Rozdział 4.
#ZostawPoSobieŚlad
Severus odegnał mrok maleńką kulą światła z końca różdżki. Wyciągnął ją przed siebie, by móc zobaczyć, co jest przed nim.
Ujrzał małego chłopca, najwyżej sześcioletniego, skulonego na starej leżance. Przyciskał do siebie lewą rękę. Tępo patrzył gdzieś w przestrzeń, a łzy same spływały mu po policzkach. Kiedy ostre światło wtargnęło w ciemność, przysłonił oczy. Dopiero po chwili podniósł na nich wzrok.
Clary kucnęła przed nim, chcąc objąć go czule. Ale chłopczyk odsunął się najdalej, jak tylko mógł. Cofnęła się, nie chciała bardziej go straszyć.
- Cześć, Harry – szepnęła miękko.
Harry. Tak właśnie miał na imię. Nie Świr, nie Dziwak, a Harry. Po prostu Harry. Uważał, że jeśli ktoś zwraca się do niego po imieniu, to może mu zaufać.
- Cześć – powiedział równie cicho. Spojrzał na nią tymi szmaragdowymi oczkami.
- Jestem Clary. A to mój brat, Severus. Zabierzemy cię daleko od cioci i wujka. Już nikt nie będzie cię bił, tak?
- Ciocia i wujek trzymają mnie tu z dobroci własnych serc. Gdyby nie oni, mieszkałbym w sierocińcu i wyrósł na takich samych dziwolągów jak moi rodzice.
Severus poczuł wzbierającą złość na tych przebrzydłych mugoli. Zacisnął palce na różdżce, aż pobielały mu knykcie.
- Twoi rodzice nie byli dziwolągami. Ty nie jesteś dziwny – powiedział, siląc się na spokojny ton.
- Ale różne dziwne rzeczy działy się wokół mnie. Przecież włosy nagle nie stają się niebieskie!
- To tylko twoja nieukształtowana magia, Harry.
Harry mocniej objął się ramieniem. Ukrył twarz za kolanami.
- Magia jest zła. Ona nie istnieje. Uprawiają ją tylko dziwolągi!
- Spokojnie, Harry – tym razem Clarissie udało się pogłaskać chłopca po włoskach. – Nie jest tak, jak ci powiedzieli. Magia jest w większości dobra i służy ludziom. Jak będziesz starszy, nauczysz się czarować. A teraz powiedz, chciałbyś mieszkać daleko od wujka i cioci?
Harry nieznacznie pokiwał główką.
- Dobrze. Możemy cię zabrać ze sobą. Idziemy?
Severus odsunął się o krok, puszczając przodem siostrę. Clarissa wyciągnęła rękę do chłopca, pomagając mu dźwignąć się na nogi. Harry jeszcze zbierał swoje powyciągane i zniszczone ubrania. Dziewczynie zrobiło się żal chłopca.
- Zostaw te szmaty – powiedział Severus. Brzydził się wszystkim, co należało kiedyś do Dursley'ów. – Dostaniesz nowe ubrania.
W oczach dziecka zalśniły iskierki radości. Delikatny uśmiech zagościł na powykrzywianej bólem buzi. Clary uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- A teraz chodź. Na paluszkach, nie chcemy, by się obudzili, prawda?
Zaprowadziła go do otwartego okna. Puściła jego chudą rączkę i szybko przeskoczyła do ogrodu. Severus kucnął i przeniósł chłopca na zewnątrz. Potem sam opuścił dom.
- Severus weźmie cię na ręce. Będziemy musieli się teleportować. Nie jest zbyt przyjemne, ale skutecznie przeniesie nas do domu, ok?
Harry dał się podnieść. Zdrowym ramieniem oplótł szyję mężczyzny. Przytulił się do niego, czując bijące ciepło. Rozluźnił się. Oczka same mu się zamykały, nie potrafił nawet tego powstrzymać. Po chwili obok pojawiło się kolejne źródło przyjemnego ciepła. To Clary mocno uchwyciła brata.
Severus szybko okręcił się na trawie i po raz kolejny wirowali wśród barwnych plam. Chłopiec zacisnął powieki, nie podobał mu się ten sposób podróżowania. Jeszcze przez chwilę stali bez ruchu, nabierając równowagi.
