7.
Niczego nie ukradłem. To Roger podłożył mi pendrive. Ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobił! Nigdy by mi to nawet przez myśl nie przeszło.
Poza tym kiedy zobaczyłem ten uśmieszek na jego twarzy, miałem już pewność, że chciał mnie wrobić.
- Przyrzekam, że ja niczego...!
- Czy ktoś powiedział, że możesz się odzywać? - przerwał mi właściciel.
To by było na tyle jeśli chodzi o mówienie, moje pozwolenie właśnie zostało cofnięte.
Chłopak podszedł do swojego brata i oddał mu jego własność. Zaraz po tym odwrócił się do mnie i już chciał odejść, ale mężczyzna go zatrzymał.
- Chyba tego tak nie zostawisz - powiedział Roger. - Zasłużył na karę.
To nieprawda. Niczego nie zrobiłem.
- Racja - przytaknął powoli mój właściciel.
Spojrzał na mnie ponuro, złapał za kark i powalił na podłogę.
- Klękaj - rozkazał ostro.
Pośpiesznie wykonałem polecenie i padłem na kolana, chociaż przeszedł mnie dreszcz, kiedy znalazłem się przed nogami Rogera. Czułem, że dłonie zaczynają mi się pocić i miałem nadzieje, że ramiona nie trzęsą mi się, aż tak mocno jak myślałem.
Mężczyzna przede mną przyglądał mi się zagadkowo.
- Przeproś - powiedział mój pan.
Wiem, że jestem tylko niewolnikiem i nie mam żadnej wartości, ale nie chcę przepraszać za coś czego nie zrobiłem. Przecież to tak, jakbym przyznał nie do winy.
- Powiedziałem: przeproś - nie krzyknął, ale aż wzdrygnąłem się na dźwięk jego głosu.
Chyba nie miałem wyboru...
- Prze-przepra... - zacząłem się jąkać, ale nie chciałem, żeby mój pan stracił cierpliwość. - Przepraszam...
Nie podniosłem wzroku. Czułem się upokorzony i miałem wrażenie, że zaraz się rozpłaczę.
Usłyszałem jak mój właściciel bierze oddech, żeby się uspokoić.
- Wstań. - Złapał mnie pod rękę i podniósł do pozycji stojącej. Potem pociągnął mnie w stronę wyjścia. - Idziemy.
- To tyle? - zapytał Roger. - To go nie oduczy kraść.
Mój pan zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie się przewróciłem.
- Ukarze go, ale nie przy tobie - oznajmił. - Właśnie po to idziemy do pokoju.
Zadrżałem na te słowa. Naprawdę mam dostać karę za coś czego nie zrobiłem? Naprawdę chce mnie ukarać? Jak?
Rogerowi ten pomysł przypadł go gustu o wiele bardziej niż mnie.
- Aaa, rozumiem. W takim razie nie przeszkadzam - powiedział zadowolony.
Już dłużej nas nie zatrzymywał. Właściciel zaciągnął mnie do pokoju, który określił wcześniej jako ''mój''. Na miejscu pchnął mnie na łóżko i usiadł obok.
Chciałem zacząć się tłumaczyć, ale to mogłoby go, tylko bardziej sprowokować, więc postanowiłem sobie odpuścić.
- Kazałem ci zrobić listę kar, pamiętasz? - przypomniał mi.
- Tak, panie... - mruknąłem cicho.
- Przynieś mi ją - rozkazał.
Czyli już postanowił. Nie da mi się nawet wytłumaczyć.
Wykonałem polecenie i podałem mu zapisaną przez siebie kartkę, która leżała na biurku. Pan przejrzał ją szybko, po czym podniósł wzrok na mnie.
- Gdybyś sam miał coś wybrać, to co byś wziął?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Rzetelnie spisałem wszystkie kary, które pamiętałem z ośrodka. Raczej się tam z nami nie patyczkowali, więc nie było tam dużo lekkich kar. A jeśli chce mnie sprawdzić? Testuje mnie, czy wybiorę sobie najlżejszą karę.
Nie wiedziałem co zrobić. Zawsze bałem się kary, więc nigdy nie robiłem niczego co mogłoby poskutkować tym, że ją dostanę. Skupiłem się na moment, żeby przypomnieć sobie jaką karę parę miesięcy temu dostał chłopak, który wykradł jedzenie z kuchni w ośrodku.
