Rozdział XIV

Minął tydzień od przerwy świątecznej, a Ciel nie pojawił się w szkole ani razu jak dotąd. Nie wiedziałem, czy powinienem się o niego martwić. W pewnym sensie wykraczało to poza zakres moich nauczycielskich kompetencji, jednak czułem się za niego odpowiedzialny. Spytałem Rafaela, kiedy chłopak wróci na lekcje, ale on również nie był mi w stanie wiele powiedzieć. Rozmawiał z jego nową opiekunką przez telefon. Twierdziła, że Ciel prawdopodobnie wróci w poniedziałek. Nie wydawało mi się jednak, żeby faktycznie pozbierał się tak szybko na tyle, by móc skoncentrować się na nauce.

Chciałem móc dowiedzieć się, co się u niego dzieje. Nie miałem możliwości, by skontaktować się z nim w żaden sposób, odkąd stracił komórkę. Z tego tytułu ten tydzień nie był szczególnie udany. Nie umiałem skupić się na pracy, chodziłem potwornie rozdrażniony, a poza tym chyba uodporniłem się na większość leków przeciwbólowych i nasennych.

Ubrałem się w płaszcz i tak właściwie mogłem już wracać do domu. Skończyłem pracę na dzisiaj. Odhaczyłem swoją ostatnią piątkową lekcję. Z niewielką aktówką pod pachą opuściłem budynek szkoły. Pogoda była całkiem znośna. Nie wiało, a z chmur sączyła się tylko mżawka.

Obejrzałem się wokół. Ulica, przy której znajdowała się szkoła, wydawała mi się wyjątkowo opustoszała. Przed chwilą jeszcze wypełniał ją gwar dziecięcych głosów. Zawsze czekałem, aż uczniowie podstawówki rozejdą się do domów. Nie chciałem mieć z nimi zbyt dużej styczności. Zawsze dziwnie się na mnie patrzyli, dlatego żeby uniknąć krępujących mnie spojrzeń musiałem poczekać dziesięć czy dwadzieścia minut, ewentualnie pójść okrężną drogą, choć i to nie zawsze się sprawdzało.

Przez głowę przemknęła mi myśl, która odrobinę mnie przeraziła. W ogóle nie powinny mnie nachodzić takie głupie pomysły.

Nie mogę go tak po prostu odwiedzić. Nawet nie mam porządnego powodu. Na dodatek nie wiem czy w ogóle jest w domu.

Przeszedłem przez ulicę. Zamiast jednak skręcić w stronę swojego domu, poszedłem wzdłuż niewysokiego, ceglanego murku, kierując się tym samym w stronę domu Ciela.

Kretyn!

Liczyłem na to, że rozmyślę się w pół drogi lub zrezygnuję, stanąwszy pod drzwiami. Zdążyłem dwa razy zatrzymywać się na papierosa i kilkakrotnie przecierać okulary, na których osadzały się kropelki wody, nim doszedłem do właściwego zaułka. Potem krążyłem w tę i z powrotem pod bramą wjazdową domu nastolatka. Zaprzestałem, gdy uświadomiłem sobie, że pewnie wyglądam okropnie podejrzanie. Nie chciałem składać zeznań na komisariacie, bo ktoś zacznie podejrzewać mnie o bycie prześladowcą.

Stanąłem w końcu w miejscu, pytając siebie samego, czy pukam do drzwi, czy nie pukam.

Nie pukam.

Odwróciłem się na pięcie z zamiarem odejścia. Wolałem udawać, że nigdy tutaj nie przyszedłem. Zanim jednak zdążyłem zrobić choćby dziesięć kroków, zaczęło gryźć mnie sumienie. Obejrzałem się za siebie. W wewnątrz domu chłopaka nie paliło się światło. Zacząłem wątpić, że w ogóle dobrze zapamiętałem, gdzie mieszka.

Pukaj, życiowa kaleko! Jest duża szansa, że nikt ci nie otworzy, nic nie może pójść źle.

Przeszedłem przez metalową bramkę i bardzo powoli podszedłem do drzwi wejściowych. Odetchnąłem kilka razy, ułożyłem sobie kilka różnych scenariuszy rozmowy, przewidziałem wszystkie możliwe drogi ucieczki. Wszystko powinno pójść w porządku. Nim zadzwoniłem do drzwi, poprawiłem odrobinę włosy, które z pewnością wymknęły mi się spod kontroli.

Czekałem chwilę, ale nie usłyszałem niczyich kroków.

Pewnie faktycznie go tutaj nie ma.

Poczułem się lekko rozczarowany, chociaż nie do końca rozumiałem z jakiego powodu. Westchnąłem. Szykowałem się do odejścia, gdy ktoś otworzył drzwi.

– Dzień dobry.

W chwili, gdy Ciel otworzył mi drzwi, ciało i rozum odmówiły współpracy. Wpatrywałem się w niego zdecydowanie zbyt nachalnie. Wyglądał na lekko zdziwionego moją obecnością, jednak nie sprawiał wrażenia zbyt przejętego. Nie był też bardziej apatyczny niż zazwyczaj.

– Chcia – Język odmówił posłuszeństwa. Zacząłem bełkotać coś niewyraźnie. – Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku – wydukałem w końcu, co kosztowało mnie o wiele więcej wysiłku niż normalnie. Czemu zawszę muszę robić z siebie idiotę w takich sytuacjach?

Cały plan rozmowy gdzieś przepadł. W ogóle jakoś przestałem myśleć. Niewielka strata, nie wychodziło mi to ostatnimi czasy. Ręka schowana w kieszeni zadrżała mi nerwowo.

– To bardzo miłe – odpowiedział, jak gdyby moja obecność w ogóle go nie poruszyła. – Może pan wejdzie? – Odsunął się od drzwi odrobinę.

– Nie wiem, czy mogę – mruknąłem. Powinienem się wycofywać, w końcu już wiedziałem, że wszystko jest u niego w miarę w porządku, jednak nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca.

