Morderstwo
-Wiesz że trzeba już wracać?
-Mam to gdzieś.-zaczęłam chować moje rzeczy.
-Będzie karą.-zaczął do mnie podchodzić. Przygwoździł mnie do drzewa kładąc jedną rękę przy mojej głowie i niebezpiecznie przybliżał swoją twarz do mojej. Teraz spotykaliśmy się nosa mi mimo to na mojej twarzy nie było ani cienia rumieńców.
-Spadaj-powiedziałam z obojętnością jak i narastające irytacją.
-Nie...-teraz za swój cel nie obrał mojej twarzy lecz szyję.
-Nie myśl sobie że...-przerwał mi jednocześnie łapiąc mnie za nadgarstki i umieszczając je nad moją głową.
-Że co, hmm?
Zaczął mnie całować po szyi, robił to dziko i bez pochamowania. Zaczynałam odczuwać przyjemność w tym co robi. Nie! Co ja robię!? On mnie przecież prześladuje! Czemu pozwoliłam mi na to!?! Teraz byłam wściekła i na siebie i na niego. Na moje szczęście lekko rozluźnił ucisk więc wyswobodziłam swoje dłonie. Nie zwrócił na to uwagi był zajęty moją szyją więc jednym sprawnym a za razem bardzo silnym ruchem odetchnęłam to z dala od siebie jednocześnie zbierając moje rzeczy i chowają się w krzakach. Chciałam najpierw sprawdzić co zrobi i gdzie pójdzie. Alex zanim się pamiętał szedł tyłem jak pijany, po chwili jednak zaczął się nerwowo oglądać dookoła jakby się czegoś obawiał lub szukał coś na czym mu bardzo ale to bardzo zależało. W pewnym momencie tak się czegoś przestraszył że uciekając potknął się i prawdopodobnie skręcił poważnie kostkę bo nie mógł biec. Gdy już chciałam się wycofać z krzaków na przeciw Alexa wyleciał (I belive I can fly) jakiś koleś w żółtej bluzie z kapturem na głowie. Miał czarne skórzane rękawiczki i czarną maskę na całą twarz ze smutną minką koloru czerwonego a w ręku trzymał... pistolet. W mgnieniu oka znalazł się przy głowie chłopaka. Stanął za nim, chwycił jego czuprynę, przyłożył mu pistolet do skroni i baz wahania nacisął spust. Bum! Rozległo się po całej okolicy. Martwe już ciało Alexa upadło bazwładnie na ziemię chwilę później ciało było w wielkiej kałuży krwi. Po tym zdarzeniu z krzaków z których wyszedł morderca wyszło jeszcze dwóch chłopaków. Jeden miał białą maskę z czarnymi ustami i oczyma. Ubrany był w ciemno berzową skórzaną kurtkę, czarno-niebieskie jeansy i czarne trampki. Drugi "kolega" miał czarne gogle ze złoto-pomarańczowymi szkłami. Miał maskę na twarzy a dokładnie na ustach z szarym uśmiechem. Bluzę w paski a na tułowiu była brązowa, od pasa w dół miał czarno-szare jeansy i tak samo jak tamten czarne trampki. Teraz to już przesada! Spadam z stąd! Zaczęłam się wycofywać. Kątem oka zauważyłam że jeden z nich odwrócił się w moją stronę i powoli podchodził do moich krzaków. Teraz to już zaczęłam biec przy okazji zachaczając o wszystkie gałęzie. W tym momencie gonili mnie. Nie miałam szans ale... przecież nie daleko był mój "dom" więc może mam jakieś szanse? Biegłam z całych sił, przebiegłam przez drogę. Spoko, jeszcze tylko dwie ulice. Powoli opadłam z sił. Miałam już ciemno przed oczami i... przegrałam. Upadłam na chodnik. Już nie mogłam nic zrobić tylko czekać aż mnie dogonią i zabiją. Widziałam ich jak wychodzili zza rogu, podeszli do mnie a więcej już nic nie widziałam. Zasłabłam.
Siemka! Odgapie od innych i też będę czasami Polsatem. Chociaż nie... ja nie będę taka zła jak co po niektórzy (ekhem, ekhem wcale nie mam na myśli sonialaura_girl)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top