2. Bez ciebie jest zagubionym chłopcem

Lekko uniosła rękę, przemagając lęk położyła się i – tak jak nakazał Luke - dotknęła głowy. Nic nie poczuła i jeszcze przez chwilę bała się spojrzeć.

- Co? Ch-chyba wziąłem za dużo jak na mnie. – Usłyszała i momentalnie skierowała wzrok w stronę chłopaka.

Stał w miejscu i kilka razy przetarł zaczerwienione oraz opuchnięte oczy. Sophie musiała przyznać, że wyglądał okropnie. Zawsze w szkole widać było po nim, że nie jest grzecznym chłopczykiem, ale nigdy nie sądziła, że doprowadza się do takiego stanu.

- Cześć... Michael – powiedziała starając się zabrzmieć przyjaźnie i pewnie, ale w którymś momencie załamał się jej głos.

- Nie... Nie jesteś prawdzi... wa – mówił niewyraźnie. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. –Powinienem się położyć.

Dziewczyna stała w niemal całkowitym bezruchu. Widywała go codziennie, jednak dopiero teraz miała szansę, żeby dokładnie mu się przyjrzeć. Miał czerwone włosy, ale ich kolor już lekko wyblakł. Jego ubiór nie przypominał w najmniejszym stopniu tego szkolnego, ani – jak jej się wydawało –nie oddawał jego osobowości. Miał na sobie szarą, za dużą i w kilku miejscach podziurawioną bluzę i dresy. Wyglądał jak nie on.

- Michael... Posłuchaj, proszę. – Zaczęła usiłując przekonać go do współpracy.

- Nie będę słuchał wytworu mojej wyobraźni! Co się ze mną do cholery dzieje?! Dlaczego rozmawiam z moją podświadomością?! Kurwa. – Jego lament w dużej mierze był skierowany bardziej do niego niż do Sophie.

- Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale musisz! – jęknęła zaczynając panikować. Czuła, że zawodzi. To był test, prawie teki jak w szkole, tylko jego negatywny wynik mógł być dla niej tragiczny w skutkach. A przynajmniej tak przypuszczała. Chłopak odpowiedział jej jedynie histerycznym śmiechem.

- Posłuchaj, zostałam wybrana na twojego anioła stróża. Nie tylko ja mam pomóc tobie, ale i ty m...

- Przestań! Nie jesteś prawdziwa! Jestem wariatem, okropnym wariatem – powiedział i odwrócił się plecami do opiekunki.

W tamtym momencie Flight sama zwątpiła. Przecież w tym momencie nie robiła nic dobrego, doprowadziła go jedynie do stanu załamania. Podeszła o krok bliżej musnęła dłonią jego ramię, przez co zadrżał i ją odtrącił.

- Błagam zostaw mnie w spokoju. – W jego oczach pojawiły się łzy.

Cofnęła się i uświadomiła sobie pewną rzecz: nikt nie wytłumaczył jej jak powrócić do normalnego życia. Nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu i próbowała wymyślić jakikolwiek sposób na powrót do domu.

- Oby to było tak łatwe jak myślę – szepnęła do siebie i wykonała gest podobny do tego, który przeniósł ją tutaj. Zamknęła oczy i gdy je otworzyła, rzeczywiście znajdowała się w swoim ciele. Spojrzała na zegarek, jednak nie była pewna ile czasu minęło, podejrzewała, że około dziesięciu minut.

Powoli wstała z łóżka, czując silny ból głowy i udała się do kuchni. Pomieszczenie było oświetlone jedynie blaskiem księżyca. Dziewczyna nie chciała włączać światła, które zapewne jedynie podrażniłoby jej oczy.

Nalała wody do szklanki i wyjęła z opakowania dobrze znane sobie tabletki. Od dziecka miała problemy z bólem głowy. Po połknięciu lekarstwa poszła wziąć szybki prysznic, po którym wróciła do łóżka.

Pierwszy raz od dłuższego czasu nie miała nawet ochoty na słuchanie muzyki do snu, więc po prostu włączyła budzik, aby nie zaspać do szkoły i przytuliła się do pluszowego misia, który już od kilkunastu lat był jej kompanem.

- Tedy... - Uśmiechnęła się wypowiadając imię pluszaka. – Chciałabym pomówić z Radą, nie potrafię sama pomóc Michaelowi – wyszeptała i zasnęła.

- O Flight! Hejka! – Usłyszała.

- Udało się! – Uśmiechnęła się do siebie i odwróciła się w stronę Luke'a. Znów była w pięknej krainie bez skazy i można przyznać, że poczuła się bezpieczna.

