Rozdział 10
W ogóle ostatnio nie mam weny, wiecie? Wyjechała i coś nie chce wrócić. Ratujta XD
Rozdział 10
Rebecca dała im znak, żeby poszli za nią. Nie pierwszy raz zresztą. Zawsze, kiedy zjawiali się w tym pokoju, bez słowa prowadziła ich gdzieś. Na korytarzu Harry zauważył członków innych frakcji. Wszyscy wyglądali na równie zdezorientowanych, co on.
Po kilku minutach wyszli z zamku na plac, gdzie byli obecni mentorzy i a także przygotowano coś w rodzaju toru przeszkód.
– Witamy was wszystkich w tę niezwykłą noc – powitał ich Tamid. Harry widywał go od czasu do czasu na hali treningowej. Zwykłe rozmawiał z mentorami i rzadko zagadywał do nowych członków. – Po waszych minach widzę, że nie wiecie, dlaczego wezwaliśmy was akurat dziś. Odpowiedź jest prosta. W tę noc nowe frakcje zawsze przechodziły swoją pierwszą próbę, a potem wspólnie świętowały. Za chwilę każda grupa po kolei zmierzy się z torem przeszkód, który będzie się do was dostosowywał. W końcu nie ma szans, żeby na przykład frakcja wody przeszła tor dla frakcji Wenus.
Harry nie do końca wiedział, co myśleć, ale poczuł przypływ adrenaliny. Przypominało mu to nieco trening quidditcha, na którym wypuszczali tłuczki i musieli manewrować między przeszkodami, uważając na nie. Kiedy na pierwszym roku Olivier Wood pokazał mu tłuczka, Gryfon przeżył mały szok. Raczej wcześniej nie miewał styczności z piłką, która chciała strącić go z miotły i połamać mu kości. Lubił grać w quidditcha, ale ostatnio nie był to już jeden z priorytetów w jego życiu. Żeby cokolwiek planować, musiał pozbyć się Voldemorta, a magiczna gra raczej nie była mu do tego specjalnie pomocna. Co najwyżej dawała sporo satysfakcji, kiedy udało mu się złoić Malfoyowi skórę na meczu.
Może sam nie był wybitnym graczem, ale zawsze uważał, że Malfoy zwyczajnie wkupił się w drużynę, bo chciał zabłysnąć. Zastanawiał się, czy nie porozmawiać na temat ze Snapem. Czy raczej z Severusem. Powoli uczył się używać tego imienia i doszedł do wniosku, że brzmiało całkiem seksownie, a poza tym Mistrz Eliksirów przestał w końcu patrzeć na niego wzrokiem bazyliszka. Sam jednak jeszcze miał problem, żeby mówić do niego po imieniu. W standardzie było mówienie do niego „Potter" i „bachorze".
Sam quidditch nauczył go jednak szybkiego reagowania i zwinności. Już wcześniej musiał wykazywać się sprytem i szybkością, żeby uciec przed Dudleyem, ale gra w drużynie Gryfonów pozwoliła mu jeszcze lepiej rozwinąć te umiejętności.
Przewodnicy wszystkich frakcji podeszli, żeby wyciągnąć losy i ustalić kolejność wejścia na tor. Ich frakcja wchodziła na tor jako ósma. Severus uznał, że powinni bardzo dokładnie przyglądać się swoim kolegom z innych grup.
– Mówili, że tor będzie się dostosowywał do frakcji – zauważył Harry.
– Ale pewne elementy na pewno zostaną stałe. Skupcie się i wyłapcie je. Naszym zadaniem jest przejść tę próbę wspólnie – zauważył.
– Czyli będą sprawdzać, na jakim etapie współpracy pomiędzy sobą jesteśmy – podsumował Larus. – Jakkolwiek nam nie pójdzie, postaramy się.
– W końcu to będzie pierwszy raz – dodała Villemo, uśmiechając się.
