15.

Jesteś tylko niewolnikiem. Jesteś tylko niewolnikiem. Jesteś tylko niewolnikiem. Jesteś tylko niewolnikiem.

Muszę to sobie ciągle powtarzać, żeby nie zapomnieć, że jestem tylko zabawką, którą pan ma teraz ochotę się trochę pobawić.

Wyciągnął się na łóżku.

Nie myśl o tym. Myśl o czymś innym. O czymkolwiek. Powtarzaj sobie zakazy, kary, zasady. O tym co będzie, jeśli mu się nie spodoba. Wtedy mogę skończyć jak Erik.

Odwróciłem się w stronę szafki nocnej i wziąłem z niej obroże, którą dostałem pierwszego dnia. Przejechałem palcem po wygrawerowanym na medaliku napisie: ''Własność Noah''. Jestem jego własnościom i może zrobić ze mną co zechce.

Ale przecież teraz mam coś zamiast obroży. Moja dłoń mimowolnie powędrowała ku naszyjnikowi od pana, który cały czas nosiłem.

W tym momencie otworzyły się drzwi, więc od razu rzuciłem obroże za łóżko. Chyba lepiej, żeby pan nie zauważył jaki jestem sentymentalny.

Przyglądał mi się przez chwilę, ale nie mam pojęcia czego zamierzał się doszukać. Już miałem się odezwać, ale on był pierwszy.

- Zbieraj się, jedziemy - oznajmił.

Gdzie tym razem? Ostatnio cały czas gdzieś mnie zabiera i czegoś ode mnie chce. Nie, żeby mi to przeszkadzało, bo tak właśnie powinno być, ale i tak jest inaczej niż się tego spodziewałem.

Po raz kolejny znaleźliśmy się w jego eleganckim samochodzie i po raz kolejny opuściliśmy teren rezydencji. Miałem ochotę zapytać, gdzie jedziemy, ale nie chciałem znowu usłyszeć, że to ''niespodzianka''. Jego niespodzianki zazwyczaj były przyjemne, ale moja dobra passa prędzej czy później musiała się skończyć i bałem się, że to może nastąpić w każdej chwili.

Tym razem nie zajechaliśmy do lasu, wręcz przeciwnie, byliśmy w mieście. Wysokie budynki, ruchliwe ulice, pełno samochodów i ludzi. Poczułem się strasznie nieswojo. W ośrodku nigdy nie było takich tłumów, moje jedyne doświadczenia z tym związane pochodziły z imprezy, na którą zabrał mnie pan, ale tu było o wiele więcej ludzi.

Dodatkowo cały czas nie dawało mi spokoju, to dokąd jedziemy. Czyżby do hotelu? Nie mogliśmy zrobić tego w domu?

Zatrzymaliśmy się na podziemnym parkingu, gdzie chłopak zgasił silnik.

- Ciuchy, które masz w pokoju, są na ciebie trochę za duże, poza tym przydałoby ci się coś nowego - stwierdził.

Czyli co? Przyjechaliśmy na zakupy? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na zakupach, pewnie jeszcze przed ośrodkiem. Szczerze, to niezbyt miałem na to ochotę, ale zawsze było to lepsze niż, gdyby miał mnie teraz przelecieć na tylnym siedzeniu.

- Słuchaj... - powiedział przeciągle, co nie zapowiadało niczego dobrego. - Na imprezie madame Maddison miałeś nadajnik, a w lesie byłem pewien, że nie uciekniesz, ale teraz jesteśmy w miejscu publicznym...

- Nie ucieknę, jeśli to cię martwi, panie. Słowo - oświadczyłem, domyślając się, o co chodzi.

- Ile jest warte słowo niewolnika? - zapytał.

Tyle co on, czyli nic. Niewolnikom się nie ufa.

- Znowu mogę wziąć nadajnik. Albo zostanę w aucie - zasugerowałem zrezygnowany.

Po co mnie ze sobą zabrał, skoro nie chciał, żebym z nim szedł?...

To trochę boli, ale dlaczego? Przecież on nie powinien mi ufać.

- Dobrze - westchnął w końcu - skoro mówisz, że nie uciekniesz, to ci wierzę.

Znów zrobiło mi się przyjemnie ciepło, nie byłem pewien, czy na mojej twarzy nie było widać rumieńców.

- Chodź - powiedział, wysiadając z auta. Zrobiłem to samo. - Ale pamiętaj...

- Nie będę się oddalać - zapewniłem.

Skinął tylko głową i ruszyliśmy dalej. Z parkingu trafiliśmy do wielkiej galerii. Wszędzie było pełno ludzi. Nie moje klimaty. Pomimo jego oświadczenia, że chodzi o ubrania dla mnie, najpierw udaliśmy się do sklepy z elektroniką.

- Muszę tu coś kupić - oznajmił. - Poczekasz?

- Oczywiście - odparłem od razu.