Głodówkę jakoś bym zniósł, ale zadrżałem na myśl o dwudziestu razach na gołą skórę.
- Ja... - głos mi się lekko załamał - ch-chyba wolę, żeby mnie pan uderzył.
Uznałem, że lepiej nie podawać liczby, ani narzędzia wykonania. Ostateczna decyzja i tak nie należy do mnie. To, że zapytał mnie o zdanie nie znaczy, że musi się z nim liczyć.
Chłopak spojrzał jeszcze raz na listę, po czym na moich oczach, podarł ją i wyrzucił skrawki do kosza. Jak mam to rozumieć? Co to niby miało znaczyć?
- Ja wolę co innego - mówiąc to, znowu pchnął mnie na łóżko.
Szybko ruszył w moim kierunku i usiadł na mnie okrakiem, przygważdżając do materaca.
Naprawdę chciałem przyjąć karę w milczeniu, nawet jeśli była ona niezasłużona, ale nie wytrzymałem, kiedy złapał mnie za nadgarstki i unieruchomił.
- Niczego nie ukradłem. Nie zrobiłem tego - mówiłem szybko. - Pański brat mi go podrzucił. Nie kłamię... Naprawdę...
- Wiem - odparł wprost.
Zamilkłem. Ledwo hamowałem łzy.
- ...Tak?... - zapytałem niedowierzając.
Skoro wie, że jestem niewinny, to dlaczego moja sytuacja wygląda... właśnie tak?
- Tak, ale już od dawna chciałem to zrobić - odparł i mnie pocałował.
Niczego innego nie robił, tylko mnie całował. Mocno i głęboko. Korzystałem z każdej chwili, którą mi dawał na złapanie powietrza. Przygryzł moją dolną wargę i wsunął mi język do ust. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić, moje serce biło jak szalone, a oddech niekontrolowanie przyśpieszył.
Zdezorientowany, rozchyliłem wargi i dotknąłem swoim językiem jego. Czułem, że twarz mi płonie.
Po chwili się odsunął, a moja głowa mimowolnie podążyła za nim. Zrobiło mi się trochę głupio. Mój właściciel zaśmiał się cicho i puścił moje nadgarstki.
- Czujesz się odpowiednio mocno ukarany, czy chcesz jeszcze? - spytał rozbawiony. Całkiem ładnie przy tym uśmiechał.
Potrzebowałem chwili, by uspokoić oddech. Dyszałem ciężko i było mi bardzo gorąco.
- N-nie wiem... - wysapałem. - Decyzja nie należy do mnie...
Jednak mój pan chyba stwierdził, że już dość, bo zszedł ze mnie i usiał na łóżku obok mnie.
- Jak mam na imię? - zapytał nagle.
- Noah - odpowiedziałem lekko zdezorientowany, po czy dodałem po chwili: - Przecież pamiętam.
Chłopak zaśmiał się.
- Ale nigdy go nie wypowiedziałeś - stwierdził - a chciałem usłyszeć jak je mówisz.
Przecież nie mogę zwracać się do niego po imieniu, nie wypada mi. Właściwy tytuł to ''mój panie'', w ośrodku często nam o tym przypominali. Poza tym jego ojciec powiedział, że mam do niego mówić ''panie''.
Podniosłem się z łóżka i usiadłem przy nim. Gdy pan się przeciągnął, odsunąłem się lekko. Zastanawiał się nad czymś przez moment. Byłem ciekawy o czym myśli, ale chyba tym razem nie wypadało mi pytać.
- Jak pan powinien potraktować niewolnika w takiej sytuacji? - zapytał mój właściciel.
Chodzi o to, jakby mnie potraktował za kradzież, czy jak powinien zareagować właściciel, gdy ktoś oskarża jego niewolnika? Nie byłem pewien, więc postawiłem na bezpieczną odpowiedź.
- Wszystko zrobiłeś dobrze, panie.
On ni to westchnął, ni zaśmiał się.
