11.
Chłopak odwrócił się w moją stronę. Nie wierzyłem własnym oczom, to naprawę był Erik. Poznałem go od razu, nie nosił maski.
Zmienił się. Nadal wyższy ode mnie, z czarnymi zmierzwionymi włosami, ale jego zielone oczy były strasznie podkrążone. Okropnie blada cera. Nie wyglądał dobrze. Aż zacząłem mieć wątpliwości.
- To naprawdę ty?...
Zdjąłem maskę, a on zrobił wielkie oczy, poznając mnie.
- Luke? - Zmarszczył brwi. - Co ty tu robisz?
- Przyszedłem... z panem...
Po tych słowach jego twarz znów zaczęła wyrażać obojętność.
- Twój pan cię tu przyprowadził? Chce cię sprzedać, któremuś z tych bogaczy, czy zamarzył mu się seks grupowy?
Przeszedł mnie dreszcz.
- Ch-chyba nie...
- Więc po co?
Erik się zmienił. To nie był już ten sam pewny siebie, cwany chłopak, który został kupiony tuż przede mną.
- Dla towarzystwa? - To miała być odpowiedź twierdząca, ale wyszło mi pytanie.
On tylko wzrusza ramionami.
- Może pogadamy gdzie indziej? - Odstawił tacę z kieliszkami na stolik i ruszył w kierunku najbliższych drzwi.
Poszedłem za nim i weszliśmy do jednego z pokoi. Rozejrzałem się autentycznie zaciekawiony, choć nie byłem pewien, czy to dobry pomysł, by Erik porzucał swoje obowiązki.
- Nie zarobisz za to kary? - spytałem, odwracając się do niego.
- Dzisiaj pani jest zajęta imprezą, może nie zauważy - odparł, a ja nie potrafiłem odszukać się emocji w jego głosie.
- Kupiła cię madame Maddison - domyśliłem się.
- Ta... - Nie wyglądał na tak zadowolonego, jak w dniu kupna.
Usiadłem na łóżku z baldachimem, a on tylko oparł się o nie.
- I jak jest? - zapytałem ciekawy.
Przez jego twarz przebiegł szybko jakiś wyraz, którego nie potrafiłem rozszyfrować.
- Okropnie - mruknął ledwie zrozumiale. - Ona jest okropna, niewyżyta, okrutna...
- Przesadzasz - powiedziałem, choć nie byłem przekonamy. - Nie może być, aż tak źle...
- Wierz mi, może - zapewnił już zdecydowanie. - Lubi mnie karać i patrzeć jak robię to z innymi.
Podniósł koszule i pokazał mi blizny na brzuchu i plecach. Zadrżałem, wyglądały strasznie, a niektóre z nich nadal były świeże.
- Nawet nie wiesz, ile musiałem nałykać się leków, żeby dojść do siebie na czas dzisiejszej imprezy - powiedział, opuszczając materiał.
- Współczuje. - To było jedyne co przeszło mi przez gardło.
Czyli ma nawet gorzej niż z przeciętnym panem, będącym mężczyzną. Dobrze, że mnie wtedy nie wzięła. A było blisko.
- A twój pan, jaki jest? - zmienił temat.
- Dobry, nie mam z nim źle - odpowiedziałem.
- Pozazdrościć - mruknął, zastanawiał się nad czymś przez chwilę, patrząc w podłogę. Aż w końcu podniósł wzrok na mnie. - Skoro tak mówisz to pewnie w łóżku też nie jest brutalny.
Zaskoczyło mnie to. Przytaknąć mu? A może coś nazmyślać, żeby poczuł się lepiej?
- Eee... Nie wiem - ostatecznie postanowiłem, powiedzieć prawdę.
- Jak to nie wiesz? - zdziwił się.
- No... my jeszcze tego nie robiliśmy.
Erik milczał przez moment, patrzył to w podłogę, to na mnie, najwyraźniej nie mogąc tego pojąć.
- Kiedy cię kupił? - spytał w końcu.
- Byłem kupiony zaraz po tobie - odparłem. - Ale nie przez niego, tylko przez jego ojca. Na prezent urodzinowy dla mojego obecnego pana.
- Tydzień?
Znów zaczął się zastanawiać.
- Nie podobasz mu się, że cię nie chce?
- Nie wiem, nie pytałem go - warknąłem, już trochę rozdrażniony. - Na razie tylko się całowaliśmy.
- Może cię w ten sposób sprawdza? - zasugerował.
- Dał mi tydzień, żebym się przyzwyczaił - wyjaśniłem i kiedy powiedziałem to na głos, dotarło do mnie jak to brzmi.
- W takim razie na pewno mu się nie spodobałeś - powiedział, jakby to było oczywiste. - Jaki pan robi coś takiego? Dla niewolnika? Po prostu nie ma ochoty ci tego mówić. Sprzeda cię. Albo komuś odda. Naraziłeś mu się w jakiś sposób?
- Nie wiem. Może...