Harry również się uśmiechnął. Larus miał rację. Nieważne, czy im się uda przejść tor, czy nie. Postarają się, żeby współpracować ze sobą. Rebecca zawsze im powtarzała, że podstawą frakcji jest działanie zespołowe. Właśnie dlatego każdy miał przydzieloną funkcję, w której się specjalizował, ale były także umiejętności, które musieli opanować wszyscy. Jinhai mówił mu, że przyjdzie taki moment, kiedy zaczną uczyć się posługiwać bronią, z którą będą mogli łączyć zaklęcia typowe dla frakcji.
Harry nie znał się na broni. Jedyną, jaką miał w ręku był miecz Godryka Gryffindora, ale coś mu podpowiadało, że to nie chodziło o to. Taki rodzaj broni nie pasował do osób, których domeną była ciemność. Byli jak koty, a to oznaczało, że ich broń nie mogła być zbyt głośna. Szczęk metalu zdradziłby ich od razu.
Nadal pamiętał to uczucie, kiedy tamten miecz znalazł się w jego dłoni. Był niespodziewanie lekki i jeśli wierzyć plotkom, wykuły go gobliny. W jednym zgadzał się z Hermioną. Czarodzieje nie doceniali magicznych stworzeń, ale z drugiej strony jego przyjaciółka nie potrafiła, albo wręcz nie chciała, zrozumieć pewnych wartości, które od wieków były zakorzenione w czarodziejskim świecie. Jako jedyny wśród Gryfonów na swoim roku wychowywał się u mugoli. Dean i Seamus byli z mieszanych rodzin, Ron i Neville mieszkali od zawsze w świecie czarodziejów i czasem opowiadali mu o starych zwyczajach, które nadal celebrowano. Żałował, że sam nigdy nie mógł brać udziału w niektórych z nich, bo brzmiały naprawdę ciekawie.
Od kilku lat jego życie kręciło się wokół walki o przeżycie. Czasem nachodziły go dziwne myśli, czy dobrze zrobił, że wrócił do świata czarodziejów. Może gdyby posłuchał ciotki i wuja, obyłoby się bez tego całego cyrku? Może miałby wtedy spokojniejsze życie? Kiedy Hagrid powiedział mu prawdę, zachłysnął się zupełnie wizją, że nie będzie musiał oglądać swoich krewnych przez większą część roku. Dla niego to był prawdziwy cud, ale czy postąpiłby w ten sam sposób, gdyby wiedział, co go czeka? Nie miał pojęcia i nie było już chyba sensu gdybać. Nie zmieni przeszłości, swoich wyborów ani błędów.
Tak naprawdę żałował tylko jednej rzeczy. Śmierci Syriusza. To była jedyna osoba, która naprawdę chciała go zabrać od Dursleyów i zająć się nim. Może i jego ojciec chrzestny był nieco dziecinny i trochę czasu zająłby mu powrót do normalności, ale nie przeszkadzało mu to. Mógł mieć prawdziwy dom, ale przez swoje głupie zachowanie wszystko schrzanił.
Wiedział, że Syriusz sam podjął decyzję, żeby go ratować, ale gdzieś z tyłu głowy nadal wybrzmiewało mu poczucie winy. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to dać z siebie wszystko i pozbyć się tych, którzy odebrali mi ojca chrzestnego. Ktoś mógłby zapytać, czy miał jakiś żal do Snape'a po tamtej sytuacji. Na początku obwiniał wszystkich, ale z czasem mu przeszło. Był w końcu tylko nastolatkiem, który zmagał się nie tylko z wiszącym nad nim czarnoksiężnikiem, ale też ze zwykłymi problemami dorastającego nastolatka. Nic nie mógł poradzić na szalejące hormony. Jego koledzy już od dawna opowiadali w dormitorium sprośne dowcipy albo przemycali jakieś magazyny dla dorosłych czarodziejów. Wolał nawet nie pytać, skąd je mieli. Kobiety go nie interesowały i patrząc na ich roznegliżowane zdjęcia, mógł jedynie powiedzieć, że mają ładną figurę i ogólnie są atrakcyjne, ale nie pociągały go. Pewnie byłoby inaczej, gdyby dali mu magazyn z facetami.
