2

Podróż do bazy zwiadowców przebiegła bez większych problemów. Spędziłam ją rozmawiając z rudowłosą Isabel i jej przyjacielem Farlanem.

- [Twoje imię], jak jest za murami? - doszło do mnie pytanie zadane przez jasnowłosego chłopaka. Farlan był postawnym, silnym mężczyzną. Miał błyszczące z ciekawości szare oczy, które mimo wyrytego piętna życia w podziemiach, wiążącego się z cierpieniem, przyciągały każdego. Nosił białą koszulę, ale nie biło od niego elegancją. W przeciwieństwie do Isabel i Levi'a nie spotkałam go nigdy wcześniej.

- Pięknie. Nie ograniczają cię już mury, możesz pojechać w każdą stronę. Gdzie nie spojrzysz rozpościerają się bezkresne łąki i ogromne lasy. Słońce świeci pełnią swego blasku. Czujesz wtedy wszystko kilka razy mocniej, zmysły stają się nieprawdopodobnie wyostrzone. Każdy widok zapiera dech w piersi, a woń przyciąga swoją siłą. Każdy kto choć raz ujrzy zewnętrzny świat nie może zapomnieć jego uroku, czuje wolność.  Podobno... Nieważne. To tylko głupie legendy, sama nigdy nie znalazłam ich potwierdzenia. - Opowiadałam, przypominając sobie mój zachwyt podczas pierwszej wyprawy. Skąpana w promieniach słońca, czując unoszący się w powietrzu zapach kwiatów rosnących na łąkach, jechałam na moim rumaku nieświadoma, jak bardzo to piękno jest złudne. Nie przewidziałam tego, co miało stać się zaraz. Szybko przepędziłam czarne myśli 17. Wyprawy za mury. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość.

- No weź, [Twoje imię], w każdej legendzie kryje się ziarenko prawdy. - skwitowała Isabel. Rozejrzałam się i ze zdziwieniem odkryłam, iż cała trójka w napięciu oczekiwała na moje dalsze słowa. Nawet zwykle znudzona twarz Levi'a nie wyglądała na aż tak niewzruszoną.

- Podobno bardzo daleko od murów można natrafić na ogromne, naturalne zbiorniki ze słoną wodą, które otoczone są przez gorące piaski. Nazywane są oceanami. Wielkie wzniesienia, w których znajduje się gorąca czerwona ciecz, podobno gorętsza niż krew tytanów. O ile się nie mylę była też mowa o źródłach gorącej wody, która pod ogromnym ciśnieniem potrafi przybrać kształt słupa i piąć w górę. Aczkolwiek to tylko legendy, których znam sporo i nie wiem czy warto się nimi sugerować. Jednak mimo wspaniałych widoków roi się tam od tytanów. Na każdej wyprawie ktoś ginie. Nie jest tam wcale tak kolorowo, choć osobiście sądzę, że warto zginąć poznając tylko skrawek świata za murami niż do końca życia gnić w tej klatce.

- A jacy są tytani? - spytał Farlan.

- Przerażający. Ci popierdoleńcy patrzą się na nas z tymi uśmieszkami, myśląc że bez problemu zaraz nas pożrą. Sądzę, że obserwacja pożerania kogoś przez tytana z tym psychopatycznym uśmiechem na twarzy potrafi zniszczyć psychikę. Uważam, że to pytanie powinieneś zadać ekspertowi od tytanów, czyli dowódcy Hange Zoe. Z pewnością będzie jedną z pierwszych, którzy się przy was zlecą. - Wyjaśniłam z malującym się na mojej twarzy obrzydzeniem. Jednego w życiu byłam pewna. Nienawidziłam tytanów.