– Wygląda pan na zmarzniętego przez te zaczerwienione policzki. – Przez nastolatka przemawiała taka pewność siebie, że aż ciężko było mi go poznać. Zaciekawiło mnie, co się z nim działo przez ostatni tydzień, że tak się zmienił. Chociaż może zawsze taki był i tylko wśród ludzi zachowywał duży dystans do wszystkich. – Zrobię panu kawę albo herbatę – odezwał się, gdy zbyt przejęty rozmyślaniami nie odpowiedziałem.

Skinąłem głową odruchowo, a zanim zdążyłem się zorientować, stałem w przedpokoju jego domu.

– Nikogo z tobą nie ma? – Zdziwiła mnie cisza panująca wokół nas.

– Kuzyn, który mnie pilnował, pojechał na wykłady. Pewnie wróci wieczorem.

– Rozumiem. – Zdjąłem z siebie powoli płaszcz. Przytłaczała mnie świadomość tego, że nie powinno mnie tutaj być. Nie powinienem nawet rozważać odwiedzania swojego ucznia, a co dopiero faktycznie to robić.

W razie czego będę się tłumaczyć wyręczaniem Rafaela w obowiązkach. Poza tym przecież nie zrobię mu nic złego, w takim razie nie miałem się czym martwić... prawda?

– Woli pan kawę, tak? Rozpuszczalną czy zwykłą?

– Poproszę zwykłą.

Podążyłem z nim do kuchni. Nie wiedziałem, co powinienem ze sobą zrobić. Chyba każdego krępowałaby taka sytuacja, to nic dziwnego, że w nieswoim domu czuję się jak intruz. Zawsze ciężko mi było zachowywać spokój w takich momentach, dlatego raczej rzadko bywałem w gościach u kogokolwiek. Wolałem unikać stresujących chwil, jak tylko mogłem i nie narażać się na nie zbyt często.

Nastolatek musiał dostrzec moje zmieszanie.

– Może pan usiąść w salonie, nie ma się co krępować. – Wrócił do zajmowania się ekspresem do kawy.

– Dziękuję.

Rozejrzałem się dookoła. O wiele więcej otwartej przestrzeni niż u mnie, pomyślałem. Umeblowanie było praktyczne, żadnych zbędnych ozdób. Na gładko otynkowanych ścianach wisiało kilka fotografii. Przyjrzałem się nim. Musiały być stare. Na jednym był chyba Ciel w wieku kilku lat. Wyglądał uroczo. Jakiś mężczyzna trzymał go na rękach. Zapewne jego ojciec.

Westchnąłem.

Chyba nie mam żadnych zdjęć ze swoim ojcem. Nie były mi potrzebne, zapewne od razu bym je spalił, wyrzucił bądź zrobił coś innego, żeby nigdy więcej ich nie widzieć. Wystarczyło że spojrzałem w lustro i już miałem ochotę je stłuc. Byłem niemalże jego idealnym odzwierciedleniem. Wierną kopią dwadzieścia parę lat starszego psychopaty. Zmieniłem nazwisko, jednak gdyby któryś z uczniów zainteresował się angielskimi przestępcami, niechybnie dostrzegłby podobieństwo pomiędzy moim ojcem a mną. Dotychczas nigdy się to nie wydarzyło, a im więcej lat mijało, tym stawało się mniej i mniej prawdopodobne. W gruncie rzeczy rocznik, który teraz uczyłem, nie interesował się niczym sprzed roku dwutysięcznego, co pozwalało mi stworzyć jako takie poczucie bezpieczeństwa.

Usiadłem na sofie, gdy poczułem, że chłopak wpatruje się w moje plecy. Miałem nadzieję, że nie zrobiłem tego zbyt gwałtownie. Yghh... chcę do domu, po co tutaj przyszedłem...?

Zanim się zorientowałem, zacząłem strzelać placami. Myślałem, że się tego oduczyłem, jednak irytujący nawyk powracał, gdy dyskomfort mnie przerastał, a akurat nie miałem co zrobić z dłońmi. Zwykle zajmowałem je długopisem, a gdy tylko mogłem papierosem, ale teraz nie miałem w nich niczego. Strzyknąłem stawami tak głośno, że aż Ciel odwrócił się w moją stronę.

Uśmiechnąłem się głupawo, ale na szczęście nie odczuł potrzeby skomentowania mojego zachowania.

W torbie miałem jeszcze jakieś tabletki na uspokojenie. Podobno położyłyby konia, ale na mnie nie działały zbyt mocno. Nie chciałem jednak wstawać, żeby po nie iść. Nie było sensu ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Nie żeby poza mną znajdował się w tym domu obiekt, któremu należałoby w tej chwili poświęcić więcej atencji...

– Pije pan kawę z mlekiem?

– Tak.

– Dużo miejsca na nie zostawić? – Pokiwałem głową.

Odetchnąłem, gdy pojawiła się przede mną filiżanka z czarnym płynem. Będę wreszcie miał czym zająć ręce. Zastanawiałem się, kiedy ostatni raz piłem kawę w filiżance. Z pewnością dawno temu, o ile kiedykolwiek. Sam gdybym mógł piłbym kawę z wiadra, szczególnie w dni, w których musiałem iść do pracy wyjątkowo wcześnie.

Za chwilę na stoliku pojawiło się też mleko i ciastka owsiane. Nastała niekomfortowa cisza. Nastolatek usiadł obok mnie, trzymając w rękach kubek w śnieżynki. Policzyłem do dziesięciu, zanim powiedziałem cokolwiek. Nie chciałem palnąć jakiejś głupoty.

– Widzę, że sobie radzisz. Cieszy mnie to. – Nie spojrzałem na niego. Nie wiedziałem, jak powinienem się do niego odnosić. Gdyby ktoś jasno określił, na jakiej stopie się znajdujemy byłoby mi prościej. Nie byliśmy już w relacji czysto nauczycielsko-uczniowskiej, ciężko było nazwać nas też znajomymi czy kolegami, zważywszy na różnice wieku pomiędzy nami.

– Muszę sobie radzić, nie mam innego wyjścia, jakby nie patrzeć – odpowiedział.

