2. Naszyjnik

— Lisa — wycharczałam. — Tak mam na imię.

— Nie obchodzi mnie to. Nie o to pytałem — odparł z nonszalancją w głosie.

— X-menem — wyznałam, dając za wygraną. — Jestem mutantem. Poziom Alfa.

— Co?

To mi wystarczyło. Te kilka cennych sekund — wystarczyło, aby znowu mieć nad nim przewagę. Moje siły zregenerowały się na tyle, aby przywalić mu mocniej raz czy dwa. I choć nie miałam żadnego konkretnego planu działania... a nie jednak miałam. Nie dać się zabić, a zwłaszcza z jego ręki.

Kolanem walnęła go w czuły punkt każdego mężczyzny. Jęknął, a ja przycisnęłam go do podłoża. Woda z kranu ciągle się lała, a jej szum dudnił mi w uszach. Zamknęłam jego nogi oraz ręce w lodowym uścisku, przez co wyglądał jak niedokończona lodowa rzeźba. Musiałam się skupić, by lodowe kajdany nie pękły pod naporem jego mocy.

Leżał na ziemi i otaczał go lód — uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch — a ja siedziałam na nim, przygważdżając go do ziemi.

— To, że po mnie jest tylko mutant z poziomem Omega, a ty już możesz zamówić sobie nagrobek — rzekłam lodowatym tonem, a wrogość w moim głosie zaskoczyła nawet jego.

Co prawda nie było to do końca prawdą. Choć faktycznie nade mną byli tylko mutanci z poziomem Omega, a ja należałam ledwie do dziesięciu procent ludzi, którzy mogli, pochwalić się takim poziomem mocy to Loki był ode mnie silniejszy. Oczywiście fakt, że mój organizm jeszcze nie zregenerował się w pełni po podróży przez ten przeklęty teleport — również brał w tym swój udział. To, że miałam, nad nim przewagę wynikało tylko z jego niewiedzy.

W tym samym momencie, gdy wypowiedziałam moje groźby, na dowód nieprawdziwości moich słów Loki wyswobodził się i tym razem to ja znalazłam się nad nim. Nogi zablokował kolanem, złapał mnie za nadgarstki, zaś drugą rękę ponownie zaciskał na mojej szyi.

— Podziwiam. — Na jego usta wdarł się złośliwy uśmieszek. — Tylko nie wiem, czy za umiejętności, ale chyba bardziej za twoją naiwność w to, że mogłaś ze mną wygrać.

— Optymistą lepiej się żyje — odparłam z przekornym uśmiechem, na chwilę zapominając o tym, w jakiej sytuacji się znalazłam.

— Kim jesteś? — powtórzył swoje pytanie.

— Mówiłam już. Człowiekiem z genem X — odpowiedziałam, jednak tym razem nie dał się zaskoczyć. A szkoda.

— Czyli? — spytał nad wyraz spokojnie.

— W moim świecie — zawahałam się i wtedy mnie olśniło. Pozostał mi jeszcze jeden as w rękawie. — T.A.R.C.Z.A mnie obserwuje już od jakiegoś czasu. My tu gadu, gadu, a czas leci — uśmiechnęłam się lekko, choć do śmiechu nie było mi wcale. Powoli kończyły mi się opcje.

— Sprytne, ale nie tym razem.

— Uczyłam się od najlepszych.

Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem i już miał wstać — uświadamiając sobie chyba, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, a dla obserwatora niezaznajomionego w sprawie mogło to wyglądać dość dwuznacznie — gdy jego wzrok spoczął na mojej szyi. Jego źrenice rozszerzyły się — przysłaniając zieleń tęczówek — a oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

— Skąd to masz? — w jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie, którego nawet nie starał się ukryć, a to była dla mnie nowość. Duża nowość.

— Co? — Tym razem to ja nie wiedziałam, o co chodzi.

— Naszyjnik — wyjaśnił, tępym wzrokiem wpatrując się na moją szyję.

— Jaki naszy... — zaczęłam nadal nic nie rozumiejąc. — Aaa, ten naszyjnik — mruknęłam niewyraźnie.

Wstał, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam delikatne ukłucie, ale wzięłam z niego przykład i również się podniosłam. Rozmasowałam bolące nadgarstki — korzystając z chwili, że nie chce mnie zabić — i usiadłam na krześle barowym.

Atmosfera była tak gęsta, że byłoby można kroić ją nożem. Niezręczna cisza, jaka panowała była nie do zniesienia. Minuta za minutą, a ja chyba wolałam walkę na śmierć i życie.

Loki przeszywał mnie spojrzeniem. Miałam wrażenie, że zaraz wywierci mi dziurę w brzuchu. Czułam się, jakby prześwietlał mi duszę i w rzeczywistości tak było, a przynajmniej próbował.

— Nie przeczytasz moich myśli — uświadomiłam go.

— Kim jesteś? — usłyszałam już chyba po raz dziesiąty tego dnia i miałam ochotę ziewnąć.

Salon był zrujnowany. Panele w salonie uwypukliły się, firanka do połowy zwisała z karnisza. Flakon z kwiatami roztrzaskał się w drobny mak. Dywan jakimś cudem został przecięty na dwie połowy. Byłam tak zajęta niedaniem się zabić, że nawet nie zwróciłam uwagi, jak w tej całej szamotaninie niszczyliśmy moje mieszkanie. Jęknęłam w duchu na ten widok.

— Mój dom — stęknęłam, całkowicie go ignorując.

