Rozdział pierwszy


"Dziś mija dwa lata... Po co ja wtedy na niego nakrzyczałem... Może, gdybym na niego nie krzyczał to by tu był... Przez moją głupotę go nie ma. Mogłem przemyśleć..."

Tak właśnie wyglądały myśli pewnego czarnowłosego chłopaka, leżącego na łóżku. Ekipa jego zmarłego chłopaka, martwiła się o niego. Pomimo, że mężczyzna był policjantem, a zakshot był grupą przestępczą, martwili się o wysokiego, niebieskookiego policjanta. W końcu jednego dnia stracił dwie bliskie osoby. Albert Speedo białowłosy kuzyn chłopaka, odebrał sobie życie na klifie. Od tego czasu Dante pojawiał się na klifie dość często, lecz nie częściej niż na tamie lub półce skalnej. Na owej półce, pomimo upływu dwudziestu czterech miesięcy, dalej były widoczne plamy krwi. A może jednak to tylko wyobraźnia zrozpaczonego chłopaka? W końcu ściągający go stamtąd siwowłosy ich nie zauważył, albo nie chciał widzieć?

Niebieskooki często nie wiedział, czy zauważalna, przez niego krew jest już jego krwią, czy dalej krwią Nicollo Carbonary.

Nicollo Carbonara - zmarły chłopak Dantego Capeli. Przed skokiem wykonał telefon do Dantego. przepraszając starszego, za swe czyny. Nie przemyślał, że Dante załamany będzie. Ale czekajcie, czy ktoś jeszcze tam nie zamieszał? Przewinął się numer, powszechnie raczej wam nie znany. Kto by się spodziewał, że aż tak ważny będzie? Była dziewczyna chłopaka pewnego.

Ale czy ona i pewien brązowowłosy nie zamieszali, aż za bardzo?

Chyba nie myśleliście, że pojawienie się ojca Speedo, czy też Jego śmierć była przypadkowa, prawda? Jeżeli tak, to żyliście w ogromnym błędzie.

Pamiętajcie nic nie jest przypadkowe...

I nie wierzcie w wszystko co usłyszycie...

Z tymi słowami was zostawiam.

Dwa lata wcześniej

– Mieliśmy go wziąć z tamy, a nie jak skoczy! – Krzyknął heterochromyk.

– Widziałeś, że rozmawiał. Nie wiedziałam, że od razu po tym skoczy. Nawet lepiej, łatwiej o utratę pamięci. – Powiedziała spokojnie kobieta, zbliżając się do nieprzytomnego chłopaka.

– Aj, Carbo, Carbo było zostawić Dante... Kiedy światy się zjednoczą, skończy się to tragicznie dla obu stron... Do zobaczenia Carbuś....

– Zabierzmy go już... – Głos brązowołosego się załamał, ale w końcu widzi ukochaną osobę nieprzytomną.

Teraźniejszość

– Nikodemie, chodź! – Usłyszałem głos Davida.

– Idę! – Zeszłem na dół. – Coś się dzieje?

– Ubierz się na czarno, na stoliku w salonie masz maskę i klucze. – Powiedział jakoś dziwnie szczęśliwy. Poszedłem się ubrać, a wracając do niego zabrałem rzeczy z stolika.

– Jestem, co robimy? – Ubrałem buty i ruszyłem za wychodzącym chłopakiem.

– Zabieram cię na wyścig. – Spojrzał na mnie, a ja uśmiechnąłem się zadowolony. Chłopak też wydawał się być w bardzo dobrym nastroju. Z tego co mi mówił, to przed utratą pamięci byłem najlepszym kierowcą w mieście.

Szatyn wsiadł do swojego nissana, ja za to ruszyłem do Toyoty Supry MK5. Jest to pierwszy wyścig, na który jadę po wypadku, ścigaliśmy się w dwójkę. Nawet z domu samego mnie puścić nie chce. Zauważyłem, że starszy zatrzymał się na poboczu, gdzie stało z 15 samochodów, również zjechałem i wyszedłem z samochodu. Podszedłem do brązowowłosego, przy którym stał niski, siwowłosy mężczyzna.

– CZEŚĆ ZJEBIE – Krzyknął chłopak.

– HEJ SIWY. – Wydarł morde David.

– Kto to? Czemu ten typ wygląda jak Carbo? – spojrzał na mnie siwowłosy.

– Nikodem jestem – Podałem mu rękę.

– Kurwa on ma jeszcze prawie takie same imię, jak Nico! Erwin... – Podał mi rękę zirytowany.

– Tak jak powiedział, Nikodem. A czemu wygląda jak Carbo to... – Zatrzymał się na chwilę, wyglądał jakby się zastanawiał.

– No czemu!

– Nie wiem, to jest w sumie dobre pytanie. – Powiedział po chwili. Spojrzałem się na niego, coś kręcił.

– Kim jest Carbo? – zapytałem nie do końca wiedząc o kim gadają.

– Nie ważne – warknął w moją stronę siwowłosy. Cofnąłem się lekko, nie powiem, że nie wystraszyłem się lekko.