Cieszyło mnie, że ma takie podejście do sprawy. Pewnie większość ludzi będących na jego miejscu by się załamała. W pewnym sensie go podziwiałem. Miałem wrażenie, że do dzisiaj nie pogodziłem się ze stratą matki, jemu natomiast wykruszyła się większa część rodziny.

Podniosłem białą filiżankę ze spodka, gdy opanowałem drżenie rąk. Liczyłem na to, że uda mi się nie wylać jej zawartości na siebie, a tym bardziej na otocznie.

Wyprostowałem się. Dotychczas siedziałem zgarbiony, co pewnie odbierało mi resztki pozorów radzącego sobie z życiem dorosłego. Zerknąłem na Ciela, z góry łatwiej było mi na niego patrzeć.

– Przekłułeś uszy – stwierdziłem bezmyślnie oczywistość. Drobne niebieskie kryształki nie rzucały się szczególnie w oczy, ale stanowiły dobry pretekst do zmiany tematu na bardziej błahy.

Płynnym ruchem głowy zakrył większą część twarzy grzywką. Prawą jej stronę miał zasłoniętą cały czas. Kiedyś zastanawiałem się dlaczego, ale nigdy nie doszedłem do błyskotliwych wniosków. Nie musiał mieć nawet jakiegoś powodu, mógł to być najzwyklejszy kaprys.

– Podobają się panu?

– Pasują ci – powiedziałem, nie mogąc wymyślić bardziej neutralnego komplemetnu. – Tylko nie obnoś się z nimi wśród starszych nauczycieli, bo będą utrudniać ci życie.

– Wiem, wiem. Rodzince też się raczej nie spodobały. – Westchnął.

Wyglądał w nich naprawdę w porządku, jednakowoż regulamin szkolny zabraniał chłopcom przekłuwania uszu. Chyba najbardziej bezsensowna zasada, jaką można było wymyślić. Pewnie ustanowiono tę regułę jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat temu, ale część młodszych nauczycieli sama miała kolczyki w przeróżnych miejscach jeszcze nie tak dawno. Tylko Rafael wbrew wszystkiemu obstawał przy swoich prowokujących uszach. Ja też tęskniłem za takimi dodatkami, głównie za przekłutą wargą. Katechecie raczej nie przystoi wyglądać jak punk zwłaszcza w pracy. A szkoda, mogłoby być ciekawie.

Upiłem łyk kawy z filiżanki. Była naprawdę dobrze przygotowana, o wiele lepsza od tej, którą pijałem rano, ale to nie aż takie ważne. Miałem zamiar ją zachwalać, ale przeszło mi to, gdy tylko poczułem ukłucie w żołądku. Skrzywiłem się, mimo że nie starałem się powstrzymać.

– Wszystko dobrze? – zapytał chłopak.

– Tsaaaa... jest w porządku, to tylko żołądek – odpowiedziałem po chwili, gdy przyzwyczaiłem się już do obecności tępego bólu. Ostatnio nawiedzał mnie coraz częściej, jak można by się domyśleć średnio mi to odpowiadało.

– Wrócisz w poniedziałek do szkoły? – Nie chciałem, żeby rozmowa zeszła na temat moich problemów ze zdrowiem, dlatego podjąłem następny temat.

– Jeszcze nie wiem. To zależy, co ciocia postanowi. Szczerze bym chciał, chociaż nie wiem, czy nie czeka mnie kolejna przeprowadzka.

– Rozumiem...

Ciężko było mi z nim rozmawiać. Miałem ku temu zdecydowanie zbyt wiele powodów, żeby rozważać je wszystkie w tej chwili, jednak starałem się podtrzymywać rozmowę. Dopiłem kawę, chociaż wnętrzności wywracały mi się do góry nogami.

– Powinienem już iść. – Chłopak tylko skinął mi głową. Było po nim widać, że nie chce znów zostawać sam, jednak nie protestował. – Dziękuję za kawę.

Odprowadził mnie do drzwi. Zastanawiałem się przez chwilę, czy wyszedłby mnie odprowadzić na krótki spacer, gdyby mógł, ale prędko odepchnąłem od siebie takie nierozsądne gdybania. Przestępował nerwowo z nogi na nogi, gdy narzucałem na siebie płaszcz. Nie wiedziałem, czy powinienem o to zapytać, czy też lepiej udawać, że tego nie zauważam.

– Czy mógłbym do pana przyjść, gdyby coś się działo?

Nie do końca rozumiałem, o co mu chodziło, dlatego nie odpowiedziałem od razu.

– Wydaję mi się, że tak... jeśli nie będzie to nikomu przeszkadzało... tak, raczej tak.

Czy mógłbym mieć coś przeciwko jego wizycie? Tak.

Czy miałem coś przeciwko jego wizycie? Nie.

Jeśli to w jakiś sposób mu pomoże, nie widziałem przeszkód. Nawet jeśli miałbym się przez to nabawić kłopotów. Nie... intencje w końcu mam dobre, prawda?

– Dziękuję. Miłego wieczoru – odpowiedział cicho, nim zamknął za mną drzwi.

-------------------------------------------------------------------

Wieczorem zrobiło się dość chłodno. Gdy wyszedłem z domu, padał nawet drobny śnieg.

Zaciągnąłem kaptur na głowę, co niestety niewiele dało moim przemarzniętym uszom. Wydawało mi się, że kolczyki przyciągają zimno. Kurtkę zostawiłem w domu, żeby Edward nie zauważył, że wyszedłem. Pewnie nawet gdybym ją wziął, nie zauważyłby mojego zniknięcia. Sprowadził sobie do domu kumpli ze studiów. Zirytowało mnie ich głośne zachowanie, więc po prostu wymknąłem się niepostrzeżenie z domu. Z własnego domu...

Nie wiedziałem, czy chciał mi tym uprzykrzyć życie, czy też po prostu się zabawić. Tydzień, który z nim spędziłem był chyba jednym z najgorszych w życiu, a tak się składa, że miałem z czego wybierać.