- Nie oczekuje od ciebie odpowiedzi, która mnie zadowoli - stwierdził, patrząc mi w oczy. - Na pewno słyszałeś, o tym jak panowie traktują niewolników. Inaczej nie trząsłbyś się za każdym razem, gdy chcesz coś powiedzieć bez pozwolenia.
Rzeczywiście, oprócz tego, że byliśmy uczeni przez opiekunów, to straszono nas czasem co będzie po tym jak zostaniemy kupieni i nie będziemy wykonywać rozkazów. Poza tym potencjalni kupcy ''wynajmowali'' czasem chłopców na parę dni, by ''sprawdzić produkt'', jeśli im się nie spodobali przeważnie wracali do ośrodka. Mnie nigdy to nie spotkało, ale inni chłopcy, często wracali poranieni lub z bliznami i opowiadali jak było. Dlatego wszyscy spodziewali się co nas czeka.
- Tak - odpowiedziałem ostrożnie, ale mój właściciel pokazał mi gestem, że mam mówić dalej. - Inny pan pewnie, by mnie nie słuchał. Niewolnik nie jest nic wart, więc od razu stwierdzono by, że kłamie i kradnie. Zostałbym ukarany. Pewnie by mnie pobili, albo dostałbym parę razy pasem.
- Powiedziałeś, że wolisz, żeby cię uderzyć - przypomniał mi.
Zaskoczyło mnie to, uniosłem na niego lekko wzrok. Próbowałem się doszukać na jego twarzy jakichś podpowiedzi, odnośnie tego czego oczekuje, ale niczego nie znalazłem.
- Tak. - Skinąłem głową. - Liczyłem na to, że użyje pan pięści. Po pasie mogłyby mi zostać blizny, a siniaki w końcu by zniknęły.
Mój pan spojrzał na mnie pytająco, widocznie domagał się rozwinięcia tej myśli.
- Z bliznami... pewnie bym się panu nie podobał... - odparłem powoli.
Głupotą z mojej strony byłoby oczekiwać, że zaprzeczy. Milczenie było jak zgoda.
- Za trzy dni jest impreza, którą organizuje... przyjaciółka rodziny - zmienił nagle temat. - Pójdziesz ze mną jako osoba towarzysząca?
Teraz to kompletnie mnie zamurował. To raczej nie jest normalne. Już wcześniej zauważyłem, że mój właściciel nie zachowuje się tak, jakbym się tego spodziewał po swoim panu, ale to? Jaki pan proponuje coś takiego niewolnikowi?
- Co? - zapytałem po chwili, gdy już odzyskałem głos. - Ale... Ale ja... jestem niewolnikiem. - Gorączkowo szukałem w mojej głowie jeszcze jakiegoś argumentu, choć ten wydawał mi się już wystarczający. - Nie boi się pan, że ucieknę?
- Gdyby tak było to bym ci tego nie proponował - zaśmiał się. - Poza tym wtedy założyłbym ci obroże elektryczną, która raziłaby cię za każdym razem, gdy tylko zbliżyłbyś się do bramy.
Wyobraziłem to sobie. Już kiedyś porażono mnie prądem i to nie było miłe, ale z drugiej strony powiedział, że porazi mnie jak podejdę do bramy, a nie do drzwi. To trochę tak, jakby brał pod uwagę, by pozwolić mi wychodzić na dwór.
Właściciel chyba zauważył, że nad czymś się zastanawiam, bo przerwał ciszę.
- To co, pójdziesz ze mną? - powtórzył swoje pytanie.
- Tak, panie. Pójdę - powiedziałem, kiwając głową.
To chyba była odpowiedź jakiej ode mnie oczekiwał.
Chłopak podniósł się z łóżka z ociąganiem i długim westchnięciem, jakby chciał mi coś w ten sposób przekazać. Niestety nie potrafiłem odszyfrować tego, co właściciel miał teraz na myśli.
- W takim razie przedłużymy twój ''Bezpieczny Tydzień'' - oznajmił.
Mimo że wcześniej ani razu tak tego nie nazwał, od razu zorientowałem się co nazwał mianem ''Bezpiecznego Tygodnia''. Chociaż nie wiedziałem, o co może mu chodzić, przecież z tego co słyszałem dzień imprezy nie kolidował z dniem, w którym... w końcu to się stanie.
