Rozdział 11
Wena nadal cienko piszczy, ale ją ściskam, żeby coś z niej wykrzesać.
Rozdział 11
Harry zastanawiał się, jakim cudem czas płynął tak szybko. Ledwo były święta, potem był powrót do szkoły, styczeń przemknął prawie niezauważalnie i zaczął się luty. A to oznaczało, że wielkimi krokami nadchodziły Walentynki. Nie zawracał sobie jednak tym głowy. Jego czas wypełniała nauka, treningi quidditcha o ile pogoda akurat dopisała, a temperatura nie próbowała zamrozić, zajęcia ze Snapem i oczywiście szkolenie w Zamku Frakcji.
Jakoś nie przeszkadzało mu to, że ma tak napięty plan. Podobało mu się to, a szczególnie jego prywatne lekcje z Mistrzem Eliksirów, na których prowokowali się nawzajem. Mężczyzna nadal był sarkastyczny i złośliwy do bólu, ale Harry nauczył się mu odgryzać. Wydawało mu się, że spotkało się to z jakąś dziwną aprobatą, bo nigdy nie dostał szlabanu, ani nie odebrano mu punktów. Odnosił wręcz wrażenie, że Snape polubił te ich spotkania i przekomarzanie się. To zawsze była jakaś nowa rozrywka, a nie tylko ciągłe wyłapywanie uczniów na korytarzach i wlepianie szlabanów. Lubił spędzać czas z tym facetem i zaczynało do niego docierać, że chyba się w nim troszeczkę podkochuje.
To nie był nawet podobne do tego, co kiedyś czuł do Cho. Tamto było jedną, wielką pomyłką, ale teraz wszystko w nim krzyczało, że tak właśnie ma być. Możliwe, że jego umysł podświadomie szukał też kogoś, kto dla odmiany zaopiekowałby się nim. Albo, żeby to poczucie było obustronne. Nie chciał ciągle być tym, który musi się wszystkim zajmować i myśleć, czy wszystko jest dobrze. Chciał mieć obok siebie kogoś, kto nie będzie liczył tylko na niego, ale kogoś, kto będzie dla niego równym partnerem. Wydawało mu się, że Severus mógłby być kimś takim.
Na razie jednak ten etap ich znajomości mógłby określić jako „nieskakanie sobie do oczu" albo coś w podobnym tonie. Grunt, że ich wzajemne dogryzanie sobie, nie skutkowało szlabanami. Momentami Harry próbował nawet delikatnie flirtować ze Snapem. Po tamtej gonitwie na murach wiedział, że starszy czarodziej mógł być w jakiś sposób świadom jego zainteresowania swoją osobą. Pytanie brzmiało, czy również myślał w ten sposób o Harrym? Może kiedyś się dowie, a na razie musiał przetrwać Walentynki.
Szaleństwo, jakie ogarnęło Hogwart, sprawiało, że miał ochotę uciec jak najdalej. Niemalże modlił się, że otrzymali wezwanie na trening albo żeby chociaż Severus uznał, że przyda mu się dodatkowa lekcja. Nic takiego jednak nie następowało i w ten dzień obudził się rozczochrany nawet bardziej niż zwykle.
– Oszaleję, jeśli zobaczę jeszcze jednego durnego amorka – mruknął Ron, kiedy szli na śniadanie. Nad nimi ciągle latały jakieś śpiewające pseudo aniołki, serduszka, strzały i inne symbole dnia zakochanych.
Harry w pełni zgadzał się z kumplem. Rok wcześniej był na walentynkowej randce z Cho i omal go wtedy nie zemdliło od wystroju kawiarni w Hosgmeade. Te wszystkie serduszka, róże i cukierkowe zapachy nie były dla niego.
Kątem oka dostrzegł grupkę dziewczyn, które na jego widok zaczęły chichotać. Jakby tego było mały, Lavender wyłoniła się jakby spod ziemi i od razu przylgnęła do rudzielca, szczebiocząc jakieś miłosne wyznania. To był ten moment, kiedy uznał, że należy się dyskretnie ewakuować i na śniadaniu usiał obok Neville'a.