Prędko pożałowałem wyjścia w samej bluzie, ale nie chciałem się wracać, dlatego pomimo dreszczy, które wywoływała u mnie niska temperatura, szedłem dalej. Latarnie oświetlające chodniki, wydawały się być jakieś przygasłe, chociaż mogłem być w tak zrezygnowanym stanie, że zwyczajnie mi się wydawało.

Dość długo szedłem przez niewielką miejscowość. Nikt nie włóczył się ulicami po nocy, a dookoła panowała praktycznie niezmącona cisza, którą przerywało tylko szczekanie psów co jakiś czas. Przeszedłem zadrzewioną alejką, która niestety nie wyglądała tak urokliwie i sympatycznie o tej porze roku, ale wiosną znów zacznie robić oszałamiające wrażenie.

Stanąłem przed drzwiami domu mojego nauczyciela. Poczułem się przez nie onieśmielony, w gruncie rzeczy nie powinno mnie tutaj być. A zwłaszcza nie dzisiaj. Nie zamierzałem być dla niego zajmującym czas utrapieniem, nawet jeśli mi na to pozwolił, nie wypadało zawracać mu głowy zaledwie kilka godzin później. Poza tym dzieciakowi w moim stanie nie wypadało odmówić...

Westchnąłem, pukając do drzwi. Przez okno nie dostrzegałem żadnego światła, więc mógł spać lub przebywać poza domem. Po momencie zapukałem jeszcze raz, starając się robić to mocniej. Zabolały mnie zmarznięte palce.

Miałem zrezygnować i odejść, gdy drzwi otworzyły się powoli. Pomyślałem, że przechodzę to samo, co profesor Sebastian nie tak dawno temu.

Nauczyciel spojrzał na mnie lekko zdziwiony. Chwilę zajęło mu rozeznanie się w sytuacji, po którym chyba zdziwił się jeszcze bardziej.

– Dobry... – Nie zdążyłem się przywitać, ponieważ mężczyzna wciągnął mnie do środka. Zamknął drzwi, a potem przyłożył mi dłonie do policzków. Przez materiał rękawiczek, które najwyraźniej nosił całą dobę, przesiąkało się jego wyraźne ciepło. Chociaż pewnie mi się wydaje, przecież to moje policzki były jak z lodu.

– Co ci przyszło do głowy, żeby wychodzić z domu bez kurtki? – Zastanawiałem się, czy oczekuje odpowiedzi na to pytanie. Przez chwilę myślałem, że jest na mnie zły, jednak przez jego twarz przemknęło coś bliżej zatroskania. Strzepał śnieg, który przyległ do moich włosów, a ja wzruszyłem tylko ramionami. – Chodź, rozgość się. Zrobię ci herbatę, okay? – Wyglądał na strasznie przejętego, ciekawe czy zdawał sobie z tego sprawę. Skinąłem tylko głową, chociaż nauczyciel na mnie nie patrzył i podążyłem za nim, gdy zdjąłem buty.

Zostawił mnie na moment w salonie. Rozejrzałem się po nim. Był pedantycznie wręcz czysty i uporządkowany.

Więc mieszka sam, uświadomiłem sobie.

Wrócił po chwili z kubkiem parującej herbaty.

– Coś się stało, że przyszedłeś? – zapytał.

– W sumie to nic specjalnego. Chciałem się wyrwać z domu. Kuzyn sprowadził swoich kumpli i robią hałas. – To raczej słaby pretekst, żeby przychodzić do niego o tej porze, dlatego dodałem po chwili zastanowienia, że czułem się samotnie.

W gruncie rzeczy czułem się tak przez większość czasu, ale chociaż był to jakiś sensowny powód.

– Rozumiem... mogę zapalić?

– Oczywiście, w końcu to pana dom.

– Pomyślałem, że mogłoby ci to przeszkadzać.

– Nie, w porządku. – To miłe, że o mnie pomyślał. Astmatykom raczej nie służył dym papierosowy, ale po jednym razie nic się nie stanie.

Wiedziałem, że Sebastian pali, gdy się do niego zbliżało czuć było dym i...

– Ma pan kota?

Włożył papierosa do ust i skinął głową.

Przeszedłem zabieg odczulania na kocią sierść. Ciocia kiedyś miała persa, a że kichałem i prychałem w jego obecności, nie miałem innego wyjścia, bo kobieta pod żadnym pozorem nie chciała się z nim rozstawać.

Patrzyłem znad kubka, jak nauczyciel pali. Sposób, w jaki to robił, wydawał mi się bardzo zmysłowy. Na pewno nie przyciągał mojej uwagi celowo, jednak nie mogłem oderwać od niego wzroku. W sumie mógłby nie robić nic, a i tak gapiłbym się na niego jak gapa w gnat. Starałem się zachować duży dystans do zaistniałej sytuacji, żeby nie zacząć wyobrażać sobie zbyt wiele.

Po prostu jestem u niego w domu i nic więcej. Trochę się ze sobą spoufalamy, ale to jest w porządku. Nic poza tym, nic poza tym, nic poza tym!

Kiedy uznałem, że wystarczająco wbiłem sobie to do głowy, zrobiło mi się okropnie smutno. Może to też dlatego, że nie musiałem już myśleć o tym, jak mi zimno. Herbata i ciepło wnętrza domu katechety rozgrzały mnie, chociaż jednocześnie sprawiły, że coś we mnie powolutku pękało.

Pociągnąłem nosem, dopiero wtedy zorientowałem się, że powstrzymuję łzy.

Nie rozumiem. Dlaczego płaczę?

Katecheta spojrzał na mnie. Wyraz twarzy miał lekko zmieszany. Odłożył niedopałek do popielniczki i przysunął się do mnie powoli. Objął mnie ramieniem delikatnie. Zapewne wydawało mu się, że jest to niewłaściwe, ewentualnie, że nie życzyłbym sobie naruszania mojej przestrzeni osobistej.

Kiedy poczułem jego ciepło, miałem ochotę rozpłakać się jeszcze bardziej, żeby objął mnie choć trochę mocniej. Oparłem lekko głowę o jego tors. Pomimo tego, że jego ubrania były przesiąknięte zapachem dymu papierosowego, czułem delikatny zapach jego ciała.

