- 18 -

Thomas leżał na szpitalnym łóżku zagłębiony we własnej podświadomości. Przed oczami migały mu obrazy, które wydawały się znajome, ale były takie obce, niepodobne do niego. Był bezwzględnym, płatnym zabójcą i tropicielem, a facet w jego głowie zachowywał się jak opiekuńczy i kochający mąż i ojciec. Wtedy ukazała mu się mała dziewczynka,  która biegała wesoło po ogrodzie.

Krzyczała tato.

Uśmiechnął się na ten widok. Nagle obraz się zmienił. Stał w salonie, wysłuchując krzyków jakiejś kobiety. Nie mógł się opanować, wyszedł, trzaskając drzwiami. Wtedy dotarło do niego, że  ją zdradził. Zacisnął szczękę, kiedy barwy znów zawirowały.

Patrzył w jej piwne oczy, w których widział miłość. Choć znał ją krótko, to stała się dla niego ważna, kochał ją.

Kobieta zniknęła, a za nią pojawiło się dziwne pomieszczenie.

Krzyknął, kiedy niewyobrażalny ból przeszył jego głowę. Słyszał szumy i buczenie, gdy ktoś próbował wtargnąć do jego głowy. Stracił pamięć.

Zamrugał, powtórnie widząc małą dziewczynkę. Niespodziewanie blondynka zaczęła szybko rosnąć, zmieniać się. Z przerażeniem odkrył, że stała przed nim dziewczyna z lasu.

To była jego córka.

Poczuł tępy ból w skroni, wspomnienia wracały, wyrzucając nowe. Zacisnął zęby, kiedy natłok myśli przybrał na sile. Jego umysł nie był w stanie zapamiętać tak dużej dawki informacji, w większości przykrych. Otworzył raptownie oczy, dysząc. Wokół latały w pośpiechu pielęgniarki, maszyny brzęczały. Jego serce galopowało, dotarło do niego wszystko, co było wcześniej zakazane.

— Laura — szepnął z niedowierzaniem do siebie.

Samotna łza wydostała się spod powiek. Poczuł radość na wieść, że ma córkę. Miał rodzinę. Nagle cały entuzjazm uleciał, przynosząc poczucie winy. Obiecał sobie, że nie popełni ponownie błędu. Tym razem postanowił zachować się wreszcie jak ojciec i ochronić swoje dziecko. Bez względu na konsekwencje.

Chciałbym wrócić do lat,

w których jeszcze tak nie biegłem

Chciałbym znowu tamto szczęście,

które było bardziej piękne 

Bo od kiedy widzę więcej

ciężko o radość

Łatwiej o ból

Bezmyślność to raczej mało powiedziane, jeśli chodziło o Scotta, który błąkał się po lesie. Miał gdzieś, że zostanie złapany. Zżerało go poczucie winy. Był przekonany, że Cooper zrobiła jej krzywdę. Czuł to. Bał się, że blondynka może nie żyć, a on o tym nie wiedział. Warknął cicho z frustracji. Był zmęczony ciągłą walką i uciekaniem, chciał wreszcie zakończyć dawne dzieje i udać się na przysłowiową emeryturę. Jednak nie mógłby zostawić swoich przyjaciół. Prawdą było, że od nich uciekł, ale ze względu na dręczące go sumienie.

Nagły szmer wzbudził jego czujność. Obejrzał się w tył, zamierając na widok otaczających go snajperów. Na całym jego ciele migotały czerwone plamki. Przeklął pod nosem. Nie miał, gdzie uciec. Strach ogarnął jego ciało, a w oczach błysło przerażenie.

Żołnierze rzucili w jego kierunku maleńkie granaty, z których zaczął wydobywać się dym. Przez swoją nieuwagę zaciągnął się, czując drażniący zapach amoniaku. Ostatkiem sił stał na nogach, jednak osłabiony organizm nie wytrzymał dużych ilości substancji. Po kilku minutach upadł na trawę. Na granicy świadomości ujrzał twarz swojego tropiciela, z którym kilka dni wcześniej walczył. Czuł się poniżony i przegrany, kiedy po raz kolejny odniósł klęskę. Mężczyzna pochylił się nad zamroczonym brunetem.

