❝ 001 ❞

Powiadają, że czas leczy rany. Wszystko, co złe, kiedyś przeminie bez śladu. Zniknie i zostanie zastąpione szczęściem, czymś pozytywnym.

Kłamią.

Oczywiście, że każde zranienie się kiedyś zagoi, ale jeśli nie jest zbyt głębokie, niezostawiające piętna na psychice. Takie obrażenie wymaga długiej rekonwalescencji. Rany zabliźnią się, lecz pozostawią blizny, że mieliśmy; że kochaliśmy. Więc skoro umiesz żyć ze skazą na ciele, to czy na duszy także?

༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻

2057, Las Cures

Blond włosa dziewczyna pakowała rzeczy do niedużej torby. Robiła wszystko mechanicznie, szybko. Westchnęła, zasuwając ją i wstając z podłogi. Otrzepała kolana z niewidzialnego kurzu, oblatując wzrokiem pomieszczenie. Niewielki pokój utrzymany w jasnych barwach różu. Dawnej zasłaniały go gdzieniegdzie białe meble z metalicznymi wstawkami, lecz teraz pozostały jedynie gołe ściany.

Po odejściu jej ojca nadeszły problemy finansowe. Tamara była zbyt zrozpaczona, żeby pracować, ale też nie miała z kim zostawić dziecka. Została bez środków do życia, lecz w końcu wzięła się w garść, dla córki. Znalazła nową pracę, lecz miesięczna wypłata nie wystarczała na pokrycie opłat za prąd, gaz, wodę oraz wyżywienie i czesne za przedszkole. Na życie zostawały im marne grosze, aż w końcu doszło do tego, że musiały sprzedać dom. Zostałyby bez dachu nad głową, gdyby nie siostra pani Voliet, Renata, która zaoferowała im zamieszkanie u niej. Dzieci miała już odchowane, a mieszkanie puste. Tamara była jej bardzo wdzięczna. Zaprzysięgła, że odda jej za wszystko, na co Renata zareagowała śmiechem.

- Przestań, co w rodzinie, to nie zginie - zaznaczyła jej siostra w jednej z rozmów telefonicznych.

Dla Tamary przeprowadzka do całkiem nowego miasta miała być rozpoczęciem lepszego życia. Nie wiązało ją już nic z Las Crucis poza miejscem urodzenia. Byłaby wolna. Od Thomasa. Od bolesnych wspomnień. Od wszystkiego.

Dom Renaty był jej szansą na zapomnienie, bo chociaż upłynęło jedenaście lat od jego odejścia, to ona nadal czuła smutek. Podobnie jak jej córka, Laura, która wychowywała się bez ojca. Początkowo go nienawidziła. Winiła go o wszystko, co ich spotkało. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego odszedł, ale z każdym kolejnym dniem, dochodziła do wniosku, że jednak za nim tęskniła.

Brakowało jej taty.

Mimo wszystko nastolatka starała się być silna. Ne sprawiać kłopotów. Niestety, dobre stopnie i pomoc w domu nie mogły zastąpić jej rozmowy z rodzicami. Była cicha i zamknięta w sobie. Wszystkie problemy rozwiązywała sama, nie chciała martwić rodzicielki swoimi wybrykami. Trzymała się na uboczu, spędzając wolne chwile na czytaniu książek, bądź chodzeniu po tamtejszych lasach w akompaniamencie głośnej muzyki.

Nie miała przyjaciół.

Kilka lat temu przyjaźniła się z jedną dziewczynką, której mama była koleżanką jej mamy. Bawiły się codziennie w piaskownicy, opowiadały ciekawe historie, zwiedzały plac zabaw, lecz pewnego razu przyjaciółka wyjechała bez słowa.

Jej promyk radości zgasł na zawsze.

Nowe miasto, gdzie mogła być anonimowa, było dla niej świetnym rozwiązaniem. Nikt jej nie znał, nie oceniał z pozoru, mogła zacząć od początku.

Nareszcie mogła zdjąć maskę i mieć przyjaciół.

Nim się spostrzegła, a znalazła się w samochodzie, jadąc w nieznane. Siedziała z tyłu, a jej mama prowadziła. Westchnęła, zarzucając oko na migającym krajobrazie. Znajome pola i łąki powoli ustępowały miejsca lasowi, który coraz bardziej się zagęszczał. Tajemniczy i mroczny widok utwierdzał ją w przekonaniu, że naprawdę wyjeżdżały z Las Crucis.

Na zawsze.

Oparła znudzona czoło o zimną szybę, buchając w nią powietrzem w skutek, czego szklana powłoka lekko zaparowała. I choć powinna się cieszyć, to miała mieszane uczucia.

Nie wiedziała, co ją czeka.

Tamara zerknęła na nią we wstecznym lusterku. Widziała na jej twarzy zagubienie, zmartwiła się.

- Coś się stało, kochanie? - spytała, nie spuszczając wzroku z drogi.