Uspokoiłem się, ale nie zamierzałem odsuwać.

– Nie jesteś głodny? – Jego głos był bardzo spokojny i łagodny.

– Nie. – Otarłem pojedynczą łezkę, które spływała mi po policzku.

– To może herbaty z prądem? Tak wyjątkowo.

– Poproszę.

Niechętnie pozwoliłem mu odejść. Nie odetchnął z ulgą, gdy się od niego odsunąłem. Być może pozwoli mi znów się przytulić, gdy już znowu usiądzie obok mnie. Nie chciałem wracać do domu. Nie wiedziałem, czy nauczyciel oczekuje tego ode mnie, czy też nie. Raczej nie, skoro nie spodobało mu się moje przychodzenie bez kurtki.

– Lubisz czekoladki? Zostały mi jeszcze wiśnie w rumie ze świąt, ich też nie zjem sam. – Mężczyzna wychylił się z kuchni.

– Chętnie się poczęstuję. – Pozwoliłem sobie na nieśmiały uśmiech.

Poza obiecanymi przysmakami, profesor przyniósł mi też chusteczki higieniczne, żebym mógł się wysmarkać Sobie samemu nalał szklankę czegoś, co konsystencją przypominało mi likier, jednak kolor miało brązowy. Nie wykluczone, że był to alkohol, ale nie potrafiłem stwierdzić. W każdym razie po wypiciu jednej szklanki nauczyciel rozluźnił się. Pozwoliłem sobie na swobodną, niezbyt ambitną rozmowę. Mężczyzna nie zwracał już zbyt wielkiej uwagi na to, czy aby przypadkiem nie znajduję się zbyt blisko niego.

Wiśnie w rumie, którymi mnie poczęstował, były naprawdę wyborne. Uwielbiałem takie drogie słodycze.

Czułem się sobą, będąc w tej chwili przy nim, zupełnie jak nigdy. Pozwalałem sobie na gry słowne i zaczepki, ale nie wydawało mu się to przeszkadzać. Co jakiś czas zerkał tylko na swoje dłonie, ale poza tym pokazał mi zupełnie inną stronę siebie.

Więc musiał to być alkohol...no cóż...

– Zrobiłby pan coś nieodpowiedzialnego, jeśli byłoby to przyjemne? – zapytałem, opierając się czołem o jego ramię.

– To zależy od wielkości potencjalnych konsekwencji. Jeśli niewielkie... zastanowiłbym się.

– Cieszy mnie to – mruknąłem, a po chwili siedziałem okrakiem na jego kolanach. Nie wiem, czy to ten rum uderzył mi tak do głowy, czy po prostu uznałem, że nie mam już nic do stracenia.

Pocałowałem swojego nauczyciela. Czy da się zrobić coś głupszego? Pewnie tak, ale w tamtym momencie nie potrafiłem wymyślić niczego ciekawszego.

Absurd sytuacji osiągnął maksimum, gdy mężczyzna odwzajemnił pocałunek, żeby za moment zupełnie przejąć inicjatywę. Nieśpiesznie nakrył moje wargi swoimi. Objął mnie w tali i przyciągnął odrobinę bliżej. Jego okulary odrobinę mi przeszkadzały, ale nie skarżyłem się na nie.

Korzystanie z jego stanu nie było w porządku. Nie próbowałem usprawiedliwiać siebie w żaden sposób. Chciałem choć raz w życiu być egoistą i nie zważać na to, co mogliby pomyśleć inni, ani jakie konsekwencje będą miały moje czyny.

Otworzyłem przymknięte oczy i przerwałem, jakby nie patrzeć, nasz pierwszy pocałunek. Chciałem zinterpretować wyraz jego twarzy. Nie był zupełnie nietrzeźwy, wiedziałem to po jego oczach. Pobłyskiwały zainteresowaniem, nie odbijała się w nich panika ani zażenowanie. Uznałem to za wystarczającą zachętę. Polizałem nieśmiele jego górną wargę. Smakował kawą, alkoholem oraz gorzką czekoladką, którą zjadł przed chwilą.

Zacząłem bawić się śnieżnobiałym kołnierzykiem okalającym jego długą, zgrabną szyję. Opierałem dłonie na jego barakach, pozwalając wniknąć mu do wnętrza moich ust. Na początku byłem spięty na tyle, że nie potrafiłem powiedzieć, czy właściwie jest to przyjemne doświadczenie, czy też nie. Z pewnością jednak dla mnie było ono bardzo intymnym przeżyciem. Chciałbym móc wiedzieć, jak odbierał to katecheta. Oczywistym było dla mnie, że nie robi tego po raz pierwszy. Był w końcu dziesięć lat starszy, miał czas na praktykę, dlatego był w tym taki wyprawny.

Nie wydawało mi się, by ciche westchnienia z mojej strony mu przeszkadzały. Nie wiedziałem szczerze mówiąc, na co mogłem teraz liczyć. Nie chciałem, by to się skoczyło, dlatego postanowiłem, że dopóki nauczyciel nie zorientuje się, co tak naprawdę zaszło, nie będę się przed niczym powstrzymywał. Nie liczyłem na to, ze po tym wszystkim mnie nie odtrąci. Był na to zbyt rozsądny, a jakby nie patrzeć wykorzystałem go.

Objąłem nauczyciela. Czułem jak mięśnie jego brzucha napinają się pode mną. Zostawiłem drobny znaczek swojej obecności na jego szczęce, następnie na szyi. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie była to scena rodem z książek dla nastolatek, przynajmniej nie dla mnie. Czasem próbowałem sobie wyobrazić, jakby to było robić to z moim katechetą,ale wszystko to traciło urok, gdy docierało do mnie, że to tylko mrzonka.

Odchylił głowę w tył. Najwyraźniej nie miał nic przeciwko moim pieszczotom. Zastanawiałem się, czy mógłbym ściągnąć jego koszulę. Chciałbym móc się mu przyjrzeć. Nie spodziewałem się, ze pod eleganckimi koszulami, które zwykle nosił, skrywa się zwalająca z nóg muskulatura, jednak ciekawiło mnie to, co się pod nimi chowa.

