Rozdział 6.
#ZostawPoSobieŚlad!
Severus wyskoczył z kominka, stanął pewnie na nogach i otrzepał się z resztek sadzy. Machnięciem różdżki odesłał swoje rzeczy do sypialni. Do jego uszu dotarły dźwięki rozmowy. Od razu rozpoznał w nich głos Clary. Wmaszerował do salonu.
- Jestem – zameldował się. Dostrzegł kucającą dziewczynę, tulącą skulonego zapłakanego chłopca. W ciągu chwili zbliżył się do nich i klęknął obok. – Co się stało?
- Już wszystko w porządku. Musiałam coś wytłumaczyć Harry'emu – odparła spokojnie, głaszcząc chłopca po plecach. – Opowiem ci za chwilę. Nie chcę, aby mały to słyszał.
Posłała mu znaczące spojrzenie. Potaknął i niepewnie objął go ramieniem.
- Harry, pamiętasz Severusa? On był ze mną, kiedy cię zabraliśmy – zapytała dziewczyna.
- Tak, Clary. Dzień dobry, panie profesorze –skinął głową na powitanie.
- Jak się czujesz, Harry? – zapytał z troską.
- Lepiej, proszę pana.
- Jest dobrze. Wszystko się zrosło, gorączka spadła i w ciągu najwyżej dwóch najbliższych dni wyleczymy go z grypy. To pieprzowe coś, co nazywasz eliksirem nie raz postawiło mnie na nogi w dużo gorszych przypadkach.
- Bardzo mnie to cieszy. Harry, pobawisz się trochę sam? Wczoraj wieczorem było za późno, a chciałbym porozmawiać z moją siostrą – wysilił się na spokojny i miękki ton głosu.
Chłopiec potaknął i dał się zaprowadzić po schodach do pokoju, w którym spał. Clary dała mu kilka swoich maskotek i przetransmutowała wyleniałą poduszkę w piłkę. Zostawiła uchylone drzwi i obiecała, że szybko do niego wrócą. Potem zbiegła ze stopni.
- Siedzi i bawi się. Nic się nie odzywa.
- Nic nie powiedział od kiedy odzyskał przytomność?
- Nie! – zaprzeczyła. – Kiedy ciebie nie było, nawet chętnie rozmawiał. Ale kiedy poszedł na górę, wydawał się taki zdystansowany.
- Ok, wytłumacz mi, co się stało, że go tam przytuliłaś.
- Wiesz, zagrałam mu coś na pianinie, potem pokazałam mu kilka rzeczy i zagrałam jeszcze jeden utwór. Spodobało mu się i zaklaskał. Nie przyzwyczaiłam się do takich pierdół i mu to powiedziałam. A on zeskoczył ze stołka i skulił się na podłodze. Był przerażony! Myślał, że dam mu za to karę. Dlatego starałam się go uspokoić.
- Jak ci mugole mogli doprowadzić małego chłopca do takiego stanu?! Przecież on boi się podnieść na nas wzrok.
- Został przyuczony do bezgranicznego posłuszeństwa i znoszenia każdej kary.
- Które dawali mu bez powodu.
Clary zamilkła na chwilę, dokładnie obserwując brata.
- No co tak się gapisz jak cielę w malowane wrota?
- Interesujesz się nim. To bardzo dobry znak.
- Jeśli masz ochotę znowu nakłaniać mnie do absolutnego poświęcenia się opiece nad dzieckiem, to może pójdziesz i sprawdzisz, czy Harry nie rozniósł domu.
- Sam to zrób.
Prychnął, pokręcił głową, wymyślił kilka nowych inwektyw dla siostry i pomaszerował na piętro. Nie spieszył się. Zerknął przez szparę pomiędzy drzwiami a futryną.
Harry układał maskotki jedna obok drugiej, coś szepcząc pod nosem. Nigdy nie miał własnych zabawek, raz tylko dostał zniszczony samochodzik Dudley'a. Bał się, że mu je zabiorą.
