Rozdział 1 : Brak pomysłu na tytuł według mojego zwyczaju ;_;
W mediach Gaster.
Wiktoria's POV.
Pomału przeciągnęłam się na łóżku. Kolejny leniwy dzień przede mną. Już od miesiąca żyjemy w Kętach z potworami. Spotykam je czasem, gdy spaceruję. I tak, jestem człowiekiem. Aktualnie jest lato, więc do 17.00 nie da się wysiedzieć na dworze. Nie mam na teraz żadnych planów, wygląda na to, że znowu mogę spokojnie poleżeć na mojej ulubionej górce wieczorem. Pomału uchyliłam powieki, pozwalając fioletowym oczom obejrzeć wszystko dookoła. Tak, to ich naturalny kolor. Wszystko jest na swoim miejscu. Zeszłam z łóżka i podeszłam do komody. Z pierwszej szuflady wyciągnęłam białą bieliznę i stanik, z drugiej błękitną bluzkę, a z trzeciej kremową spódniczkę, sięgającą mi do kolan. Udałam się w kierunku łazienki. Weszłam do niej, zdjęłam koszulę nocną, związałam w kok długie, brązowe włosy i wskoczyłam do wanny. Odkręciłam zimną wodę i włączyłam prysznic. Z pomieszczenia wyszłam dziesięć minut później, już ubrana. Poskładałam moją "piżamę", zostawiając ją na łóżku, które przy okazji pościeliłam. Zastanowiłam się, co zrobić. Mój żołądek od razu mi powiedział, używając głośnego "Buuurk!". Skierowałam swoje kroki do kuchni, po czym otworzyłam lodówkę. Po chwili namysłu wyjęłam dżem, margarynę śniadaniową i mleko. Z szafki wyciągnęłam wek.
*time skip*
Zastanawiam się, co zrobić teraz. Chwila... no tak, jak mogłam zapomnieć. Wpadłam do łazienki, przeczesałam włosy, spięłam je w kucyk, po czym chwyciłam szczoteczkę do zębów. Zmoczyłam ją delikatnie wodą i nałożyłam pastę.
~ Dwie minuty... start.
*time skip again, bo mogę *
Jest 11. A ja nie mam co robić. Nagle wpadłam na "genialny" pomysł. A mianowicie postanowiłam pochodzić po sklepie spożywczym w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. A szczególnie ketchupu. Ostatnio nie ma go nigdzie, skandal ! Założyłam stare, ale dalej w dobrym stanie, fioletowe baletki. Chwyciłam prążkowaną torebkę, przewiesiłam ją przez ramiona, po czym wyszłam z mieszkania. Przekręciłam klucz w zamku, po czym ulokowałam metalowy przedmiot w torebce. Schodzenie po schodach z czwartego piętra może ominę, bo to sama nuda. W drodze do sklepu nie spotkałam nikogo znajomego. Zresztą, chyba tylko ja wychodzę na dwór przy temperaturze +34 stopnie... ech, taka typowa ja. Przy wejściu do spożywczaka powitał mnie delikatny podmuch chłodnego powietrza. Chwyciłam koszyk i udałam się w kierunku półek, na których powinien być ketchup. I magia, był ! Sięgnęłam po jedną z butelek. Nagle moja dłoń napotkała jakiś opór. To była ręka. Koścista. Spojrzałam obok, i zauważyłam... dwójkę szkieletów. Jeden, ten niższy, blokował mnie, a wyższy po prostu na mnie patrzył.
- Hej, nie bierz żadnego - odezwał się mniejszy - Wszystkie są przeterminowane, sprawdzałem.
- O-oh... nie wiedziałam... - powiedziałam zaskoczona.
- A tak przy okazji jestem Sans. A to mój brat, Papyrus.
- Miło mi... - uśmiechnęłam się - Wiktoria - odpowiedziałam krótko.
- Ładnie - odpowiedział.
Cofnęłam dłoń, a on zrobił to samo.
- Możliwe, że się jeszcze zobaczymy, więc do zobaczenia - zachichotał, po czym chwycił wyższego szkieleta za ramię - Chodź, Pap.
- Miłego dnia ! - odpowiedziałam i udałam się w przeciwnym kierunku.