W całym domu było nienaturalnie cicho. Choć może to odgłosy naszych oddechów zagłuszały wszystkie inne dźwięki.

Nie spodziewałem się, że dłoń nauczyciela zabłądzi pod moją koszulkę. Materiał, z którego wykonano rękawiczki, wydawał się teraz strasznie zimny. Czyżbym był aż tak rozgrzany? Możliwe, że to działo się za szybko, ale nie miałem ochoty tego powstrzymywać. Nie nadarzy się lepsza okazja, by poddać się chwili.

Wyprostowałem się, żeby móc spojrzeć mężczyźnie w oczy. Chciałem, by dostrzegł we mnie pewnego siebie kochanka, który rano nie będzie niczego żałował. Musiało mi się udać osiągnąć zamierzany efekt, ponieważ jego dłonie zsunęły się z wolna na moje nogi.

– Weź mnie do łóżka – powiedziałem, nie tracąc kontaktu wzrokowego.

Nie miałem pewności, że mnie posłucha. Mógł mnie wyśmiać, odepchnąć, odmówić, ale nie zrobił tego.

Podniósł mnie bez słowa, a potem zaniósł w głąb domu, do swojej sypialni. Przez myśl przemknęło mi, że mogłem być pierwszą osobą, którą tak zanosi. Ekscytowało mnie to, chociaż oczywiście było raczej mało prawdopodobne.

Nie miałem czasu, by rozglądać się po pomieszczeniu. Mężczyzna położył mnie na łóżku. Nachylił się nade mną i pocałował z wyraźnym zaangażowaniem. Szczerze powiedziawszy, nie zamierzałem być  kompletnie bierny, chociaż pewnie tego można by się spodziewać po moim charakterze.

Przepychaliśmy się chwilę, niszcząc tym samym idealne ułożenie pościeli. Udało mi się jednak postawić na swoim. Znów siedziałem okrakiem na nauczycielu, który opierał się o zagłówek. Uśmiechnąłem się do niego chytrze. Nie wyglądał na zrozpaczonego przegraną. Oczy miał półprzymknięte, lekko zamglone.

Zabrałem się za rozpinanie guzików jego koszuli. Dłonie nie trzęsły mi się, czym sam byłem zaskoczony. Za to zgoła inna część mojego ciała niecierpliwiła się i domagała uwagi. Starałem się odsunąć swoje własne zachcianki na drugi plan, żeby móc zająć się Sebastianem, któremu wyraźnie podobały się moje działania.

– Podoba mi się pańskie ciało, profesorze. – Przesuwałem dłońmi po odsłoniętych obojczykach. Pomógł mi zsunąć koszulę ze swoich ramion, która po chwili leżała gdzieś obok łóżka. Szkoda, żeby się zniszczyła, ale wtedy średnio nas to obchodziło.

– Sebastianie wystarczy – mruknął, gdy dotknąłem jego żeber. Pozwalał mi nacieszyć się jego ciałem. Nie przeszkadzało mu to, że je badałem. Starałem się zapamiętać każdy jego fragment. Miał bardzo gładką skórę, praktycznie pozbawioną owłosienia. Rozgrzałem go z czego byłem niezwykle zadowolony.

– Dobrze... Sebastianie... – Starałem się brzmieć zmysłowo, jednak wypowiadanie się nie było moją mocną stroną.

Przyłożyłem głowę do jego piersi. Wsłuchałem się w wyraźne bicie serca, bijącego zaledwie kilka centymetrów od mojego ucha.

Mężczyzna przeczesał palcami moje włosy. Czułem się cudownie bezpieczny przy nim. Jakby wiszące nade mną widmo przeprowadzki, zmiany szkoły i zamieszkania z ludźmi, którzy za mną nie przepadają, zupełnie nie istniało. Nie przejmowałem się materiałem, który musiałem nadrobić do szkoły. Cały świat znajdujący się poza oświetlonym ciepłym światłem pomieszczeniem przestał się liczyć.

Pomogłem mu ściągnąć ze mnie koszulkę. Najwyraźniej uznał, że teraz jego kolej. Daleko mi było do ideału. Byłem chudy i według mnie niezgrabny. Wyglądałem niemalże jak dziewczynka, chociaż nie wydawało mu się to przeszkadzać. Położyłem dłoń na jego dłoni, gdy dotknął mojego brzucha. Chciałem poprosić go, by ściągnął rękawiczki, ale wtem cofnął ręce. Pocałowałem go, dając mu znać, że już jest w porządku.

– Mogę zdjąć twoje okulary? – zapytałem.

– Wtedy nie będę cię widzieć. Jestem dalekowidzem.

– Nie szkodzi. – Uśmiechnąłem się, a potem złapałem za zauszniki. Nie protestował i pozwolił mi je ściągnąć. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w jego bursztynowe oczu okalane gęstymi, czarnymi rzęsami. Możliwe że faktycznie stałem się dla niego niewyraźną plamą, ale to całkiem mi odpowiadało. Nie musiałem się przejmować, że dostrzeże moje sztuczne oko, gdy grzywka je odsłoni.

Odłożyłem okulary na szafkę nocną obok łóżka. Musiałem się mocno wychylić, by to zrobić, ponieważ nie chciałem teraz tracić kontaktu z Sebastianem. Przypadkowo otarłem się kroczem o jego udo. Nie zdążyłem powstrzymać jęku, który zabrzmiał zdecydowanie zbyt głośno i mało elegancko. Na twarzy mężczyzny wykwitł wredny półuśmieszek.

– Skoro nie mogę cię zobaczyć, to chętnie posłucham – stwierdził.

Przewrócił mnie na plecy, trzymając jedną dłonią tył mojej głowy, żebym przypadkiem w coś nie uderzył.

– Czy to w porządku?

