1
Nic nie trwa wiecznie. Pogoda, emocje, relacje, miejsca, wygląd czy charakter nieustannie zmieniają się. Szczególnie nietrwałe okazuje się życie, tak bardzo kruche i cenne, którego kurczowo się trzymamy. Na co komu takie życie? Za tymi ogromnymi murami nie czeka nas przecież nic. Zawsze będziemy egzystować w przestrachu bez wolności, która została nam odebrana, lecz nie przez tytanów, a przez samą ludzkość. Chowamy się przed prawdziwą naturą naszego świata, który choć piękny bywa okrutny. Nawet nie próbujemy dopuścić do siebie myśli, że żeby przetrwać zawsze trzeba walczyć, mimo iż tylko tak możemy zyskać coś w naszym nędznym żywocie. Coś co może choć na chwilę uczynić je odrobinę bardziej znośnym, a wręcz wartym poświęceń dla tych kilku słodkich chwil. Nasza rasa wybiera drogi najłatwiejsze, które nie wymagają wysiłku i złudnie na nich nie tracimy. To właśnie powód tego, że ludzie dziś żyją jak żyją. Skoro nie są zdolni wyrzec się wszystkiego w imię wyższego dobra, to jakim cudem mają poznać smak prawdziwego życia? Nie mam tu na myśli jedynie wolności, a całą egzystencję. To czego doświadczamy i jak doświadczamy. Przecież to my tworzymy nasz świat, my decydujemy o tym co będzie. Każdy może odzyskać wolność i iść przez życie, doświadczając tego co najlepsze. Aczkolwiek wymaga to wyrzeczeń i zrozumienia czym tak naprawdę jest świat, a co ważniejsze jak w nim żyć.
- [Twoje imię]! - Wzdrygnęłam się i lekko podskoczyłam.
- Tak? - Zapytałam niepewnie. Tylko tego mi teraz brakowało, by rozwścieczyć dowódcę.
- Wszystko jasne? Jutro wyruszamy przed świtem. Możecie się rozejść, oprócz [Twoje imię]. Chciałbym zamienić z Tobą parę słów. - Powiedział spokojnym głosem blondyn.
Utkwiłam swój wzrok w jego krzaczastych brwiach, tkwiących tuż nad jego oczami koloru bezchmurnego nieba. Zastanawiało mnie jakim cudem ktoś mógł mieć takie brwi i mimo wszystko wyglądać poważnie, a nawet gdy się postarał strasznie. Powstrzymałam śmiech, przypominając sobie, gdy pierwszy raz go zobaczyłam. Sytuacja ta miała miejsce rok temu, gdy wstąpiłam do zwiadowców. W ówczesnym czasie nie był jeszcze aż tak wysoko postawiony w hierarchii.
Gdy przemierzałam w zamyśleniu korytarze zamku, ktoś z impetem na mnie wpadł. Straciłam równowagę i nieźle przyrżnęłam głową w ziemię. Sprawca całego zdarzenia szybko pomógł mi się podnieść, po czym zarzucił mnie na swoje plecy i pobiegł prędko do pierwszego lepszego pokoju. Czułam zmieszanie, cała ta sytuacja wyglądała jak porwanie. Mężczyzna odłożył mnie na kanapę, a ja już z zamiarem wyrwania się z sideł oprawcy, spojrzałam na jego twarz i moją uwagę przykuły jego niemalże idealnie wyskubane brwi.
- Erwin! Gdzie Ty się podziewasz? Jeszcze nie skończyłam z tymi potworami! Już nie wyglądają jak mini tytani, ale nie są idealne! - Usłyszałam głos dobiegający z bliskiej odległości. Od razu rozpoznałam, że jego właścicielką była Hange Zoe, moja przyjaciółka.
Spojrzałam jeszcze raz na Erwina i nie wytrzymałam, zaczęłam śmiać się w niebogłosy, a on szybko zakrył moje usta, by tylko nie naprowadzić miłośniczki tytanów na nasz trop. Gdy zorientował się, że zagrożenie minęło skarcił mnie tylko spojrzeniem.
- [Twoje imię]. Powinnaś dać Hange do zrozumienia, że porywając mnie z łóżka i przywiązując, by wyrwać mi brwi, długo tu nie pożyje. - skwitował niebieskooki.
- Zna pan moje imię? - zapytałam wyraźnie zaskoczona, nigdy nie miałam okazji, by z nim rozmawiać.
