8
Po raz kolejny przekroczyliśmy bramę dystryktu Shiganshina. Wyszliśmy poza mury. Wydostaliśmy się z pozornie bezpiecznej klatki, w której byliśmy więzieni, kierując się wprost do centrum okrutnego Piekła. Moses trzymał się na uboczu, nie przytłaczając mnie swoją obecnością, podczas gdy w mojej głowie jak mantra rozbrzmiewały słowa Hange. Rozmyślałam o tym, chociaż oni się mylili. Wpuszczając Moses'a do mojego życia z ogromną łatwością mogłam go także z niego wyrzucić, tak jak robiłam to obecnie. Z Levi'em nie poszłoby mi tak gładko.
Niespodziewanie moją uwagę przykuła sylwetka wyprzedzająca mój oddział na niezwykle szybko galopującym hebanowym rumaku. Powiew wiatru rozwiewał jego kruczoczarne włosy, które poznałabym wszędzie. Ackermann. Co on tutaj robił? Nie miał przecież brać udziału w tej wyprawie. Czy Erwin przypadkiem nie wspominał, że ta wyprawa mogła być dla niego niebezpieczna? Skoro Levi tutaj jest to co z innymi? Czy jego oddział, Mike'a i Hange też tu są? Pytania, pozostające bez odpowiedzi kłębiły się w mojej głowie. Nie rozumiałam co się dzieje. Gdy już traciłam go z pola widzenia, do moich uszu dobiegł przeraźliwy ryk, który po chwili ustał, by ustąpić miejsca odgłosowi zderzenia czegoś ciężkiego z ziemią. Momentalnie otrzeźwiałam. Lekko zerknęłam za siebie, by dostrzec, że źródłem dźwięku był piętnastometrowiec pokonany przez Lynne.
Odrzuciłam wszystkie troski i wyostrzyłam zmysły. To nie był ani czas, ani miejsce, by rozmyślać o moim fatalnym zauroczeniu. Jednak z tyłu głowy utkwiła mi myśl - co jeśli coś mu się stanie? To niemożliwe, był najsilniejszym i najlepszym żołnierzem jakiego Korpus Zwiadowczy kiedykolwiek widział. Takim osobom nic się nie dzieje, a przynajmniej chciałam w to wierzyć.
***
- [Twoje imię]! - Usłyszałam krzyk Shadisa, dobiegający zza moich pleców. Generał dogonił mojego konia - Zajmujecie początek centralnej części naszej formacji, jest to bezpieczniejsza pozycja niż jakakolwiek w lewej czy też prawej flance. Nie ukrywam, że wkrótce zaczniemy zbliżać się do okolic, w których zaobserwowano zwiększoną aktywność tytanów. W związku z tym chciałbym, żebyś miała na uwadze co się dzieje, a także w razie potrzeby przysłała nam kogoś z Twojego oddziału. Mój oddział zajmuje przednią pozycję w lewej flance. Przez te kilka dni zbadaliśmy teren i jak widać duża grupa tytanów znajduje się w Lesie Olbrzymich Drzew, który jest naszym aktualnym celem i ostatnim przystankiem przed powrotem do Shiganshiny. Uważaj na siebie i obserwuj bacznie. Jak do tej pory idzie nam świetnie. Mam nadzieję, że ta misja okaże się sukcesem.
Odpowiedziałam mu lekkim skinięciem głowy. Pięć dni poza murami zleciało szybko i stosunkowo obyło się bez większej ilości ofiar. Zginęło tylko pięcioro kadetów i w dodatku uniknęliśmy rannych. Nasi wrogowie byli spokojni, zbyt spokojni i wcale nie było ich tak wielu. Poszukiwanie odpowiedzi na to skąd nagle tylu tytanów zebrało się w okolicy dystryktu Shiganshina nie szło już tak owocnie. Niestety nie byłam w stanie stwierdzić co było przyczyną tej anomalii. Jednakże miałam swoje podejrzenia. Ktoś lub coś mogło tu przybyć ścigane przez te potwory i skryć się w lesie. Aczkolwiek to było mało prawdopodobne. Innego pomysłu nie miałam.