Gdy zniknął mi z oczu, zacząłem się zastanawiać o co może chodzić. Może kolejny nadajnik? A może kamera do mojego pokoju, by mógł cały czas mieć mnie na oku? W sumie nieważne, i tak nie mam na to wpływu, a podglądanie nie jest najgorszą rzeczą jaką może mi zrobić.

Rozejrzałem się trochę, cały czas uważając na to, by się za bardzo nie oddalić. W końcu zauważył mnie pracownik sklepu. Oby do mnie nie podszedł, nie chcę z nim rozmawiać. Jednak nie miałem szczęścia, facet ruszył w moją stronę. I co ja mam mu powiedzieć?

- Już jestem, możemy iść - powiedział właściciel, podchodząc do mnie. Bardzo się z tego ucieszyłem.

Następnie znaleźliśmy się przed sklepem z ubraniami, ale wtedy uświadomiłem sobie kolejny problem.

- Nie mam pieniędzy - stwierdziłem ciszej, niż zamierzałem. - Nie będę miał jak zapłacić.

- Przecież to ja kupie ci ubrania - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Ale ja... nie będę miał jak za nie oddać...

- Nie musisz. - Pokręcił głową. - Idź, poszukaj sobie, coś co ci się spodoba.

- Dziękuję, p... Noah - poprawiłem się, przypominając sobie gdzie jesteśmy.

I wtedy dotarło do mnie, że nie kazał mi mówić do siebie po imieniu. Powiedział tylko, że będziemy w miejscu publicznym i właśnie z tego wywnioskowałem, że nie mam mówić do niego ''panie'', ale nic nie wspomniał, by zwracać się do niego po imieniu.

Spojrzałem na niego ostrożnie, ale on nie wyglądał na złego, ponaglił mnie tylko gestem w stronę wieszaków.

Starałem się załatwić to w miarę szybko. Zgarnąłem parę ciuchów, które na oko powinny na mnie pasować. Nawet się zbytnio nie przyglądałem. Poszedłem do przymierzalni i przymierzyłem tylko kilka z nich, bo nie chciałem, by mój pan długo na mnie czekał. Potem znalazłem pana, który czekał na mnie przy kasach.

- Tylko tyle? - zapytał, widząc ubrania, które trzymam.

- Tak, ja nie potrzebuje dużo - odparłem.

Zresztą i tak po co kupować ciuchy, skoro zaraz będę musiał to wszystko zdejmować? Bez sensu.

- No dobra. - Wzruszył ramionami i zapłacił.

Wzięliśmy siatki i zaczęliśmy powoli wracać w stronę samochodu. Aż chłopak nie zatrzymał się, gdy przechodziliśmy obok jakiejś restauracji.

- Nie jesteś głodny, Luke? - odezwał się.

- Dlaczego mnie pytasz?

- Nie masz ochoty zjeść dzisiaj poza domem? - dopytał. - Zamówię ci, co zechcesz.

Nie wiem czemu, ale te słowa mnie przestraszyły. Czułem jakiś fizyczny opór przed podejmowaniem decyzji. Nie chciałem wybrać czegoś, co mu się nie spodoba. Wolałem, żeby to on decydował za mnie.

- Ale... ja nie decyduję. Nigdy. O niczym - ściszyłem głos tak, by tylko on mnie słyszał. - Nie mogę.

Liczyłem na to, że to go przekona, ale chyba tylko go rozdrażniłem.

- Cholera, Luke. Ale w porządku, jeśli nie masz ochoty wychodzić z roli niewolnika, to to jest rozkaz. - Złapał mnie za rękę i pociągnął w tamtą stronę. - Idziemy.

Rozpaczliwie zaparłem się nogami. Nie wiem, dlaczego tak mi zależało na tym, żeby tam nie iść, ale to było silniejsze ode mnie.

- Nie chcę... Proszę, wracajmy już - jęczałem.

- Litości, co z tobą jest nie tak? - westchnął zbolałym głosem.

Nie odpowiedziałem na to pytanie. Nie znałem odpowiedzi. Myślałem, że wszystko dotychczas robiłem dobrze. Chciałem tylko, żeby mój pan był ze mnie zadowolony. Ale nie był. Powinienem się zmusić i iść tam, gdzie kazał, ale nie chciałem być tu dłużej niż to konieczne.

- W porządku. Wracamy - powiedział, widząc moją rozpacz.

Ulżyło mi, chciałem być już w domu. Znów ruszyliśmy w kierunku podziemnego parkingu, gdy mój pan powiedział coś, przez co stanąłem jak wryty.

- Chcesz loda?

Odwróciłem się w jego stronę. Patrzył gdzieś w bok, a potem zwrócił się do mnie pytającym wzrokiem.

Rozejrzałem się niepewnie. Nadal było tu pełno ludzi. Ostrożnie spojrzałem na mojego pana.

- Tak tutaj?... - zapytałem, najciszej jak potrafiłem.