- Wszyscy je znają. Nikt nie jest tak wychwalanym przez Shadisa żołnierzem jak Ty, a dopiero co dołączyłaś. Twoje umiejętności w znacznym stopniu przewyższają nawet tych najbardziej doświadczonych zwiadowców. Jestem Erwin Smith, o ile pamiętam nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni we właściwy sposób. - stwierdził mężczyzna, wyciągając ku mnie silną, dużą dłoń. Lekko zarumieniona odwzajemniłam uścisk.
- [Twoje imię] [Twoje nazwisko]. Hange zawsze miała obsesję na punkcie pańskich brwi. - odparłam, chichocząc pod nosem.
- Myślę, że możemy zwracać się do siebie na ty. Nie jesteśmy przecież aż tak starzy. Poza tym skoro już rozmawiamy, chciałbym cię poinformować, że dołączysz do mojego oddziału na twojej pierwszej wyprawie. - Uświadomił mnie Erwin.
- Naprawdę? Przecież w pańskim... Twoim oddziale jest sama elita, a nie świeżynki. - Stwierdziłam lekko zmieszana. Ja? W oddziale Erwina Smitha? Nie dowierzałam w to co usłyszałam. Może i byłam numerem jeden wśród kadetów, ale nie wierzyłam że w oczach zwiadowców jestem wyjątkowa.
- Dlatego też nie chcę widzieć cię w innym oddziale niż moim. Nie bądź taka skromna, jesteś silna i utalentowana. Myślę, że walka z tytanami nie będzie dla ciebie czymś trudnym. Chcę zobaczyć Twoje umiejętności w prawdziwej walce na własne oczy. - Kąciki jego ust lekko uniosły się w przyjaznym uśmieszku.
Na myśl o tym wspomnieniu poczułam ciepło na sercu. Od tamtej pory zaprzyjaźniłam się z Erwinem, walczyliśmy ramię w ramię z tytanami. Sądziłam, że jesteśmy sobie bardzo bliscy i z tego powodu Erwin ufa mi bardziej niż komu innemu w korpusie zwiadowców.
- [Twoje imię], ostatnio zauważyłem, że jesteś nieobecna myślami. Na pewno sobie poradzisz jutro? - Zapytał ostrożnie blondyn, a w jego oczach dostrzegłam malującą się niepewność.
- Wątpisz we mnie, Erwinie? - Wyszczerzyłam się. - Poradzę sobie, przecież mamy tylko złapać trójkę zwykłych ludzi. Znam podziemia, to tam się wychowałam. Myślę, że moja orientacja w tamtym rejonie może być kluczowa.
- Jeden z nich - zaczął niebieskooki - nie jest tylko zwykłym człowiekiem. Widziałem co potrafi zrobić i dlatego sądzę, że głupim byłoby go zlekceważyć. W dodatku, że prawdopodobnie będą przygotowani na naszą zasadzkę. Musimy zachować ostrożność i działać zgodnie z planem, dlatego nie możesz bujać w obłokach. [Twoje imię], liczę na ciebie w tej sprawie. Wiem, że nie zdajesz sobie sprawy z zagrożenia, ale musimy mieć się na baczności. Nie tylko w podziemiach. Prawdopodobnie mogą stać się zagrożeniem podczas ich pobytu tutaj albo co gorsza na wyprawie. Z tego względu chciałbym cię prosić byś miała na nich oko, a nawet zdobyła ich zaufanie. Szczególnie ich przywódcy.
Stałam i wpatrywałam się z niedowierzeniem wymalowanym na twarzy w Erwina.
- Mam ich szpiegować? - Upewniłam się.
- Tak.
- Muszę to przemyśleć. - Oznajmiłam spokojnie.
- Masz tydzień. To tyle, możesz już iść. - Powiedział mężczyzna, zajmując miejsce przy biurku i wracając do roboty papierkowej.
Pospiesznie opuściłam jego gabinet, sama nie wiedząc co ze sobą począć. Nie chciałam nikogo szpiegować. W dodatku, że oni tak jak ja pochodzili z podziemia. Może się znaliśmy? Szybko wyparłam tę myśl z mojej świadomości. Wszyscy, na których mi zależało, nie żyją. Bałam się, że podejmując się propozycji Erwina, polubię trójkę na tyle, że ich strata przypomni mi koszmar minionych dwóch lat. Straciłam już za dużo. Nie byłam nawet w stanie ocenić czy jestem w stanie jeszcze się do kogoś przywiązać. Jedyną osobą, która zajmowała miejsce w moim sercu i nie była martwa, była Hange. Nikt nie mógł zrozumieć dlaczego mnie i zafascynowaną tytanami dziewczynę łączy aż tak silna więź. Odpowiedź była prosta - obie straciłyśmy zbyt wiele, w tym wspólnych przyjaciół. Podczas szkolenia zżyłyśmy się zarówno ze sobą jak i z ówczesną grupą. Przeżyłyśmy tylko my dwie i wiedziałyśmy, że jedna w drugiej ma oparcie, co było nieocenione w tych czasach.