Zdziwiło mnie to dlaczego Shadis zdecydował się na ten krok. Wielu utalentowanych żołnierzy pozostało w Siedzibie Zwiadowców, a więc nasze szanse w starciu z tytanami drastycznie zmalały. Co prawda mieliśmy oddział Shadisa, Erwina i kilka innych, ale to nie była główna siła Zwiadowców. Były nią inne oddziały i Levi. Przypomniałam sobie, że Ackermann tu był, więc w razie ataku mieliśmy trochę lepszą sytuację. Znowu naszło mnie to dziwne uczucie, że wydarzy się coś złego.
Mój niepokój pogłębiał się, szczególnie obserwując wyłaniający się niedaleko zarys Lasu Olbrzymich Drzew. Skupiłam się na obserwacji, ale póki co było spokojnie. Wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą. Moje przeczucie rzadko kiedy mnie zawodziło. Mój koń łagodnie galopował, gdy nagle nade mną wyrosła ogromna ręka. Usłyszałam krzyk Luke'a. Natychmiast przeszłam na trójwymiarowy manewr i wzbiłam się w powietrze. Z gracją i ogromną prędkością skierowałam się wprost na tytana, któremu udało się schwytać Luke'a. Używając całej siły wzbiłam się wyżej i przyspieszyłam, idealnie celując w ramię dziewiętnastometrowego tytana. Łapa upadła z hukiem, a Lynne szybko złapała lekko poobijanego Luke'a. Ja w tym czasie odbiłam wyżej i wbiłam haki w plecy monstrum. Po chwili było po wszystkim i siedziałam na koniu.
- Dlaczego tam jedziemy? Jeśli będzie tam zbyt wielu tytanów to obawiam się, że możemy nie podołać. Shadis postradał rozum. - Warknął Moses, który nagle wyrósł obok mnie.
- Jest zbyt pewny siebie, albo - zerknęłam nerwowo na blondyna - jest gotów poświęcić swoich żołnierzy byleby dowiedzieć się dlaczego tytani otaczający pozostałe dystrykty nagle pojawiły się tutaj. Niestety masz rację i jeśli coś nie wypali będziemy mieć kłopoty. Aczkolwiek nasz oddział jest silny, poradzimy sobie.
Moses uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
- [Twoje imię], chciałem powrócić do tematu, który porzuciliśmy w Shiganshinie... - Zaczął nerwowo, a ja zerknęłam na niego z ukosa - Zagalopowałem się, oszukałem sam siebie, myśląc że zareagujesz w inny sposób. Gdybyś miała taki zamiar to teraz siedziałabyś razem z Levi'em w Kwaterze... Nie przerywaj mi jeszcze... Nie wiem czy wyjdziemy z tego cało, ale uważam że powinnaś dać mu szansę. Dać sobie szansę. Wiem, że nigdy nie poczujesz do mnie tego, co czujesz do niego...
- Mylisz się, Levi jest tu. Widziałam go. - Wtrąciłam się szybko.
- Jak to? Czyżby Erwin jednak mu uległ?
- Hę? - Zapytałam, robiąc wielkie oczy.
- Ackermann kłócił się ze wszystkimi, twierdząc że pojedzie na tę wyprawę. Nie chciał odpuścić. Myślę, że nie chciał zostać tam z myślą, że będziesz tu sama. Nie widzę innego powodu, [Twoje imię]. Strasznie mnie to boli, ciężko mi nawet o tym mówić, ale chcę żebyś była szczęśliwa, nawet jeśli tylko on może dać ci to szczęście. Daj sobie szansę...
W tym momencie wjechaliśmy do lasu. Zaczęłam nerwowo rozglądać się dookoła. Każdy szelest liści, podmuch powietrza sprawiał, że przez moje ciało przechodziły spazmatyczne dreszcze. Nagle usłyszałam strzał i zobaczyłam, że to czarna flara. Odmieniec. Została wystrzelona od strony lewej flanki. Zaraz sytuacja powtórzyła się, tyle że z prawej strony. Ta raca także była czarna. To w tamtą stronę udał się Levi.