To było... dziwne. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zamienię choćby słowo z którymkolwiek z potworów, a tu proszę. Pochodziłam jeszcze trochę po sklepie, zgarniając lody śmietanowo-czekoladowe, dwulitrowy sok Tymbarka o smaku jabłko-mięta i półlitrową butelkę wody mineralnej. Ani przy kasie, ani w drodze do domu nie spotkałam Papyrusa i Sansa. Po wejściu do mieszkania od razu schowałam lody do zamrażarki. Sok i wodę postawiłam pod stołem, tam zawsze jest chłodno. Położyłam się na łóżko, zostawiając obuwie przy nim. Co jak co, ale dziś jestem strasznie rozleniwiona. Jednak... coś było nie tak. W pokoju było coś, co napełniało mnie niepokojem, nie pozwalało spokojnie zasnąć. Nagle tuż obok zobaczyłam jakąś postać. Nie, że jestem strachajłą, ale wystraszyłam się naprawdę mocno.
- P-przepraszam - usłyszałam męski głos - Nie chciałem cię przestraszyć...
~ No to ci się nie udało...
- K-kim jesteś ?- zapytałam.
- Nazywam się Gaster. Przez pewien incydent zostałem częściowo... wymazany z egzystencji. Podejrzewam, że chcesz wiedzieć, dlaczego tu jestem. Otóż... mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Jaką to ? - spytałam, mając lekko negatywne przeczucia.
- Ostatnio w Ruinach znalazłem Płomień. Nie taki zwykły. Zawiera moc, jakiej sobie nie wyobrażasz.
- Iii... co to ma wspólnego ze mną ?
- Płomienie nie wiążą się z byle kim. One same wybierają właściciela. Poczułem, że ten jakiś związek z tobą. To nie jest przypadek. Teraz to widzę, przez twoje fioletowe oczy. Nie jesteś zwykłym człowiekiem.
- Więc... chcesz, abym poszła po ten "Płomień", i zyskała niewyobrażalną moc... brzmi interesująco, ale wybacz, jestem na to za leniwa.
- To tylko teoria - uśmiechnął się - W praktyce wystarczy, że poczekasz do jutra. Przyniosę ci go, jeżeli wyrażasz zgodę, oczywiście.
Hmm... z jednej strony stoi przede mną nieznany mi facet, który został podobno "częściowo wymazany" z bytu, i wmawia mi, iż mogę posiąść wielką moc. Z drugiej... nie wiem dlaczego, ale czuję, że mogę mu zaufać.
- Zgoda - powiedziałam.
- Świetnie ! - zawołał - Poczekaj na mnie do jutra, wrócę z Płomieniem...
Rozpłynął się w powietrzu, chichocząc, a mnie opuściła świadomość niebezpieczeństwa. Spojrzałam na zegar, wiszący na ścianie naprzeciw. 12.00. Najwyższa pora coś zjeść. Ale miałam iść spać. Uuughhh, pierdzielić to, idę żryć do kuchni. W pomieszczeniu panował bałagan, a próba opanowania go zakończyła się stłuczonym kubkiem.
- Dowódca eskadry 1 do dywizjonu 103, potrzebne wsparcie, odbiór.
Mówiąc to próbowałam zachować powagę, ale średnio mi to wyszło. Podeszłam do lodówki i otworzyłam ją. Dżem truskawkowy, ser, szynka, ogórek, jajka, margaryna mleczna i resztka mleka to wszystko, co w niej znalazłam. Pomyślałam, że mogłabym się przejść do Freda. Ubrałam spowrotem baletki, sprawdziłam stan moich pieniędzy, które mogę wydać jeszcze w tym tygodniu. Dziś jest sobota, a ja mam jeszcze całe 70 złotych. Wyszłam z mieszkania, zamykając drzwi na klucz. Znowu nudne schodzenie po schodach. Mam szczęście, bo Fred znajduje się tuż obok bloku, w którym mieszkam. Weszłam do środka. Było tam naprawdę ciepło, ale dało się wytrzymać.
- Dzień dobry - przywitała mnie sprzedawczyni - Co podać ?
- Duże frytki i i kebab w bułce proszę - odpowiedziałam.
- Dobrze, to będzie razem 13 złotych.
Zapłaciłam i usiadłam na krześle.
*time skip 5 min*
Odebrałam jedzenie i usiadłam w kącie. Lubię obserwować innych. I wtedy to się stało. Drzwi otworzyły się, a do środka weszli Sans i Papyrus. Wszyscy spojrzeli na nich, po czym zaczęły się szepty. Dostrzegłam ruch zza drzwi z napisem "Ochrona". Bez namysłu wstałam, podeszłam do zdumionych szkieletów, chwyciłam obu za ręce i zaciągnęłam ich do mojego stolika, mrucząc tak, aby wszyscy usłyszeli "Ile można na was czekać ?". Usiedli naprzeciw, a ja oparłam głowę na nadgarstkach.
- Częstujcie się - powiedziałam do nich szeptem.