Lekko nacisnęłam na klamkę i uchyliłam drzwi. Powolnie weszłam do pokoju. Kto by pomyślał, że już po pół roku służby otrzymam własny gabinet i stanę się dowódcą jednego z oddziałów zwiadowców? Na pewno nie ja. Zresztą Hange także awansowała. Cieszyło mnie to, że dalej żyłyśmy i odnosiłyśmy sukcesy. Co prawda, gabinet miałam już od pół roku, ale dalej nie mogłam w to uwierzyć. Wzięłam udział w zaledwie sześciu wyprawach w ciągu tego roku. Widocznie to, że nie skończyłam jako mięso armatnie wystarczyło, by powierzyć mi tak wielką odpowiedzialność.
Przebrałam się i wygodnie ułożyłam w łóżku. Jeszcze chwilę myślałam o jutrzejszej misji, czując że przez nią wszystko się zmieni. Ja się zmienię.
***
- Jesteśmy prawie na miejscu! - Do moich uszu dotarł krzyk jednego z moich towarzyszy.
Podróż minęła nam spokojnie, zresztą wcale mnie to nie dziwiło. Za murami nie było tytanów. Zwiadowca jadący tuż obok mnie, rozglądał się z zachwytem podziwiając otaczające nas miasto Mitras. Cudowna stolica, a pod nią już nie tak wspaniałe podziemia. Przebywanie tutaj napawało mnie obrzydzeniem. Jak ci wszyscy ludzie potrafili żyć ze świadomością, że podczas gdy oni świetnie się bawią, chlastając kasą na prawo i lewo, ludzie mieszkający pod nimi umierają z głodu, chorzy i przerażeni? Miałam nadzieję, że szybko załatwimy sprawę i ulotnimy się z tego dennego miasta.
Zatrzymaliśmy konie i spojrzeliśmy przed siebie. Od razu je rozpoznałam. Wejście do podziemi nie zmieniło się ani trochę. Nie byłam tam już cztery lata.
- Przygotować się, schodzimy. Przejdźcie na trójwymiarowy manewr. - ogłosił spokojnym, lecz stanowczym tonem Erwin.
Gdy pokonaliśmy piętrzące się schody, zajęliśmy wcześniej określone pozycje na dachu i wyczekiwaliśmy, aż owa trójka da o sobie znać. Wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Już prawie udało mi się wyprzeć obrazy podziemia ze świadomości, a teraz stojąc tu po tym czasie, pamiętałam całe moje życie spędzone w tym więzieniu. Nie minęło sporo czasu, gdy po lewej stronie rozległ się krzyk rozwścieczonego handlarza.
- Łapać ich! - Krzyknął Erwin i pierwszy wzbił się w powietrze.
Nie był jednak tak szybki jak ja, więc już po chwili dogoniłam go i gdy mężczyzna skinął głową, dając mi przyzwolenie, zwiększyłam tempo. Zawsze uwielbiałam to uczucie, które towarzyszyło mi przy korzystaniu z trójwymiarowego manewru. Wolność, myślę że tak właśnie smakowała wolność. Mogłam wzbijać się przed siebie, szybko i z gracją unikać przeszkód, kontrolować sytuację. Każdy moment, w którym mogłam używać sprzętu był dla mnie magiczny. Chyba dzięki temu jeszcze nie postradałam zmysłów.
Kątem oka namierzyłam jeden z celów. Postanowili się rozdzielić. Od razu wyczułam, że nas testują. Poleciałam za chłopakiem, który znajdował się naprzeciw mnie. Skurczybyk był szybki. Widziałam jak jego ciemne włosy falują pod wpływem prędkości z jaką się poruszał. Skierował się w stronę wysokiego budynku i nieomal rozbijając się o jego ścianę, zwinnie opadł niżej i przeleciał przez okno. Może innych by to powstrzymało, ale nie mnie. Znałam ten budynek, znałam podziemia. Pokonałam tę samą drogę co chłopak i wyleciałam z budynku, przed którym stał niewzruszony uciekinier. Szybko rzuciłam się na niego i go złapałam. Jednak on okazał się być nie tylko szybki, ale też zwinny i zręcznie wyrwał mi się. Chwilę później pojawił się Erwin, który uniemożliwił mu ucieczkę. Bandyta jeszcze chwilę zastanawiał się co począć, analizował sytuację. Gdy zauważył że dwójka jego towarzyszy jest prowadzona przez zwiadowców, rzucił broń. Coś w jego twarzy mówiło mi, że już go gdzieś widziałam.