Mruknąłem, żeby to potwierdzić, chociaż straciłem większość swojej pewności siebie. Miałem jej jednak jeszcze wystarczająco dużo, by złapać swojego nauczyciela za pasek spodni. Zacząłem szarpać się z klamrą, która jednak nie chciała ustąpić.

– Spokojnie. – Naparł delikatnie dłonią na moją klatkę piersiową, zmuszając tym samym do położenia się z powrotem. Podpierał się jedną ręką. Dłoń drugiej natomiast pogładziła mój bok, zatrzymując się na wysokości mojej talii, która najwyraźniej bardzo się mężczyźnie spodobała.

Wyprostował się. Górował nade mną, co z jednej strony odrobinę mnie przerażało, ale z drugiej strony było to dość podniecające. Pozwolił sobie zsunąć ze mnie jeansy i bieliznę. Oddychałem ciężko. Nie żebym nie wiedział, do czego to wszystko zmierza, jednak dopiero teraz zacząłem się tym przejmować. Chciałem tego, ale co będzie, jeśli nie dotrzymam mu tempa? Przecież na pewno mi się to nie uda.

Schylił się, by móc pocałować moją szyję. Zrobił to dość agresywnie, zapewne chciał zaznaczyć swoją obecność. Przeczesałem palcami jego kruczoczarne włosy. Nie spodziewałem się, że będą takie miękkie. Westchnąłem głośno, gdy otarłem się o jego podbrzusze. Przymknąłem oczy, żeby móc skupić się tylko na jego dotyku. Chciałem czuć go jeszcze bardziej. Intensywniej.

Usłyszałem strzyknięcie rozpinanego paska. Sebastian poruszył się, a zaraz potem poczułem jego męskość zaraz przy swojej. Świadomość, że udało mi się go rozpalić i sprowokować, do zrobienia czegoś takiego, wprawiała mnie w specyficzny rodzaj satysfakcji. Był zupełnie inny niż w szkole, ale niemniej pociągający.

Chciałem móc przyciągnąć go do siebie, dotknąć, jednak złapał mnie za nadgarstki i unieruchomił moje ręce. Wygiąłem kręgosłup w górę, żeby móc chociażby otrzeć się o niego. Jęknął gardłowo, co niezmiernie mi się spodobało. Nie dał mi jednak na długo przejąć kontroli. Poczułem jego palce zaciskające się na mnie. Chciałbym móc zerknąć na nie, wydawało mi się, że nie miał na sobie rękawiczek, jednak uniemożliwił mi to. Wzdychałem głośno, owiewając jego ucho ciepłym oddechem. Unosiłem biodra w górę, by wychodzić na spotkanie jego dotykowi. Jęknąłem, gdy otarł się o moje podbrzusze. Oplotłem go nogami w pasie i przyciągnąłem do siebie. Do spełnienia nie było mi daleko. Chociaż starałem się powstrzymać, nie byłem już w stanie. Jego posapywanie tak na mnie działało. Cieszyłem się, że jest mu przy mnie dobrze.

Doszedłem na jego palce, dysząc ciężko. Wygiąłem się w łuk, gdy moim ciałem targały spazmy. Gdy opadłem wycieńczony na pościel, mężczyzna puścił moje ręce, więc mogłem go objąć. Bałem się, że mnie odepchnie, ale nie zrobił tego. Po chwili sam westchnął głośno, opadając na mnie ostrożnie. Jego blada skóra pokryła się potem. Może to dziwne, ale wydawało mi się, że pachnie cudownie.

Mój oddech zwolnił, aż w końcu powrócił do normalnego rytmu. Czułem, że odpływam. Nie był to najlepszy moment na sen, jednak byłem niewyobrażalnie zmęczony. Poprosiłem o wybaczenie i gdy tylko zamknąłem oczy, zasnąłem.

-------------------------------------------------------------------

Obudziłem się rano z okropnym bólem głowy. Przez chwilę miałem wrażenie, ze wychylę się za krawędź łóżka i najzwyczajniej w świecie zwymiotuje na podłogę. Zakląłem siarczyście, ale udało mi się powstrzymać i nie zapaskudzić podłogi ani pościeli. Usiadłem, trzymając się za ciężką głowę.

Co robiłem wczoraj? Nie pamiętam za dobrze...

W oczy rzuciły mi się porozrzucane po podłodze ubrania...

Wyciągnąłem rękę w stronę szafki nocnej, na której zwykle zostawiałem okulary. Prawie strąciłem je na podłogę. Przetarłem oczy, a potem jeszcze raz przeanalizowałem sytuację już z okularami na nosie.

Więc... plecami do mnie leżał Ciel... który przyszedł do mnie wczoraj, o ile dobrze pamiętam... potem chyba wciągnąłem pół paczki leków na uspokojenie... cholera!

Kurwa, zgwałciłem dzieciaka...

Wysunąłem się spod pościeli i usiadłem na krawędzi łóżka. Chwyciłem się za swój tępy łeb. Jeszcze nie miałem ambicji, żeby sprawdzić, czy da się go oderwać od tułowia, jednak chętnie rozwaliłbym sobie czaszkę o ścianę.

Spokojnie, nie ma co panikować... zaraz wszystko się wyjaśni...

Jakie mam opcje? Mogę uciec z kraju, jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś będzie mnie szukał? Chyba nieduże. Nie muszę pracować, stać mnie na to, chociaż chyba nie będę mógł bezpiecznie korzystać z karty kredytowej. Może w Meksyku... Zawsze mogę też popełnić samobójstwo. Wpaść pod pociąg, podciąć sobie żyły, czy coś podobnego. Tak, to świetny pomy-!

Planowanie mojego samobójstwa przerwał mi nieśmiały chłopięcy dotyk, który poczułem na swoich nagich łopatkach. Gdy Ciel przyległ do moich pleców, złe myśli zelżały.

– Dzień dobry – przywitał się ze mną, po czym ziewnął donośnie, prawie jak Absurd, gdy budzi się z drzemki. – Nie wychodź jeszcze. – Poczułem jego usta na moim karku. Był przyjemnie ciepły.