Zerknęłam na Levi'a i złapałam jego spojrzenie. Wyglądał jak zwykle. Nie dało się z niego nic wyczytać, dobrze ukrywał to czy coś go martwi albo o czym myśli. Miał wiecznie znudzony wyraz twarzy. Zaczęło mnie zastanawiać czy ten człowiek się kiedykolwiek uśmiecha. Oparłam się o ścianę wozu i spojrzałam w niebo. Do zmierzchu brakowało kilku godzin, a my już prawie byliśmy na miejscu. Nie mogłam się doczekać, aż wrócimy. Oczywiście ironicznie. Dziś szykowała się jakaś popijawa z okazji sama nawet nie wiem czego. Nie chciałam za żadne skarby brać w tym udziału, ale... Ah, właśnie. Już pamiętam. Nowi kadeci dołączyli do naszych szeregów i Hange nie mogła się powstrzymać przed urządzeniem "imprezki powitalnej". Wydaje mi się, że zorganizowała to całe przedstawienie tylko po to, by zyskać kilka minut sam na sam z generałem Shadisem, w którym od dłuższego czasu się podkochiwała. W końcu kadeci zostali wcieleni w szeregi już dwa miesiące temu, ale nie dane im było jeszcze wziąć udziału w ich pierwszej wyprawie poza mury.

- Jesteśmy na miejscu! - Krzyknął Erwin, zrywając się z konia.

Momentalnie zeskoczyłam z wozu od razu łapiąc równowagę. Miałam nadzieję, że Hange pojawi się i nowi "rekruci" odciągną ją ode mnie. Już po chwili moje oczy namierzyły osobę, której szukałam.

- TO ONI? - zapytała z zachwytem, przyglądając się każdemu z trójki z osobna. - Hange Zoe. Dowódca czwartego oddziału zwiadowców. Miło was poznać...

Odeszłam kawałek, oddychając z ulgą. Chciałam jak najszybciej ulotnić się, ale poczułam na swoim ramieniu silną, męską dłoń. Lekko podskoczyłam, a po chwili odwróciłam się, by zobaczyć stojącego przede mną Erwina.

- Przemyśl to, [Twoje imię]. Liczę na ciebie.

- Erwinie, jeśli zauważę coś niepokojącego to zgłoszę się do ciebie, aczkolwiek nie będę się angażować w ich życie. Jeśli coś planują, to na pewno ty wiesz co takiego i kiedy zamierzają dopuścić się spisku. Bądźmy poważni. - Skwitowałam.

Byłam zirytowana tym, że Erwin mnie nie docenia i myśli, że jak reszta nie jestem w stanie go przejrzeć. Blondyn lekko się uśmiechnął.

- Rozumiem, że to twoja ostateczna decyzja. Czasami nie zdaję sobie sprawy, że jesteś inna od reszty. Uważaj na siebie, [Twoje imię] - rzucił niebieskooki, a przez to co wyczyniał z brwiami, domyśliłam się, że coś szykuje - Jednocześnie wiedz, że to ty będziesz odbywać z tą trójką specjalne zajęcia doszkalające co drugi wieczór. W końcu nie byli w wojsku. Wiem, że sobie najlepiej z tym poradzisz.

- Dobrze.

Odeszłam od Erwina i skierowałam się w stronę zamku. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie przez ramię, by zauważyć na sobie spojrzenie kobaltowych oczu. Jak zwykle - nie mogłam z nich niczego wyczytać.

***

- [Twoje imię]! No nie bądź już taka, obiecałaś mi! - Krzyczała z przejęcia brązowowłosa, zawzięcie przy tym gestykulując. Całokształt wyglądał dość komicznie, nie wspominając o tym, że włosy miała związane w kucyk, a ubrana była w zieloną, obcisłą sukienkę.

- Hange, ja nie chcę tam iść. Jestem zmęczona po misji. Wolę odpocząć, by jutro dać z siebie wszystko. Mam trenować naszą nową trójkę. - Tłumaczyłam, łudząc się że do kobiety coś dotrze.

- Ty masz ich trenować?! - pisnęła, a w jej oku pojawił się charakterystyczny błysk, który odbił się od szkieł jej okularów. - Jak ich przeciągniesz mogą stać się lepsi od samego Erwina. Hej! Nie zmieniaj tematu. Obiecałaś mi, więc chodź chociaż na chwilę. Może Erwin wpadnie.

- No tak, bo obecność Erwina cokolwiek zmienia. Idąc twoim tokiem myślenia, lepiej byłoby pójść do jego gabinetu, gdzie czas spędzilibyśmy w samotności. - Droczyłam się z nią, widząc jak bladnie na twarzy.

- Proszę? - Spojrzała na mnie błagalnie.

