Rozdział 2

Po prostu wow! Nie spodziewałam się, że pierwszy rozdział tak wszystkich zaintryguje. W takim razie jedziemy dalej.

Rozdział 2

Umysł Harry'ego powoli opuszczała mgła, która ograniczała mu rejestrowanie wszystkiego wokół i analizowanie wszystkiego. Pomimo że leżał na kamiennej podłodze, to nie było mu zimno. Jedynym problemem był jego rozmazany wzrok, ale po chwili dotarło do niego, że z jakiegoś powodu zabrał ze sobą swoje okulary. Po prostu zsunęły mu się z nosa. Sięgnął po nie, nałożył na nos, a potem zaczął się podnosić.

Pomieszczenie, w którym się znalazł, było dość duże. Wielkością przypominało jedną z większych klas w szkole, ale wyposażenie było zupełnie inne. Wyglądało, jak jakiś salon, a nad drzwiami wisiał gobelin przedstawiający kocie oko. Identyczne jak znamię na biodrze Harry'ego. Dotknął go odruchowo i zorientował się, że już go nie swędzi.

Słysząc jęk po swojej prawej stronie, odwrócił się. Do siadu podnosiła się właśnie jakaś jasnowłosa dziewczyna. Mogła być dwa, może trzy lata starsza od niego. Miała na sobie piżamę i szlafrok. Poza nią z podłogi podnosiło się jeszcze pięć innych osób. Ciemnowłosa kobieta mogła być powyżej trzydziestki, dwóch mężczyzn, których określiłby na takich przed trzydziestką, trzeci mógł mieć na oko koło dwudziestu lat, ale to ostatni sprawił, że Harry mocno się zdziwił. Po jego lewej stronie siedział Snape i najwyraźniej próbował odgonić resztki tej okropnej mgły z umysłu.

– Profesorze? – zaryzykował odezwanie się.

Mężczyzna od razu skupił wzrok na nim.

– Potter? Tylko mi nie mów, że znowu nas w coś wpakowałeś? – mruknął, ale wypowiedź pozbawiona była wściekłości.

– Przysięgam, że tym razem to nie ja – zapewnił szybko nastolatek. – Pamięta pan coś, zanim się tu znaleźliśmy? Do mnie wszystko docierało jakby przez mgłę.

– To jest nas dwóch – odparł. – Wszystko po tym, jak położyłem się spać, jest niejasne i bardzo mi się to nie podoba.

– Jest nas więcej – odezwała się ciemnowłosa kobieta. Jej akcent sugerował, że nie jest Brytyjką. – Co tu się dzieje? Ktoś coś wie? – spytała, rozglądając się po wszystkich. Pozostali pokręcili głowami. – Cudownie. Ale jest jeden plus. Już mnie nic nie swędzi.

– Swędzi? – spytał Harry i zmarszczył brwi. – Moment. Pani też ma znamię? Takie jak na tym gobelinie nad drzwiami.

– A skąd wiesz?

– Bo też takie mam.

– Dobrze – odezwał się ponownie Snape. – Czyli wszyscy mamy takie znamiona na ciele, tak? – spytał, a reszta osób pokiwała głowami. – A więc to jest nasza wspólna cecha. Pytanie brzmi, dlaczego tu jesteśmy?

– Nie wiem, ale jeśli okaże się, że to jakieś porwanie, to potraktuję kogoś najgorszą klątwą, jaką znam – odezwała się blondwłosa nastolatka. – A skoro już tu razem siedzimy, to może chociaż się sobie przedstawimy? – zaproponowała. – Jestem Villemo. Ze Szwecji, jakby ktoś pytał.

– Harry. Brytyjczyk – powiedział Złoty Chłopiec.

– Znam cię. Jesteś Harry Potter, prawda? – spytała, a Gryfon niechętnie skinął głową. – Widzę, że nie lubisz być w centrum uwagi.

– Nienawidzę – mruknął.

Mistrz Eliksirów prychnął, ale również się przedstawił.

– Aram z Grecji – powiedział mężczyzna o ciemniejszej karnacji.