Clarissa puściła brata i pobiegła do drzwi ładnego domu. Severus pamiętał go zupełnie inaczej – jako ponure miejsce, gdzie spędził przykre dzieciństwo. Teraz przypominał maleńki dom, w którym mieszkała Lilly. Jasne, pobielone ściany z jednej strony oplatały pędy róż. Na werandzie przy wejściu stały dwa wiklinowe fotele z dużymi, białymi poduchami. Pomiędzy nimi znajdował się stolik do kawy.
Wyciągnęła przed siebie różdżkę i głośno powiedziała zaklęcie otwierające. Drzwi uchyliły się bezszelestnie. Machnięciem zapaliła światło w korytarzu i salonie.
Severus wszedł do środka. Położył malca na wygodnej kanapie w przestronnym pokoju. Harry nawet nie drgnął, kiedy się teleportowali. Teraz leżał w bezruchu, oddychając miarowo. Lekko potrząsnął jego chudym ramieniem.
Musiał zemdleć, pomyślał. Każdy by tak zareagował na pierwszą teleportację w takim stanie, jak on. Może to i lepiej, nie będzie czuł bólu, kiedy go opatrzymy.
Clary przebadała go urokiem. Był chory, bardzo osłabiony. Miał słabo wyczuwalny puls, ale na to mogła zaradzić odpowiednim eliksirem. Czoło chłopca było gorące.
- Jak można być tak okrutnym i doprowadzić dziecko do takiego stanu?! – warknęła. Severus spojrzał jej przez ramię.
- Co mu jest?
- Mugolska grypa, na moje oko złamana ręka, liczne siniaki i zadrapania. Miał też złamane żebra i trzy palce, które niewłaściwie się zrosły. Trzeba będzie ponownie je złamać i wyleczyć. Nie wspomnę o nadszarpniętej psychice.
- Nie spodziewałem się, że będzie z nim aż tak źle.
- Ja też, ale co poradzisz? Nic. Nie doszłoby do tego, gdyby od razu umieszczono go pod czujną opieką którejś czarodziejskiej rodziny. A teraz są tego konsekwencje. Iskierko! – zawołała.
Przed nimi pojawiła się skrzatka. Wodniste, lekko wyłupiaste oczy, spoglądały to na nią, to na jej brata. Ubrana w dużą serwetę, udrapowaną jak togę, przypominała wszystkie skrzaty domowe w Hogwarcie.
- Tak, panno Dawson?
- Przynieś miskę z ciepłą wodą, ręczniki, bandaże i moją torbę z eliksirami.
- Oczywiście. Iskierka zaraz wszystko przyniesie.
- Rozbierz go, ok? Poszukam czegoś, w co można by było go ubrać.
Zniknęła w korytarzu, poszła na piętro. W jednym z nieużywanych pokoi otworzyła kufer ze starymi ubraniami brata. Może nie były najpiękniejsze, ale za to czyste i całe. Zabrała poszarzałą koszulę nocną i bieliznę dla chłopca. Zbiegła po stopniach, przeskakując co drugi lub trzeci.
W salonie Snape oczyścił zranienia, wyleczył drobniejsze ranki. Teraz mruczał zaklęcia powodujące zrastanie się złamanych kości. Klatka piersiowa została owinięta bandażem. Rzucił zaklęcie, które sprawiło, że bandaż ciasno oplótł rękę dziecka od nadgarstka aż do połowy ramienia. Unieruchomił rękę na temblaku.
- I jak?
- Lepiej z nim. Zostały mi tylko palce.
Ostrożnie położył sobie dłoń malca na udzie. Jednym szybkim ruchem różdżki złamał i nastawił kostki. Kolejnym sprawił, że biały materiał je unieruchomił. A następnym zrósł kości.
- Przyniosłam twoje stare ubrania. Jak na razie to wszystko, co można mu dać. Są jeszcze jakieś ciuchy na zmianę, ale nie grzebałam tam więcej.
- Dzięki, że mi pomagasz.
- Przestań. Jesteśmy rodziną i musimy się trzymać razem. Ubierzmy go, nie jest tu wybitnie ciepło.