– Zwariuję – mruknął cicho, sięgając po kanapkę.
Neville odwrócił głowę w jego stronę, a potem sam się nieco skrzywił, widząc Rona z Lavender.
– Wcale ci się nie dziwię – powiedział. – Że też im się to nie nudzi.
Harry wzruszył ramiona, bo co miał na to odpowiedzieć? Sam się zastanawiał, czemu rudzielec tkwi w związku, który go zdecydowanie męczy. Powiedział już kiedyś, co o tym wszystkim myśli i nie zamierzał więcej w to ingerować. Skoro Ron znalazł sobie dziewczynę, to będzie też umiał z nią zerwać. W końcu nikt tego za niego nie zrobi.
Jadł spokojnie śniadanie i rozglądał się dyskretnie. Znowu zauważył dziewczyny, które chichotały i wskazywały na niego. Hermiona już wcześniej ostrzegła go, że niektóre zastanawiały się, jak by tu podać mu eliksir miłosny. Romilda Vane zaproponowała mu nawet goździkówkę, ale kiedy grzecznie odmówił, wepchnęła mu w ręce kociołkowe pieguski. Podobno była w nich ognista whisky, ale osobiście w to wątpił. Mógł się założyć, że naszpikowała je eliksirem. Zawsze mógł je pokazać Snape'owi, kiedy się zobaczą.
Na lekcjach był nieco rozkojarzony i przez przypadek na zaklęciach podpalił ławkę.
– Za dużo siły panie Potter – upomniał go profesor. – Proszę popracować nad wyczuciem.
– Przepraszam – powiedział tylko, kiedy Hermiona jednym ruchem ugasiła mały pożar.
– Co się z tobą dzieje? – syknęła cicho. – Gdzie ty bujasz myślami? Chyba nikt ci nie podał ukradkiem jakiegoś eliksiru?
– Nie, nie. Zamyśliłem się tylko – zapewnił ją.
– Chyba nie chcę wiedzieć, o czym myślałeś.
Harry i tak nie zamierzał jej mówić. W końcu myślał o ich rzekomo znienawidzonym profesorze. Już dawno wybaczył starszemu czarodziejowi te wszystkie złośliwości względem jego osoby. Snape wcale nie był taki zły, kiedy się go lepiej poznało i Gryfon stwierdzał, że widział tę stronę mężczyzny, której ten wolał nikomu nie pokazywać.
Im częściej Gryfon z nim przebywał, tym miał coraz większe wrażenie, że na swój sposób są ze Snapem do siebie podobni. Obaj nie mieli tak naprawdę nikogo bliskiego i nie mieli łatwego dzieciństwa. Dowiedział się o tym przypadkiem, kiedy na jednym z ich spotkań Mistrz Eliksirów powiedział coś nieopatrznie na ten temat. Od słowa do słowa i Harry złożył układankę w całość, a dodając do tego wspomnienie, które zobaczył w myślodsiewni rok wcześniej, zrozumiał, że w czasach szkolnych wcale nie było lepiej. Wstyd mu potem było, że naruszył prywatność profesora, ale z drugiej strony dowiedział się też, że jego ojciec wcale nie był taki idealny, jak mówili wszyscy wokół.
W zasadzie to poczuł nawet pewien rodzaj ulgi. Za każdym razem, kiedy wszyscy mówili o Jamesie Potterze, jaki to był cudowny, świetny i tak dalej, Harry czuł się wtedy, jakby byłe synem jakiegoś człowieka bez skazy i dziwnie się z tym czuł. Zupełnie jakby w oczach większości ludzi jego ojciec był jakimś nieosiągalnym wzorem pełnym cnót. Na szczęście to wszystko okazało się mocno podkoloryzowane i nawet rozmawiał kiedyś o tym z Severusem. Opiekun Ślizgonów dość mocno się wtedy zdziwił.
– Cieszysz się, że twój ojciec nie był idealny?
– Nawet bardzo – odparł szczerze. – Zawsze dołowało mnie, jak wszyscy wokół go chwalili. Odnosiłem wrażenie, że chcieli, żebym był taki sam, zamiast pozwolić mi być sobą. I chyba większość nadal tego chce.
