłem, obserwować go podczas pracy. Był bardzo rozproszony i co chwilę na mnie spoglądał, udawałem, że tego nie widzę. Jego nieśmiała reakcja, gdy wykorzystując jego nieuwagę, podszedłem bliżej, nigdy nie przestawała mnie bawić. "P-pan Rosja". Mógłbym się tak grać w nieskończoność, nigdy nie potrafiłem zrozumieć, czemu zawsze dawał się nabrać na identyczną sztuczkę. 
Litwa dużo się modlił, choć nie miał czasu chodzić do Kościoła. Wieczorem, gdy myślał, że śpię, wstawał z łóżka i klękał przed drzwiami. Modlitwy szeptał bardzo cicho, jakoby nie chcąc mnie budzić, ale ja słyszałem je wszystkie. Najciszej zachowywał się, gdy stukał w drzwi. Trzy krótkie stuknięcia, ledwo dosłyszalne zetknięcia knykci z drewnem. Trzy długie stuknięcia, przybierały na sile, choć nadal niezdolne były kogokolwiek zbudzić. Kolejne trzy krótkie, były drżące i urywane. Nienawidziłem, gdy się modlił, nienawidziłem tego słuchać. Więc powiedziałem mu, aby przestał. Jego modlitwy dobiegły końca, a w nocy zapadła błoga cisza.
Często wspominam nasze pierwsze prezenty, podarowałem mu dziergany na drutach sweter, nosił go bardzo często, choć wełna wyraźnie go drapała. Poprosiłem go, aby coś dla mnie przygotował. Dał mi śliczny bukiet rumianków. Byłem szczęśliwy i włożyłem je do mojego najładniejszego wazonu, ustawiwszy na szafce koło łóżka. Kilka dni później kwiaty zwiędły, byłem niezadowolony. Następnego dnia kwiaty odżyły i zawsze pozostawały świeżo zerwane i pachnące. Ich zapach na zawsze wniknął w ściany pokoju i do dziś można wyczuć, jakoby wspomnienie ich dawnej świetności.
Uwielbiałem patrzeć na jego zmieniające się ekspresje. Łatwo było sprawić, aby się uśmiechnął, przypominał wtedy ciepłe słońce ogrzewające swymi jasnymi promieniami. Równie łatwo był sprawić, by płakał, ukradkowo próbując wstrzymać łzy, wyglądał wtedy tak niewinnie. Wszystko zdradzały jego oczy, niczym otwarta księga, która aż prosi się, aby ją przeczytać. Głębokie zielone oczy, kojarzą mi się z koronami leśnych drzew, jakie widziałem w miejscu, gdzie się urodził. Widywałem go przerażonego, zmartwionego, radosnego. Zapominał o różnych krzywdach równie łatwo, jak ich doznawał. Widząc wszystkie jego strony, czułem, że znamy się doskonale, że nie ma przed nami sekretów. Cieszyliśmy się sobą, a dni płynęły powoli w długim, szczęśliwym epizodzie, gdzie nie brakło nam niczego. 
Chodziliśmy na spacery bardzo często, nie tylko po Moskwie, lecz i okolicznych lasach, które z każdym dniem znaliśmy coraz lepiej. Naszej radości dopełniał ptasi śpiew i rześkie powietrze, nawet zimy wydawały się cieplejsze, gdy miałem go obok siebie. Siadaliśmy wtedy przy kominku, nad którym grzała się przygotowana przez niego przekąska w postaci zupy lub gulaszu. Czasami popijaliśmy to szklanką wódki. Litwa od zawsze szybko się upijał, zabawnym było obserwować, jak za każdym razem prawie traci świadomość i leży na moich kolanach całkowicie bezbronny. W takie wieczory zasypialiśmy przy kominku, nie mając ochoty, na przenoszenie się do sypialni. Lubiłem te czasy.