— Zadałem ci pytanie?! — wrzasnął, tracąc nad sobą panowanie.

— Mówiłam już — odpowiedziałam spokojnie, unosząc ręce w obronnym geście.

— Skąd masz naszyjnik mojej matki?!

— Ja? — zapytałam głupio, dopiero po sekundzie uświadamiając sobie własną głupotę. — To prezent — zawahałam się z odpowiedzią, wbijając przy tym wzrok w podłogę. — Naszyjnik jak każdy inny. — Wzruszyłam obojętnie ramionami. — Wielka mi afera — prychnęłam z nonszalancją, widząc jego minę, która była daleka od swobody, jaką starłam się grać.

— Ten wisior — zaczął, siląc się na spokój. Palcem wskazał na przedmiot — mój ojciec — skrzywił się nieco — to znaczy Odyn dał go mojej matce. To jedyny egzemplarz — rzekł, a przy każdym słowie drgała mu powieka, nosiło nim bardziej niż mną na zakupach w czasie wyprzedaży.

Moja dłoń mimowolnie powędrowała do biżuterii. Srebrny łańcuszek, diament w fioletowych barwach w złotej oblamówce.

— Thor znalazł sobie kolejną miłość? — sarknął rozwścieczony.

Na te słowa zareagowałam zdecydowanie zbyt gwałtownie. Podniosłam się z miejsca, całkowicie zapominając o blokadzie umysłu. Co prawda były to słowa, tylko słowa, a bolały bardziej niż starte kolana, obolała szyja i chyba zwichnięty nadgarstek.

— Co?! — wrzasnęłam, wyrzucając ręce w powietrze. — Nie! — krzyknęłam. Teraz to on stał, ja zaś żywo gestykulowałam z trudem, cedząc każde zdanie. — Przecież to ty... — zamilkłam natychmiast. — Cholera jasna!

— Jak to ja ci go dałem?

Zrobił krok w moją stronę i uniósł dłoń, jakby chciał mnie dotknąć. Jednak szybko ją zabrał. Stał tylko, wpatrując się we mnie intensywnie.

Cholera! Cholera! Cholera, cholera!

Ponownie roztoczyłam wokół swojego umysłu barierę.

— To skomplikowane — wydukałam.

To nie on! — upomniałam się, czując, przeszywając ból w piersi, gdy na jego twarzy malowało się obrzydzenie.

— Mam czas — jego głos był nad wyraz spokojny. Nie podobało mi się to.

Zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja się wzdrygnęłam.

— Nic się nie dowiesz, gdy mnie zabijesz — ostrzegłam i z powrotem usiadłam na krześle. Bożek zatrzymał się, spoglądając na mnie wyczekująco i krzyżując ramiona.

Westchnęłam, masując skronie. To było ponad moje siły.

— Ja. Nie jestem stąd.

— Nie rozumiem.

— Jest dziewięć światów — zaczęłam niechętnie, a on kiwnął głową, kontynuowałam — ale oprócz tego są wymiary. Jest ich naprawdę wiele. Każdy z nich ma inną rzeczywistość, ale są one do siebie w jakimś sensie podobne. W każdym z wymiarów jest odpowiednik każdego człowieka, istoty czy boga — posłałam mu znaczące spojrzenie — ale są one od siebie różne. W tym świecie jest też mój odpowiednik i jest zwykłym człowiekiem — sapnęłam, pierwszy raz od bardzo dawna mówiłam o tym tak otwarcie. — Jak się pewnie domyśliłeś, nie ma tu mutantów.

— Jaki to ma związek ze mną?

Duży.

Był spokojny. Niepokojąco spokojny co wzbudzało we mnie wątpliwości i obawy. Jeszcze chwilę temu próbował mnie zabić, a teraz słuchał mnie ze stoickim spokojem.

Zagryzłam wargę, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.

— Mój wymiar różni się od waszego.

— Nadal nie wiem, jaki to ma związek ze mną.

Przerażało mnie to opanowanie. Sięgnął po drugi stołek i usiadł naprzeciwko mnie.

— Zabierz teserakt i odejdź. — Westchnęłam zrezygnowana, nie chciałam, dalej ciągnąc tej rozmowy. — Udam, że nigdy cię tu nie było, a także to, że nie próbowaliśmy się nawzajem pozabijać.

— Kuszące, ale nie skorzystam. — Kąciki jego ust uniosły się delikatnie ku górze, a w szmaragdowych tęczówkach zaiskrzyły iskierki podekscytowania. Bardzo dobrze znałam to spojrzenie i wcale mi się to nie podobało.

— Nie czytaj mi w myślach.

— Raz mi się udało — zauważył z szerokim uśmiechem na ustach. — Kto nauczył cię blokady?

— Nie przed każdym — zaprzeczyłam. — Mutanci z poziomem Alfa jak Jean Grey są zbyt silni na takie sztuczki — tłumaczyłam, zapominając, że Jean i profesor nic mu nie mówią — przed profesorem X też się nie da.

— A ja? — drążył.

Prychnęłam na to pytanie, co go troszkę zdziwiło.

— Znasz się na magii, ale czytanie w myślach to trudna sztuka i niezwiązana z magią.

- Sugerujesz, że nie jestem wystarczająco potężny, by dostać się do twojego marnego umysłu. - Jego brew powędrowała ku górze.

A było tak pięknie.

— Nie sugeruję, ja stwierdzam fakt — odparłam zgryźliwie. — Nikt nie jest dobry we wszystkim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top