3.

Było tak jak mówił mój nowy właściciel. Później przyszła jakaś kobieta i dała mi tace z jedzeniem. Po jakiejś godzinie przyszła ją odebrać. Mało zjadłem, ale ona wyraźnie się tym nie przejęła. W ogóle ze sobą nie zamieniliśmy słowa.

Resztę wieczoru spędziłem na przeglądaniu szafy, tak jak kazał mój pan. Potem poszedłem spać.

Nad ranem obudził mnie hałas na dole. Jakaś głośna rozmowa, raczej nie nazwałbym tego kłótnią, i tak nie byłem w stanie wychwycić co jest tematem tej dyskusji.

Po jakimś czasie usłyszałem kroki. Z każdą chwilą coraz głośniejsze. A gdy otworzyły się drzwi do pokoju, stanął w nich mój właściciel.

Był pijany. Chyba wracał z imprezy. No tak, miał urodziny, więc to normalne, że chciał je uczcić. Opierał się o futrynę drzwi, ledwo stojąc na nogach. Miał na sobie czarną rozpiętą do połowy koszule z mocno poluzowanym krawatem. Patrzył na mnie nieprzytomnie. Mam nadzieję, że nie mam się czego obawiać, dał mi przecież tydzień.

Nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Udawać, że dalej śpię, czy wstać? Nie wiedziałem, co będzie chciał zrobić, po co przyszedł. W końcu odrzuciłem kołdrę i stanąłem koło łóżka. Pijany właściciel, to nadal właściciel.

- Chciałem sprawdzić... jak się ma... moja nowa zabawka - powiedział powoli, po czym wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi z trzaskiem. - Jak się masz?...

- Dobrze, panie - odparłem posłusznie.

Nie wiem, czy mnie słyszał, ale zaraz po tym położył się na łóżku. Co powinienem zrobić? Chciałem do niego podejść, ale gdy przeciągnął się i obrócił na plecy, cofnąłem się jak przepłoszone zwierzę.

- Zdejmij mi koszule - rozkazał, układając ręce pod głową.

- C-co? - zapytałem niedowierzając.

- Słyszałeś - mruknął.

Nie miałem wyboru. Obszedłem łóżko i zacząłem rozpinać resztę guzików jego koszuli. Za oknem zaczynało być już jasno, więc  wszystko doskonale widziałem, w tym jakie mój pan ma mięśnie, pewnie jest silny. Sam nie wiem, czy to dla mnie dobrze, czy źle.

Gdy rozpiąłem koszule i zdjąłem mu krawat, obrócił się na brzuch, przez co łatwiej było mi ją ściągnąć. Wyjąłem wieszak, który znalazłem w szafie i powiesiłem na klamce drzwi, żeby się nie pogniotła.

Z chęcią przespałbym się jeszcze chwilę, ale przecież nie mogę położyć się na łóżku obok pana. Uznałem, że prześpię się na podłodze.

- Chodź tu - odezwał się mój właściciel.

Natychmiast wykonałem polecenie i podszedłem do niego.

- Bliżej. - Machnął na mnie ręką.

Zrobiłem dodatkowy krok w jego stronę.

- Jeszcze - warknął.

Podszedłem znowu, zaczynając denerwować się coraz bardziej. Wtedy chłopak złapał mnie w pasie i przerzucił na łóżko obok siebie.

W pierwszym odruchu zamierzałem się mu wyrwać, czego raczej nie powinienem robić, ale on mnie chwycił i unieruchomił.

- Zostań tak - powiedział.

- Ale... ja... ja nie...

Nie wiedziałem, co chce ze mną zrobić i powoli zaczynałem panikować.

- Zostań - powtórzył.

Leżeliśmy tak przez parę chwil. Próbowałem, uspokoić szalejące serce, ale z marnym skutkiem. Starałem się, odsunął od niego swoje ręce. On mógł mnie dotknąć, ja jego nie. Nie bez pozwolenia.

Po kilku minutach mój właściciel złapał za zawieszkę od obroży, a ja aż zadrżałem.

- Po co to nosisz? Zdejmij to.

- N-nie mogę...

- Mówię: zdejmij to.

Na medaliku było napisane, że jestem jego własnością, więc to dość ważne. Gdyby nie chciał, żebym to nosił, to powiedziałby mi to na trzeźwo.

- Ale... pan jest... Jutro będzie pan na mnie zły, że to zdjąłem - poprawiłem się szybko.

- Zdejmij to. - Pociągnął za zawieszkę. - Ale już.

Nie chciałem się już więcej sprzeciwiać i go prowokować, bo wiem, że alkohol powoduje, że ludzie stają się agresywni. Rozpiąłem obroże i położyłem ją na szafce nocnej. Zamierzałem wykorzystać te szanse, żeby wstać z łóżka, ale on znowu przyciągnął mnie do siebie.