Razem wciągnęli na chłopca bieliznę i koszulę. Wisiała na nim jak na wieszaku i niewiele dał czar zmniejszający. Ubrany wyglądał dużo lepiej niż w tych porozciąganych szmatach. Severus wziął go na ręce i zaniósł do jego starego pokoju. Dawniej ciemne ściany nadawały mu ponury nastrój; teraz były jasne, świeżo pomalowane. Severusa drażniła ta jasność, wolał mrok swoich komnat na zamku. Ale nie miał jej za złe, że chciała zmienić wystrój, choć mogła zostawić jego pokój taki, jaki był. Ułożył chłopca w dużym łóżku z baldachimem, przykrył kocami i usiadł na skraju mebla. Wziął drobną dłoń Harry'ego w swoje i pogłaskał szczupłymi palcami pianisty.
- Podałem mu eliksir przeciwbólowy i pieprzowy. Do rana gorączka powinna ustąpić. Jeśli nie, podasz mu jeszcze jedną dawkę.
- A ty?
- Chcę rano porozmawiać z Albusem. Nie potrafię uwierzyć w to, że nie wiedział, czy z małym wszystko dobrze. A tak mnie zapewniał.
- Nie ma problemu. Zajmę się nim. Pewnie będzie w szoku – przecież zabraliśmy go od wujostwa.
- Trochę potrwa, zanim się przyzwyczai. Urazy fizyczne szybko znikają, ale te psychiczne potrafią być z nami do końca życia. Do tej pory śnię o Lilly, a wspomnienia wracają.
- Chodź na dół, pewnie jesteś głodny.
Wyszli. Mężczyzna zostawił uchylone drzwi i małą kulkę światła będącą alternatywą dla nocnej lampki. Harry mógł odzyskać przytomność w każdej chwili. Zeszli na parter. Usadowił się na jednym z odnowionych krzeseł obitych błękitną tkaniną.
Clary krzątała się po kuchni. Zaciekle mieszała na patelni jajka. Dosypała skrojone warzywa, połączyła w całość i przełożyła na talerze. Przelewitowała je pstryknięciem palców na stół.
- Smacznego – odparła, wpychając sobie do ust jajecznicę.
Severus patrzył na nią z niesmakiem. Widelcem trącił posiłek i podniósł wzrok na siostrę.
- Czemu nie jesz? Jest naprawdę dobra jak na moje marne umiejętności kulinarne.
- Nie jadam takich ciężkostrawnych posiłków na wieczór. Tym bardziej nie w środku nocy.
- Jedz, nie marudź. Będziesz głodny.
- Przestań mi matkować. Elien nie żyje, nie ma innej osoby, która mogłaby objąć to zaszczytne stanowisko.
- No i po co ta ironia? Postałam w kuchni. Zatroszczyłam się o kolację, a ty, francuski piesku, kwękasz nad zwykłą jajecznicą? Przepraszam, że nie mam innych rzeczy w lodówce.
Severus obrzucił ją obrażonym spojrzeniem, prychnął i po chwili zjadł całą porcję. Clary zrobiła dumną minę i założyła ręce na piersi.
- Potrzebowałeś specjalnej zachęty, co?
- Dobra, skończ z tym. Nie znoszę tego w tobie.
- Nie chce mi się spać...
- A powinnaś – Clarissa prychnęła urażona. – Tylko się nie fochaj, ok? Szczerze – mnie też nie ciągnie do spania.
- To opowiadaj, co u ciebie? Jak tam wpajanie eliksirków w umysły młodych adeptów tej jakże fascynującej sztuki?
- A, szkoda gadać. Aż tak obojętnego rocznika nigdy nie widziałem. Pierwszoroczni robią sobie szopkę z moich lekcji. A inni nie wykazują zainteresowania tą dziedziną. A u ciebie?
- Staż, staż, spanie, a potem znowu staż. Tak przez dziesięć miesięcy od trzech lat. Sporo posiedziałam na garnuszku koleżanki. Dorabiałam sobie jako prywatna nauczycielka gry na fortepianie i gitarze. Pamiętasz, jak potrafiłam grać dniami i nocami? Wtedy na nowo brzdękałam do późna, aż Lucy darła się na mnie. Potem załapałam się na ten cholerny staż i jedna myśl mnie pociesza.