Spojrzałam błagalnie na Mosesa, a on tylko uśmiechnął się smutno.
- On tam jest? - Zapytał, a ja skinęłam głową - Jedź. Ja dołączę do Shadisa i Erwina.
- Lynne! Przejmujesz dowodzenie! - Krzyknęłam do brunetki i chwyciłam za uprząż, kierując się na wschód.
Popędzałam rumaka, czując jak czas działa na moją niekorzyść. Moje serce kołatało z taką siłą jakby miało wyrwać się z mojej klatki piersiowej. Nagle dostrzegłam piętnastometrowego odmieńca, który skoczył w górę, rozdziawiając otwór gębowy. Z głośnym hukiem wylądował na ziemi, a w ustach trzymał jakiegoś zwiadowcę. Zerwałam się jak oparzona i od razu przeszłam do ataku. Niestety ciało zwiadowcy zostało rozerwane na pół przez silne szczęki tytana.
Była to blondynka, czując jak wina ściska mnie od środka, odetchnęłam z ulgą, że nie było to ciało kobaltookiego i rzuciłam się na tytana, który uniknął mojego ciosu. Pierwszy raz zobaczyłam, by tytan tak zwinnie uniknął cios. Jednak nie tylko to mnie zdziwiło. Przez moment miałam wrażenie, że przez koronę drzewa widzę dwie pary oczu. Tytan wyciągał łapę w moim kierunku. Przez moje rozkojarzenie byłoby po mnie, ale sekundę później jego ręką opadała na ziemię. Wycofałam się i ponownie skierowałam się w kierunku karku. Tym razem nie spudłowałam i tytan wydarł z siebie rozpaczliwy ryk i runął na ziemię. Jeszcze raz zerknęłam w kierunku drzew, ale już nic nie zobaczyłam. Nie sądziłam jednak, by to mi się tylko przywidziało.
Wylądowałam na ziemi i podeszłam do grupki zwiadowców. Rozpoznałam wśród nich kadetów, ale nigdzie nie spostrzegłam nawet śladu Levi'a.
- Thoma, dziękuję. - Powiedziałam do bruneta - Rozumiem, że to Ty przewodzisz temu oddziałowi?
- Chwilowo tak, wcześniej był z nami Kapitan Ackermann. Pojechał pomóc na wschodzie. Dziękuję, że przyjechałaś - mówił brunet, po chwili ściszając głos i pokazując na parujące ciała tytanów za nim - Spotkaliśmy sporą grupę mniejszych tytanów, kadeci nawet z nimi mieli problem, a gdy pojawił się odmieniec obawiałem się, że sam sobie z nim nie poradzę.
Wkurzyłam się na myśl o tym, że nie znałam stanu Levi'a. Na niebie pojawiła się kolejna flara, tym razem koloru niebieskiego. Zarządzono odwrót.
- Dieter, wystrzel race - polecił mu Thoma - a Ty, [Twoje imię] lepiej wróć do swojego oddziału, ja dogonię oddział za nami i połączymy siły.
Skinęłam głową i sprawnym ruchem wskoczyłam w siodło i pognałam w kierunku centrum formacji. Mimo spokojnej drogi, to dziwne przeczucie nie opuściło mnie ani na moment. W dodatku zaczęłam analizować pewne fakty. Próbowałam odgonić złe myśli, ale na nic się to nie zdało. Odnalezienie mojego oddziału nie zajęło mi szczególnie dużo czasu.
- Lynne! - Krzyknęłam, widząc brązową czuprynę kobiety - Jak sytuacja?
- Spotkaliśmy kilku pojedynczych tytanów. Z Luke'em wszystko w porządku, na szczęście nie odniósł poważniejszych obrażeń. Jednak, Moses jeszcze nie wrócił. - Dziewczyna posmutniała.