– Diego z Hiszpanii – odezwał się kolejny o urodzie latynosa.

– Larus z Islandii – przedstawił się młody mężczyzna o ciemnoblond włosach.

– No to zostałam tylko ja – odezwała się brunetka. – Ilinca z Rumunii. Jakieś pomysły, co tu robimy? O znamionach już wiemy.

– Nie bardzo – przyznał Diego. – Ostatnia rzecz, którą pamiętam przejrzyście, to końcówka projektu, nad którym pracowałem. Myślałem, że nareszcie wrócę do żony, a potem ocknąłem się tutaj.

– U mnie było podobnie – przyznał Aram. – Pożegnałem się z grupą, którą oprowadzałem po czarodziejskiej części Partenonu, a potem przestałem jasno myśleć.

– Przynajmniej macie na sobie normalnie ciuchy, a nie piżamę – burknęła Villemo.

Nikt nie zdążył jej odpowiedzieć, kiedy drzwi nagle otworzyły się i stanęła w nich ubrana na czarno kobieta. Dolną część twarzy miała zasłoniętą, ale to jej oczy przyciągały uwagę wszystkich. Wyglądały jak oczy kota. Miały nawet pionową źrenicę.

– Widzę, że doszliście do siebie. To świetnie – powiedziała, zsuwając masę z twarzy.

Harry powiedziałby, że mogła mieć nawet osiemdziesiąt lat i surowym wyrazem twarzy przypominała mu trochę McGonagall, ale biła od niej jakaś tajemnicza siła. Instynktownie czuł, że to nie był ktoś, z kim można było się kłócić i walczyć bez odpowiedniej wiedzy.

– W szafie są ubrania dla was. Przebierzcie się – poleciła. – Mamy mało czasu.

– O co tu chodzi? – spytała Villemo.

– Niedługo wszystko zrozumiecie. Pospieszcie się. Noc nie trwa bez końca. Wrócę po was za chwilę – zapewniła, wychodząc.

– Dlaczego nie pomyśleliśmy, żeby po prostu otworzyć te drzwi? – mruknęła dziewczyna.

– A jaką masz gwarancję, że byłyby otwarte? – spytał Larus, wstając. Po chwili otworzył szafę. Były tam stroje identyczne z tym, który nosiła tajemnicza kobieta o kocich oczach. Spodnie, pas, dopasowany golf bez rękawów z jakiegoś mocnego materiału, rękawice do łokci wyglądające, jakby zostały uszyte ze smoczej skóry, mocne buty do kolan i maska, która zasłaniała dolną część twarzy.

– Przynajmniej całkiem stylowe – mruknęła Villemo, wykorzystując skrzydło szafy jako parawan.

Harry uznał, że i tak już ma niewiele na sobie, więc spokojnie zaczął się przebierać. Dzielił od kilku lat pokój z innymi i nie zwracał uwagi na takie szczegóły jak wstyd. Poza tym nie rozbierał się przecież do naga. Ubrania okazały się zaskakująco wygodne i magicznie dopasowały się do jego ciała. Dyskretnie zerknął też na innych. Wiedział, że Snape zawsze ubiera się na czarno, ale nigdy nie widział go bez jego nietoperzych szat. Teraz w dopasowanym stroju ten wredny facet wyglądał całkiem zachęcająco.

Szybko zganił się w myślach za taki tok rozumowania. Nie mógł właśnie dojść do wniosku, że Snape jest w jakiś sposób atrakcyjny. Nie było w ogóle takiej opcji. To, że podobali mu się starsi faceci, nie oznaczało jeszcze, że miałby skierować swoje zainteresowanie na jedynego mężczyznę w szkole, który wiekiem nie pasował jeszcze do jego kategorii zbyt starego. Nie mógł teraz zajmować się czymś takim. Najpierw musiał się dowiedzieć, czemu w ogóle znalazł się w tym dziwnym miejscu.