— Mówiłem, że odbiorę to, co moje.

Uśmiechnął się złośliwie, kiedy Henze zamknął oczy.

— Zapamiętaj, jak zawsze dotrzymuje obietnic.

To było ostatnie zdanie, jakie usłyszał Scott, zanim ogarnęła go ciemność. Łowca obserwował, jak jego ludzie zapakowują mutanta do pojazdu, po czym sami wsiadają, co i on również uczynił.  Liczył na szybką zapłatę. 

Człowiek człowiekowi wilkiem

konstruuje nową broń

Sterylne pomieszczenie było po brzegi wypełnione różnego rodzaju specyfikami. Były to w dużej mierze substancje, które miały hamować mutacje lub niwelować działanie mutagenicznych genów na określony okres czasu. Niestety, nie wszystkie nadawały się do użytku. Wiele z nich było jeszcze w fazie eksperymentalnej, dotąd niezbadanej.

Alice Cooper była zbyt zdeterminowana, żeby zważać na ryzyko. Chciała odzyskać Laurę jak najszybciej i dokończyć swoje dzieło. Dawniej pragnęła dorwać Scotta, lecz od pojmania blondynki zauważyła, że stał się słaby, bezużyteczny. Teraz dziewczyna była jej nowym celem. Spędziła wiele godzin w tym pomieszczeniu, aby stworzyć niebezpieczną broń. Nagle jej badania przerwał młody chłopak, analityk z laboratorium. Miał ważne informacje dla swojej szefowej.

— Tropiciel dostarczył Scotta Henze'a, czy mamy mu zapłacić za zlecenie? — spytał, patrząc, jak brunetka miesza ze sobą dwie ciecze.

— Tak, zgodnie z umową dajcie mu podwójną sumę — powiedziała, nawet się nie odwracając. Po chwili namysłu dodała. — A Henze'a przygotujcie do drogi.

— Dobrze, przekażę.

Brunet kiwnął głową na znak zgody. Chciał wyjść, ale zatrzymał go jej głos:

— Poczekaj chwilę — nakazała, obserwując mieszaninę. Stwierdziła, że substancja jest gotowa. Wlała ją do pojemniczka, szczelnie zakręcając. Odwróciła się do komputerowca, wręczając mu ją. — Dajcie mu to, po tym nie będzie sprawiać kłopotów.

Chłopak przytaknął i opuścił pomieszczenie. Kiedy została sama, wyciągnęła z szuflady maleńką szkatułkę. Mosiężny przedmiot skrywał w sobie coś bardzo cennego i równie zabójczego. Dwie małe kulki przypominające pociski, wykonane z mieszaniny, która była silnie skoncentrowana. Dawka była mała, ale wystarczyła, żeby pozbawić świadomości silnego mutanta. Wcześniej trzymała je dla Henze'a, ale teraz znalazły sobie nowego właściciela. Toksyna zahamuje jej zdolności i stanie się ludzka, a wtedy łatwo będzie ją zabić.

Nabraliśmy się jak wdech

Pustego szarego gdzieś

Ozdabianego w tlen

Tekturowego szczęścia

Przez te dwa dni Logan i Laura znacznie zbliżyli się do siebie. Mutacja sprawiła, że Laura  musiała na nowo poukładać sobie życie. Wziąć pod uwagę wszelkie troski. Jednak teraz nie zaprzątała sobie tym głowy. Siedziała w salonie, ciesząc się chwilą. Cat była szczęśliwa, że jej przyjaciółka jest nareszcie bezpieczna. Podobnie, jak likantrop trzymający blondynkę w ramionach. Cieszył się, że nareszcie udało mu się kogoś ochronić, lecz dawna sprawa z Cooper nadal pozostawała niezakończona. Obawiał się, że pewnego dnia będzie musiał stawić jej czoła. Dawne dzieje miał za sobą, ale wspomnienia przypominały mu o tamtej chwili, gdy ją poznał. Pragnął cofnąć czas, ale wtedy nie poznałby Voliet, to dzięki niej na nowo odkrył swoje dobre strony. Było tak miło i przyjemnie, wręcz rodzinnie. Stracili czujność, wiedząc, że nic im nie grozi. I to był ich największy błąd.