Przyjrzałam jej się uważnie, naprawdę przejęła się brakiem obecności blondyna.
- Na pewno został z oddziałem Shadisa, by ich wspierać. Nie wiemy do czego tam doszło, ale skoro zarządzili odwrót sytuacja musiała być nieciekawa. Na pewno nic mu nie jest. - Krzyknęłam do niej, by dodać jej otuchy.
- Obyś miała rację, [Twoje imię].
***
Brama do Shiganshiny zaczęła się podnosić, a my będąc na końcu formacji dostrzegliśmy, że przybyliśmy w o wiele mniej licznym składzie, niż stąd wyruszyliśmy. Było wielu rannych, rozglądałam się nerwowo szukając oddziału Shadisa, ale nie mogłam ich nigdzie wypatrzeć.
Przejechaliśmy przez bramę, a w środku czekał na nas zgromadzony tłum ludzi. Jechaliśmy spokojnie, słysząc obelgi. Szybko zatrzymałam konia, o mało nie wpadając na jakiegoś zwiadowcę. Zatrzymaliśmy się. Wykorzystując chwilę, namierzyłam Shadisa i Erwina, zsiadłam z konia i pobiegłam w ich stronę. Spojrzałam na ich twarze, wyglądali na zdruzgotanych. Poczułam jak robi mi się niedobrze.
Moją uwagę przykuł wóz z przykrytymi ciałami poległych żołnierzy. Dostrzegłam znajome włosy, wystające spod przykrycia. Poczułam jak czas zwolnił, a moje serce biło niemiarowo. Powoli zaczęłam zbliżać się do wozu. Mój świat zaczął rozpadać się na kawałki, a w moich oczach wezbrały się łzy. Chciałam krzyczeć, ale najpierw musiałam się upewnić. Musiałam się dobić.
Podążałam jak w transie. Nie wierząc w to, że to się dzieje. To naprawdę miało tak się skończyć? Nie wierzyłam w to. To musiała być pomyłka. On nie mógł zginąć. Dlaczego w ogóle o tym nie pomyślałam? Bycie zwiadowcą to ryzyko. Możesz przez jakiś czas próbować wywinąć się śmierci, ale w końcu każdego to czeka. Nikogo nie ominie. Nawet tych najlepszych. Nawet tych niezastąpionych. Jaka ja byłam głupia. To naprawdę tak się skończyło.
Jak nikt inny jesteś niezastąpiony. Nie odchodź. Błagam, nie zostawiaj mnie.
Erwin dostrzegł moją osobę i zsiadł z konia.
- [Twoje imię]... Tak mi przykro. - Zaczął mówić, chcąc złapać mnie za ramię, ale zrobiłam unik.
Zaczęłam szlochać, nie słuchając co miał do powiedzenia blondyn. Czułam jak moje ciało bezwładnie upada na ziemię, ale w ostatniej chwili ktoś mnie złapał. Prawdopodobnie Erwin. Zamknęłam oczy i płakałam, nie musiałam odkrywać ciała, by wiedzieć, że to był on. Słowa Erwina utwierdziły mnie w tym. Levi poległ.
- Moses? Moses! - Usłyszałam żałosne wołanie starszej kobiety. Prawdopodobnie to była jego matka. Chciałam unieść powieki i ją zobaczyć, na pewno już się witali - Przepraszam, ale nigdzie nie widzę mojego syna. Gdzie on jest?
- Przynieście to. - Usłyszałam po długim milczeniu głos Shadisa - To wszystko, co udało nam się uratować.
Jak to? To? Wtedy dotarło do mnie, że dziś straciłam dwójkę bliskich mi osób. Skuliłam się bardziej w ramionach Erwina. Nie potrafiłabym spojrzeć jej w oczy, dlatego odrobinę pocieszył mnie fakt, że to Shadis tym razem przekazał złe wieści.
- Levi, Moses... Kto jeszcze zginął? Kto jeszcze zginie? - Szepnęłam cicho, bardziej do siebie niż do Erwina.
