18.
Musze coś zrobić. Cokolwiek. Jakoś go przeprosić, albo... wynagrodzić mu, że tak dałem się podejść Yv. Nie chcę siedzieć w pokoju i czekać na to co z tego wszystkiego wyniknie. Wiem, że głupio zrobiłem, ale bardzo tego żałuję. Zdenerwowałem mojego właściciela, więc on raczej szybko do mnie nie przyjdzie.
Wyszedłem z pokoju, zanim zdążyłem się rozmyślić. To pewnie też nie było zbyt mądre z mojej strony, ale ruszyłem już korytarzem w stronę sypialni pana.
Na mojej drodze nie stanął nikt, kto mógłby mnie powstrzymać i nie jestem pewien, czy to dobrze. Już unosiłem rękę, żeby zapukać do jego drzwi, ale zatrzymały mnie dźwięki rozmowy, toczącej się w środku.
- Pozbędziesz się go? - zapytała Yv, a ja stanąłem jak wryty.
- Skąd ci to przyszło? - Rozpoznałem głos mojego pana.
- On tak myśli, bo nie uprawiasz z nim seksu. Czuje się niepotrzebny.
Dziwnie było to usłyszeć. To była prawa, ale to nie zmieniało faktu.
- Przecież nigdy nie powiedziałem, że jestem z niego niezadowolony - odparł chłopak.
- To weź go chociaż raz. Żeby wiedział, że go chcesz - rzuciła obojętnie. - Co ci szkodzi?
- Nie - odparł od razu.
Zaniepokoiła mnie jego odpowiedź. To trochę tak, jakby powiedział wprost, że mnie nie chce. Yv przez chwile milczała, ją chyba też to zaskoczyło.
- ''Nie''? Dlaczego? Przecież seks zawsze był dla ciebie taki ważny - zdziwiła się. - Coś się zmieniło?
- Nie - stwierdził po chwili.
- Więc o co chodzi?
Też byłem ciekawy. W tym momencie niczego nie pragnąłem bardziej niż usłyszeć odpowiedź na to pytanie.
- Po prostu nie chcę, żeby... - zaczął, ale resztę wymamrotał na tyle cicho, że nie usłyszałem.
Nie wiedziałem, co powiedział, ale na jego siostrze, chyba zrobiło to wrażenie.
- No proszę, proszę - zaśmiała się.
Cofnąłem się. Nie wejdę do środka, nie mam na tyle odwagi. Po pierwsze, dlatego, że wtedy wyjdzie na jaw, że podsłuchiwałem, po drugie, dlatego, że nie mogę tego zrobić po tym, co właśnie usłyszałem i czego nie usłyszałem.
Już miałem wejść do ''swojego'' pokoju, ale się zawahałem. Nie wiem czemu. Nie powinienem wpadać na tak głupie pomysły, ale prawda jest taka, że od rana jeszcze nic nie jadłem. Byłem głodny, więc skierowałem się w stronę kuchni.
To się aż prosi o karę, nie powinienem tak włóczyć się po rezydencji. Chociaż... może jak ktoś mnie przyłapie i pan mnie ukarze, to poprawi mu to humor?
Wiedziałem, że to zły pomysł, ale nie sądziłem, że aż tak. W kuchni... spotkałem Rogera...
Stanąłem w przejściu jak wryty. Zastygłem, nie mogąc się ruszyć. Co on tu robi? Rozumiem, że to dom, w którym mieszkają jego rodzice, ale przecież był tu ostatnio. A teraz znowu tu jest? Dlaczego? Dlaczego ja muszę mieć takiego pecha?!
W dodatku jesteśmy tu teraz sami. Chciałem się szybko wycofać i zamknąć w pokoju, albo pobiec do mojego właściciela, gdzieś gdzie poczuje się bezpiecznie, ale nie mogłem...
- To ty - warknął, gdy mnie zauważył.
I nici z wycofania się po kryjomu.
Bałem się go. Wiem, że on może mnie skrzywdzić i zrobi to, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Bałem się, że zaciągnie mnie do jakiegoś pokoju, a ja nie będę mógł krzyczeć o pomoc. Bałem się, że będzie bolało. Bałem się, bo on nie był moim panem.
Mężczyzna uśmiechnął się w szyderczy sposób. Podszedł bliżej mnie, a ja nadal nie mogłem się ruszyć. A tym co przeraziło mnie jeszcze bardziej było to, że Roger trzymał w ręku nóż.