Zacząłem panikować. On mówił dokładnie to co Roger, że mój pan mnie odda. Nie chcę, żeby mnie oddał, w szczególności nie Rogerowi. A może mój pan naprawdę zamierza mnie sprzedać? Powiedział, że nie zrobi tego przez tydzień, a tak naprawdę szuka kupca. Nie przepał się ze mną i wściekł się, jak Roger chciał to zrobić, bo wie, że za prawiczka więcej dostanie.
- Zapamiętaj to sobie: nie ma dobrych panów. Tacy który wydają się być z początku mili zwykle są najgorsi - stwierdził.
Coś podobnego słyszałem już wcześniej od tej niewolnicy Jamesa.
- Powinienem już iść - oznajmiłem i od razu skierowałem się w stronę drzwi.
Muszę znaleźć mojego pana.
- Luke.
Zatrzymałem się i odwróciłem jeszcze raz do Erika.
- Przepraszam za to co było w ośrodku - powiedział.
No tak, ośrodek... Ale to już przeszłość
- Nie ma spra... - Nie zdążyłem dokończyć, bo w tym momencie otworzyły się drzwi.
Oboje odwróciliśmy się w tamtą stronę. Do środka wszedł mój pan. Od razu było widać, że był zły. To nie wróżyło mi niczego dobrego...
- Mówiłem ci, żebyś się nie oddalał, czy nie?! - krzyknął.
Za bardzo bałem się odezwać, by powiedzieć cokolwiek, a co dopiero jakoś się wytłumaczyć.
- Ostrzegałem cię, tak? Ale po co ja strzępie sobie język, skoro ty w ogóle nie słuchasz?!
Bałem się, wbiłem wzrok w podłogę. Nie odważyłem się na niego spojrzeć, ani przeprosić za swoje zachowanie. Stałem tak tylko, błagając w myślach, by przestał na mnie krzyczeć.
- Kurwa! - warknął, podchodząc do mnie. Złapał mnie za rękę i szarpnął. - Wychodzimy.
Tylko przelotnie mignęła mi twarz Erika, gdy mój właściciel wyciągnął mnie z pokoju, a potem z rezydencji. Chłopak szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na osoby, które po drodze coś do niego mówiły. Doszliśmy do auta, gdzie otworzył mi drzwi od strony pasażera.
- Wsiadaj - polecił krótko.
Szybko wykonałem rozkaz i zająłem miejsce. Ręka bolała mnie po tym jak pan zaciskał na niej palce, ale postanowiłem, że lepiej tego nie okazywać. Odjechaliśmy niedługo później, nawet nie zauważyłem, kiedy pan pozbył się swojej maski. Jechał, wściekle prąc do przodu, a ja nie chcąc patrzeć na jego rozgniewane oblicze, obserwowałem mijający prędko widok za oknem, bo mogłem już nigdy więcej tego nie zobaczyć. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wściekłego.
- Nie chciałem uciec - powiedziałam po chwili.
Cisza. Mój właściciel się nie odezwał.
- Nawet nie próbowałem. Po prostu spotkałem kolegę z ośrodka i chciałem z nim porozmawiać. To wszystko - zapewniłem go.
Nadal się nie odzywał. Zaczynałem się bać jeszcze bardziej. To już chyba wolę, żeby na mnie krzyczał. Jak krzyczy, to przynajmniej wiem, co myśli, a teraz? Nie wiem, co mu chodzi po głowie.
- Przepraszam. Wiem, że nie powinienem się oddalać. Przepraszam. - Być może gadaniem, tylko bardziej pogarszałem swoją sytuację, ale musiałem mu to powiedzieć, bo nie wiem, czy później dostanę szansę, żeby się wytłumaczyć.
A jednak nadal milczał.
- Przepraszam - powtórzyłem po raz kolejny.
Po tym ja również postanowiłem zamilknąć, by go już bardziej nie rozgniewać. Jechaliśmy w ciszy i zacząłem rozpoznawać, że jesteśmy już blisko rezydencji.
Miałem się nie odzywać, ale jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Ryzykować, czy nie ryzykować? Dobra, zaryzykuje, i tak dostanę karę.
- Mogę o coś zapytać?
- Tak.
O? Odezwał się, to chyba dobrze.
- Szybko mnie pan znalazł. Pewnie nie musiał pan przeszukiwać całego domu - powiedziałem powoli. - Mam nadajnik?
Cisza. Chyba mogę to potraktować jako potwierdzenie.
- Gdzie?
Nic nie odpowiedział. Zacząłem się nad tym zastanawiać.
- W naszyjniku od pana?
- Nawet nie wiedziałem, że go dzisiaj założyłeś.
- W krawacie? - To wydawałoby się logiczne, w końcu sam mi go założył przed wyjściem.
- Krawat nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu wyglądasz w nim ładniej niż w muszce.
Czy to był komplement? Może złość na mnie już mu przechodzi.
- Więc musi być gdzieś w garniturze - stwierdziłem.