Pierwszy raz pocałowałem go na spacerze w lesie, podczas oglądania zachodu słońca. Mimo że zima była mroźna, jego usta były ciepłe i miękkie. Nie mogę dokładnie stwierdzić za co kocham Litwę. Za jego promienny uśmiech? Za łzy spływające po gładkich policzkach? Lubiłem w nim naprawdę wiele rzeczy. Jego piękne zielone oczy, które zawsze tak jawnie odbijały nastroje duszy. Małe, kościste dłonie o długich palcach, które były tak zabawnie drobne, gdy splotłem je z moimi. Letnią temperaturę ciała, która przyjemnie mnie ogrzewała zawsze, gdy go przytulałem. Uległy charakter, przez który nigdy nie potrafił się nikomu przeciwstawić. To jak miłą osobą jest, pomagając nawet ludziom, których nienawidzi. Troskę o rzeczy błahe i opiekuńczość kierowaną nawet do obcych. Ślepotę na ludzkie wady. Alabastrową cerę, gładkie, szatynowe włosy, które spinał w kitkę. Jak mógł znieść wszystko niezależnie, jak bolesne to było. Jednak najbardziej lubiłem to, jak miło można było się z nim bawić. Patrząc, jak opada na samo dno wstydu, a jego ciało drga, próbując przełknąć przytłaczające poczucie niższości. Obserwowałem, jak wini siebie za nadmierną uległość, nie mogąc się jednak zdobyć na najmniejszy symbol sprzeciwu. Jak obwinia się za coś na, co nie ma wpływu i dołuje do stopnia, który powoduje u niego fizyczne symptomy. Testowałem, jak daleko mogę się posunąć, a granica tego, co mogę zrobić bez konsekwencji, czy cichego sprzeciwu posuwała się coraz dalej i dalej, aż w końcu zniknęła, pozostawiając Litwę odsłoniętego na wszystkie moje działania. Nie ma na świecie osoby, której reakcje na moje różne zachowania lubię, obserwować równie mocno. Zawsze bawił mnie tak bardzo! Ta wesoła gra nie miała końca.
Z Litwą przy boku nawet moja nieprzyjazna ojczyzna była rajem na ziemi. Wielokrotnie razem wyjeżdżaliśmy, tylko we dwoje. Zwiedziliśmy różne miejsca od ślicznych wybrzeży Bajkału do cudownych stepów. Nie ominęła nas też przejażdżka koleją transsyberyjską. Moi szefowie kazali mi jeździć do różnych miejsc, pięknych i okropnych. Wszędzie brałem go ze sobą, a on zapewniał mi wiele radosnych chwil. Zostawiałem go samego tylko podczas podróży zagranicznych, inne kraje nie były nam potrzebne. Lubił czytać, czytał, kiedy tylko miał trochę wolnego czasu. Najczęściej podczas naszych podróży, gdy wykonywałem zadania przydzielone mi przez szefa. Więc kupiłem mu nowe książki, aby nie musiał wciąż czytywać tych samych. Mógł je jednak mieć tylko, gdy był ze mną, od tamtej pory czytał mi je codziennie wieczorem. Nasza biblioteczka powoli się zapełniała, aż w końcu książek było tak wiele, że stworzyliśmy bibliotekę, łącząc kilka pustych pokoi. Dziś książki te są pokryte grubą warstwą kurzu, czekając aż ktoś przyjdzie, je odkurzyć i przeczytać po raz kolejny, przypominając treść starych historii, spisanych na wyblakłych kartkach. 
Jednakże miłość ma jedną wadę, jeśli zbraknie ci sił, aby trzymać ją odpowiednio mocno, wyrwie się z twoich ramion, niczym dzikie zwierzę i ucieknie w siną dal. Nawet gdy odetniesz jej skrzydła, gdy tylko twój uścisk osłabnie, pobiegnie na swoich krótkich nóżkach. Litwa odszedł, a ja nie mogłem sobie wybaczyć tej krótkiej chwili słabości. Patrzyłem, jak rumianek usycha, a książki pokrywają się kurzem. Obserwowałem puste miejsce nad kominkiem w miejscu, gdzie zwykle gotowała się jego potrawka. Gniotłem w dłoniach sweter, który pozostawił na pastwę losu. Nie płakałem, bo wiedziałem, że on wróci. Był szczęśliwy, był bezpieczny, niczego mu nie brakowało. Kochał mnie. Wiedziałem, że wystarczy zaczekać i odbudować moją potęgę, a te szczęśliwe czasy nadejdą ponownie.