Nagle szklane szyby pękły pod wpływem strzałów. Logam w ostatniej chwili pochwycił jasnowłosą, przyciskając ją do ziemi, co również uczyniły dziewczyny, kiedy nad głowami przeleciały im kule, dziurawiąc wszystko na swej drodze. W powietrzu unosiły się strzępki materiałów. Cat zatkała sobie uszy przerażona, kiedy do środka wpadły granaty. Biały dym błyskawicznie opanował pomieszczenie. Zaczął szczypać ich w oczy, powodując duszności.

— Musimy stąd wyjść! — kaszlnął brunet, zasłaniając twarz. — Nie wdychajcie tego! — nakazał, pomagając Voliet i Cat wstać.

Zrywając podziurawiony koc z kanapy, porwał go na mniejsze kawałki. Zrobił dla każdego prowizoryczną maskę chroniącą przed toksyczną substancją. Gestem migowym pokazał, że muszą wyjść stad jak najszybciej. Wiedział, że to bardzo ryzykowane, ponieważ ten, kto ich napadł, mógł czekać na zewnątrz, ale lepiej zginać w walce niż poprzez uduszenie. Rzucił jeszcze okiem na dziewczyny nim szybkim ruchem wyważył drzwi.

Wybiegli na zewnątrz, potykając się o swoje nogi, okropnie kaszląc. Oczy paliły ich wszystkich, jakby ktoś oblał ich kwasem. Laurze zaszumiało w głowie. Obraz był zamglony, w klatce ją strasznie dusiło. Charczała okropnie, kiedy jej organizm się uzdrawiał. Logan warknął gardłowo, chcąc wyrzucić z siebie resztki dymu. Spojrzał przed siebie, mrużąc oczy, które momentalnie zabarwiły się na niebiesko.

Wszyscy zamarli. Dookoła stali zamaskowani ludzie przypominających antyterrorystów, którzy celowali w nich bronią. West warknął zły. Wyczuł zapach, pod wpływem, którego się spiął, a tęczówki pociemniały. Laura patrzyła ze strachem na wszystkich mężczyzn. Wiedziała, że Alice nie odpuści, ale nie miała pojęcia, że będzie zdolna do takich rzeczy.

Ostrzegawczy warkot zabrzmiał z ust Logana, kiedy z tłumu powoli wyłoniła się jej postać. Patrząc na nią, poczuł się tak jak kilkanaście lat temu. Nic się nie zmieniła, nadal w oczach miała te szalone ogniki, a on znów czuł złość. Ostatkiem sił hamował się przed przemianą.

Brunetka uśmiechnęła się szeroko na widok swoich zdobyczy. Czekała na tę chwilę od dawna, a teraz miała ją na wyciągnięcie ręki.

— Mam coś waszego — rzekła i pstryknęła palcami, na co strażnicy przytargali kogoś.

Na ich twarzach wykwitł szok, a ciało oblał zimny pot, kiedy zobaczyli półprzytomnego likantropa, jakim był Scott. Był cały poobijany, a na twarzy i ciele miał liczne zadrapania. Pobili go. Podana wcześniej substancja hamowała jego zdolności. Czuł się otępiały, niezdolny do ruchu tak, jak przewidziała Cooper. Laurę ścisnęło serce na jego widok. Zacisnęła pięści, czując, jak złość wypełnia jej ciało. Smutek przerodził się w chęć ratowania swojego przyjaciela.