- Niech ci będzie. - Westchnęłam, a brunetka uśmiechnęła się triumfalnie.

- Musimy coś z tobą zrobić, jak ty wyglądasz. Chyba nie oglądałaś się w lustrze od roku. Jednak Hange już zaraz temu zaradzi. - Jej twarz przybrała powagi, mimo że wyglądała i zachowywała się jakbym była jedną z ciekawszych odmian tytanów.

Po dwudziestu minutach, nie mogłam wyjść ze zdumienia. Miałam na sobie krótką sukienkę w odcieniu szkarłatu, która idealnie opinała się na moim ciele, szczególnie talii, którą nie często podkreślałam. Swoją drogą ciekawiło mnie skąd ją wytrzasnęła. Nie czułam się tak komfortowo jak w mundurze, w końcu nigdy nie byłam typem dziewczyny biegającej w sukienkach. Mogłam to przeżyć tylko i wyłącznie dlatego, że wpatrując się w lustro podobało mi się to, co widziałam. Lekkie fale opadały na moje ramiona, dodając mi aurę tajemniczości. Byłam pewna jednego - nikt mnie nie rozpozna, a jak już ktoś to zrobi to przez miesiąc nie uwolnię się od kąśliwych uwag kolegów.

W co ja się wpakowałam?

***

Stałyśmy przed drzwiami stołówki, w której miała miejsce impreza. Hange wyglądała na zdenerwowaną, więc chcąc dodać jej otuchy, chwyciłam jej włosy i rozpuściłam je. O wiele lepiej. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, a ta chwyciła mnie za ramię i pociągnęła za sobą do środka.

Początkowo nikt nie zwrócił na nas uwagi, ale wraz z pokonywaną przez nas odległością coraz to więcej oczu przyglądało nam się z nieukrytą ciekawością. Stanęłyśmy przed stołem przy którym zasiadał sam generał Shadis wraz z Erwinem i kilkoma innymi dowódcami. Gdy zobaczył Hange, omal nie zakrztusił się piwem.

- [Twoje imię], wyglądasz zjawiskowo. - Usłyszałam znajomy głos. Smith.

- Dzięki, zaraz stąd spadam, jak chcesz mi pomóc, odwróć jej uwagę. - Wskazałam delikatnie na brązowooką, aktualnie żywo dyskutującą o czymś z generałem.

- Chyba nie będzie to potrzebne. - Oboje lekko się zaśmialiśmy. - Zatańczymy?

- Nie, nie tańczę. W tych butach mogę nabawić się kontuzji, a nie chcę odpuścić sobie wyprawy. Mam obowiązki, tonę w papierach i zamierzam dziś się z nimi rozprawić. - Powiedziałam, delikatnie zbywając blondyna. Na jego twarzy przemknął grymas bólu, który zaraz ustąpił miejsca poważnemu spojrzeniu, które wbijał za moje plecy.

Odwróciłam się lekko i dosłownie za mną stał trochę wyższy czarnowłosy.

- Powinniście tu posprzątać, jak wy żyjecie w tych warunkach? To niby ma być słynna siedziba zwiadowców? Bo mnie to wygląda na raj dla zapijaczonych brudasów. - Powiedział lekko zirytowany Levi, marszcząc przy tym brwi.

Spojrzałam na Erwina, który mierzył go opanowanym spojrzeniem. Jak zwykle zachowywał stoicki spokój. Nie ukrywam, to była moja najcięższa walka, nawet tytani byli przy tym jak bułka z masłem. Nie wiem jakim cudem nie wybuchłam śmiechem, który ugrzązł mi gdzieś w gardle. Jednak mężczyzna miał rację, przydałyby się tutaj jakieś porządki.

- Możliwe. - Odpowiedział tylko Erwin.

- Do zobaczenia. - Rzuciłam szybko i odwróciłam się na piętrze, spiesznie kierując się do wyjścia z sali.