Erwin wypytywał uciekinierów, podczas gdy ja próbowałam sobie uświadomić skąd znam chłopaka.
- Levi. - Wysapał czarnowłosy.
Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Aczkolwiek kaptur spełnił dobrze swoją funkcję, zakrywając moją twarz, dzięki czemu nikt nie zauważył mojej reakcji. Czyżby... To był on? Nie, to niemożliwe. W moich myślach ponownie rozegrała się scena sprzed pięciu lat. Ja, będąca okładana pięściami. To działo się tak szybko, nawet nie byłam w stanie się bronić, mój przeciwnik był silniejszy. W jego dłoni zabłysł srebrny sztylet, który znajdował się milimetry od mojej skóry. Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na śmierć, ale nic się nie wydarzyło. Usłyszałam donośny krzyk, a gdy otworzyłam oczy mój oprawca był pozbawiony ręki. Czarnowłosy podał mi dłoń, pomagając mi wstać. Spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem i nic nie mówiąc ulotnił się.
Wpatrywałam się w swoje buty, stojąc niedaleko od wejścia do podziemia. To było już za mną.
- [Twoje imię], przewieziemy ich wozem. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, by pilnować ich w środku. - zapytał Erwin. Skinęłam tylko głową. W końcu co miałam zrobić? Chłopak i tak z pewnością mnie nie pamiętał.
Spojrzałam na wóz, w którym siedziała już cała trójka wraz z jednym zwiadowcą i niechętnie skierowałam się w tamtą stronę.
- Nawet nie znacie podziemi! Jakim cudem nas dorwaliście? - pytała z wyrzutem rudowłosa dziewczyna.
- Jeden z nas pochodzi z podziemia, więc nie mieliście szans z naszą elitą - przechwalał się mężczyzna.
- Po co im to mówisz? - Zwrócił się ostro do towarzysza inny zwiadowca.
Westchnęłam i weszłam na wóz, gdzie wygodnie się rozsiadłam, nie ściągając kaptura z głowy. Czułam na sobie wzrok, ale nie chciałam podnosić głowy. Nie miałam ochoty na pogawędki. Ledwie minęła chwila, a już poczułam szarpnięcie i mój kaptur bezwładnie opadł na moje ramiona, ukazując moją twarz. Rozejrzałam się, szukając sprawcy, którym okazała się być rudowłosa. Spojrzałam na nią obojętnym wzrokiem. Nie mogłam się kryć całe życie.
- [Twoje imię] [Twoje nazwisko]. - Usłyszałam za sobą głos dowódcy - Zaraz ruszamy, miej ich na oku, żołnierzu.
Skinęłam głową. Gdy Erwin oddalił się i wsiadł na konia, ruszyliśmy.
- Znam cię. - stwierdziła rudowłosa.
Podniosłam wzrok i dokładnie się jej przyjrzałam. Miała rude włosy, związane w dwie krótkie kitki. Pomarańczowa koszula podkreślała jej zielone oczy. Wyraz twarzy miała stanowczy, tak jakby chciała zmusić mnie do gadania. Po chwili uświadomiłam sobie, że też już widziałam tę dziewczynę.
- Jesteś jego przyjaciółką - wydukałam cicho, starając się odpędzić wspomnienia - Przyjaciółką Kay'a.
Dostrzegłam jak cała krew odeszła z głowy dziewczyny, a ona zamarła.
- Jak wyszłaś? Czemu należysz do zwiadowców?
- Wszyscy nie żyją. Kay też - nie odpowiedziałam na jej pytania, a podałam konkrety - Zginęli za murami.
- J...Jak to? - zapytała z łzami w oczach zielonooka.
- Zostali pożarci przez tytanów. Nie tylko ja chciałam wyjść za mury, chyba każdy to wiedział. Nie będę się kisić w klatce jak zwierzę. Poza tym zabijanie tych ścierw to sama przyjemność. - Wycedziłam przez zęby, starając się opanować nadchodzącą furię.
- Gdyby nie tytani to zabiłoby ich podziemie. - Stwierdził czarnowłosy.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się i poczułam dziwny dreszcz przechodzący przez moje ciało. Dopiero teraz dostrzegłam, jak bardzo piękne miał oczy koloru kobaltowego. Już wiedziałam, że będą z tego kłopoty.
***
Witajcie, to mój pierwszy fanfiction. Mam nadzieję, że nie jest okropny i że ktoś będzie chciał przeczytać kolejne części. :*
Przepraszam, że taki krótki ten rozdział (tylko 2183 słowa), ale nie chciałam żeby jego długość z kolei zrażała. Co sądzicie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top