— Oddaj go albo zginiesz — powiedział Logan, patrząc na nią z mordem.

Ciemnowłosa się jedynie roześmiała na jego słowa, czym odpowiedział jej warkot.

— Pomimo upływu czasu nadal szybko wpadasz w moje sidła.

Brunet zacisnął szczękę na wspomnienie dawnej miłości. Rozgniewał się bardziej, słysząc jej słowa.

— Nigdy nie zrozumiesz, że byłeś tylko jednym z elementów układanki? — zaśmiała się, na co West zawarczał. — Jeśli wierzysz, że ona cię pokocha, to jesteś jeszcze głupszy, niż myślałam.

Warcząc gardłowo, zasłonił siedemnastolatkę własnym ciałem. Miał ochotę rozszarpać brunetkę. Dyszał, patrząc na nią spod byka.

— Jeśli chcesz Henze'a żywego, sama sobie go weź. — odparła naukowczyni, kiedy jej ludzie rzucili Alphę na trawę, który cicho jęknął.

— Przegięłaś! — wysyczał likantrop.

Błękit zmienił się w granat. Ciało zaczęło obrastać futrem, a kości zmieniać położenia. Przemienił się w ogromną bestię żądną krwi. Jej krwi. Już miał się na nią rzucić, gdyby nie seria strzałów, które rozpoczęli żołnierze. Laura zasłoniła się rękoma, wysuwając szpony.

— Za drzewa! — krzyknęła Animals, uciekając w las, nim dosięgły ją wystrzały.

Voliet zacisnęła zęby, kiedy jej ramię drasnęła kula, a wielkie cielsko pchnęło w krzaki. Ostrzał trwał, a oni nie mieli szans na ucieczkę. Cooper zaśmiała się na ten widok. Wygrywała.

Dźwięk maszyn budzi zło

Świat idzie na dno

Ludzie jak w zoo w walce o tron

Mężczyzna po wyjściu ze szpitala chciał dopaść brunetkę i wygarnąć jej wszystko, lecz po namyśle doszedł do wniosku, że nie miało to sensu. I tak by go zbyła lub, co gorsza znów skasowała pamięć. Postanowił, więc odszukać swoją córkę i pomóc jej. Niestety, nie miał bladego pojęcia, gdzie jej szukać.

Szedł przez las w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu, lecz nagłe odgłosy strzałów mu w tym przerwały. Nie wiele myśląc, ruszył w ich kierunku. Wiedział, że popełnia olbrzymią głupotę, ale serce podpowiadało mu, że właśnie tam znajdzie to, czego szukał. Przecinał w pośpiechu gąszcze, bojąc się, że nie zdąży. Przyśpieszył, słysząc, że był coraz bliżej, słyszał odgłosy strzelaniny. Nagle wybiegł na polanę, ale to, co zobaczył, zmroziło mu krew.

Dziewczyna zaciskała oczy, chowając się za drzewem, w które uderzały kule. Musiał jej pomóc. Nie myślał wiele, tylko wyciągnął swoje pistolety. Skrył się za dębem i oddał kilka strzałów, trafiając w dwójkę mężczyzn. I kolejnych. Syknął, kiedy dostał w ramię. Zignorował ból i próbował dalej postrzelić innych.

Cat zamknęła powieki, skupiając się na otaczającym ją lesie. I chociaż się bała, musiała spróbować. Wyczuwała wiele rodzajów bogatej fauny, ale wybrała tylko jeden, konkretny. Otworzyła oczy, które stały się całkowicie czarne, a wokół niej zapadła cisza. Podniosła dłoń, dając im znak.