Kiedy byli gotowi, tajemnicza kobieta wróciła i kazała im iść za sobą. Po wyjściu z pomieszczenia, w którym się obudzili, znaleźli się w kolejnym dziwnym miejscu. Okrągłe kamiennie pomieszczenie i kilkanaście drzwi. Każde z innym symbolem, a pośrodku spiralne schody prowadzące w dół.

Harry odwrócił się, słysząc, że drzwi po kolei otwierają się i z pomieszczeń za nimi wychodzą kolejni ludzie. Każda grupka prowadzona była w kierunku schodów. Ich stroje były podobne do tego, który Harry miał na sobie, ale nie był identyczny. Dostrzegł też kilka osób w swoim wieku. Nie był tu zatem jedynym nastolatkiem.

Kiedy Snape popchnął go lekko, żeby ruszył szybciej za ich tajemniczą przewodniczką w dół po schodach. Zdecydowanie obaj chcieli się dowiedzieć, gdzie się znaleźli i z jakiego powodu.

Po zejściu znaleźli się w kolejnym korytarzu, z którego przeszli przez wielkie dwuskrzydłowe drzwi i stanęli w czymś, co przypominało amfiteatr. Ich przewodniczka wskazała im miejsca na końcu po lewej stronie, gdzie widniał znak kociego oka. Idąc tam, Harry zauważył, że przy innych miejscach są inne symbole. Po ich prawej stronie miejsca miały symbol przypominający słońce, gdzie zasiadły kolejne osoby, równie zdezorientowane, jak oni.

– Dwanaście – mruknął nagle Snape, który z jakiegoś powodu zajął miejsce obok niego. Harry zgadywał, że pewnie dlatego, żeby nie wpakował ich w jakieś kłopoty.

– Dwanaście? – spytał cicho.

– Dwanaście różnych symboli. W każdej grupie jest siedem osób w różnym wieku – wyjaśnił.

Harry skinął głową, kiedy zdał sobie sprawę, że faktycznie tak było. W grupie obok dostrzegł nastolatka o ciemnym kolorze skóry, który wyglądał wiekowo jak jego rówieśnik. To mu trochę dodało otuchy. Ich przewodniczka zajęła miejsce za nimi.

– Witajcie – odezwał się ktoś nagle i na podwyższeniu przed nimi pojawiło się kilka osób w dość podeszłym wieku. Przewodził im mężczyzna o krótko przystrzyżonej brodzie, w której widać było nieco siwizny. Miał na sobie strój identyczny, jak jedna z grup siedzących dalej, ale do tego nosił pelerynę, wyglądającą, jakby uszyto ją z jakiegoś rodzaju skóry. Cała jego postać przywodziła na myśl dostojeństwo i siłę. Przez swoją postawę Harry'emu przypominał nieco Dumbledore'a, ale pozbawionego tych iskierek w oczach. – Wiem, że zastanawiacie się, dlaczego się tutaj znaleźliście. Wiele lat temu każdy z nas był na waszym miejsce i czekał niecierpliwie na wyjaśnienia. Jestem Tamid, jeden z tutejszych mistrzów, a wy znajdujecie się w zamku dwunastu frakcji. Zapewniam was, że żadne z was nie znalazło się tutaj przypadkiem.

Harry uniósł brwi. Myślał, że zacznie coś rozumieć, ale pytania tylko się namnożyły. Inni mieli miny podobne do niego.

– Nigdy nie słyszałam o czymś takim – odezwała się nagle jakaś kobieta. – Czy to jakiś rodzaj magicznego bractwa?

