36.
Dni miły spokojnie. Czasem widywałem się z Noah tylko na kolacji i przed snem, czasem miał dla mnie więcej czasu. Harry zaczął czuć się w moim towarzystwie już całkiem swobodnie, tak jak w ośrodku i znów traktował mnie jak swojego przyjaciela. Emily nie dało się namówić tak łatwo, bo uparcie twierdziła, że ''Powinna zwracać się z szacunkiem do chłopaka swojego pana'', ale nie poddawałem się.
Powoli przestawałem widzieć w Noah właściciela, a zaczynałem swojego chłopaka, choć nadal nie wydawało mi się to na miejscu. Zawsze z tyłu głowy czaiła mi się myśl, że jestem tylko jego niewolnikiem i w każdej chwili może się mną znudzić, ale z czasem stawała się ona coraz bledsza i mniej wyraźna. Mimo to przestałem powtarzać mu, że go kocham. Skoro mi na to nie odpowiadał, to po prostu nie miało sensu.
- Dzisiaj w ogrodzie? - zapytałem, widząc Harry'ego na zewnątrz.
- Tak - odparł krótko. - Muszę skosić trawnik.
- Pomóc ci jakoś?
Chłopak zastanowił się chwilę. Na początku nie był pewien, czy może przyjmować moją pomoc, ale kiedy zobaczył, że jego panu to nie przeszkadza, zaczął się nawet cieszyć, że chcę go odciążyć w pracy.
- Możesz wziąć nożyce i przyciąć krzewy - zaproponował.
Skinąłem głową na zgodę. Lubiłem ten ogród i często zajmowałem się tu roślinami. Oboje skierowaliśmy się w stronę szopy, w której trzymaliśmy wszystko potrzebne do pracy w ogrodzie. Od razu zająłem się przeszukiwaniem narzędzi, wiszących na ścianach.
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę - powiedział po chwili Harry.
Nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Spojrzałem na niego pytająco, ale on nie patrzył w moją stronę.
- Pewnie gdybyś chciał gdzieś wyjść pan Noah, by ci na to pozwolił - stwierdził, siląc się na obojętny ton. - Jesteś jego pupilkiem. Bez obrazy.
''Pupilkiem''? Nie sądziłem, że tak to wygląda. Pamiętam, że kiedyś przeszło mi przez myśl, że wolałbym być jego pupilkiem niż zabawką do seksu. Ale on powiedział, że mam być jego chłopakiem... To możliwe, że mówiąc ''chłopak'', miał na myśli ''pupilek''?
Odłożyłem te przemyślenia na bok, bo wtedy zobaczyłem, w co wpatrywał się Harry. Brama.
- Nie mów mi, że planujesz ucieczkę - poprosiłem poddenerwowany.
Chłopak zwrócił się w moją stronę, miał jakąś niepewną minę. Ale przecież jeśli chciał uciec, to miał ku temu już mnóstwo okazji. Emily też, gdyby tylko chciała. Noah nie pilnował ich aż tak bardzo, żeby ucieczka stała się niemożliwa.
- Nie - zaprzeczył słabo. - Zawsze mogłem trafić gorzej, na mniej wyrozumiałego pana. Ale... trochę boli mnie, że nigdy nie opuszczę tej rezydencji. No chyba, że zechce się mnie pozbyć.
Wzruszył ramionami, udając obojętność na swój los.
- Nie pozwolę na to - zapewniłem go szybko.
Harry odwrócił się w stronę kosiarki, ale zdążyłem jeszcze, dostrzec na jego twarzy lekki uśmiech.
Nie mogliśmy dokończyć prac, bo zaczęło padać. Odstawiliśmy sprzęty i wróciliśmy do domu. Przebraliśmy się, a potem poszliśmy do kuchni. Emily zrobiła nam ciepłą herbatę i zaczęliśmy rozmawiać.
Kiedy wracałem do pokoju, rozległ się dzwonek do drzwi. Byłem bardzo blisko wejścia, więc postanowiłem je otworzyć. Wtedy moim oczom ukazał się James Maddison. Syn kobiety, która kupiła Erika i zgotowała mu piekło. Oraz były chłopak Noah...
- Witaj - odezwał się przyjaźnie i uśmiechnął.
- Dzień... dobry... Pana nie ma w domu... - powiedziałem, zanim zdążyłem się nad tym zastanowić.
Nie wiem, czemu skłamałem. Przecież tego dnia Noah cały dzień pracował w domu i nie opuszczał gabinetu. Zastanawiałem się, czy było po mnie widać, że kłamię. Zestresowała mnie ta sytuacja. Uświadomiłem sobie, że po prostu nie chcę dopuścić do spotkania Noah z jego byłym. Zaczęły mi się trząść ręce, więc schowałem je do tyłu i spuściłem wzrok, bo nie chciałem, by wywnioskował coś z mojej miny.