Gdy dotarłam do celu, wiedziałam gdzie zaraz skończę. Opuściłam stołówkę, przyspieszając kroku. Wyszłam z zamku i usiadłam na trawie. Moje nadzieje zostały wysłuchane, gdyż patrząc w górę, z łatwością mogłam dostrzec miliony migoczących punkcików na niebie. Od zawsze wielbiłam całe nocne niebo, a w szczególności gwiazdy. Obserwując je mogłam wierzyć, że to właśnie w nich zapisane są historie ludzi. Zarówno te znane i niepoznane, te które się wydarzyły i do których dopiero miało dojść, te z dobrym i złym zakończeniem. W gwiazdach widziałam wspomnienia. Głównie o ludziach mi bliskich, tych będących ciągle wśród żywych czy tych martwych. Lubiłam myśleć, że każda z nich ma przypisaną historię, która ma być zapamiętana - dlatego mimo że wiele gwiazd zgasło miliony lat temu, dalej widzimy ich światło. Działały na mnie kojąco.

Obawiałam się, że potraktowałam Erwina nieco zbyt oschle. Starał się, zawsze to robił, a ja zawsze go zbywałam. Nie zamierzałam zmuszać się do miłości, a poza tym miałam swoją misję.

Zabić wszystkich tytanów. Pozbyć się ich, oczyścić ten umazany krwią i tonący w chaosie świat. Nie działałam ze szlachetnych pobudek, a z egoistycznej potrzeby zaznania wolności. Chociaż na chwilę, bo po zniknięciu tytanów ludzie skierowaliby się przeciwko sobie. W końcu to nas przywiodło do punktu, w którym tkwimy.

- Niewidzialne te papiery czy może to ja ślepnę? - Gdy jego głos dobiegł do moich uszu, poczułam jak moje serce zaczyna galopować. Tylko przy nim nie mogłam się opanować i czułam się jak chora psychicznie nastolatka, której hormony buzują. Tylko dlaczego?

Uratował mi życie.

- Hę? Głos ci odebrało czy może na mózg ci siada? - Zapytał oschle kobaltooki.

- Nic co ci powiem, nie będzie nietypowym odkryciem. Chciałam być sama, a wielkobrwisty często przesadza. Każdy pretekst jest dobry.

Levi zajął miejsce obok mnie i rozłożył się na trawie. Czułam, że to było właściwe. On leżący obok mnie, nasze niemiarowe oddechy na ciepłym, letnim wietrze i złamane serca, które przeżyły zbyt wiele, a los miał dla nich w zanadrzu jeszcze ostrzejsze noże. Był tym typem osoby, z którą nawet milczenie było miłe i niezwykłe.

Może i był oschły, i zachowywał się lekceważąco. Jednak to była tylko maska. Każdy miał uczucia, słabości, z którymi podjęcie walki mogło skończyć się jedynie porażką. On tylko potrafił je w odpowiedni sposób tuszować. Jednak dalej tam były. Nasze własne rysy w perfekcji.

- Pamiętasz mnie, prawda? - Zapytałam, lekko mrużąc oczy.

- Tak słabej, nieudolnej osoby trudno pozbyć się z pamięci. Żałosne, tch. - Odparł niewzruszony.

- Nigdy ci nie podziękowałam. Dziękuję, Levi. - Powiedziałam spokojnie.

To naprawdę był on. Miałam wtedy tylko trzynaście lat. Wiedziałam jak walczyć, ale tamtego dnia nie byłam w stanie się bronić. W końcu widziałam jego śmierć. Akatsuki był dla mnie jak brat, zawsze mi pomagał, nauczył mnie jak przeżyć w podziemiu. Chronił mnie po tym jak zostałam zupełnie sama. Jak mu się odpłaciłam? Nie zdążyłam go uratować. Widziałam jak z jego oczu powoli ulatniało się życie i nie potrafiłam nawet ruszyć się z miejsca. Gdy żandarmeria zabijała moich rodziców dziesięć lat temu, także nie zrobiłam nic.

Teraz byłam inna. Już nie bałam się śmierci, podejmowałam ryzyko i nigdy nie zastygałam w bezruchu pod wpływem presji. Musiałam być silna. Silniejsza niż inni.

- Dlaczego? - Zapytał po chwili.

- Co?

- Nie broniłaś się, a przecież widziałem cię wcześniej kilka razy. Poradziłabyś sobie z nim bez większego problemu, umiesz walczyć. - Levi spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Nie chcę o tym rozmawiać. - Szybko podniosłam się z trawy. Nie chciałam się przed nim otwierać, gdyby do tego doszło mogłabym się przywiązać. A tego chciałam za wszelką cenę uniknąć. Z uczuć powstają tylko problemy, a przez nieuwagę możemy zginąć. Straciłam już za dużo. Nie chciałam dopisywać kolejnych punktów do tej listy.