Odgonił szybko takie myśli. Teraz musiał się skupić na wykonaniu zadania, które przed nimi postawiono. Jako pierwsza tor miała pokonać Frakcja Wilka. Harry rozmawiał czasem z chłopakiem w swoim wieku, który podobnie jak on był Tarczą. Jego pochodzący z Austrii rówieśnik, miał na imię Leon i bardzo chętnie ucinał sobie z nim czasem pogawędki, jeśli akurat mieli wolną chwilę. Rzadko się to zdarzało, bo zazwyczaj mentorzy wyciskali z nich siódme poty. Chłopak przyznał jednak, że pochodzi z mocno zalesionych terenów, a jego ojciec nauczył go tropić. To było coś w rodzaju tradycji rodzinnej. Harry zastanawiał się, jak ich „wilki" poradzą sobie w tej próbie?
Cała reszta usiadła wygodnie na trybunach i obserwowała próbę. Od razu zauważyli, że nie była ona prosta. Grupa naprawdę musiała myśleć wspólnie i szybko podejmować decyzję. Niemniej jednak „wilki" ukończyły próbę. Brudne i lekko poobijane, ale zadowolone. W praktyce mogli sprawdzić, jak ze sobą współpracują na ten moment.
– Interesujące – mruknął Severus, kiedy kolejna grupa zajmowała miejsce na starcie. – Połączenie sprawności fizycznej i umiejętności myślenia. Z tym drugim możesz mieć problem – zwrócił się do Harry'ego.
– Bardzo śmieszne – odparł, wywracając oczami.
– Musisz mu tak dokuczać? – spytała Villemo, łypiąc na ich lidera. – Ktoś jeszcze pomyśli, że się nad nim znęcasz i masz z tego dziką satysfakcję.
– Spokojnie. Przywykłem do jego docinek – zapewnił ją Harry. – Poza tym on zawsze się tak zachowuje.
Dziewczyna popatrzyła na niego, a potem znowu utkwiła wzrok w Severusie, który z jakiegoś powodu patrzył intensywnie na Gryfona. Harry miał wrażenie, że mężczyzna próbuje odczytać jego myśli. Zmarszczył brwi i zaczął wyobrażać sobie pustkę. To był pomysł, na który wpadł w wakacje.
Zwykle, kiedy wujostwo zaczynało mieć do niego jakieś pretensje, wysłuchiwał ich bez słowa, nie pozwalając swoim myślom płynąć. Przez lata stosował tę metodę, żeby radzić sobie z ich niechęcią i niesprawiedliwością względem jego osoby. Uznał, że ten sposób może się sprawdzić, kiedy Voldemort próbował wedrzeć mu się do umysłu. Nauczył się odczytywać subtelne sygnały, kiedy podejmował takie próby. Nie chciał ponownie paść ofiarą jakieś fałszywej wizji i narazić kogoś. Skończył z uciekaniem, a skoro nie mógł liczyć na dorosłych, to postanowił sam się tym zająć. Na razie było to skuteczne, a zaskoczony wzrok Snape'a potwierdził tylko, że jego metoda działa również w bezpośrednim kontakcie.
Na piątym roku nie wpadł na ten pomysł. Był zbyt obolały od szlabanów i otępiały po tych nieudanych lekcjach oklumencji. Może gdyby jego umysł nie był ciągle atakowany, zrozumiałby, co robi źle, skoro Snape nie palił się, żeby mu wszystko wytłumaczyć w jakiś normalny sposób. Harry nie był głupi, ale wątpił, żeby nawet Hermiona zrozumiała metody Mistrza Eliksirów. Zastanawiał się, czy nawet ich twórca je w pełni rozumie? Miał co do tego wątpliwości.
– Jak się dowiem, że coś mu zrobiłeś, to cię przeklnę – zastrzegła wprost Villemo. Był strasznie opiekuńcza w stosunku do Harry'ego. Traktowała go jak młodszego brata, chociaż Gryfon czasem odnosił wrażenie, że wręcz mu matkuje. To było całkiem miłe.