- Impreza jest za trzy dni, a on kończy się za dwa - wytłumaczył, widząc moje zdziwienie. - Jeśli cię wtedy wykorzystam, raczej nie będziesz w stanie na nią iść.
Co? Ale jego nie powinno obchodzić moje zdanie, a tym bardziej moje samopoczucie. Niewolnik jest jak rzecz, zabawka, którą można kupić, pobawić się i wyrzucić, gdy się znudzi. Gdybym trafił na jakiegoś surowego pana, to przynajmniej wiedziałbym, czego mogę się spodziewać, ale ten mój wyraźnie odstawał od moich wyobrażeń. Pocałował mnie pod pretekstem kary, chce mnie zabrać na jakieś przyjęcie, a teraz twierdzi, że obchodzą go moje uczucia.
Jestem tu w zasadzie do tej jednej rzeczy, i choć nie śpieszy mi się do tego, jeśli mój pan nie będzie tego chciał, to będę tu bezużyteczny. A on ciągle to odwleka.
- To... może zrobić pan to teraz... - zaproponowałem najciszej jak potrafiłem.
- Nie, obiecałem ci coś - odmówił od razu.
- Tylko że moje uczucia się tu nie liczą.
- Co powiedziałeś? - Spojrzał na mnie zdziwiony.
Wzdrygnąłem się na to pytanie. O nie, powiedziałem to na głos...
- N-nic t-tylko... - Zwiesiłem najmocniej jak mogłem. Może będzie mi łatwiej, jeśli nie będę mu patrzył w oczy, ale czuję, że muszę to z siebie wyrzucić. Wziąłem głęboki oddech. - Jestem niewolnikiem, wiem, że będę wykorzystywany, ale do tego tu jestem. Pogodziłem się z tym. Przynajmniej będę wiedzieć, że jestem ci potrzebny.
Policzki mnie piekły, nie chciałem mówić tego wszystkiego, ale naprawdę tak myślałem. Miałem nadzieje, że wtedy mi ulży, ale poczułem tylko jak te słowa mi ciążą.
- Wczoraj przy Rogerze nie wyglądałeś, jakbyś ''czuł się potrzebny'' - odezwał się mój właściciel. W jego głosie wyczułem wyraźną niechęć.
- To nie tak! - Poderwałem głowę, żeby na niego spojrzeć, ale natychmiast ją opuściłem z powrotem. - To nie tak...
- Więc jak? - Teraz zabrzmiał groźnie.
Złapał mnie za podbródek i uniósł moją głowę. Oddychało mi się coraz trudniej, ledwo powstrzymywałem się od płaczu.
- Jestem pańskim niewolnikiem, jeśli będzie pan chciał... to... Rany, co ja gadam? - Poczułem się nagle, jakby wyrwano mnie z jakiegoś transu. Wstałem z łóżka. - Przepraszam.
Zanim właściciel zdążył mnie powstrzymać, wbiegłem do łazienki i zamknąłem za sobą drzwi na zasuwkę. Czułem jak szarpie za klamkę, ale nie mógł dostać się do środka.
- Otwórz. - Zapukał kilka razy.
- Nie - jęknąłem, łamiącym się głosem.
- Luke! - krzyknął, znowu pukając.
- Nie chcę!... - Osunąłem się na podłogę, a wszystko zaczęło mi się rozmazywać przez napływające łzy. - Proszę...
Mój pan chyba odpuścił, bo nie uderzał już w drzwi. Usłyszałem jego zrezygnowane westchnięcie, a potem oddalające się kroki. Już myślałem, że sobie poszedł, ale wtedy znów się zbliżył. Nie odezwał się, wsunął tylko klucz przez szparę pod drzwiami.
- Jak już wyjdziesz, zamknij drzwi od pokoju na klucz, żeby nikt nie wszedł. Nikogo nie wpuszczaj, ja wychodzę - oznajmił obojętnie. - Niedługo powinien przyjść Kail i przynieść ci coś do jedzenia.
Znowu oddalające się kroki, a potem gniewne trzaśnięcie drzwiami. Gdy to usłyszałem, wszystkie moje hamulce puściły. Podciągnąłem kolana pod brodę i rozpłakałem się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top