Dziewczyna powtórnie wypuściła powietrze. Nie miała ochoty na rozmowę, ale nie chciała w żaden sposób urazić rodzicielki.

- Nie. Tak, to znaczy... - nie umiała poskładać swoich słów w całość. Wzięła głębszy oddech i wyrzuciła z siebie. - Cieszę się, że zamieszkamy u cioci, ale jakoś tak dziwnie. Dawno jej nie widziałam.

Laura wyczekiwała od niej odpowiedzi, lecz kobieta zamilkła. Tamara myślała nad tym, co powiedziała jej córka. Zacisnęła usta w wąską linię na wspomnienie o mężu. Zrezygnowana nastolatka odwróciła się ponownie do widoku za oknem.

- Gdyby Renata miała coś przeciwko, nie zaproponowała by nam mieszkania u siebie - wyjaśniła Tamara. - Poza tym będzie nam raźniej. Będzie moja siostra. Pójdziesz do szkoły i znajdziesz sobie przyjaciół.

Blondynka prychnęła. Z perspektywy rodzica nastoletnie życie było ich zadaniem "bardzo beztroskie". Szkoda tylko, że nie wiedzieli oni, że bywało ono bardziej skomplikowane niż ich, dorosłe. Niestety, nic nie można było na to poradzić. Jej mama była starsza, wychowana w trochę innych czasach, kiedy na pierwszym miejscu nie liczyła się kasa i atencja.

- Prześpij się, to będzie długa podróż - nakazała brunetka, poważniejąc i skupiając się na drodze.

Laura zamknęła usta, opierając się wygodniej na fotelu. Nie kłóciła się ze swoją matką. Nie było potrzeby. Poza tym nie lubiła zbytnio z nią rozmawiać i zwierzać się ze swoich uczuć. Nikt przecież nie musi wiedzieć wszystkiego. Pewne rzeczy lepiej zachować dla siebie. Nie martwimy innych, a i nam jest łatwiej, kiedy nie mamy całodobowej kontroli na karku.

Blondynka wpatrzona w mijające drzewa powoli przymykała powieki. Chaos w jej głowie gdzieś umykał, zostawiając spokój i pustkę. Rozluźniła się, stopniowo zasypiając.

Tamara odetchnęła z ulgą i lekko się uśmiechnęła, widząc swoją pierworodną pogrążoną we śnie. Westchnęła, wiedząc, że miała jeszcze sporo do przejechania, lecz czuła się uszczęśliwiona. Miała nadzieję, że u swojej siostry nareszcie odnajdzie równowagę.

Kilka dni przed wyjazdem zadzwoniła pod numer z ogłoszenia w sprawie zatrudnienia. Po wielu godzinach przesyłania różnych plików i CV, się udało. Dostała posadę w biurze nieruchomości. I chociaż wynagrodzenie nie było zbyt doniosłe, to nie narzekała. Cieszyła się, że w rezultacie ułoży sobie życie od solidnych fundamentów, jakim była nowa rodzina w postaci Renaty.

Ponadto miała pod ręką prawie dorosłą córkę, która nie wytykała jej rozwodu z Thomasem, była jej za to wdzięczna. Siedemnastolatka przyjęła to spokojnie, choć słyszała niejednokrotnie jej płacz w nocy. Było to zrozumiałe, że tęskniła za tatą. Jednak z biegiem czasu pojęła prawdziwe sedno i nie wyciągała brudów, żyła normalnie, choć na pozór.

Obie kobiety nie miały pojęcia, że ich przyjazd do miasteczka będzie ogromnym błędem, lecz los nigdy nie ujawnia tali kart przedwcześnie.

Dwadzieścia trzy godziny później, Beacon Hills

Bordowy Ford Galaxy zaparkował przy jednej z ulic Beacon Hills. Tamara rzuciła okiem na córkę, która nadal smacznie sobie spała. Odpięła pas, wysiadając z samochodu. Otworzyła drzwi od strony Laury, po czym delikatnie ją szturchnęła. Małolata mruknęła niezrozumiałe słowa pod nosem starając się odgonić ją machnięciem ręki, jak natrętną muchę. Kobieta pokręciła z politowaniem głową. Ruszyła wyciągnąć z bagażnika przywiezione klamoty.

- Co się dzieje? - zapytała zaspana jasnowłosa, powoli się budząc.

Zmrużyła oczy, widząc światło słoneczne, które padło na nią przez uchylone drzwi. Zamrugała kilkukrotnie, wyostrzając obraz. Podniosła się gwałtownie, dostrzegając nieznane budynki. Wyszła pośpiesznie z auta, szukając wzrokiem swojej mamy.

- Spokojnie, jesteśmy na miejscu. - rzekła rozbawiona brunetka, która położyła jej przed stopami torbę.

Wtedy blondynka uświadomiła sobie, że są w nowym mieście. Zrobiło jej się głupio, uderzyła się w czoło.

- Czemu bijesz się po twarzy? - spytała ze śmiechem ciemnowłosa, zamykając klapę od pojazdu.