- Najpierw wybawia nas z tarapatów, a potem oferuje posiłek ? Nyeh heh, Sans, ja Wielki Papyrus... - zaczął cicho wyższy, jednak po chwili zciszył głos, patrząc na mnie jakby przepraszał.
Gdy skończył, jego brat zarumienił się na... niebiesko ? Okej, nie wnikam. Podsunęłam między nich stos frytek, a sama ugryzłam hamburgera. Zjedliśmy w ciszy, po czym wyszliśmy. Po paru krokach Sans chwycił mnie delikatnie za ramię.
- Chcielibyśmy... podziękować, że...
- Dajcie spokój - uśmiechnęłam się - Tak przy okazji... dziękuję za ostrzeżenie w sklepie.
- Oh, tamto, to... nic takiego... - odpowiedział szkielet, drapiąc się z tyłu czaszki.
Co dziwne, nie było tego dziwnego odgłosu, jakby ktoś jeździł paznokciami po tablicy.
- Cóż... m-my już idziemy...
- Do zobaczenia być może potem - zachichotałam i ruszyłam w kierunku bloku mieszkalnego i klatki schodowej.
Wyszłam pomału na czwarte piętro, przypominając sobie wizytę Gaster'a. Nie wiem dlaczego, ale coś w moim umyśle zaczęło dzwonić na alarm. W końcu, kto normalny przyjmuje jakąkolwiek ofertę od kogoś, kogo nie zna ? Tiaa... tyle, że mnie nie można zaliczyć do ludzi normalnych. Weszłam do mieszkania. Zamknęłam drzwi i podeszłam do łóżka. Od razu zrobiłam się senna. Padłam na materac i niemal od razu odpłynęłam do krainy snów.
Pomału uchyliłam powieki. Spojrzałam na zegar ścienny. Już 18.00, co oznacza, że mogę w spokoju iść na górkę. Mimo wszystko... coś kazało mi zostać w domu. Postanowiłam zaufać dziwnemu przeczuciu. Rozsiadłam się wygodnie i uznałam, iż wypadałoby skończyć czytać "Brisinger" Christophera Paolliniego. Otworzyłam książkę na stronie 246 i zaczęłam zanurzać się w lekturze.
Po około 10 minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona odłożyłam utwór i skierowałam swoje kroki w stronę przedpokoju.
- Kto tam ? - zapytałam, lekko zmieniając głos.
- Szkielebracia Sans i Papyrus, szukamy noclegu, obiecujemy, że będziemy cicho i rano się wyniesiemy - usłyszałam głos, który rozpoznam zawsze i wszędzie.
Otworzyłam drzwi bez słowa, po czym schowałam się za nimi. Ujrzałam braci wchodzących do mieszkania, rozglądających się niepewnie.
- Halo ? Jest tu ktoś ? - zawołał Papyrus.
- Przecież słyszałeś "Kto tam", a drzwi same się nie otworzyły, no nie ? Chyba, że...
- Saaaaaaansss.... nawet się nie waż !!
- No dobra... tym razem...
- Saaaaaaaaaaaaaaanssssssssssss...
W tym momencie zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, a na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- Że c... - zaczął Papyrus, ale przerwał, widząc mnie.
- Witam - powiedziałam, śmiejąc się w duchu z ich zaskoczonych min.
- To... ty... Wiktoria - zaczął niezgrabnie Sans.
- No ja, nie widać ? - zachichotałam, jednak po chwili spoważniałam - Czemu nie powiedzieliście ?
- Czego ? - zapytał Papyrus, a ja miałam ochotę strzelić se piątkę... z twarzą... krzesłem...
- Tego, że nie mieliście dachu nad głową - spojrzałam na nich smutno, ale w sercu wiedziałam, co muszę zrobić.
- Jak to : "nie mieliście" ? Dalej nie mamy, no chyba, że pozwolisz nam u siebie przenocować... ale i tak od jutra rana znowu będziemy "bezdomni" - odparł Sans.
- Bo wam pozwolę - zaśmiałam się głośno.
- W jakim sensie ? Zamierzasz nas tu uwięzić ? Wowie ! Po raz pierwszy człowiek mnie uwięzi ! - powiedział Pap, po czym mnie przytulił - Masz może jakieś zagadki ?
Dostrzegłam błysk ekscytacji w jego... oczach ? Bo na pewnik nie były to oczodoły, jak u Sansa.
- Mam magiczny kwadrat - odpowiedziałam, uśmiechając się - Chodź, pokażę ci.
Zaprowadziłam Papyrusa do salonu, po czym wręczyłam mu kartkę, wypełnioną tymi figurami. Wróciłam do Sansa.
- Wygląda na to, że jednak tu zostaniecie - zaśmiałam się - Twój brat jest zbyt zajęty zagadką magicznego kwadratu.
