3. Dziś cię nie zabiję

Milczał przez chwilę, analizując, to co usłyszał. Nie dostał upragnionych informacji, a ja tylko grałam na czas. Byłam pewna, że mnie nie zabije. Byłam dla niego zagadką albo bardziej dosłownie ciekawym obiektem badawczym.

Nie byłam głupia. Cały czas pamiętałam, a przynajmniej starałam się pamiętać, że osoba przede mną, nie jest tą, którą ja znałam, ale mimo to wiedziałam, kim jest. Może nie w stu procentach, ale jednak. Mniej więcej wiedziałam czego się spodziewać i nie wyglądało to różowo.

Nie chciałam nic mówić. To były moje wspomnienia i tylko moje. Powiedzenie tego, komukolwiek sprawiłoby, że i to zostałoby mi odebrane, a tego bym nie zniosła. Całkowicie za to zapomniałam o wisiorku. Nosiłam go cały czas. Nie rozstawałam się z nim.

Jedną z rzeczy, która najbardziej mnie nurtowała to, to dlaczego pojawił się w moim mieszkaniu. Nie wiedział o mnie, więc co tu robił? Tego nie mogłam pojąć. Przyjrzałam mu się uważniej. Raczej, a nawet na pewno nie trafił tu celowo.

— Gdzie chciałeś się przenieść? — spytałam, chcąc znać odpowiedź na moje pytanie.

— Nigdzie — odparł natychmiast.

Zacisnął usta, a jego spojrzenie stało się pochmurne. Nie wnikałam, ale zaciekawiła mnie ta reakcja, a odpowiedź rozczarowała. Nadal nie wiedziałam, co tu robi i dlaczego.

— Jesteś z innego wymiaru, mutantem z poziomem Alfa. Wnioskuję, że dość potężnym. Manipulujesz wodą, a ja dałem ci naszyjnik mojej matki — podsumował, wyliczając na palcach.

Obrzuciłam go badawczym spojrzeniem, całkowicie zapominając o tym, co go tu sprowadziło. Podniosłam z podłogi magnes, który ocalał po moim zderzeniu z lodówką. Przedstawiał latarnię morską. Kupiłam go w jakimś tanim markecie. Bardzo przypominał ten, który dostałam od Rogersa na dwudzieste drugie urodziny. Magnesy zbierałam w swoim świecie i tu postanowiłam to robić, by choć mieć namiastkę dawnego życia.

— Brawo Sherlocku — mruknęłam, bawiąc się przedmiotem.

— Oprócz tego nie boisz się mnie — dokończył. — Kim dla ciebie jestem?

Znieruchomiałam na chwilę, zerkając na niego lękliwie. Przyglądał mi się uważnie, z satysfakcją śledząc moje zawstydzenie. Poczułam jak rumieniec, oblewa moje policzki. Utkwiłam wzrok w niebieskich płytkach, nie mając odwagi, aby na niego spojrzeć.

— Ty? — prychnęłam. — Nikim.

— A tamten ja? — drążył.

To mnie zaskoczyło. Przełknęłam ślinę, nim odpowiedziałam.

— Przyjacielem.

— Kłamiesz — powiedział, a ja mogłam przysiąc, że się uśmiecha.

Ku mojej uldze wstał. Podniósł walizkę z teseraktem i spojrzał na mnie. Zaszła w nim jakaś zmiana. Uśmiechał się lekko, a jego oczy błyszczały.

— Dzisiaj cię nie zabije.

— Ulżyło mi — sarknęłam, również wstając. — Jak ja się odwdzięczę za taki wielki akt łaski.

Kiwnął głową na pożegnanie, po czym zniknął, zostawiając mnie samą w zrujnowanym mieszkaniu.

Westchnęłam ciężko, rozglądając się po apartamencie. Choć dziś o mało nie zginęłam, to cieszyłam się z tego spotkania. Nieważne co go tu przywiało. Sam fakt, że mogłam go zobaczyć, żywego sprawiał, że czułam się lepiej. Miałam tylko nadzieję, że tego Lokiego nie spotka ten sam los. Wielką nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top