Zdawał się nie widzieć w tym żadnego problemu, bo zdziwiła go moja reakcja. Dopiero po chwili jego wyraz twarzy zmienił się na wkurzony.

- Pierdolę. Luke, chodziło mi o to, czy chcesz iść do cukierni - wyjaśnił, najwidoczniej już zmęczony mną. - Czy tobie wszystko kojarzy się z seksem?

Nie odezwałem się. Nic nie poradzę na to, że to była pierwsza rzecz, o której pomyślałem. W końcu po to zostałem kupiony. Potrafiłbym sobie wyobrazić, że idzie ze mną do łazienki, żeby mnie tam przelecieć.

- Chcesz, czy nie? - ponaglił mnie.

- Proszę, wracajmy do domu - jęknąłem błagalnie.

Nie wiedziałem, czy mogę nazywać jego rezydencję ''domem'', ale postanowiłem zaryzykować.

- O nie, kochany - prychnął niechętnie i złapał mnie za nadgarstek. - Idziemy.

- Proszę, ja nie chcę tu być... - Już prawie płakałem. - Chcę wracać do domu...

Zwróciłem na nas uwagę ludzi w galerii i panu chyba się to nie spodobało. Chciał coś powiedzieć, może na mnie nakrzyczeć, ale odwrócił się tylko i bez słowa poszedł w stronę parkingu, a ja posłusznie ruszyłem za nim.

W milczeniu dotarliśmy do auta i zajęliśmy swoje miejsca. Byłem przygotowany na to, że krzyki mogą zacząć się w każdej chwili.

- Nie lubisz tłumów. - To było stwierdzenie, a nie pytanie. Nie podnosił głosu, mówił spokojnie.

- Nie jestem przyzwyczajony, przepraszam... - powiedziałem skruszony, po czym nie chcąc go już bardziej denerwować dodałem jeszcze - panie.

Na początku myślałem, że jest zły, ale nagle on zaśmiał się krótko. Mimo to wolałem nie ryzykować i nie patrzyłem w jego stronę.

- Zachowujesz się, jakby wypad do centrum handlowego był dla ciebie gorszą karą, niż bicie, ale będziesz musiał się przyzwyczaić, bo jeszcze je odwiedzimy - oznajmił.

Odwróciłem się jeszcze bardziej w stronę okna, żeby właściciel nie widział jak krew uderza mi do twarzy. Czułem, że robię się czerwony ze wstydu, ale to prawda, nie lubię tłumów. W ośrodku praktycznie cały czas spędzaliśmy w zamknięciu, w pokojach nie było nas dużo, a gdy oglądali nas kupujący nie mogliśmy na nich patrzeć, bez pozwolenia. Kiedy pan zabrał mnie na imprezę madame Maddison, powiedział, że większość będących tam ludzi ma własnych niewolników, więc mniej więcej wiedziałem, czego mógłbym się spodziewać, nawet jakby w pewnym momencie któryś z gości chciał zaciągnąć mnie do pokoju i wykorzystać. Ale tutaj? Kompletnie nic nie wiedziałem o tych ludziach.

- Nigdy wcześniej nie byłeś w takim miejscu? - zapytał mój właściciel.

- Ch-chyba byłem. Na pewno. - To zabrzmiało bardziej, jakbym próbował przekonać sam siebie. - Trafiłem do ośrodka jak miałem sześć lat i w zasadzie nic nie pamiętam z czasów przed nim. Wszystko się rozmazuje...

Zrezygnowany oparłem głowę o szybę. Wtedy poczułem, że chłopak uruchamia silnik, jednak zanim ruszyliśmy, poczułem jego dłoń, głaskającą mnie po włosach.

- Już w porządku. Jedziemy do domu - powiedział.

Droga na miejsce zleciała mi bardzo szybko. Zanim się obejrzałem, byliśmy już w pokoju, w którym pozwalano mi sypiać. Odłożyliśmy siatki na łóżko i...

- Luke.

Ledwie odwróciłem się w jego stronę, a pan złapał mnie za nadgarstek i szarpnął gwałtownie do tyłu, tak mocno, że boleśnie uderzyłem plecami o ścianę.

Właściciel gwałtownie wbił się w moje usta i zaczął je całować tak, że zabrakło mi tchu. Moje nadgarstki zamknięte w uścisku jego rąk zostały przyciśnięte do ściany na wysokości głowy.

Skorzystałem z okazji, że pan oderwał się od moich warg, przechodząc na szyję i złapałem duży haust powietrza.

Czułem się jak w pułapce. Czyli tak to będzie wyglądać?

- Nie teraz - mruknął cicho.

Przeszedł mnie dreszcz.

- Co?... - wysapałem, próbując zapanować nad oddechem.

- Czekaj. Nie znasz dnia, ani godziny - wyszeptał mi do ucha i opuścił pokój, zostawiając mnie samego pod ścianą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top