•°•Rozdział 1•°•
Perspektywa Węgrów
- Lengyelország, no dalej! - Krzyczałem nadal do swojego brata, który aktualnie rozsiadł się na kanapie z telefonem w rękach i nie zwracał na mnie mniejszej uwagi. - Proooooooszę.....
Ten tylko spiorunował mnie wzrokiem i głośno odetchnął. Nie miał zamiaru ruszać się z miejsca, a ja nie miałem zamiaru iść samemu do parku.
Wiem co niektórzy mogliby powiedzieć, ,,przecież przed chwilą wiało", ale co z tego? Jak na razie za oknem słonko przyjemnie muskało moją twarz i nie mogłem zmarnować takiej okazji.
- Lengyelországgggg... - Po tych słowach wydałem z siebie tak zwany "odgłos godowy", na co Polska uśmiechnął się triumfalnie i oznajmił tym jednocześnie, że przesiedzi tutaj do końca dnia. - Więc tak chcesz grać, co? - Błyskawicznie się wyprostowałem i skierowałem swój krok do łazienki.
Nie dam temu kurduplowi poczucia wygranej, a w życiu. Gdy dotarłem w końcu do miejsca docelowego, pierwszym co zrobiłem było sięgnięcie po pobliski przepychacz do kibla. Może to was zdziwić, ale jest dla niego bardzo cenny. Przede wszystkim pierwszym odniesieniem się do tego, będzie to, iż wcześniej wspomniany przedmiot dostał od USA na swoją steną rocznicę niepodległości. Z początku prezent, który miał być żartem, przerodził się w coś czego praktycznie nasz Polaczek nie odstępuje nawet na krok. Serio, przywiązać się tak do zwykłej szczotki klozetowej? Tylko Lengyelország tak potrafi.
Z chytrym uśmieszkiem powędrowałem do pomieszczenia, w którym aktualnie znajdował się nasz leń. Nie musiałem długo czekać na reakcję z jego strony, niemalże od razu zorientował się co trzymam w rękach i rzucił wszystko co dotychczas robił, i podbiegł do mnie.
Czułem jak moje ciało się przechyla, a ja sam tracę równowagę i upadam na podłogę. Pamiętam, że starałem się najmocniej jak tylko potrafiłem przytrzymać moją jedyną "broń", jednak braciak okazał się silniejszy niż można by było przypuszczać.
Gdy tylko się ze mną uporał, odskoczuł ode mnie, a jego wzrok starał się mnie zabić. Mimo wszystko, gdy zobaczył, że nic tym nie zdziała, nabrał powietrza, a potem je wypuścił. Zrezygnowany zniknął mi gdzieś na schodach, a później wrócił już w normalnych ubraniach.
Kiedy wyczułem jego intencje sam uradowany pomaszerowałem do swojej (Jak to kiedyś żartobliwie nazywał) pieczary i przebrałem się w coś w czym można się pokazać ludziom.
***
- Patrz jak jest cudnie! - Wybiegając przy okazji naprzód wypowiedziałem powyższe słowa i zaczerpnąłem głęboki wdech. Powietrze, które nas otaczało było bardzo przyjemne! Przeplatało ze sobą najrozmaitsze zapachy: lasu, liści, znajomych oraz tego co najbardziej kocham: szczęścia. Zastanawiało was może kiedyś jak ono pachnie? Mnie kiedyś tak, ale znalazłem odpowiedź. Wbrew pozorom, dla różnych osób może on być z lekka intensywny, ale to im nie przeszkadza, bo wiedzą, że przecież to nic złego nie zwiastuję. Dla mnie radość, jak i szczęście roznoszą się wonią świeżo ściętej, mokrej trawy zmieszane z nutką zdrowego rozsądku i miłości.
Spojrzałem jeszcze raz na swojego brata, który mrużył oczy. Jego twarz była spokojna, ale za razem starała się dołożyć wszelkich starań, by nie okazać, tego jak bardzo nie chcę tu być.
Podszedłem do niego trochę bliżej, obwiesiłem jedną z swoich rąk wzdłuż jego szyji, a drugą wskazałem malowniczy przed nami obszar.
- Aż chcę się żyć, nie sądzisz? - Uśmiechnąłem się w jego stronę i rzuciłem jeszcze raz okiem na jego markotny wyraz. Nadmuchałem lekko policzki i zdecydowanym ruchem popchnąłem go przed siebie. - Nie będziesz mi cały dzień w domu kiblował, nie pozwolę na to! - Starałem się chociaż w jakimś małym stopniu ruszyć z miejsca, ale nic to nie dawało. Cholera, jeśli się czasami uprze to ciężko mu przemówić do rozsądku.