– I tak i nie, ale myślę, że na razie możecie używać takiego określenia – powiedział Tamid. – Pozwólcie, że opowiem wam na początek pewną historię. Po niej zrozumiecie, kim jesteśmy i kim wy staniecie się niedługo. Kiedy na świecie pojawiła się magia? Tego tak naprawdę nie wie nikt. Może było to tysiące lat temu, a może jeszcze wcześniej? Wiadomo jednak, że na początku magia była jedna. Nie była dobra albo zła, jasna czy ciemna. Każdy jej aspekt ma swoje plusy i minusy. Potem zaczęli rodzić się ludzie, którzy czuli z nią powiązanie. Uczyli się, jak jej używać, gdzie leżą jej granice i jacy są silni. I na początku wszystko było w porządku. Czarodziejów rodziło się coraz więcej, magia była szczęśliwa, ale z czasem pojawili się pierwsi, którzy zaczęli wykorzystywać swój dar do krzywdzenia innych. Zapomnieli, kto obdarzył ich taką mocą, oraz że powinni być za to wdzięczni. Tak narodzili się pierwsi Czarni Panowie, którzy uważali, że są wyjątkowi i mają prawo robić, co chcą. Mamili umysły innych, obiecując im różne rzeczy. Magia zrozumiała, że sama nie wygra. W końcu nie mogła cofnąć swojego daru, ponieważ wtedy nie narodziłby się już żaden czarodziejów. Zrobiła więc coś innego. Stworzyła naszych poprzedników.

Harry słuchał go zafascynowany. Nie znał tej historii. Słyszał już różne, ale ta była wyjątkowa. Czuł to wewnątrz siebie. Magia krążąca w nim niemal śpiewała z radości. Jakby nareszcie znalazła się w odpowiednim miejscu. Zerknął ukradkiem na swojego profesora, który siedział skupiony i słuchał uważnie.

– Każdy dysponował innymi cechami, które rozwijał i dzięki temu uzupełniał innych. Dzięki temu stanowili drużynę, która stawała na straży magicznej równowagi. Musicie wiedzieć, że każda taka sytuacja może się okazać katastrofalna nie tylko dla magicznego społeczeństwa.

– Czy to znaczy, że Czarni Panowie są potrzebni dla zachowania tej równowagi? – spytał jakiś mężczyzna z drugiego końca.

– Są zupełnie zbędni – powiedział Tamid. – Równowaga jest jak dzień i noc. Magia jasna i magia ciemna, ale żadna z nich nie jest zła. Prosty przykład. Zwykłe lumos rozjaśnia pomieszczenie, ale zbyt intensywne może zranić wzrok. Z kolei nox wydawałoby się ciemnym zaklęciem, bo gasi wszelkie światła, ale jednocześnie pozwala oczom odpocząć od jasności. To wszystko kwestia intencji. Czarni Panowie to osoby, które mają zły charakter z różnych powodów. Za duże ambicje, chęć udowodnienia czegoś, która z czasem przeradza się w obsesję, nienawiść względem kogoś. To tylko kilka przykładów, ale każdy z nich może urosnąć do takich rozmiarów, że skażony umysł skazi również magię w danej osobie. Takie osoby nigdy nie kierują się interesami innych. Są skupione jedynie na swoich celach.

– Czyli naszym zadaniem jest pozbywać się takich jednostek? – spytała nagle Ilinca.

– Nie wkraczamy do działania bezpośrednio. Nikt nie wie o naszym istnieniu. Działamy z ukrycia, wykorzystując swoje zdolności. Przechylamy w ten sposób szalę równowagi. Eliminujemy kogoś tylko wtedy, gdy nie mamy innego wyboru. Naszym zadaniem nie jest zabić, ale bronić innych i pomagać im. Dobry wojownik nigdy nie chwali się swoimi atutami publicznie.

– Dlaczego zjawiliśmy się tutaj akurat dziś? – spytała kolejna osoba.

– Noc Halloween to noc inicjacji dla kolejnego pokolenia dwunastu frakcji. Poprzednie grupy służyły czarodziejskiej społeczności przez pięćdziesiąt lat. Od teraz przejmują role waszych mentorów. Nauczą was wszystkiego o zdolnościach, o których jeszcze nawet nie macie pojęcia, ale one w was są. Inicjacja następuje, gdy najmłodsi członkowie grup kończą szesnaście lat. Myślę, że od dawna też zastanawiacie się, co znaczą wasze symbole? – Praktycznie wszyscy zebrani w amfiteatrze pokiwali głowa. – Dwanaście frakcji, dwanaście symboli i dwanaście wyjątkowych umiejętności. – Tamid powiódł wzrokiem po zebranych i zatrzymał go na pierwszej grupie. – Frakcja Marsa. Każdy z was ma gdzieś na ciele symbol tej planety – powiedział. Harry zauważył, że członkowie tej grupy byli dość dobrze zbudowani i wyglądali na silnych. – Waszą domeną jest siła, którą wykorzystujecie, żeby chronić innych. Potraficie z niczego, zrobić coś. Wasze umysły są również bardzo kreatywne.