Weasleyowie traktowali go wprawdzie jak członka rodziny, ale to nie było to samo. Ron nawet nie miał pojęcia, jakie miał szczęście, że miał rodziców i rodzeństwo. Harry czasem marzył, żeby on i Dudley byli dla siebie jak bracia, ale to było po prostu nierealne. Jego kuzyn przejął poglądy swoich rodziców i nie było już szans, żeby naprawili stosunki pomiędzy sobą. Gdyby ciotka mniej się bała i otrzymała jakąś pomoc, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Wszystko przez to, że ktoś postanowił zadecydować o życiu kilku osób.
Harry nie potrafił już zaufać dyrektorowi tak, jak kiedyś. To było po prostu niemożliwe. Nie ufał też swojej opiekunce domu. Nie po sytuacji z Umbridge. Próbował jej powiedzieć, że ta krowa się nad nim znęca i opowiedzieć o szlabanie, ale ta kazała mu tylko siedzieć cicho i się nie wychylać. Skoro tak, to nie poszedł już do niej z żadnym problemem. Skoro ona bagatelizowała całą sprawę, to, na jakiej podstawie miał wierzyć, że potem będzie inaczej? Skoro nie chciała mu pomóc, to musiał radzić sobie sam.
– Nic mu nie zrobię – zapewnił ją Snape i wrócił do przyglądania się kolejnej frakcji.
Harry również ponownie zaczął obserwować zmagania, ale dopiero na kolejnej grupie zaczął wyłapywać szczegóły. Może pomagał mu w tym koci wzrok, a może refleks szukającego w szukaniu Złotego Znicza? Tego nie wiedział, ale wyłapał kilka rzeczy. Nic jednak nie mówił, ponieważ chciał potwierdzić swoje przypuszczenia na kolejnych grupach.
– Schody i zapadnia – powiedział w końcu. – Tam zawsze coś się dzieje.
Snape skinął głową, potwierdzając niemo jego słowa. Nie odrywał wzroku od mierzącej się teraz z torem Frakcji Wody.
– Liny – odezwała się Ilinca. – Zawsze jest problem z mocowaniem ich.
– Kamienny korytarz – mruknął Larus.
Wszyscy wyłapywali jakieś cechy wspólne wszystkich torów. Nikt jednak nie miał pojęcia, co ich czeka, kiedy sami stanęli na starcie. Już na początku zorientowali się, że łatwo nie będzie. Dawali sobie radę we wspólnych miejscach, które wyłapali, obserwując innych, ale reszta była dla nich zupełnie nowa. Starali się jednak współpracować ze sobą i odczytywać swoje ruchy. Przy zapadni Harry w ostatniej chwili złapał Ilincę i odciągnął ją.
– Dzięki – powiedziała. – Skąd wiedziałeś, że jednak źle stanęłam?
– Ciężko to wyjaśnić. Po prostu coś mi tam nie grało – przyznał. To był jakiś impuls, który mówił mu, że zapadnia przestała działać tak, jak wcześniej. Mógł się założyć, że mentorzy wiedzieli o ich obserwacjach i specjalnie zmienili kilka rzeczy. Teraz musieli działać jeszcze bardziej ostrożnie.
Harry przyznawał, że Snape jako lider grupy podejmował bardzo przemyślane i trafne decyzje. Nie obyło się bez błędów, ale w rezultacie przeszli tor i doszli do wniosku, że współpraca wcale nie była zła.
Kiedy reszta frakcji również zakończyła swoje zmagania, wszyscy zajęli się świętowaniem. W bańce czasu minęło kilka godzin i wszyscy zdążyli zgłodnieć.
– Nie miałem jeszcze okazji skomentować prezentu od ciebie – odezwał się nagle Severus, który nie wiadomo kiedy pojawił się koło Harry'ego.
– Serio poruszasz się jak kot – mruknął chłopak. – Mam nadzieję, że się przyda i trafiłem w gust.
– Tego jestem pewien, ale nie musiałeś tego robić. Nie zaproponowałem ci pomocy, żeby coś z tego mieć?
– Nie? – Złoty Chłopiec udał zdziwienie. – A byłem pewien, że na koniec roku wystawisz mi rachunek.