– Dla niektórych chłopców ich ojcowie są wzorem.
– Z tego, co zauważyłem, żaden z nas nie miał idealnego wzorca.
Snape nic na to nie odpowiedział, ale też nie warknął na niego. Harry był jednak pewien, że zrozumiał aluzję. Oczywiście Gryfon przeprosił też jakiś czas temu za wszystkie głupoty, które zrobił.
– Trudno od ciebie wymagać dobrego wychowania, skoro jak sam powiedziałeś, nie miałeś odpowiedniego wzorca – stwierdził Mistrz Elisirów swoim zwyczajowym głosem.
– Nie prościej powiedzieć, że masz mnie za prymitywa?
– Nie większego, niż cała populacja tej szkoły – wyjaśnił. – Ciebie przynajmniej mogę bezkarnie obrażać. Reszta już dawno by płakała gdzieś w kącie. Jesteś ulepiony z twardszej gliny, niż się może na początku wydawać.
To był jeden z nielicznych komplementów, którymi Snape kiedykolwiek obdarzył Harry'ego. I chociaż wcześniej, jak zawsze zresztą, próbował mu nieco dokuczyć, to i tak w jakiś dziwny sposób było to miłe. U Dursleyów Harry nigdy nie został pochwalony. W Hogwarcie też nie zdarzało się to jakoś często, więc komplement od wybitnie wrednego profesora był sporo wart.
Harry przypomniał sobie tę rozmowę o prymitywizmie, kiedy zobaczył, jak zachowuje się prawie cała szkoła. Te wszystkie czułości, migdalące się na korytarzach pary i wzdychania sprawiały, że miał ochotę puścić pawia. Do umizgów Rona i Lavender zdążył już przywyknąć, ale taki kaliber zidiocenia w wyniku jakiegoś święta, to było dla niego za dużo. Nie przywykł do tak gromadnego okazywania uczuć i zdecydowanie wolałby teraz spędzić czas na treningu.
Widział, że co jakiś czas jakaś dziewczyna próbowała złowić go wzrokiem, ale wtedy wykorzystywał swoje umiejętności nabyte w Zamku Frakcji i zwinnie umykał. Sprawnie chował się za kolegami i znikał z pola widzenia. Do kolacji nawet to działało, ale potem zrobiło się gorzej.
Kiedy wrócił z Hermioną do wieży, w pokoju wspólnym przebywało sporo par i jeszcze więcej chichoczących dziewczyn. Ku jego zaskoczeniu nawet Ginny Weasley zerkała na niego. Tego już zupełnie nie mógł zrozumieć. Przecież chodziła z Deanem. Doszedł do wniosku, że niektóre przedstawicieli płci pięknej musiały być bardzo niestałe w uczuciach. Zaczynał współczuć Deanowi. Wiedział, że Ginny kiedyś się w nim kochała, ale był pewien, że to było tylko takie pierwsze zauroczenie i już dawno jej przeszło. Najwyraźniej się pomylił, a ponieważ nie miał ochoty być przyczyną ich kłótni, szybko powiedział Hermionie „dobranoc" i uciekł do dormitorium chłopców. Był pewien, że jego przyjaciółka domyśliła się, przed czym się ewakuował.
W sypialni zaciągnął kotary wokół swojego łóżka, ale nie zamierzał jeszcze się kłaść. Był pewien, że do ciszy nocnej, wszyscy będą spacerować za ręce po korytarzach, całować się i w ogóle zachowywać się, jakby więcej mieli się nie zobaczyć. Przebrał się szybko, a potem otworzył okno, schował okulary do kieszeni, wziął głęboki oddech i pozwolił swoim kocim oczom uaktywnić się. Uśmiechnął się szeroko, kiedy cicho zamknął okno od zewnątrz, a potem zaczął schodzić po murach wieży. Zerknął nawet dyskretnie przez jedno z okiem do pokoju wspólnego. Skrzywił się, widząc, że po drugiej stronie szyby jakaś para właśnie się obcałowuje. Nie mając ochoty na takie przedstawienie, zeskoczył szybko na dach pod nim i rozpędził się.