- No daaaleeejjj--!! Lengyelországggg--!! - Oparłem się swoimi plecami o jego i dokładałem wszelkich starań, by ten znowu zaczął chodzić, ale nic! Zupełnie nic, zero, pustka, K I C H A. Odwróciłem się żeby zobaczyć, skąd takie małe chuchro ma tyle siły, by odpierać moje "ataki", ale nie byłem gotowy na to co zobaczę. Ten cwaniak przez cały ten czas pomagał sobie jakąś głupią lampą, na której trzymał rękę! - No nie, tak się nie bawimy! - Powiedziałem zdecydowany, gdy dostrzegłem jego wyzywający uśmiech, który jakby samym sobą mówił słowa: ,,Staraj się ile chcesz gówniaku". Wtedy nie wytrzymałem, z wszystkich resztek sił jakie miałem po prostu rzuciłem się na niego i wylądowaliśmy na kupce pełnej liści, którą ktoś wcześniej zdołał zagrabić.
***
Perspektywa Austri
- Hej, Niemcy, czy to przypadkiem nie Ungarn[Węgry]?
- Wo[Gdzie]?
- No tam, patrz. - Wskazałem prostym ruchem ręki na znajdujący się w oddali kraj, leżący pośród jakiegoś stosu liści. Zaraz obok niego można było zauważyć kogoś jeszcze, ale najwidoczniej nie za bardzo chciało mu się cokolwiek robić, ponieważ leżał w bezruchu, podczas gdy Ungarn, bezproblemowo zarzucał na niego coraz to więcej liści.
Mój brat najwidoczniej również był zainteresowany tym widokiem, ale jakoś szczególnie tego nie okazywał. Zamiast tego jednak, zaproponował bym do niego zagadał, a on sam natomiast zaraz do nas dołączy, gdy tylko pójdzie kupić kawę. Tutaj właśnie odzywało się jedno z jego uzależnień, czarna lepka ciecz, która już nie jednego uwidoła swoim wyrazistym zapachem i nie planowała go puścić. Co prawda z początku miałem do niego pretensje, bo przecież nie przeżyje całe swoje życie na jednym i tym samym napoju, jednak gdy pewnego dnia dał mi samemu skosztować, sam pchnąłem się ku lekkiemu nałogowi. To jednak jeszcze o niczym nie świadczyło, owszem lubię się czasem zaciągnąć tą zgorzkniałą substancją, ale to nie znaczy, że zmieniłem zdanie. Dalej uważam, że mój brat powinien ograniczyć się do przynajmniej jednego kubka na te trzy (no dobra, może dwa) dnii, ale ten ciągle się jakoś wywija i kiedy tylko nie patrzę sączy ten płyn.
- Co ja z tobą mam... - Powiedziałem sam do siebie i znowu zwróciłem swoją uwagę ku Węgrom, który jak widać świetnie się bawił z swoim towarzyszem. Lekkie uczucie zazdrości po woli zaczęło się piąć po moich plecach, z każdą chwilą gdy się im dłużej przyglądałem.
Nie zważając jednak na nię, zaciągnąłem mocniej czapkę na swoją głowę i zacząłem iść w ich kierunku.
- Przecież raczej nic mi nie zaszkodzi, racja? - Powiedziałem sam do siebie i lekko przyśpieszyłem kroku.
***
- Ungarn! - Krzyknąłem by zwrócić na siebie uwagę swojego przyjaciela. Ten z początku nie zwracał na mnie większej uwagi, lecz gdy krzyknąłem za drugim razem, już zdołał mnie zauważyć.
Zanim się obejrzałem, zdążył już otrzepać się z liści, które jakoś przyczepiły się do materiału jego kurtki i stać dawno przede mną w całej swojej okazałości.
- Ausztria[Austria]! Co za niespodzianka! - Jego ciepły uśmiech dodał jeszcze większego uroku, do i tak już promiennej twarzy, a u mnie wywołał przejmny dreszcz po woli kroczący po moich plecach.
- Cz- - Pamiętaj Austria, tak jak Ci Niemcy mówił, wdech, wydech, wdech, wydech. - Cześć W-Węgry..!
Czy jest jakaś szansa, że nie wyjdę przy nim na debila?
- Dawnośmy się nie widzieli, j-jak tam u Ciebie?
- Świetnie! Nie uwierzysz, kogo udało mi się ściągnąć dzisiaj z gnicia na kanapie!
- Tschechische Republik[Czechy]?
- Nah, jak ten się uwali, to nie ma nawet najmniejszych szans na zgonienie go z łóżka. - Widać było, że w kwesti Czech nie ważne jak się miałbyś do tego nie zabrać, to i tak nie zmienisz jego miejsca położenia. - Braciak, no dalej, wstawaj z tej kupy liści!
Chwila, co
Braciak?
Z Tschechische Republik mówią do siebie nawzajem "bro" (cokolwiek by to znaczyło)
Czy to oznacza, że..
- Polen? - Wraz z tymi słowami dwa kubki pełne gorącej, czarnej mazi znalazły się na chodniku.
•°•°•°•°•°•
Fuhuhu-!
Nie spodziewaliście się, że to ff ożyje, racja? òwó
No, to macie ode mnie taki mały prezencik, na Mikołajki jak się uda to będzie drugi ^w^
(W ogóle to przepraszam za moją nieobecność, ale robiłam se przerwę od pisania, zatem mój styl może być taki do dupy trochę TwT)
~Ciao! ^w^
Opublikowane: 01.12.2019
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top