- Wiesz, panie misiu, tu jest tak dobrze. Nie krzyczą na mnie, nie biją. Nawet ta Clary dała mi jeść i chciała się ze mną bawić. To było... Miłe?... Chyba tak. Ciekawe, jaki jest ten pan z czarnymi włosami i garbatym nosem. Wydaje się być jak wuj, tylko jeszcze ani razu nic mi nie zrobił. Clary nie kazała mi pracować, ale jeśli się nie pracuje, to się nie je. Tak mówiła ciocia. A on pewnie będzie kazał mi sprzątać, gotować i usługiwać. Ciekawe, czy mocno bije za karę...
Severus poczuł ukłucie żalu w sercu. Mały bał się, że on zachowa się jak ci mugole i będzie się nad nim znęcał.
Nigdy nie skrzywdziłbym dziecka, pomyślał. Tym bardziej nie po takich przeżyciach. Musiałbym być gorszy od Czarnego Pana, by robić to, co zrobiono Harry'emu.
Pchnął drzwi i wślizgnął się bezszelestnie. Kucnął obok chłopca, kładąc dłoń na szczupłym barku. Malec wzdrygnął się, odsunął gwałtownie i lekko skulił, wystraszony.
- Przepraszam, proszę pana. Pewnie zrobiłem coś źle, teraz czeka mnie kara, tak?
- O czym ty mówisz, Harry?
- Ukarze mnie pan? Proszę tego nie robić!
Severus westchnął, patrząc na chłopca.
- Nie zamierzam cię karać. Nic nie zrobiłeś. Słyszałem, co mówiłeś. Tutaj nie będziesz musiał robić to, co tam ci kazano. Nie uderzę cię. Obiecuję. Pójdziemy na dół? Zbliża się pora obiadu.
Chłopiec potaknął i poszedł z profesorem. Gdy stanęli przed schodami, Harry złapał Severusa za rękę. Mężczyzna stwierdził, że malec po prostu potrzebuje odrobiny bliskości i ciepła.
W kuchni Clary pilnowała, aby obiad trafił na talerze nieprzypalony i zdatny do spożycia. Krótkim energicznym machnięciem różdżką nakryła stół, a kolejnym posłała patelnię i drewnianą podkładkę. Pomogła usiąść chłopcu na za wysokim dla niego krześle.
- Harry, czemu nie jesz? – zapytał Severus widząc, jak dziecko tylko obserwuje jedzenie.
- Wolno mi? – upewnił się.
- Tak, Harry. Jedz, póki jest ciepłe.
Clary zabrała od niego talerz, by po chwili podać wypełniony spaghetti. Uśmiechnęła ciepło, zachęcając do jedzenia. Harry po chwili nauczył się jeść długi makaron bez większych problemów, tym samym zmniejszając szanse na ubrudzenie się sosem. Znów nieprzyzwyczajony do większych porcji żołądek odmówił współpracy, gdy na talerzu chłopca wciąż znajdował się posiłek. Odsunął od siebie talerz, ładnie układając sztućce na jego brzegu.
Po kolejnym przyjemnie ciepłym posiłku Harry poczuł się senny. Cierpliwie czekał, aż Severus i Clarissa skończą jeść, starając się przy tym mieć otwarte oczy. Było to bardzo trudne. Lekko oparł łokieć o stół, a na nim położył głowę. Musiał mrużyć oczka, by wciąż mieć przed sobą ostry obraz. Ziewnął przeciągle. Z każdą minutą coraz dłużej miał zamknięte oczy, aż w końcu zasnął z błogim uśmiechem na twarzy.
Clary odesłała naczynia do zlewu i kucnęła obok chłopca. Położyła mu dłoń na ramieniu. Harry przysunął się bliżej ciepła, mrucząc coś niezrozumiale. Severus postanowił zanieść go do jego pokoju i tam pozwolić spać. Gdy już leżał na łóżku, przykrył go kocem, a wychodząc zostawił uchylone drzwi – tak na wszelki wypadek. Potem poszedł do pokoju, który kiedyś był jego laboratorium. Całe szczęście nic się nie zmienił przez ostatnie kilka lat. Clary siedziała w salonie, skulona na kanapie, w ręku trzymając nieprzeczytaną do końca książkę. Powoli sączyła herbatę z ulubionego kubka.
oOoOoOoOoOo
Harry szedł we śnie jakąś uliczką, na pewno na obrzeżach większego miasta. Powoli zmierzchało, ale nadal było wystarczająco widno, aby nie musiały świecić latarnie. Nie miał pojęcia, dokąd zmierza, ale podobał mu się ten spokojny samotny spacer. Lekki wiaterek szumiał wśród drzew, gdzieś dalej zaświergotał ptak.