Laura zdążyła powoli dojść do siebie. Złapała się za bok, spoglądając w górę, kiedy z drzew wyleciało tysiące wron, które zaczęły atakować żołnierzy. Przełknęła ślinę, kiedy jej wzrok skrzyżował się z ciemnowłosej. Przerażały ją jej diaboliczne tęczówki. Szanse nie były wyrównane. Ich była zaledwie trójka, natomiast ludzi Cooper kilkanaście. Mimo wszystko się nie poddawali.

Voliet odczuwała zmęczenie. Pot lała jej się po plecach, mieszając się z krwią i drażniąc niewielkie rany. Zacisnęła zęby, zmuszając swoje ciało do ruchu. Ruszyła na żołnierza, wysuwając szpony, którymi zasłoniła się przed strzałami. Zrobiła unik, omijając go i atakując szybko z innej strony. Zraniła go w ramię. Wzięła zamach, uderzając w twarz, lecz facet zrobił unik. Złapał ją za dłoń, popychając do przodu. Zachwiała się, ale utrzymała równowagę. Ponownie się zamachnęła, tym razem trafiając w nos. Brunet zatoczył się, co wykorzystała, kopiąc go w brzuch. Kiedy się pochylił, uderzyła go kolanem. Odetchnęła głęboko, patrząc w tył.

Thomas wychylił się lekko, chcąc zorientować się, gdzie celować, wtedy spotkał się z jej wzrokiem, w którym zobaczył przerażenie i obawę. Bała się o niego. Laura zamarła, widząc za swym ojcem jednego z ludzi Alice. Strach ogarnął jej ciało, kiedy nieznajomy odbezpieczył pistolet, przystawiając go do tyłu głowy jej ojca. Odwróciła, się dostrzegając, jak jej przyjaciele zostają otoczeni. Nieuwagę dziewczyny wykorzystał jeden z agentów, uderzając ją pistoletem w głowę. Blondynce zaszumiało w uszach, a przed oczami zobaczyła mroczki. Poczuła pulsujący ból, osuwając się na ziemię. Z trudem spojrzała na swojego ojca, który klęczał. Za nim nadal stał ten sam mężczyzna z bronią. Jęknęła, czując w ustach metaliczny smak.

— Poddaj się! — usłyszała jej głos.

Cooper miała nadzieję, że dziewczyna jednak przestanie walczyć.

— Nigdy! — wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Laura była zbyt zdeterminowana, a buzujący w jej ciele strach dodatkowo ją motywował. Zamierzała być nie ugięta. Nie chciała tracić  ojca. Zacisnęła pięści mocniej, dysząc i posyłając kobiecie nienawistne spojrzenie. Alice westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że nie miała już wyboru. Jej twarz stężała, kiedy rozkazała:

— Zabić!

— Nie!

Voliet krzyknęła gardłowo, patrząc z przestrachem na swojego ojca. Łzy stanęły jej w oczach, kiedy żołnierz przeładował broń. Ogarnęło ją przerażenie, jak i złość. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Blondynka z trudem się podniosła biegnąc w kierunku swojego ojca. Weteran nie zdążył nacisnąć za spust, ponieważ został pochwycony przez ciemną postać, która wynurzyła się z otchłani lasu. Jednak strzelił, trafiając w wielkie cielsko bestii, nim ta go zagryzła. Jasnowłosa wstrzymała oddech, widząc, jak wilk upada na ziemię, a wokół niego zaczyna tworzyć się sporych rozmiarów ciemna plama. Sierść znikała, kości wracały na miejsce. Rozpaczliwy krzyk wyrwał się z ust Cat, kiedy na trawie pojawił się Scott. 

Martwy.

Blond włosa obróciła się w kierunku trzydziestosześciolatki. Dyszała, czując ogarniającą ją furię. 

Scott był jej przyjacielem.

Zazgrzytała zębami, ruszając w jej stronę, lecz na jej drodze stanęli żołnierze, celując w nią bronią. Wyczuła za sobą obecność Logana, który warczał ostrzegawczo, stając nieco przed nią. Chciał ją chronić.