- No dobra - westchnął - O której ma nas nie być ?
Spojrzałam na niego jak na ostatniego głupka. On naprawdę jeszcze nie zrozumiał ?
- Dlaczego tak na mnie patrzysz ? - zapytał - Czyżbym był... w twoim wzroku ?
Zaczęło mnie skręcać ze śmiechu, a uśmiech Sansa wcale nie pomagał.
- Aaa, już rozumiem, chcesz, żebyśmy... - nie skończył.
- Sans ! Przestań zadręczać ją swoimi nieznośnymi grami słownymi ! - zawołał Paps, podbiegając do brata i zakrywając mu usta.
- Dlaczego ? - usłyszałam stłumione pytanie.
- Bo to... to jest... - Pap najwyraźniej nie umiał znaleźć słowa.
- Pun-ishment for you ? - dokończyłam nieśmiało.
- Dość ! - krzyknął Papyrus - Sans ! Zaraziłeś ją tym paskudztwem !
Wyszedł do salonu, zostawiając mnie i skręcającego się ze śmiechu Sansa.
- Co cię tak bawi ?
- Po raz pierwszy spotykam kogoś, kto lubi żarty słowne i potrafi ich świetnie używać - odpowiedział - Można powiedzieć, że jesteś moją... punny friend.
Tym razem ja zaniosłam się śmiechem. Muszę przyznać, Sans mnie zadziwia.
- Tooo... - zaczął cicho - O której ma nas jutro nie być ?
On sobie żartuje ?!
- Chyba kpisz... zostajecie tu na ile wam się podoba ! Myślałam, że to jasne...
Sans popatrzył na mnie tak zdziwiony, że gdyby miał oczy, dostałby wytrzeszczu.
- No co ? - zapytałam - Mam gdzieś jakąś plamę, wyrosły mi rogi czy co się stało ?
- Nie, po prostu... nieważne - mruknął.
- Napijesz się czegoś ? - zapytałam, rozumiejąc, iż nie wyciągnę tych informacji z niego tak łatwo.
- Nie trze...
- NIE DAWAJ MU KETCHUPU ! - wrzasnął Paps z salonu - DZIAŁA NA NIEGO JAK NA LUDZI ALKOCHOL !!
Spojrzałam na Sansa z lekkim rozbawieniem. Znowu miał na czaszce błękitną plamę.
- Co ? - zapytał.
- Serio tak jest ?
- Niestety... ale to mnie nie powstrzymuje przed jedzeniem go czasami.
Okej. Czyli muszę się przygotować na pijanego szkieleta w domu. Spoko.
- Tak właściwie, to pokażę wam, gdzie śpicie. Papyrus, pozwól tu na chwilę ! - zawołałam.
- Tak ? - zapytał wyżej wymieniony szkielet wychylając się zza drzwi.
- Mam kanapę i łóżko. Gdzie wolicie spać?
- KANAPA !!! - wrzasnął od razu Paps.
- Więc tobie wypada łóżko, Sans - uśmiechnęłam się szeroko.
- Okej... ale... wybaczam że pytam... gdzie TY będziesz spać ? - zaczął wyżej wymieniony szkielet - Nie widziałem nigdzie nic więcej, gdzie można by spędzić noc...
- Przekonasz się - zachichotałam.
*time skip do 21.00 ; po kolacji (naleśnikiii)*
Pokazałam szkieletom łazienkę oraz gdzie co znaleźć. Każdy z nich spędził tam około 10 minut. Ja również szybko się ogarnęłam. Zwinięta w kłębek leżałam właśnie na jednym z krzeseł w kuchni, kiedy zobaczył mnie Sans.
- To jest to twoje "Przekonasz się" ? - zapytał z przekąsem.
- No, a czemu nie ?
- Marsz do łóżka. Ja sobie coś znajdę - mruknął, podchodząc.
- Nope, jesteś gościem. Poza tym, przywykłam do takiego spania - odpowiedziałam i starałam się "przykleić" do krzesła.
Sans bez słowa odszedł, ale wiedziałam, że on i tak w końcu postawi na swoim. Pomału zaczęłam zasypiać. W końcu odpłynęłam do krainy snów, pełnej dziwnych rzeczy.
==============================================================
No elo z powrotem ! Pewnie zaraz pojawią się pytania o perspektywę Sansa... spokojnie, wszystko w swoim czasie.
I możecie zapomnieć o rozdziale w tym tygodniu, chyba, że nauczyciele się zlitują :D
Już i tak to wszystko ma 2275 słów, więc...
Powiem tylko :
Do zobaczenia !
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top