– Co tak nie miło? – Spojrzałem na niego z widocznym niesmakiem.

– Nie lubię ciekawskich, tym bardziej jeśli chodzi o takie rzeczy – mruknął, po czym odszedł w stronę czarnego Lamborghini.

– Już go nie lubię. – Patrzałem na odchodzącego chłopaka.

– Erwin jest... specyficzny, byś się z nim dogadał. Tylko musisz go poznać.

– Powiedzmy, że wierzę, chodź wątpię. Nie wydaje się zbyt przyjazny – powiedziałem i odszedłem w stronę granatowej Supry.

– Podjedź już na linie startu. – Krzyknął David, a ja wsiadłem do samochodu.

Odpaliłem samochód i ruszyłem w stronę, gdzie ustawiały się auta. Zatrzymałem się za czarnym Lambo, podejrzewałem że to siwowłosy chłopak.

– 3... – Usłyszałem zaczęcie odliczania, położyłem nogę na pedał gazu.

– 2... – Chwyciłem wygodniej kierownicę, zaciskając na niej rękę.

– 1... – Drugą rękę położyłem na drążek zmiany biegów.

– Start! – Wcisnąłem gaz, zmieniając szybko bieg. Nauczyłem się trasy na pamięć, jeździłem nią już kilka razy. David się ze mną tu ścigał.

Wyminąłem lambo na pierwszym zakręcie, ponieważ kierowca bardzo nieudolnie nim kierował. Jechałem na równi z nissanem Davida, przed nami były jeszcze trzy inne samochody. Jednak na razie wyprzedzenie starszego było priorytetem, zawsze było to trudnym zadaniem.

W następny zakręt wjechałem driftem, chłopak w nissanie zahamował, chyba nie spodziewając się takiego ruchu. Został wyprzedzony, niebieskiego jestera wyminąłem w podobny sposób. Zostały przede mną jeszcze dwa samochody i półtorej kilometra trasy. Nie brzmiało jak trudne zadanie. Spojrzałem na samochód jadący dobre 50 metrów przede mną. Srebrne BMW M4, kierowca... ponadprzeciętny można powiedzieć, widziałem jak wchodzi w zakręty. Przyspieszyłem, pamiętając że nie będzie na razie żadnego zakrętu.

Minąłem srebrny samochód, idealnie przede mną jechała czerwona audica. Zakręt za... 200 metrów! I gdzieś w tle słyszałem syreny policyjne, może być ciekawie. Zwolniłem, mając na liczniku trochę ponad 250Km/h. Mając ledwo ponad 100 na liczniku, wjechałem w zakręt driftem. Kierowca z R8 zrobił prawie identyczny ruch.

Miałem duże szczęście, bo zaczynały się zakręty. A R8 ma dużo lepsze przyspieszenie niż MK5, więc by mi odszedł na prostej. Na zakrętach jednak nie mógł tego wykorzystać, dlatego też to ja przekroczyłem linie mety pierwszy, a kierowca R8 od razu za mną. Po drodze jeszcze udało nam się zgubić policję.

Zaparkowałem i wyszedłem z samochodu widząc, że David wjechał na parking. Podszedłem do miejsca, gdzie starszy parkował. Po chwili wysiadł z samochodu i do mnie podbiegł.

– Przegrałeś Davidku. – Uśmiechnąłem się do chłopaka, przede mną.

– A kto był pierwszy? – Spojrzał na mnie, a ja zauważyłem biegnącego do nas siwowłosego.

– Jak ty wygrałeś z Vasqim! – Stanął między mną a heterochromykiem. Obok nas przystanął również mojego wzrostu szatyn.

– Erwin, spokojnie. Był lepszy i tyle. – Mężczyzna nie brzmiał zbyt przyjaźnie. Niski, chłodny głos, idealnie dopasowywał się do jego wyglądu.

– Wygrałeś? – Niższy ode mnie o dobre 11 centymetrów David ominął złotookiego i na mnie spojrzał.

Ja jedynie wzruszyłem ramionami i odszedłem w stronę samochodu.

– Czekaj – mruknął Vasqi? Jeśli dobrze zapamiętałem.

Odwróciłem się w jego stronę.

– Masz mój numer, jak coś to Vasquez Sindacco, ten od R8. – Podał mi kartkę z numerem, a ja wyciągnąłem telefon zapisując numer

—--------- Ten od R8 ~ Wyścigi —---------

Ja:

Nikodem - kierowca Supry.

—---------—---------—---------—---------—---------



-----------------------------------

1135 słowa. 


Rozpisywać się nie będę, ponieważ mój internet umiera, przez brak prądu. Rozdział mam nadzieję, że się podobał. Rozdział kilka minut szybciej bo automatyczne wstawianie nie chce dać mi godizny 20:23. 


Wasze przemyślenia zbieram do komentarzy 

--->


Miłych, zdrowych i spokojnych świąt kochani! - składam życzenia teraz bo nie wiem jak będzie w następnych dniach x kontaktem (czytajcie: jestem mocno chory i pogoda na dworze jest taka, że ani prądu ani zasięgu.) 


Do następnego piątku... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top