I znów się nie odezwał. Czyli milczące potwierdzenie.
- W garniturze - powtórzyłem, upewniając w tym siebie.
Byliśmy już prawie w domu i znów zaczął ogarniać mnie strach, bo to znaczyło, że kara była coraz bliżej.
- Nie próbowałem uciekać - powiedziałem znowu.
- Ten chłopak też był z tobą w ośrodku, tak? - zapytał nagle.
Zaskoczył mnie to, spodziewałem się raczej dalszego milczenia.
- Tak, był kupiony tuż przede mną - odpowiedziałem.
- To twój przyjaciel?
Przyjaciel? Erik?
- Nie... Nie bardzo...
Patrzyłem przez okno, zastanawiając się, czy powiedzieć to co mi się ciśnie na usta. Rozmawia ze mną, a to raczej lepsze niż gdyby milczał albo krzyczał, ale opłaca się dalej ryzykować? Jego cierpliwość, i tak już została nadszarpnięta, prędzej czy później się wyczerpie.
- Trafił na podłą panią - powiedziałem w końcu. - Zrobiło mi się go szkoda.
Mój pan jest dobry, w porównaniu z tym czego się nasłuchałem. Powinienem całować go po rękach, a nie dawać mu preteksty do kar.
- Madame Maddison? - zapytał.
- Tak - potwierdziłem.
- Nie dziwię się. Ona jest... - chyba chciał coś powiedzieć, ale zwątpił - nieważne.
Ciekawe o co mu chodziła.
Dojechaliśmy na miejsce. Mój żołądek ścisnął się okropnie. Pochyliłem głowę do przodu i zacisnąłem powieki.
- Nie próbowałem uciekać... - jęknąłem, kuląc się. Czułem, jak drżą mi ramiona.
Pan wyszedł z samochodu i po chwili otworzył mi drzwi.
- Wysiadaj - polecił.
Zrobiłem, co kazał i drgnąłem, gdy zatrzasnął drzwi za moimi plecami. Złapał mnie za ramie i zaczął prowadzić do pokoju. Serce waliło mi coraz szybciej, oddech znowu przyśpieszył i zaczęła ogarniać mnie panika.
- Przepraszam, że odszedłem bez pozwolenia. - Ledwo powstrzymywałem się przed rozpłakaniem.
- Zdajesz sobie sprawę, że mówisz do mnie na ty? Bez tego całego ''panie'' - uświadomił mnie chłopak. - Rozmawiamy prawie normalnie.
O nie! Faktycznie mówię do niego na ty. To okropne. Zachowuje się tak jakbyśmy byli sobie równi, a przecież tak nie jest. Teraz zacząłem panikować jeszcze bardziej.
- Przepraszam, panie. To nie było specjalnie. Ja... Ja po prostu przejąłem się tym całym zajściem. I mówił pan, że mam się do pana zwracać po imieniu i... i ja... Przepraszam, panie. To się już więcej nie powtórzy. Nie chciałem...
Jak mogłem?! Jak mogłem być taki bezczelny i tak spoufalać się z panem?!
- Nic się nie stało - stwierdził.
- Stało - zaprzeczyłem szybko. - Nie okazałem panu należytego szacunku. Zasłużyłem na karę.
Spojrzałem na niego. Nie wyglądał, jakby się tym przejmował, ale to pewnie tylko pozory, mające na celu mnie zmylić. Przecież nie może darować mi czegoś takiego. Kara mnie nie minie.
Właściciel otworzył drzwi do pokoju. Nawet nie zauważyłem, kiedy dotarliśmy do ''mojego'' pokoju.
Znów chciałem przeprosić, ale postanowiłem darować już sobie dalsze odzywanie się, bo tylko pogorszę sprawę.
- Zrobisz wszystko co ci każe, prawda? - zapytał mój pan.
Zaczyna się. Jaka będzie kara?
- Tak, panie.
- To dobrze.
Złapał mnie za ramie, poprowadził do środka i posadził na łóżku. Muszę przyznać, że zaskoczył mnie brak brutalności z jego strony.
- To był długi i męczący dzień - zaczął chłopak. - Odpocznij, weź gorącą kąpiel i wyśpij się. Pewnie stresujesz się jutrem.
Czyli zrobi to jutro...
- Dobrze, panie. Ale kara...
- Dzisiaj bez kary. Mówiłem: to był długi dzień - powtórzył i podszedł do drzwi.
- Dobrze, panie - odpowiedziałem grzecznie. - Dziękuję.
Przyjrzał mi się uważnie jeszcze raz, po czym wyszedł bez słowa. Zrobiłem tak jak kazał. Poczułem niemałą ulgę, gdy zdjąłem niewygodny garnitur i buty, poza tym nie pamiętam kiedy ostatni raz mogłem sobie pozwolić na długą kąpiel. Odprężyło mnie to trochę, ale i tak... Jutro...
Cały czas o tym myślałem, pomimo to, gdy się położyłem, zasnął praktycznie od razu. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top