Gdy skręcił w lewo, natrafił na ulicę, przy której znajdował się do wujostwa. Struchlał, ale nie przestawał iść. Było już znacznie ciemniej, na pewno ciocia się zdenerwuje za jego późny powrót.
Po przekroczeniu przez próg nie zobaczył wściekłego wuja, tylko leżącego na podłodze pana. Miał otwarte oczy, ale nie żył. Był taki do niego podobny. Gdy tak stał i przyglądał się ciału, zrobiło mu się bardzo zimno, jakby całe lato przeminęło w jednym momencie i zaczął padać lodowaty deszcz. Zadrżał i już chciał wracać, ale dziecięca ciekawość wygrała i powolutku podreptał po stopniach. Im wyżej się znajdował, tym bardziej się bał.
Z wolna pokonywał przedpokój, jakby wiedział, że nie zobaczy nic miłego. Wciąż zastanawiał się, kim jest ten nieżywy pan.
To może mój tata... Jesteśmy tacy sami. Prawie. Ma inne oczy. Może gdzieś tam jest mama?
Usłyszał cichy płacz i nawoływania jakiegoś dziecka. Zatrzymał się w półkroku. Mógł jeszcze się cofnąć, zakończyć wszystko tam, gdzie się zaczęło. Jednak podszedł kroczek bliżej, potem kolejny i kolejny. Wyjrzał zza progu.
W drewnianym łóżeczku płakał mały chłopczyk. Miał takie same oczy, co Harry – intensywnie zielone. Obok leżała ładna pani o czerwonych włosach. Nad nią stała jakaś postać. Miała na sobie czarny płaszcz, w dłoni trzymała różdżkę. Był brzydki, miał całkiem białą skórę. Kiedy postać podniosła wzrok na Harry'ego, poczuł się dziwnie. Chciał uciekać, ale nie mógł. Coś go tam zatrzymało. Istota wykrzywiła wargi w obłąkańczym uśmieszku i wycelowała patykiem wprost w jego twarz.
- Avada Kedavra! – wykrzyknął. Okropny ogłuszający świst katował mózg chłopca. Zielone światło wystrzeliło i ugodziło go w twarz. Poczuł, że spada z zawrotną prędkością i najprawdopodobniej gdy uderzy w ziemię, umrze.
Krzyczał, ile sił. Zaciskał powieki. Przez chwilę leżał bez ruchu, kiedy uderzył plecami w coś niezbyt wygodnego. Z trudem łapał powietrze, jakby się dusił. Po chwili wrócił do siebie na tyle, aby powoli usiąść. Dopiero wtedy zauważył, że jest u wujka i cioci. Załkał.
- Chłopcze? Chłopcze! Masz do mnie przyjść! Natychmiast! – wrzeszczał wuj. Harry podniósł się i poszedł do kuchni.
- Tak, wuju?
- Ty się lenisz, smarkaczu, a my mamy wszystko za ciebie robić?! Co ty sobie wyobrażasz?! Marge miała rację, żeby się ciebie pozbyć, gówniarzu. Ale my swoje, a ona swoje. I miała rację – wyrzucał z siebie, szarpiąc dziecko.
- Wuju, ale nic nie zrobiłem!
- I dlatego dostaniesz szlaban! Nigdzie nie wyjdziesz spod schodów przez najbliższy tydzień. Jeść też nie dostaniesz, bo jak nie harujesz, to nie żresz. A tobie to i tak bez różnicy, może szybciej się wykończysz.
Załkał, gdy mężczyzna wepchnął go z powrotem do komórki. Skulił się, opierając głowę na kolanach. Nie znosił mieszkania z wujostwem, które się nim wysługiwało, ale zawsze kiedy myślał nad ucieczką, coś nie pozwalało mu do tego doprowadzić.
Płakał coraz bardziej żałośnie, pozwalając sobie pozbyć się żalu do nich i smutku. Przestało go to interesować, czy Vernon go zbije, czy nie.