- Na pewno nie ja. Tch. - Usłyszałam znajomy głos i prychnięcie. Szybko otworzyłam oczy, by spostrzec, że to Levi, a nie Erwin, mnie podtrzymuje. Wybuchłam jeszcze większym płaczem.
- Aż tak ci na nim...
- Levi! Ty żyjesz! Ja! Zwłoki, czarne włosy, tam... - Z moich ust wychodziły różne, nieskładne zdania.
Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, a ja rzuciłam mu się na szyję i mocno wtuliłam się w niego.
- Myślałam, że cię straciłam. - Płakałam, przyciskając go do siebie z całej siły.
- [Twoje imię], zaraz mnie udusisz. Co to za pomysł? Ja miałbym zginąć? - Zaczął mówić, a po chwili zamilkł na moment - Proszę cię. Myślałaś, że tamta marna imitacja mojej fryzury to moje włosy?
Skinęłam nerwowo głową, puszczając go. Wpatrywałam się w niego, nie dowierzając. Stał przede mną. Oddychał. Wtedy to mnie uderzyło. Kochałam go. Było już za późno na jakiś odwrót. Nie mogłam dłużej z tym walczyć. Przycisnęłam swoje usta do jego warg. Na chwilę mężczyzna zesztywniał, ale już w drugiej chwili odwzajemniał mój pocałunek. Miał miękkie, aksamitne usta, tak słodkie i delikatne, że aż nie chciałam się od niego odkleić. Objęłam go za szyję i wplotłam swoje dłonie w jego włosy, a on schwycił mnie w talii. W końcu oderwałam się od niego.
- Nigdy mnie nie zostawiaj, Ackermann. - Szepnęłam cicho, kładąc swoją głowę na jego ramieniu.
- Ale... Ale mój syn był przydatny, prawda? Nie mówię, że musiał dokonać jakichś bohaterskich czynów, ale przynajmniej przyczynił się do odwetu ludzkości, prawda?! - Wycedziła, łkając staruszka.
- Oczywiście! - Krzyknął Shadis - Nie. Podczas tej wyprawy... Nie, podczas wszystkich, my... Nie poczyniliśmy żadnych postępów! To wszystko przeze mnie! Moja niekompetencja zabiła moich ludzi! Na dodatek nie dowiedzieliśmy się o tytanach nawet jednej rzeczy!
Ten widok poruszył mnie do głębi serca. Keith Shadis był w naprawdę złym stanie psychicznym. Zresztą, kto na jego miejscu by nie był? Bycie dowódcą Zwiadowców nie mogło być przyjemne. To Korpus spisany na straty. Oddaliśmy swoje serca i ciała w imię wyższych celów. Jako jedyni odważaliśmy się wyruszać za mury w poszukiwaniu odpowiedzi. Nosiliśmy na swoich plecach Skrzydła Wolności, które dawały nam nadzieję na odnalezienie upragnionej wolności i zaprzestanie życia jak bydło w chlewie. Cała odpowiedzialność za śmierć spadała na Keitha.
- Chodź, pora na nas. - Pociągnął mnie Levi.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na matkę Mosesa, która wpatrywała się pustym spojrzeniem w rękę, owiniętą bandażem. Zrobiło mi się żal. Spojrzałam w niebo, myśląc, że dam sobie szansę. Dla Moses'a. Dla siebie. Kadencja Erwina, mogłaby wprowadzić świeżość i otworzyć nowe drzwi ku lepszej przyszłości. Zrobię wszystko by nam się udało. By śmierć naszych pobratymców nie poszła na marne. Wybiję tytanów, co do nogi. Nawet jeśli miałabym zrobić to sama.
***
2368 słów!
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał - teraz historia zacznie się rozkręcać + planuję opublikować jutro/pojutrze pierwszy one-shot z SnK, a co do opowiadania nowego, które planuję, to trochę jeszcze minie zanim je napiszę.
11.08.2019
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top