— Myślisz, że pozwolę ci odejść!? — zapytała podniesionym głosem brunetka. — Jesteś moja! Stworzyłam cię! — wrzasnęła histerycznie.

— Zniszczyłaś mi życie! — wycedziła z jadem Laura. Chciała zemsty.

Alice się zaśmiała, jak chora psychicznie.

— Raczej je ulepszyłam. Powinnaś mi dziękować, ale skoro nie chcesz być moja — jej oczy zaszły mgłą. — to nie będzie cię miał nikt. — dodała z obojętnością, cofając się w tył. — Zabić ją! — krzyknęła, zasłaniając się swoimi ludźmi.

West zareagował błyskawicznie, rzucając się na strzelających mężczyzn, rozrywając dwójkę na strzępy. Została ich zaledwie szóstka. Thomas chwycił broń, którą upuścił martwy weteran i oddał strzał, zabijając jednego. Laura nie stała bezczynnie, również ruszyła do walki. Zdecydowanym ruchem wytrąciła jakiemuś brunetowi karabin, uderzając go nim w twarz. Ktoś zaszedł ją od tyłu, lecz w porę zrobiła unik. Skrzywiła się, czując kulę w ramieniu. Zignorowała ból, wbijając ostrza facetowi w nogę. Chciała go kopnąć, gdy niespodziewanie usłyszała krzyk. Obróciła się w tył, widząc ciemnowłosą, którą trzymał za włosy agent. Ruszyła jej na pomoc, lecz Cooper była szybsza. Wykorzystała jej nieuwagę, wyciągając pistolet napełniony substancją z laboratorium, po czym oddała dwa strzały.

Nie było mowy o żadnej reakcji. Nim się obróciła, ktoś przycisnął ją do ziemi. Na chwilę zabrakło jej powietrza, upadła twardo na plecy. Czekała na ból, lecz on nie nadszedł. Zdezorientowana spojrzała w górę. Zbladła widząc nad sobą znajomą twarz. Przerażenie ogarnęło całe jej ciało. Kilka sekund później do niej dotarło. Thomas ją osłonił. Rozpacz zaczęła palić jej duszę, ściskając za serce, które potłukło się na maleńkie kawałeczki.

— Nie! — krzyknęła, zasłaniając dłonią usta.

Mężczyzna osunął się z jej ciała, lądując obok. Kaszlnął, wypluwając krew. Spojrzał na nią matowym wzrokiem i lekko się uśmiechnął. Ból w klatce rósł, a on czuł, jak powoli odpływa. Nabrał chrapliwie powietrza. Coraz ciężej mu się oddychało. Pieczenie pod powiekami się nasilało. Jasnowłosa wzięła drżącymi dłońmi jego twarz w swoje dłonie i wyszeptała z bólem:

— Proszę, nie rób mi tego!

Jej prośby wydawały się daremne; nikt ich nie słyszał. Zdesperowana uciskała ranę, choć wiedziała, że to nic nie da, lecz nie chciała dopuścić do siebie, że może go ponownie stracić. Nie teraz, kiedy go odzyskała.

— Nie zostawiaj mnie! — wrzeszczała z frustracji. — Błagam!

Poczuła łzy cisnące jej się do oczu, które zamknęła. Położyła głowę na jego piersi. Nie dbałą o to, że się pobrudzi lub ktoś ją zastrzeli. Chciała po prostu być blisko niego. Zacisnęła z całej siły pięści. Wbiła sobie paznokcie, przecinając skórę i pozwalając, aby ciepła ciecz spływała jej po rękach. Nie zważała na ból fizyczny, ponieważ przeżywała gorszy – psychiczny. Cała gorycz, smutek, rozpacz powoli przeobrażały się w gniew, chęć zemsty i poczucie winy. Nie ocaliła go, a mogła.

— Kocha-am c-cię — wychrypiał słabym głosem, kładąc dłoń na jej głowie. — Córec-czko. — szepnął ostatkiem sił, zamykając oczy.