Wuj musiał to usłyszeć, ponieważ szybko odryglował wąskie drzwiczki i uderzył dziecko w twarz. Bił je dłużej niż zawsze, nie będąc tym samym mniej okrutnym. Czasami lubił poznęcać się nad „szczeniakiem", który nic nie robił sobie z ich poleceń. Ignorował wrzaski, czasem przekrzykując obelgami.
- Teraz wrzeszczysz, gówniażu?! Nikt ci nie pomoże! Jesteś nikim! Powinieneś zdechnąć, świat bez ciebie byłby lepszy! – każde zdanie oddzielał kopniak pod żebra. Harry krzyczał coraz głośniej myśląc, że jednak znajdzie się ktoś, kto zechce mu pomóc. Szarpał się, kopał i wbijał paznokcie, broniąc się.
oOoOoOoOoOo
Severus czytał jakiś zaległy traktat o eliksirotwórstwie, gdy niczym niezmąconą ciszę przeszył krzyk. Poderwał głowę, nasłuchując.
To Harry! Jeśli coś mu się stało, to będzie to moja wina. Nie dopilnowałem go. Teraz może już nie żyć, myślał gorączkowo. Myśl o śmierci chłopca od razu odrzucił, kiedy znów krzyknął. Najszybciej jak tylko potrafił wbiegł do jego sypialni.
Harry rzucał się na łóżku, ciasno oplątany kocami. Nękany koszmarami krzyczał przez łzy. Szarpał się, wymachując rękoma, jak gdyby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem. Severus usiadł na brzegu łóżka, przyciągając malca do siebie. Zamknął go w czułym uścisku, szepcząc uspakajające słowa.
- Harry, już spokojnie... Jestem tu... Nic ci nie grozi... Harry! – dopiero surowszy ton wyrwał dziecko z amoku. W oczkach zaszkliły mu się łzy. Przez krótką chwilę tępo spoglądał w przestrzeń. Potem mocno wtulił się w mężczyznę, łaknąc rodzicielskiego ciepła. – Ciii, już dobrze... Już dobrze, tak? To tylko sen.
- Ale tam wszystko było takie prawdziwe. Ten pan z czerwonymi oczami, pani z rudymi włosami, nawet wuj Vernon. Wszystko wydawało się być naprawdę.
Severus zamarł. Harry śni o Czarnym Panie. I Lilly. Oby na razie nie pytał, kim on był. Lepiej dla niego.
- W snach wszystko wydaje się być realne. Dlatego czasem tak bardzo nas przerażają – ukazują to, co mogłoby się nam stać lub komuś nam bliskiemu. Musisz zapamiętać, że to, co tam widzisz, nawet jeśli jest niebezpieczne, na pewno cię nie spotka. Ze mną jesteś bezpieczny. Nie dam nikomu cię skrzywdzić.
- Obiecujesz? – zapytał, patrząc mu w oczy.
- Obiecuję – potaknął i mocniej objął chłopca ramieniem. Ten drobny gest dodał dziecku otuchy.
- Wiesz, kim była ta ruda pani? Albo ten dziwny pan z różdżką i strasznym uśmiechem?
- Ta pani była twoją mamą. Bardzo miłą kobietą, niezwykle troskliwą, uczynną, potrafiącą odnaleźć dobro w każdym człowieku – cokolwiek by nie zrobił. Ten straszny pan, tez z czerwonymi oczami, był okrutnym czarnoksiężnikiem. Zabił wielu ludzi, siał zło. Zabił twoich rodziców. Na szczęście już nie żyje. Tak mówią. Bynajmniej nie widziano go od prawie sześciu lat.
- A jeśli żyje, to tu przyjdzie?
- Nie, bo ja mu nie dam cię skrzywdzić. Nawet nie wiedziałby, gdzie szukać.
- To dobrze.
- Jeśli chcesz, możemy porobić coś przyjemnego, tak? Clary też mogłaby się z nami bawić.
Chłopiec uśmiechnął się. Szybko wyplątał się spod koców i stanął wyprostowany. Severus nie potrafił nie uśmiechnąć się do dziecka i po krótkiej chwili schodzili po schodach do salonu. Tam dziewczyna, która do tej pory wylegiwała się z książką, wyczarowała klocki i wszyscy zajęli się budową okazałego zamku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top