Nie miał pojęcia, jak długo tak biegał, ale po jakimś czasie kątem oka dostrzegł Snape'a. Uśmiechnął się i zatrzymał pod jednym z gzymsów.
– Ktoś może cię zobaczyć – syknął do niego profesor. – Nie powinieneś właśnie całować się w jakąś dziewczyną?
– Byłem pewien, że nie tak dawno dałem do zrozumienia, jakie mam gusta – zauważył Gryfon i z zaintrygowaniem obserwował, jak blade policzki profesora pokrywają się bladym odcieniem różu. Oczywiście mężczyzna odebrał to jako zwyczajny akt prowokacji ze strony chłopaka. W końcu ten już nie raz próbował z nim flirtować. Harry nigdy tak naprawdę otwarcie nie powiedział mu o swoich preferencjach.
– Jesteś mało dyskretny – burknął Snape. – Powinienem ci wlepić szlaban.
– Jak rozumiem, karę mam wykonać od razu i pod pana czujnym okiem?
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko dał mu znak, żeby podążył za nim. Harry nie zamierzał zmarnować takiej okazji. Wątpił, żeby temu facetowi udzielił się nastrój święta zakochanych, ale nie zamierzał narzekać. Skoro miał okazję pobyć z nim sam na sam, to dlaczego miałoby nie spróbować z nim flirtować? Najwyżej oberwie jakimś wrednym zaklęciem. Wiedział, że Snape nie zrobiłby mu trwałej krzywdy. Może i był wredny, ale nigdy nie naraziłby nikogo z tej szkoły.
– Nie znam tego korytarza – przyznał Harry, kiedy dostali się do środka przez jedno z okien. Było tam pełno kurzu, co świadczyło o wyłączeniu tego miejsca z ogólnego użytku. Przypominał mu nieco korytarz, gdzie na jego pierwszym roku urzędował Puszek, strzegąc kamienia filozoficznego. Do dziś miał przed oczami tego śliniącego się cerbera.
– Nic dziwnego – odparł Severus. – Ta część zamku nie jest używana. Osobiście dziwię się, że jej nie znasz. Z twoją skłonnością do myszkowania, już dawno powinieneś znaleźć przejście.
– Nie jestem aż taki zły.
– Fakt. Jesteś gorszy.
Harry już miał się oburzyć, ale w tym momencie dostrzegł kpiący uśmieszek na ustach starszego czarodzieja i zrozumiał, że to była pewna forma żartu z jego strony. Miał ochotę się roześmiać. Nigdy nie spodziewałby się, że dane mu będzie doświadczyć czegoś takiego ze strony wrednego Mistrza Eliksirów.
– No dobrze, a co tu robimy? – spytał ciekawie.
– Tędy można dostać się do lochów od drugiej strony.
– Do lochów? A po co tam idziemy?
– Tam są moje kwatery, imbecylu. Zapomniałeś? – syknął Severus.
– Randka w domowym zaciszu? No jak miło – wypalił Gryfon, zanim zdążył ugryźć się w język. Chwilę później policzki starszego czarodzieja pokrył lekki odcień różu.
– Ty naprawdę masz siano w głowie, skoro aż tak cię wyobraźnia ponosi – warknął. – Ale skoro nie chcesz, to w tył zwrot i wracaj do wieży na pastwę tych wszystkich zakochanych w tobie dziewczyn.
– Nie ma mowy! Jeszcze aż tak nie zwariowałem! One są straszne.
– Już tak nie dramatyzuj. Może powinieneś wziąć przykład z Weasleya i umówić się z którąś?
– Nigdy w życiu! Nie chcę mieć wspólnego z dziewczynami. Ani teraz, ani nigdy później – powiedział stanowczo i dopiero po kilku sekundach zauważył, że Snape zwyczajnie się na niego gapi. To był tak niecodzienny widok, że Harry sam też zaczął się gapić. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, co powiedział i zarumienił mocno.
– Tego się na pewno nie spodziewałem – odezwał się Snape. – Harry Potter gustuje w chłopcach.