Dlaczego przeszkadzało mi, że on tu jest? Przecież nie byli już parą.
Zerknąłem delikatnie w jego stronę. James zmarszczył brwi i chyba właśnie chciał coś powiedzieć, ale zanim to zrobił, odezwał się inny głos.
- James, w końcu! Czekałem na ciebie. - To był Noah.
Wyszedł na korytarz, a ja myślałem, że zaraz spalę się ze wstydu.
- Już idę - zawołał do niego James, po czym spojrzał na mnie. - Nie ma w domu, tak?
Poklepał mnie po ramieniu, a potem minął i ruszył w stronę Noah. Zrezygnowany zamknąłem drzwi, mimowolnie nasłuchując, o czym rozmawiają.
- Zostaniesz na chwilę? - zapytał Noah.
- Nie, zostawię ci tylko dokumenty i muszę wracać - odpowiedział tamten.
- Jak chcesz. Nie będę cię zatrzymywać na siłę.
Spotkałem się jeszcze z mężczyzną, gdy kierował się w stronę wyjścia. Tym razem nie minął mnie jak wcześniej. Zatrzymał się i zlustrował z uśmiechem.
- Ty jesteś Luke, nie? - zapytał dla pewności.
- Mhm - mruknąłem.
Ciekawe, czy powiedział Noah o tym zajściu przed wejściem. Chciał się teraz ze mnie ponaśmiewać?
- Nie musisz się martwić - powiedział, co całkowicie zbiło mnie z tropu. - Między mną a Noah wszystko skończone. Nikt ci go nie ukradnie.
Pogłaskał mnie po włosach, po czym skierował się do wyjścia i opuścił willę. Aż złapałem się za głowę w miejscu, gdzie mnie dotknął, jakbym się przejmował, że zepsuje mi fryzurę. O co mu chodziło? Nie rozumiem. Mimo wszystko bardzo się cieszyłem, że chłopak nie wdał się w matkę.
- Luke, mógłbyś tu przyjść?! - zawołał mnie Noah ze swojego gabinetu.
- Już idę! - odkrzyknąłem mu.
Chwilę później znalazłem się na miejscu. Podszedłem do biurka, za którym siedział Noah, ale zanim zdążyłem się odezwać, on położył przede mną jakiś dokument i długopis.
- Podpisz to - powiedział rozkazująco.
Po plecach przeszły mi ciarki, już od dawna nie słyszałem u niego tego tonu.
- Co to jest? - Przyjrzałem się dokumentowi. To ten papier przyniósł mu James?
- Przekazanie własności - odparł wprost.
- Jakiej własności? - zaniepokoiłem się.
- A jak myślisz? - zapytał, jakby odpowiedź była oczywista. - Ciebie.
Miałem wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod stóp. Chciał się zrzec praw do mnie? Czyli że Harry miał rację, byłem dla niego tylko pupilkiem. Zabawką, której można się pozbyć. Tylko nie rozumiałem, po co był mu do tego mój podpis, przecież nie potrzebował zgody niewolnika na oddanie go.
Mimo wszystko nadal nie mogłem w to uwierzyć.
- Czyli...? Chcesz mnie...?
- Nie, to nie tak. - Wyciągnął ręce przed siebie, próbując mnie uspokoić. - To coś jak uwolnienie. W oczach ośrodka nadal jesteś niewolnikiem, więc uznałem, że lepiej będzie ciebie uznać za właściciela.
Nic z tego nie rozumiałem. Własność w postaci niewolnika, czyli mnie... miała być przepisana na mnie? Nie byłem pewien, czy w konfrontacji z ośrodkiem to coś da. Na pewno było lepsze niż uwolnienie ustnie, ale jednak.
Poza tym nie byłem pewien, czy powinienem to podpisywać z jeszcze jednego powodu. Już kiedyś rozmawiałem z Noah o moim uwolnieniu i tego nie chciałem, dlatego postanowił dać mi wolność, robiąc ze mnie swojego chłopaka. Aż tak bardzo chce się mnie pozbyć, że postanowił zrobić to drogą formalną?
- Chyba nasz układ jest całkiem udany, prawda? Podpisz - namawiał mnie.
Podniosłem długopis i zbliżyłem do miejsca na papierze przeznaczonego na podpis. Spojrzałem jeszcze raz na Noah, ale on tylko pokiwał zachęcająco głową. Chyba nie miałem wyboru. Więc podpisałem. Imię i numer jaki mi nadano w ośrodku.
Straciłem pana.
- Więc teraz twoje życie znów jest tylko i wyłącznie twoje - oznajmił, zwijając dokumenty.