— Nie, nie! — jej usta opuścił zduszony krzyk. — Tato, błagam! — potrząsnęła jego ciałem, które było bezwładne.

Przyłożyła drżącą dłoń do twarz, krzywiąc się. Siedemnastolatka wydała z siebie dźwięk, przypominając skowyt psa błagającego o litość. Jęknęła bezsilnie, ściskając mocniej jego ciało, z którego ulatywało stopniowo ciepło. Odszedł. Na zawsze.

Oni chcą mnie dorwać

Oni chcą mnie zabić

Ty w ręku masz karabin

Ja w sercu mam tsunami

Logan w tym czasie zajął się Cooper. Wściekły do granic możliwości planował ją rozszarpać, raz na zawsze zamknąć rozdział w książce, lecz nie potrafił. Dawny sentyment mu nie pozwolił. W głębi duszy wiedział, że jest w niej iskra dobra, którą trzeba wydobyć, ale to nie było już jego zadanie.

Zabił agentów, po czym rzucił się na nią. Przycisnął przerażoną brunetkę do ziemi, którą oblał strach. Zniżył pysk, obnażając kły. Bez wahania wgryzł się w ramię, powodując jej krzyk, który stłumił, przyciskając łapę do jej twarzy. Odsunął się od niej, zmieniając postać na ludzką. Posłał jej pełne nienawiści spojrzenie, w którym przemknął cień bólu, że przecież kiedyś ją kochał.

— Przegrałaś, a to przestroga, że jeśli tutaj wrócisz, to już nie będę taki miły i zakończę, to co zostawiłem nierozstrzygnięte szesnaście lat temu, odchodząc. A teraz wynoś się!  — ryknął, dysząc z wściekłości.

Kobieta z trudem się podniosła, trzymając dłoń na ranie. Spojrzała na niego tak jak wtedy. Zacisnął szczękę, słysząc jej słowa:

— To jeszcze nie koniec!

Warknął głośno na, co podskoczyła.

— Mam ci pomóc, czy od razu zabić!? — wysyczał, zgrzytając zębami, a oczy na chwilę się zaświeciły.

Cooper zmroziła go wzrokiem, w którym na sekundę błysnął strach. Przeraziła się. A potem?
Po prostu uciekła.

Wczoraj poznałem cię,

a już otworzyłem serce

A ty mi złamałaś je,

nie chcę tego więcej

Kiedyś jeszcze spotkam cię…

Wiedział, że złamał obietnicę złożoną Laurze, ale musiał tak postąpić. Serce mu tak nakazało. Spojrzał na skuloną dziewczynę, która była przytulona do nieżyjącego już ojca. Podszedł do niej i delikatnie chwycił za ramiona.

— Nie, nie, nie! — wrzeszczała, szarpiąc się w amoku.

Laura na początku się opierała, broniła się, chciała być blisko ojca, lecz z czasem dotarło do niej, że to koniec. Wpadła na tors wilkołaka, zanosząc się płaczem przesyconego własną agonią. Pękła. Nie hamowała już łez ani swojej rozpaczy.  Niczego już nie hamowała.

Logan nic się nie odezwał, tylko przyciągnął ją mocniej do siebie. Czuł jej ból, który rozrywał mu serce. Jej łzy zmoczyły mu koszulkę, a słona ciecz drażniła otwarte rany, jednak nie patrzył na to. Liczyła się tylko ta chwila. Pozwoliła mu się trzymać w ramionach i delikatnie kołysać. I nawet nagły grzmot nie przerwał tej chwili. Nadal trwali w uścisku, gdy pierwsze krople deszczu spadły na ich głowy, zmywając krew. Niestety, woda nie miała zdolności wymazywania wspomnień; ból pozostał. Prawdę mówią, że świat bez miłości jest światem martwym.

Został w nas tylko już proch

Przez to że w ogień skakaliśmy za ludzi swych

Nie wierze w nic

zasad już nie ma

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top