Zaczęłam stawiać kroki. Chciałam jak najszybciej trafić do mojego pokoju, gdzie nie było Levi'a. Nawet te kilkanaście minut spędzonych w jego towarzystwie doprowadzało mnie do takiego stanu, którego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Często myślałam o moim wybawcy, porównywałam do niego każdego, marzyłam o tym żeby go poznać, spędzić z nim czas. Teraz, gdy już tu był, uciekałam przed uczuciami, które mnie do niego ciągnęły.

Jednak czy istnieje jakaś siła, która byłaby zdolna zabić Levi'a? W końcu jest w nim coś mrocznego, co kurczowo utrzymuje go przy życiu. Nieznana siła, która w pełni nie została odkryta.

Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam przy biurku. Ilość papierów doprowadzała mnie do szaleństwa. Jednak ktoś musiał się tym zająć. Po godzinie odetchnęłam z ulgą, widząc że zostało mi tylko kilkanaście kartek, na których musiałam złożyć podpisy. Szybko poszło. Po chwili w gabinecie rozległ się dźwięk pukania. Oby to nie był Erwin.

- Proszę.

Ktoś wszedł do mojego pokoju i rozglądał się uważnie. Nie oderwałam wzroku od papierów, a całe moje ciało zesztywniało. Od razu wiedziałam kim jest ta osoba. Tylko co on tu robił? Nie tak dawno temu odbyliśmy rozmowę. Kroki zbliżały się nieuchronnie w moją stronę, by po chwili ustać. Poczułam jego dłoń, dotykającą mój podbródek i chwytającą go z celową siłą tak, by zmusić mnie do spojrzenia na niego. W jego kobaltowych tęczówkach dostrzegłam przemykający cień bólu i coś jeszcze. Troskę?

- To jedyny czysty pokój tutaj. - Spoglądał na mnie z powagą.

- Aha? - Jego słowa totalnie zbiły mnie z tropu. Czy on potrafi tylko wszystkich krytykować i gadać o sprzątaniu?

- Przed czym uciekasz? - Czarnowłosy w końcu przeszedł do sedna jego wizyty.

Patrzyłam w jego oczy z obojętnością. Nie wiem jaki miał w tym cel, kim dla niego byłam, ale nie zamierzałam mu ulec. To by było równoznaczne z poddaniem się.

- Przed Erwinem. - Zażartowałam, widząc że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.

Wpatrywaliśmy się jeszcze chwilę w swoje oczy, po czym kobaltooki odpuścił i puścił mnie.

- Głupia. - Rzucił zrezygnowany, wychodząc.

Może i moja osoba straciła w jego oczach, ale miałam to gdzieś. Nawet jeśli musiałam sprawić, by Levi mnie znienawidził, byłam gotowa posunąć się do tego. Zrobię wszystko, by przeżyć. Nie potrzebuję nikogo, a w szczególności nie jego. Możliwe, że nie zaznał jeszcze smaku straty - gdy go pozna zrozumie że musimy trzymać się od siebie z dala.

***

- Baczność! - Krzyknęłam głośno i surowo, ukazując się trójce stojącej na dziedzińcu.

Isabel i Farlan od razu zasalutowali, a Levi skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na mnie lekceważąco.

- Hę? Że niby to ty masz nas trenować? Trening typu jak skończyć w paszczy tytana. - Zadrwił czarnowłosy.

- Dla ciebie, dowódco [Twoje nazwisko], kurduplu. - Odgryzłam się. Nie czekając na jego odpowiedź, przywołałam do siebie brązowowłosego - Pokażecie mi jak walczycie wręcz. Farlan, ty idziesz na pierwszy ogień.