– Wstanę – stwierdziłem po chwili. Na szczęście miałem na sobie jeszcze bokserki, więc przynajmniej oszczędziłem sobie paradowania bez bielizny przed własnym uczniem. Szkoda, że nie przejmowałem się tym wczoraj!

Odetchnąłem głęboko, zaciskając w pięść dłoń, na której nie miałem rękawiczki.

– Zrobię ci śniadanie, co chciałbyś zjeść?

– Nie będę wybrzydzać – powiedział, a następnie odsunął się ode mnie.

Wyciągnąłem rzeczy na chybił trafił z szafy, poszukałem w niej nowej pary rękawiczek i wyszedłem z sypialni. Nie było czasu, żeby brać prysznic, więc tylko zmyłem z twarzy pozostałości po wczorajszej nocy. Wręczyłem Cielowi mój szlafrok. Co prawda nie było zimno, jednak nie wiedziałem, czy zechce od razu ubrać się w swoje rzeczy.

– Dziękuję. – Pogładził puchaty materiał. Miał drobne palce. Czemu się dziwiłem, cały był drobny i filigranowy. Kiedy natrafiłem na kilka czerwonych śladów na jego mlecznej skórze, stwierdziłem, że lepiej go na razie zostawię. Nie ulegało wątpliwości, że ja je tam zostawiłem, a na razie nie umiałem sobie z tym poradzić.

Chłopak nie wyglądał na skrzywdzonego czy zbrukanego. Zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Może też powinienem tak zrobić. Byłoby to dość wygodne, jakby nie patrzeć.

Wziąłem tabletkę na żołądek, tabletkę na uspokojenie i na ból głowy. Wyciągnąłem butelkę wody mineralnej, przygotowując się na leczenie kaca przez resztę dnia, a potem odpaliłem papierosa. Wyglądałem przez chwilę przez kuchenne okno, dopóki do pomieszczenia nie wszedł nonszalanckim krokiem mój kotek. Taki zwykły kotek z uszami, wąsami i futerkiem, żeby nie było niedomówień. Nie wiedziałem, gdzie zaszył się na cały wczorajszy wieczór, ale mniejsza z tym. Wyjąłem z lodówki resztkę kurzych wątróbek i wrzuciłem mu do miski. Nadal uważałem, że Absurd jada lepiej ode mnie, ale mniejsza z tym.

Postanowiłem zrobić na śniadanie naleśniki. Może udałoby mi się przełknąć jednego czy dwa.

Skończyłem przygotowywać posiłek i wstawiłem wodę na herbatę. Odpaliłem kolejnego papierosa akurat wtedy, gdy Ciel zajrzał do pomieszczenia.

– Mogę wejść? – zapytał. Skinąłem mu głową w odpowiedzi. Miał na sobie mój szlafrok, który wyglądał na nim prawie jak futro. Przynajmniej miałem pewność, że jest mu ciepło.

Usiadł na krześle. Absurd, kręcący mi się pod nogami, prychnął na niego, po czym nieśpiesznie zostawił nas samych.

I ty kocie przeciwko mnie...

Postawiłem przed nim kubek z herbatą oraz talerz z naleśnikami, dżemy, widelec i nóż, cukier... o czymś zapomniałem? Nie.

– Nie będziesz – urwał, na chwilę. – Nie będzie pan jadł? – Pokręciłem przecząco głową.

Do tej sytuacji tak naprawdę nie powinno nigdy dojść. Nie zakładałem, że dojdzie. Nawet jeśli to wiedziałem, czułem upadlające usatysfakcjonowanie z orgazmu, którego nawet nie pamiętam.

– Wszystko w porządku? Ja...nie chciałem, żeby to tak wyszło – powiedział, wpatrując się w ciemne plamy na cieście. – Nikt się o tym nie dowie, zapewniam. To moja wina, przepraszam.

Teraz czułem się jeszcze bardziej podle. Wywołałem u chłopaka poczucie winy, nawet jeśli nie zamierzałem. Oparłem się o szafkę i odetchnąłem.

– Nie mogę udawać, że nic się nie stało, Ciel – zacząłem. – Powinienem ponieść za to odpowiedzialność, to nie jest w żadnym stopniu twoja wina – stwierdziłem dobitnie, żeby nawet tak nie myślał.

Wstał od stołu, po czym podszedł do mnie ze spuszczoną głową i przytulił się. Nie rozumiałem go. W końcu zrobiłem mu krzywdę, powinien się mną brzydzić. Okazało się, że jestem taki sam, jak mój nauczyciel gry na fortepianie. Zrobiło mi się niedobrze na tę myśl.

– Chciałem tego, więc jest w porządku, naprawdę. Jeśli nie życzy sobie pan mnie więcej widzieć, to zrozumiem to. Chociaż wolałbym móc z panem zostać. Wstyd mi za mój egoizm.

Cierpliwie wysłuchałem wszystkiego, co miał mi do powiedzenia i starałem się przetrawić jego słowa.

Objął mnie mocniej, gdy długo nie udzieliłem mu odpowiedzi.

– Nie chcę cię nie widzieć – odpowiedziałem powoli i zawile. Nie wiedziałem, co tak naprawdę czułem do chłopaka wczoraj, kiedy alkohol i tabletki uderzyły mi do głowy. Po prostu wtedy zachwiały się moje bariery i doszło do czegoś, co nie powinno mieć miejsca. Teraz miałem do siebie za to żal, ale nawet będąc kompletnie świadomym, uważałem że Ciel jest atrakcyjny i inteligenty. Pewnie zrobiłbym wszystko, czego tylko by zażądał, ale chyba nie powinien o tym wiedzieć.

– Więc się pan nie gniewa?

– Na ciebie z pewnością nie. – Wpatrywałem się w bliżej nieokreślony punkt na ścianie.

– Więc będę mógł tutaj przychodzić? – Brzmiał bardzo niewinnie. Nie wydawał się liczyć na jakąkolwiek powtórkę z rozrywki, chyba chciał po prostu się ze mną widywać.

– ... chyba tak... – mruknąłem, kładąc mu dłoń na głowie.

– Dziękuję, Sebastianie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top