– Jak już coś to w mężczyznach dobra? – burknął Harry. – Moi rówieśnicy są nudni aż do bólu.
– Będę tego pewnie żałował – mruknął Mistrz Eliksirów sam do siebie. – Chodź. To raczej nie jest rozmowa, która powinna się odbywać w pokrytym kurzem korytarzu.
– Przejaw dobroci dla zwierząt?
– Prowokuj mnie dalej durny bachorze, a dobroć się skończy – powiedział, prowadząc go po chwili zakurzonymi schodami w dół.
Harry zerknął poza poręcz. Kusiło go, żeby skoczyć na niższe stopnie, ale wolał nie wykorzystywać jeszcze całej cierpliwości Snape'a. Nie miał bladego pojęcia, czemu ten chciał nagle rozmawiać o jego orientacji. Osobiście był pewien, że zacznie mu dokuczać z tego powodu, a tymczasem nic takiego się nie stało. Mógł się założyć o sto galeonów, że jeszcze kilka miesięcy temu, opiekun Ślizgonów z rozkoszą znęcałby się nad nim, ale teraz okoliczności były inne. Należeli do tej samej grupy, spędzali ze sobą całkiem sporo czasu i wywiązała się pomiędzy nimi jakaś nić porozumienia. Złoty Chłopiec miał nadzieję, że przez swoje nagłe wyznanie nie zaprzepaścił tego. Naprawdę dużo się uczył na ich spotkaniach i paradoksalnie odpoczywał na nich od wszystkiego, co działo się wokół. Nie chciał tego stracić.
Pokoje Mistrza Eliksirów okazały się przytulniejsze, niż sądził. Gryfoni zawsze się podśmiechiwali, że skoro znajdują się w lochach, to pewnie jest tam okropnie zimno. Tymczasem było zupełnie inaczej.
W salonie, do którego weszli, stał stolik, kanapa, dwa fotele, było sporo regałów z książkami, a na kominku palił się ogień. Minusem mógłby być brak okien, ale Harry'emu to nie przeszkadzało. Doszedł do wniosku, że w ten sposób miało się więcej prywatności.
– Jeśli skończyłeś się rozglądać, to siadaj – odezwał się starszy czarodziej, wyrywając go z rozmyślań. Machnięciem różdżki przywołał dwie filiżanki z herbatą. Do swojej dolał nieco ognistej whisky.
– A dla mnie? – spytał Harry, ale Snape posłał mu spojrzenie, którego nie powstydziłby się nawet bazyliszek. Odpuścił więc i sięgnął po filiżankę. – Myślałem, że w taki wieczór jak ten będziesz krążył po korytarzach i wyłapywał obściskujące się pary. Wiesz, ile punktów mógłbyś zabrać? A ile szlabanów wlepić.
– Powiedzmy, że jeden skaczący po murach szkoły imbecyl zmienił moje plany – mruknął Snape. – Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co cię do tego skłoniło.
– Te wszystkie dziewczyny, które zachowują się od rana, jakby na mnie polowały.
– Przypuszczam, że tak właśnie było. Żadna nie próbowała cię napoić eliksirem miłośnym?
Harry uniósł brwi. Doskonale wiedział, że mężczyzna świetnie się bawi, robiąc te wszystkie aluzje.
– Jedna wepchnęła mi ciastka do rąk, ale na razie leżą sobie w moim kufrze. Obstawiam, że zostały czymś okraszone – przyznał. – Chcesz je przebadać?
– Nie będę tracił czasu na sprawdzanie czegoś tak oczywistego. Radziłbym wrzucić je do kominka i spalić. Wolałbym porozmawiać o twoim zdumiewającym wyznaniu.
Gryfon zaklął w myślach. Wyglądało na to, że poza Luną o wszystkim dowie się jeszcze jedna osoba i modlił się, żeby Severusowi nie przyszło do głowy, wykorzystać to przeciwko niemu. Coś mu jednak mówiło, że jeśli miał takie plany, to na pewno nie zostaną one zrealizowane publicznie. Pozostało mu więc jakoś przeżyć tę rozmowę.
---
Też czasem macie wrażenie, że doba jest za krótka?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top