- Powiedz, co w tobie takiego jest, że mój brat nadal cię tu trzyma? - zapytał poważnie.
Nie odpowiedziałem, nie mogłem. Nawet spróbowałem, otworzyłem i zamknąłem usta kilka razy, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- No powiedz, co? - Przybliżył się jeszcze bardziej i przyłożył mi narzędzie do gardła. Zaschło mi w ustach, ale bałem się przełknąć ślinę.
- N-nie wiem... - odpowiedziałem, cofając lekko głowę.
- Zabawiał się już z tobą chociaż? - Poczułem alkohol w jego oddechu. Przejechał mi czubkiem ostrza wzdłuż szyi. Ale chyba nie przycisnął noża zbyt mocno, bo nie poczułem krwawienia. - Aż tak dobrze się ciebie rucha? Może spróbuję?
Nie wiem jakim cudem, ale znalazłem sobie na tyle siły, by zrobić krok do tyłu.
- Z-zostaw mnie... - Starałem się, by mój głos zabrzmiał pewniej siebie niż było naprawdę. - N-nie j-jestem twoim niewolnikiem...
- Nie gadasz przypadkiem za dużo? Mój brat w ogóle wie, że tu jesteś? - Wiedziałem, że go zdenerwowałem.
- Ja nie...!
- Nie waż się podnosić na mnie głosu! - krzyknął i zamachnął się ręką.
Nie wiem, może zapomniał, że trzyma nóż. Może chciał mnie nastraszyć, albo uderzyć. Może po prostu źle ocenił odległość... Ale skończyło się na tym, że mnie ciął...
Poczułem ciepłą ciecz, spływającą mi po policzku. Minęła dłuższa chwila zanim to wszystko do mnie dotarło. Roger chyba miał ten sam problem, nie dowierzał w to, co zrobił. Nóż wypadł mu z ręki i uderzył o ziemię. Nie odezwał się, patrzył tylko na mnie, po czym po prostu wyszedł.
Do mnie w międzyczasie dotarł ból, promieniujący z lewej części twarzy. Zacząłem krzyczeć. Do oka naleciała mi krew. Padłem na kolana i przyłożyłem dłonie do zranionego miejsca. Zacząłem płakać, moje łzy mieszały się z krwią. Boli... Boli!...
Po chwili ktoś wbiegł go kuchni, chyba służąca. Nie byłem pewien. Nie widziałem.
- Co się stało? - spytała, ale szybko sama zauważyła. - O Boże... Niech ktoś tu przyjdzie! Pomocy!
To co było dalej, pamiętam jak przez mgłę. Przyłożyli mi coś do twarzy, próbując zatrzymać krwawienie i zabrali mnie do pokoju. Później przyszedł jakiś mężczyzna. Oczyścił ranę, zdezynfekował ją i założył mi opatrunek. Dostałem jakieś leki przeciwbólowe, przez co ból nie był już taki dokuczliwy.
Odwiedziła mnie nawet Yv, mówiła mi coś, ale nie pamiętam co. Nieważne. O wiele bardziej obchodził mnie to, co powie mi pan. Na pewno zostanie mi blizna. Kto by chciał niewolnika z blizną?...
Czekałem. Nie wiem ile minęło. Minuty? Godziny? Czas i tak dłużył mi się w nieskończoność.
Ale mój właściciel w końcu przyszedł. Nie chciałem patrzeć mu w oczy. Spuściłem wzrok. Zauważyłem, że trzyma się za ręce, kostki jego prawej dłoni były mocno zaczerwienione i krwawiły. Zaryzykowałem spojrzenie na twarz, miał spuchnięta wargę, na której też dostrzegłem zaschniętą krew. Pobił się z kimś? Czemu?
Szybko pożałowałem tego, że na niego spojrzałem, bo dostrzegłem jego niezadowolenie, kiedy patrzył na mój opatrunek.
- Lekarz mówi, że... - zaczął, ale niemal natychmiast odpuścił. - Nieważne. Nie przejmuj się. Służąca będzie przychodzić i zmieniać ci opatrunek. Ty nie musisz się niczym martwić - oznajmił i wyszedł. Tak po prostu wyszedł.
Rozpłakałem się. Lewe oko znowu zaczęło mnie boleć, ale nie mogłem nic na to poradzić, łzy same mi płynęły. Moje dni w rezydencji były już policzone.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top