Jedną ręką trzymał mnie w pasie, a drugą ułożył sobie pod głowę. Moją i jego twarz dzieliło tylko kilka centymetrów.

- Nie denerwuj się, nic ci nie zrobię - mówił z zamkniętymi oczami. - Obiecałem ci... kilka dni... W końcu satysfakcja jest tym większa, im dłużej się na coś czeka - zachichotał.

Było chyba po południu, kiedy mój pan usiadł na łóżku i syknął głośno z bólu.

- Ugh... Głowa mi pęka... - wycedził przez zaciśnięte zęby, przykładając dłoń do czoło.

Dopiero po chwili zauważył mnie stojącego przy łóżku.

- Hej... - mruknął niewyraźnie.

Nie czekając na nic, w milczeniu wystawiłem w jego stronę szklankę z wodą.

- Co to? - zapytał zbity z tropu.

- W-woda. P-pomyślałem, że...

- Przeciwbóle byłyby lepsze - stwierdził.

Podałem mu dwie tabletki przeciwbólowe trzymane w drugiej ręce.

Spojrzał na mnie jakoś dziwnie, ale wziął leki i wodę.

- Dzięki. - Oddał mi pustą szklankę i oparł głowę na dłoni. - Gadałem coś po pijaku?

- N-nic ważnego... - Chciałem, by to zabrzmiało pewnie, ale mi nie wyszło. - Położył się pan tu, kazał zdjąć sobie koszule... i zasnął.

Nie wiem, ile mój właściciel pamiętał, ale w zasadzie powiedziałem prawdę. Nagle zobaczyłem, że chłopak zagadkowo mi się przygląda. Przełknąłem ślinę, stresując się.

- Możesz to zdjąć. - Wskazał na obroże, którą z powrotem założyłem sobie na szyję.

Odruchowo dotknąłem jej zawieszki.

- Naprawdę? - niedowierzałem.

Chłopak przeciągnął się i przesunął na krawędź łóżka.

- Wczoraj kazałem ci to zdjąć. - powiedział poważnie, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. - Nie posłuchałeś.

Spanikowałem. Zrobiłem krok do tyłu. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Myślałem, że nie będzie tego pamiętać.

- Po-posłuchałem, a-ale... - dukałem, nie mogąc się wysłowić.

Właściciel chyba zauważył, że się stresuję, bo wyciągnął rękę, uciszając mnie.

- No już, już. Chodź.

Podszedłem do niego zgodnie z rozkazem, a on złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął bliżej siebie.

Pisknąłem, myśląc, że chce mnie przewrócić na podłogę lub łóżko, ale on zmusił mnie tylko, żebym się pochylił. Wtedy zdjął mi obroże.

- Co ci mówiłem i unikaniu mojego wzroku? - zapytał w pewnym momencie.

To było pytanie. Czyli muszę odpowiedzieć.

- Żebym tego nie robił... - odparłem i spojrzałem na niego.

Nagle chwycił za moje spodnie. Drgnąłem, chciałem się cofnąć, albo zapytać co on robi i prawie zapomniałem, że nie mogę tego zrobić bez pozwolenia.

Starałem się jakoś opanować drżenie, gdy złapał za mój pasek. Przygotowałem się na to co zaraz nastąpi, ale on ku mojemu zaskoczeniu, przypiął mi do paska obroże.

- Skoro tak bardzo chcesz to nosić, to proszę, ale spróbuj mniej na widoku - powiedział i spojrzał na mnie. - Jesteś cały czerwony, wiesz?

- Ee... ja... yy... tak... - Mimowolnie cofnąłem się krok do tyłu, by się od niego odsunąć.

Wiem, że nie powinienem. To mogło go zezłościć. Zapobiegawczo pochyliłem głowę i wbiłem wzrok z podłogę, czekałem na karę.

Przygotowałem się na krzyki lub na to, że mnie uderzy, ale mój właściciel złapał mnie za obroże przy moich spodniach i przyciągnął do siebie.

Bałem się na niego spojrzeć, wpatrywałem się cały czas we własne stopy.

- Szybko się płoszysz - stwierdził i wstał z łóżka.

Syknął, gdy zabolała go głowa, ale wciąż trzymał obroże. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar i westchnął, puszczając mnie.

- Prześpię się jeszcze chwilę i potem pogadamy - oznajmił i wyszedł.

Nie wiedziałem, co robić. Nie dał mi żadnych wytycznych. Chyba miałem, po prostu czekać. Poprawiłem kołdrę i rzuciłem się na posłane łóżko.

Pachniało tak jak mój właściciel.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top