Członkowie tej grupy popatrzyli po sobie zaskoczeni, ale po chwili skinęli głowami. Najwyraźniej Tamid doskonale wiedział, o czym mówi. Po chwili kontynuował:

– Frakcja Wenus. Potraficie jak nikt zdobywać potrzebne informacje i owinąć sobie innych wokół palca. Często jesteście przez to izolowani, bo uważa się was za uwodzicieli. – Kilka osób uśmiechnęło się kwaśno. – Frakcja gwiazd. Odgadywanie kolejnych ruchów przeciwnika to dla was jak zabawa. Żadna logiczna zagadka nie stanowi dla was trudności. Frakcja Węża. – Słysząc to, Harry pomyślał, że jako Ślizgon Snape powinien trafić właśnie tam. – Instynktownie wiecie, jak się maskować i zaatakować z zaskoczenia. Frakcja Wilka to nasi tropiciele obdarzeni wyjątkowym węchem. Frakcja Skał. Nasi główni zbrojmistrzowie i spece od walki wręcz. Ich dzieła bywają lepsze od tych wykutych przez gobliny. Frakcja ognia. Waszą specjalnością są wszelkie zaklęcia związane z tym żywiołem. Frakcje wody, ziemi i powietrza. Wy również czujecie się silnie związani ze swoimi żywiołami. Czujecie z nimi jedność. Frakcja Światła. Zawsze stojący na czele, gotowi nieść pomoc i uleczyć swoją mocą. I w końcu Frakcja Ciemności. Nasze oczy. Jesteście tymi, którzy widzą, gdy inni nie mają takiej możliwości. Żaden mrok nie jest dla was przeszkodą.

Harry nie do końca to zrozumiał. Jego wzrok był przecież bardzo słaby. Ja niby miałby widzieć lepiej od innych? Możliwe, że chodziło tu o jakieś arcytrudne zaklęcie? W zasadzie zawsze mógłby podpytać Hermionę. Nie powinna być specjalnie zaskoczona jego pytaniami o zaklęcia wzmacniające wzrok. W końcu widziała niewiele lepiej niż kret.

Jednak jego symbol na biodrze był właśnie powiązany z widzeniem w ciemności, a według słów Tamida nie było mowy o żadnej pomyłce. To magia zadecydowała, że Harry znalazł się właśnie tu i teraz. Miał mętlik w głowie i kompletnie nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Miał na głowie Voldemorta i cały czarodziejski świat chciał go obarczyć swoją wojną. Czy to naprawdę było jeszcze mało? A może pobyt tutaj miał mu pomóc coś zrozumieć?

Ponownie zerknął na swojego profesora. Ten cały czas słuchał wszystkiego bardzo uważnie, jakby próbował wyłowić z wypowiedzi Mistrza Tamida jakieś nieścisłości. Wiedział, że Snape od lat był szpiegiem, ale jego zmysły zawsze były odruchowo nastawione na wyczuwanie niebezpieczeństwa.

Ich symbolem było kocie oko i pomyślał, że Snape naprawdę ma w sobie coś z rasowego kocura. Potrafił się skradać, wyłapywać uczniów, zanim ci w ogóle zdążyliby pomyśleć, że mogą zostać złapani, miał też niesamowity refleks i poruszał się z jakąś taką gracją.

Harry poczuł, że jego policzki robią się gorące. Szybko zaczął myśleć o czymś innym. Na przykład o Ronie w jego nowym swetrze, który na pewno dostanie na święta. To ostudziło nieco jego nagle szalejące, nastoletnie hormony. Zastanawiał się tylko na jak długo?

---

I co powiecie na taki zwrot akcji? Ktoś podejrzewał, że wydarzy się coś takiego? XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top