Ustawiliśmy się na przeciwko siebie. Posłał mi zadziorny uśmiech i od razu puścił się biegiem w moją stronę. Zostałam zasypana ciosami, które z zadziwiającą szybkością parowałam. Mężczyznę opuściła jego pewność siebie, choć nie poddał się. Próbował kopnąć mnie w mój splot słoneczny, a ja wykorzystałam tą chwilę. Złapałam jego nogę i przyciągnęłam do siebie, by odrzucić Farlana i przerzucić go do tyłu. Lekko przygniotłam jego szyję butem, a on wydał z siebie bolesny jęk. Spróbował złapać moją nogę, na co ja w odpowiedzi kopnęłam go w brzuch. Pozwoliłam mu się podnieść, a on momentalnie już biegł ku mnie. Odsunęłam się w lewo i chłopak przebiegł obok mnie, po czym chwyciłam go pod pachę i wymierzyłam cios z łokcia w jego żołądek, a kopniakiem posłałam go na ziemię.

Spojrzałam na dwójkę pozostałych. Isabel nie mogła przestać dusić się ze śmiechu, a Levi przyglądał nam się ze swoim typowo znudzonym wyrazem twarzy.

- Isabel!

Dziewczyna podbiegła i ustawiła się. Tym razem to ja wykonałam pierwszy ruch. Podbiegłam do niej z zamiarem ataku, a ona próbowała kopnąć mnie w brzuch. Jednak nie przewidziała tego co zrobię. Zamiast ją uderzyć, skoczyłam nad nią, chwytając ją za ramiona. Wykonałyśmy imitację salta, ze skutkiem, którym było to, że przygniotłam Isabel ciężarem swojego ciała. Podniosłyśmy się szybko i Isabel próbowała wymierzyć ciosy, które ja skutecznie odpierałam. Po chwili leżała na ziemi.

- Słabo, myślałam, że to będzie większe wyzwanie. Jak wy przeżyliście w podziemiu? - Rzuciłam, patrząc na całą trójkę.

Levi wyszedł z szeregu. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, czekając na ruch drugiego. Zaatakowałam pierwsza. Już miałam uderzyć go w twarz, gdy ten chwycił mój nadgarstek, podciął mnie i rzucił nas o ziemię. Leżałam pod nim. Był szybki. Szybszy niż jakikolwiek człowiek. Silny. Walnął mnie z główki i wstał.

- Tch.

Podniosłam się i spojrzałam na niego z uznaniem.

- Levi, dobra robota. - Przyznałam, udając, że nie mogę wyjść ze zdumienia - Isabel, Farlan będziecie musieli więcej trenować. Czas na trójwymiarowy manewr.

Początkowo przyglądałam się całej trójce, ale moją uwagę całkowicie pochłonął Levi. Poruszał się szybko z gracją. Wycinał karki tytanów w idealnym miejscu, a w przeciwieństwie do swoich przyjaciół mimo zdecydowanie większej ilości "potworów", które pokonał nie był zmęczony. Jego ciosy były tak precyzyjne, że zaczęłam zastanawiać się czy on oby na pewno jest człowiekiem. Nie zużywał dużej ilości gazu, używając technik, których nigdy wcześniej nie widziałam. Sam sposób w jaki trzymał ostrza napawał mnie zdumieniem. Nasi żołnierze nie trzymali tak mieczy. W lewej ręce trzymał ostrze skierowane w górę, a w prawej w dół. Okręcał się dookoła manekinów nie pudłując.

- Koniec na dziś! - Krzyknęłam i zwróciłam się w stronę mojej klaczy. Wskoczyłam na nią i pognałam przed siebie, zostawiając trójkę w tyle.

Ciekawiło mnie od kogo Levi nauczył się tak walczyć. Nigdy wcześniej nie widziałam takich technik jakich używał. Były one skuteczniejsze od tradycyjnych, wymyślonych przez samego Shadisa. Odwróciłam się lekko i w duchu przyznałam, że z nim mamy szansę pokonać tytanów. Skrzydła wolności unosiły się i falowały pod wpływem prędkości z jaką poruszał się na koniu.

On był naszym skrzydłem wolności, skrzydłem rewolucji.


***

Jak się podoba rozdział? 3040 słów, czy ta długość jest odpowiednia?

Dziś dodam info do ogłoszeń na moim profilu (są opublikowane jako książka). Będę udostępniać rozdziały minimalnie raz w tygodniu.

Przepraszam za tyle opisów, od następnego rozdziału akcja zacznie się rozwijać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top