- Nie powinieneś być bardziej poważny jak na członka Wielkiej Rady Anielskiej przystało? – Zaśmiała się, po czym przytuliła się do chłopaka.

- Wielki Luke Hemmings nic nie musi! – Podzielił jej rozbawienie.

- Cieszę się, że cię widzę – powiedziała i odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy z wdzięcznością.

- Wyczułem, że masz jakiś problem – zaczął i powoli ruszył w stronę lasku, który wydawał się być jedynym miejscem o barwach innych niż biały. Sophie jeszcze przez chwilę stała w zamyśleniu, by po kilku sekundach pobiec za Luke'iem. Ledwo dotrzymywała mu kroku i tempo, które musiała utrzymać, żeby jej nie uciekł zaczynało ją męczyć.

- Nie przypuszczałam, że to będzie takie trudne... Już na starcie...

- Pierwsze spotkanie z Michaelem nie wyszło do końca tak jak sobie wymarzyłaś, co? – zapytał z delikatnym uśmiechem i przeczesał ręką włosy.

Zaraz potem znaleźli się na sporej polanie z jeziorkiem i ławeczką nieopodal niego. Chłopak zatrzepotał skrzydłami, które wcześniej trzymał złożone, zapewne po to, żeby lekko je rozprostować.

- To była katastrofa! - Zajęła miejsce na ławce.

- Nie mogło być tak źle – mruknął wesoło i usiadł obok niej.

- Tak myślisz? Jeśli to, że stwierdził, że nie jestem prawdziwa, następnie kazał mi się wynosić, a do tego się mnie bał uważasz za sukces to dobra, nie było tak źle. – Była nie zadowolona z tego, że anioł z niej żartuje, czuła się zagubiona.

- Chcę zrezygnować, to nie ma sensu – stwierdziła i przymknęła oczy powstrzymując łzy. Dopiero teraz zdała dobie sprawę z tego jak bardzo jest słaba.

-Zrezygnować? – dopytał zmieszany chłopak. Nie podejrzewał, że dziewczyna mówiła na serio. Poczuł wyrzuty sumienia i spojrzał na nią ze smutkiem.

- Kurcze, Sophie. Wiem, że nie jest łatwo i nie mówię, że będzie, ale on potrzebuje pomocy. Tak jak ty potrzebujesz jego. Nie zostałabyś wybrana, gdybyś nie była do tego stworzona! – Podniósł jej głowę i zmusił ją przy tym do spojrzenia mu w oczy. Zbliżył ich twarze. – Dasz sobie radę, wierzę w ciebie.

- Znajdź kogoś innego, nawet moja przyjaciółka Arlette byłaby lepsza! Nie nadaję się do tego, Luke! – Odtrąciła go od siebie, by po chwili wstać. Zaczęła nerwowo chodzić w kółko.

- Michael to dobry człowiek. Musisz mu pomóc, bez ciebie jest zagubionym chłopcem.

Po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez blondyna Sophie nie pamiętała już nic. Właśnie zbliżała się siódma trzydzieści rano i dziewczyna biegała po domu szykując się do szkoły. O tym, że spóźni się na pierwszą lekcję była już przekonana, bo jej autobus prawdopodobnie odjechał pięć minut temu.

- I tak już nie zdążysz. – Do jej pokoju wszedł jej tata wesoło się uśmiechając.

- Oh wiem, zawaliłam – jęknęła i opadła na łóżko – Przepraszam.

- Czym zaczynasz? – spytał spoglądając na plan lekcji zawieszony nad jej biurkiem.

- Matematyka.

- To nie tak źle, nie? Gorzej byłoby z chemią. – Nie tracił dobrego humoru i nadal przyglądał się rozkładowi zajęć, na którym widniał wizerunek jej idoli.

- Mają jakąś nową piosenkę? – Usiłował poprawić dziewczynie nastrój.

- Najnowsza to Heathens, pewnie słyszałeś ją ode mnie z milion razy –odparła, delikatnie się rozchmurzając.

- Pewnie tak. Odwiozę cię na pierwszą lekcję i powiem, że źle się czułaś, tylko nie mów mamie, w porządku?

- Dzięki tato, kocham cię. – Podeszła do niego i przytuliła się. Teraz czuła się nawet bezpieczniej niż w Anielskiej Krainie.


'Próbując być 'wyjątkowym', stajesz sie jak inni
Wyjątkowy jesteś pozostając sobą'

~orzeszeeeeeeeeeeeek

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top