Laura poczuła jeszcze większe zażenowanie. Spuściła głowę. Pani Voliet powtórnie pokręciła głową szczerze rozdokazywana jej zachowaniem. Minęła ją, idąc w kierunku domu.

- Nie ważne. Weź resztę rzeczy i przyjdź do domu, ciocia pewnie się niecierpliwi. - I weszła do środka.

Blondynka wypuściła głośno powietrze. Wzięła w ręce podręczną walizę i wyciągnęła z samochodu osobowego swój plecak, który założyła na jedno ramię, ryzykując skrzywieniem kręgosłupa. Rozejrzała się dookoła, podziwiając okolicę, która była przepiękna.

Ach ten kwiecień.

O tej porze roku wszystko kwitło, dlatego wszędzie roiło się od kolorów i zapachów. Uśmiechnęła się, przyswajając sobie, że od teraz będzie tego częścią.

Ruszyła szarym chodnikiem, obsadzonym po obu stronach kwiatami, chyba bratkami. Nie znała się na roślinach zbyt dobrze. Przed budyniem rósł ogródek z warzywami. Niedaleko niego na równie ściętej, zielonej trawie znajdował się zraszacz. Zapewne, gdyby ciocia zapomniała podlać swoje zioła pełnił rolę awaryjną.

Uniosła spojrzenie wyżej, napotykając średniej wielkości jednorodzinny domek. Składał się z dwóch pięter, co stwierdziła, ujrzawszy mały balkon po prawej stronie. Z jego balustrady zwisały czerwone róże, przypominające egzotyczne pnącza. Wiły się na całej wysokości kremowej ściany.

Ciemna blacha była nagrzana od słońca, rażąc ją nieco swoim metalicznym blaskiem. Rześkie powietrze owiało jej twarz, chłodząc ją nieco. Nie marnując czasu, wstąpiła w końcu do domostwa. Zamknęła za sobą drzwi, kładąc bagaże na ziemi.

Zaparło jej dech na widok ślicznie urządzonego wnętrza. Na wprost niej rozciągał się długi korytarz, który miał kilka odbić do różnych pomieszczeń. Na suficie wisiał żyrandol z maleńkich kryształów. Na lewo stała szafa wraz z komodą na ubrania. Natomiast po prawej pięły się do góry dębowe schody, było to wejście na kolejne piętro. Pod stopami poczuła miękki dywan, przez co szybko ściągnęła adidasy, nie chcąc go ubrudzić. Całość utrzymana w tonacji różu i bieli z akcentami złota.

Po prostu doskonale.

- Jeszcze raz ci dziękuje za pomoc.

Dotarł do niej głos jej mamy, na co zrobiła niepewny krok do przodu.

- Nie ma sprawy, w końcu jesteś moją siostrą.

Kojarzyła go. Zapewne należał on do cioci Renaty, której tak dawno nie widziała.

Była ciekawa, czy się zmieniła.

Zdjęła bluzę, wieszając ją na walizce, którą zostawiła przy schodach. Postawiła kilka kroków do przodu i wkroczyła do niewielkiej kuchni urządzonej w nowoczesnym stylu. Zastała swoją rodzicielkę pijącą kawę i rozmawiającą w najlepsze z Renatą, która widząc blondynkę, się uśmiechnęła.

- Boże, jak ty urosłaś! Byłaś tak malutka, a teraz to już pannica.

Nastolatka była szczerze zaskoczona jej landszaftem. Ostatnio widziała ją, jako młodą dwudziestosześciolatkę, teraz miała przed sobą dorosłą kobietę. Na jej twarzy pojawiły się lekkie zmarszczki, włosy ściemniały, ale jedno zostało niezmienne. Zielone oczy wciąż wypełniało ogromne ciepło i miłość, której jej ostatnio trochę brakowało.

Nie oszukujmy się, brak ojca miał swoje minusy.

Młoda Voliet zarumieniła się na jej komentarz. Spoglądając na swoje buty, odparło nieśmiało:

- Dziękuje, ciebie też ciociu miło widzieć.

- Nie wstydź się. Siadaj, proszę - powiedziała łagodnie, widząc jej zakłopotanie.

Dziewczyna zajęła wskazane miejsce z oporem, obok Tamary.

- Zaraz podam wam obiad, na pewno jesteście głodne.

- To miłe Atka, ale nie... - Tamara próbowała protestować.

- Och, cicho! - zbeształa ją siostra, stawiając na stole naczynie parującej pomidorówki. - Jedz i nie gadaj. To jest mój dom, więc nie chcę słyszeć odmowy. Smacznego.

- Jesteś niemożliwa - westchnęła ciemnowłosa, obserwując jak Renata podaje zupę także jej córce.

I tak oto leniwie upłynął dzień. Po rozpakowaniu reszty rzeczy i lekkim zaaklimatyzowaniu się w przydzielonych pokojach, nastała pora na odrobinę odpoczynku. Wszyscy zasnęli uradowani swoją bliskością.

Teraz mogło być już tylko lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top