Stałem tak w miejscu i nie wiedziałem co zrobić, nie czułem żadnej różnicy. Wolność. Dla mnie nic się nie zmieniło. Teraz będę miał odejść?
- Nadal... jesteśmy razem? - zapytałem niepewnie.
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.
- Jasne, że tak. Możesz tu zostać jak długo chcesz.
- Noah. - Wbiłem wzrok w podłogę, bo nie byłem w stanie spojrzeć mu w o czy. - Kocham cię. Mówiłem ci to już wiele razy, ale... czy ty mnie kochasz?
Przez chwilę w gabinecie panowała głucha cisza, a ja miałem wrażenie, że serca zaraz wyskoczy mi z piersi.
- Chodź tu - przerwał milczenie.
Podniosłem na niego wzrok i zobaczyłem, że wyciąga do mnie rękę. Złapałem go za dłoń, a on przeprowadził mnie naokoło biurka. Gdy znalazłem się przy nim, złapał mnie za biodra, podniósł i posadził na blacie. Usadowił się między moimi nogami i oparł dłonie na krawędziach blatu, po obu moich stronach.
- Myślisz, że proponowałbym ci to wszystko, gdyby tak nie było? - zapytał poważnie, ale na jego ustach dostrzegłem uśmiech.
Czułem, że się czerwienie. Uciekłem wzrokiem gdzieś na bok.
- Nigdy tego nie powiedziałeś... - szepnąłem.
- A nie widziałeś tego w tym, co robię? - W jego głosie brzmiało autentyczne zdziwienie. - Nigdy z nikim nie byłem w tak poważnym związku i nigdy nie używałem takich słów.
Nagle uświadomiłem sobie, że może i faktycznie nie usłyszałem od niego ''Kocham cię'', ale usłyszałem wiele innych słów, które świadczyły o tym, że mu na mnie zależy. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć?
''Masz ładne oczy. Chcę je widzieć, więc nie unikaj mojego wzroku.'' ''Dobrze, skoro mówisz, że nie uciekniesz, to ci wierzę.'' ''Spróbujemy powoli. Będę delikatny.'' ''Naprawdę mi się podobasz.'' ''Nie oddam cię. Jesteś mój.'' ''Spokojnie. Nie będę cię do niczego zmuszać.'' ''Jeśli chciałbyś, to mogę cię wypuścić.'' ''Nie zastąpię cię.'' ''Mam ciebie, nie potrzebuję nikogo innego.'' ''Nie musimy się śpieszyć.''
Noah dbał o mnie. Opiekował się mną. Troszczył się. Robił co w jego mocy, bym dobrze się czuł. Dostał mnie jako niewolnika, mógł zrobić ze mną, co chciał i nikt nie miałby do niego pretensji, a mimo to dobrze mnie traktował.
- Oczywiście, że cię kocham - powiedział, jakby odczytał moje myśli.
Patrzyłem na niego oniemiały. Nie wierzyłem własnym uszom. Powiedział to. Naprawdę to powiedział.
- Zrozum, nigdy nie chciałem mieć niewolnika. - Tym razem to on spuścił wzrok. - Nie wiedziałem, jak się zachowywać, ale musiałem cię zatrzymać. Gdybym tego nie zrobił, nie wiadomo na jakich ludzi byś trafił, nie mogłem na to pozwolić. Chciałem być z tobą, ale nie chciałem cię do tego zmuszać.
Czyli jednak odwzajemniał moje uczucia. Nie mówił mi tego, ale tak właśnie było. W dodatku uwolnił mnie i powiedział, że mogę tu zostać. Chciałbym, żeby wszystko zostało, tak jak jest teraz. Wiedziałem, że zakochanie się we właścicielu jest najgorszą rzeczą jaką może zrobić niewolnik, a jednak do mnie szczęście się uśmiechnęło.
- Czy ja... mógłbym cię o coś prosić? - zapytałem, zbierając się na odwagę.
Noah uśmiechnął się do mnie szeroko.
- O co tylko chcesz - odpowiedział.
- Mógłbyś pojechać ze mną w jedno miejsce?
- Gdzie?
Trochę mnie to skrępowało. Nie wiedziałem, czy po tym wszystkim mam prawo o cokolwiek prosić, ale skoro już zacząłem, to musiałem dokończyć.
- Pamiętasz tę polanę z wodospadem, którą mi pokazałeś? - przypomniałem mu.
W sumie nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewałem. Może że ot tak się zgodzi, albo odmówi, twierdząc, że to daleko. On zamiast tego mnie pocałował, po czym odsunął się powoli, a z jego ust nadal nie znikał uśmiech.
- Pasuje ci jutro? - zapytał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top