– Bezczelny bachor. Nie mam pojęcia, jak ja z tobą wytrzymuję?
– Przyzwyczajenie albo masochizm – stwierdził. – Jakoś trzeciej opcji nie widzę. A może o czymś nie wiem? – spytał, patrząc mu w oczy. Był ciekawe, czy Snape i tym razem podejmie grę.
– Ty naprawdę jesteś małym, bezczelnym bachorem, który lubi igrać z ogniem – zauważył Mistrz Eliksirów. Powiedział to jednak zupełnie spokojnym głosem, pozbawionym swojego codziennego sarkazmu.
– Zawsze do usług. – Harry uśmiechnął się szeroko, a potem zajął się jeszcze jednym kawałkiem ciasta, które mu wyjątkowo posmakowało. Ktoś z Frakcji Gwiazd mówił, że to specjalność jego kraju, ale nie wyłapał, kto konkretnie. Nie zapamiętał jeszcze wszystkich imion. Było ich tyle, że miał z tym mały problem, ale z każdym kolejnym spotkaniem poznawał ich więcej. Stanowili prawdziwą mieszankę z całego świata i właśnie to było takie świetne. Mógł porozmawiać na temat magii z ludźmi z innych krajów.
Ostatnią taką okazję miał na Turnieju Trójmagicznym, ale nie bardzo mógł z niej skorzystać. Większość uczniów bardzo długo mieli go wtedy za oszusta i uważali, że dostał się na turniej podstępem. Oczywiście były też te nieliczne wyjątki, które mu wierzyły, ale nie chciały się wychylać. Tak naprawdę został wtedy sam i często miał wrażenie, że nadal tak było. Aż do teraz.
Teraz w końcu czuł, że naprawdę gdzieś należy. Nie łączyły go z tymi ludźmi żadne więzy krwi, ale wszyscy mieli ze sobą wiele wspólnego i Harry czuł z nimi pewną więź. Nawet ze Snapem, który przez lata był jak ostatni cham. Wybaczył mu to jednak i zostawił to za sobą. Czuł, że jeśli tego nie zrobi, to nigdy nie zamknie pewnego rozdziału ze swojego życia. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że żeby ruszyć naprzód, trzeba zamknąć za sobą niektóre drzwi. Tak właśnie postanowił zrobić z niektórymi sprawami.
Nadal było wiele sytuacji, które musiał rozwiązać i zakończyć. Najważniejsza była oczywiście sprawa z Voldemortem. Nikt nie mógł spać spokojnie, dopóki nad światem czarodziejów wisiało takie zagrożenie. Czasem zastanawiał się, jak jeden człowiek mógł tak bardzo podporządkować sobie innych, że bali się nawet wypowiadać jego imię? Na dodatek wymyślone, niemające w sobie żadnej mocy, poza wzbudzaniem strachu. To było takie dziwne. Rozumiał, że Snape mógł się czuć niekomfortowo, kiedy ktoś wymawiał przy nim imię Czarnego Pana. W końcu narażał życie, od lat szpiegując dla jasnej strony i zdradzając sekrety Śmierciożerców. Ten człowiek miał nerwy ze stali, skoro nigdy nie zdradził się nawet jednym gestem czy myślą.
Gryfon widział jednak po nim oznaki zmęczenia. U niego musiało to wyglądać podobnie. Ciągle narażanie się i życie w stresie na nikogo nie działało dobrze. Paradoksalnie w Zamku Frakcji mogli przez chwilę odetchnąć. Zamknięci w bańce czasu, nie przejmowali się tym, co działo się poza nią.
Bywały momenty, że żałował, że nie mógł tu zostać. Mógłby wtedy przeżyć swoje życie spokojnie i z dala od wszystkich problemów. Wiedział jednak, że to było nierealne i nie mógł tak zrobić. Pozostało mu zatem rozwijać się dalej i nie patrzeć za siebie.
---
Mój mózg tworzy kolejne dziwne pomysły. Zastanawiam się, czy kiedyś przestanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top