Litwa wrócił. Rumianek ponownie odżył, kurz w bibliotece został starty, a zimowymi wieczorami w salonie unosił się słodki zapach jego potraw. Ciężko pracował, tak ciężko, że często mdlał. Pod jego oczyma pojawiły się ciemne cienie i miał coraz większe problemy z cięższymi fizycznie pracami. Więc zadawałem mu same prace wymagające dużej siły. Ostatecznie coraz częściej nie był w stanie ich wykonać. Po trzech miesiącach przyszedł do mojego gabinetu i przeprosił. Wtedy wszystko ostatecznie wróciło do normy. Powróciły spacery i wycieczki, wieczorem czytaliśmy książki. Zacząłem robić na drutach częściej niż przedtem, wykonywałem dla niego czapki, rękawiczki, sweterki, szale, bluzki i skarpetki. Najbardziej dumny byłem z małego pluszowego misia, którego mu podarowałem. Potem codziennie po obiedzie zacząłem go uczyć. Nie szło mu zbyt dobrze, bo często jego ręce bardzo się trzęsły. Pierwszą rzeczą, którą dla mnie wykonał była poszewka na poduszkę. Była bardzo miękka i lubiłem na niej spać. Następnie oboje zaczęliśmy robić koc, trwało to bardzo długo, ale ostatecznie mieliśmy aż dwa przytulne nakrycia, których używaliśmy na przemian podczas wieczorów spędzonych przy kominku. Mieliśmy swoją własną, utopijną rutynę, jednak gdy popadasz w codzienność niezależnie, jak piękna ona jest, dni zdają się zlewać, a czas płynie szybko, zbyt szybko. Chciałem to przełamać, sprawić, aby czas zwolnił, aby szczęście się dłużyło.  Zaczęliśmy często wyjeżdżać na górskie spacery, do małych leśnych chatek. Omijaliśmy miasta i wsie, bo ludzie niszczyli wszystko. Istniało tylko to, co mu pokazywałem, zabrałem gazety, nie mówiłem, jaki jest dzień, miesiąc, czy rok. To wszystko tylko przeszkadzało. Prawda jest przeszkodą na drodze do szczęścia, więc jej unikałem. Mimo to w głębi duszy wiedziałem, że on ją znał. Czuł głód i śmierć. Na te rzeczy nie było miejsca w naszym świecie, ale ja nie potrafiłem ich całkowicie wymazać, nie wiedziałem jak.
Czułem, jak się napina, jak próbuje się wyrwać, gdy tylko łańcuchy zaczynają rdzewieć. Był cichszy, znikał gdzieś, gdy odwracałem wzrok. Niezależnie czego nie próbowałem, on wiedział, że nie za wieki, a za lata nadejdzie moment załamania, mojej potęgi. Ta chwila, kiedy cały ten dom opustoszeje, bo moje ramiona nie będą wystarczająco duże i silne, aby utrzymać ich wszystkich. Kiedy pierwsza osoba odeszła, każdy dzień był wypełniony tym nerwowym oczekiwaniem. Ich rzeczy znikały z szafek, a walizki były w dużej mierze spakowane. Nie słyszałem, jak szeptali, ale widziałem, jak odskakują od siebie, gdy nadchodzę. Litwie wymknęło się, że nie dokończy tej wełnianej czapki. Udawałem, że nic się nie zmienia, aż mój dom nie został całkowicie pusty. Nie potrafiłem zrozumieć ich dziwnych uśmiechów. Czemu nie byli smutni? Przecież się przyjaźniliśmy, prawda? Przecież wszyscy byli szczęśliwi. Każdy wyrzucił pamiątki, nikt nie wrócił w odwiedziny. To było dziwne. Może tak to działa? Kiedy jesteś silny, wszyscy zostają z tobą, żyjąc w obustronnej radości. Kiedy słabniesz, odchodzą z tymi samymi uśmiechami na twarzach, które jeszcze niedawno posyłali w twoją stronę. Bez żalu, bez smutku. Pozostawiają cię samego w środku śnieżnej zamieci. To nie znaczy, że mnie nie lubią, to tylko krótka przerwa w naszej długiej relacji. Czy właśnie tym są przyjaciele?
Mimo że odchodził już wcześniej, tym razem było inaczej. Pierwszy raz mi odmówił. Wyrzucił wszystkie moje rzeczy, bez wyjątku. Pozwolił mi je zabrać z powrotem do siebie. Pozbył się wszystkich szali i czapek, nawet małego misia. W dzień swojego wyjazdu zabrał dzbanek z rumiankami, nie widziałem tego, ale wiem, że gdzieś się go pozbył. Nie płakałem, bo wiedziałem, że wróci. Wszystko to czeka na niego w naszym starym pokoju, bo historia zatacza koła. Pewnego dnia, gdy będę wystarczającą silny, zabiorę go z powrotem. Wtedy oboje znów będziemy mogli być szczęśliwi, on też będzie szczęśliwy.

Bo Litwa mnie kocha, prawda?

Mam nadzieję, że opowiadanie wam się spodobało. Starałam się podejść do tej toksycznej relacji z trochę innej perspektywy. Bowiem ta niewielka ilość RusLietowych opowiadań, jakie czytałam, skupiała się na perspektywie Litwy. Jednak Rosja nie rozumie, co robi źle i choć nie usprawiedliwia go to, myślę, że warto czasem spojrzeć na to wszystko właśnie jego oczyma.
Dziękuję za przeczytanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top