- No dawaj, nie zgadnę.
- Jeszcze tylko rok specjalizacji i skończy się ta katorga. A potem spokojna praca w Mungu, może jakiś mąż i dzieci. Ah, żeby to było takie proste.
- Merlinie, daj nam sił, abyśmy wytrwali w postanowieniach – westchnął przeciągle. – Teraz mi powiedz, jakim zasranym cudem dorobiłaś się na to brzękadło w salonie.
- To nie jest brzękadło, jakżeś śmiał je nazwać. To jeden z lepszych fortepianów, jaki tylko znalazłam. I jeszcze w wyjątkowo niskiej cenie. W pokoju jest jeszcze moja gitara. Ta sama, na której zaczynałam.
- Jednak Admira jeszcze żyje.
- Potrzebowała nowych strun i troskliwej opieki właścicielki. A ja mogłam ją zapewnić.
- Ehhh, artystka. Nazwała gitarę i troszczy się o nią, jak o dziecko.
- Ty pewnie też nazwałeś pierwszy zakupiony kociołek. To właśnie w nim warzyłeś swoje miłości.
Zaśmiał się cicho, zakrywając dłonią usta. Clary uśmiechnęła się do niego.
- Nie jestem aż tak sentymentalny w stosunku do rzeczy. Choć troszczę się o szaty. Nie zamieniłbym ich na nic innego.
- To dlatego zyskałeś miano „tłustowłosego nietoperza z lochów"? Jakby na to spojrzeć inaczej, jesteś do nietoperza niezwykle podobny – mrukliwe, noce, ciemnolubne stworzenie.
- A ty na zawsze pozostaniesz „niezwykle rozrywkową Krukonką". Większość twojego rocznika to były zamknięte w sobie buce z nosami w książkach.
- To nie było miłe.
- Ale prawdziwe. Widziałaś kiedyś kogoś od ciebie z roku, kto nie siedział całą przerwę obiadową z opasłym tomiszczem rozprawiającym o czymś „jakże fascynującym i pouczającym"? – tak zmienił głos, że brzmiał jak podstarzały nauczyciel. Clary wybuchnęła śmiechem.
- Nie? Nie interesowali mnie oni. Wolałam biegać przez pół zamku do ciebie i wysłuchiwać żali i skarg na tego pieprzonego Pottera. Sama za nim nie przepadałam.
- Nigdy nie mówiłaś.
- A po co? A wiesz kiedy to się zaczęło?
- Nie?
- Kiedy na jednym z meczy była mgła i specjalnie zwalił mnie z miotły. Na szczęście wyratowała mnie Lucy. A Księciunio gwiazdorzył, że jestem taką łamagą, że nie potrafię utrzymać się przy nim na miotle i że nie wie, po co gram w reprezentacji Krukonów. A jak mnie wkurzał tym ciągłym targaniem włosów. Połowa lasek ze szkoły śliniła się na jego widok, a mi chciało się rzygać, jak przechodził obok. A Lilka też nie miała łatwo. Frajer łaził za nią jak cień i w końcu się złamała. Wyrosła z tego true love, urodził się Harry, a mi jakoś nie szkoda jego śmierci.
- Mam podobną opinię. Ale James nawet zgodził się, abym został ojcem chrzestnym ich drugiego dziecka. Przykro mi z tego powodu. Tak się cieszyłem, że może zaczął myśleć o decyzjach żony.
- A w końcu nic z tego nie wyszło.
- Jak zwykle.
- Ej, koniec tego gadania o smętach. Masz pomysł, co zrobić z małym? Przecież nie będzie spał wiecznie.
- Szczerze, nie do końca. Można by go oddać jakimś czarodziejom. Na pewno nadawaliby się na opiekunów niż ja.
- Ale ty za to wiesz, jak Harry się czuje. Sam to przeżyłeś i wiedziałbyś, jak z nim rozmawiać, jak z nim postępować. To tylko zagubione, niekochane dziecko. Takie samo jak kiedyś ty.
- Nie nadaję się do tego. Nigdy nie zajmowałem się dziećmi.
- A mały Malfoy'ów? Podobno to twój chrześniak. Jakoś on nie ucieka z piskiem na twój widok.
- Bo żyje w takim towarzystwie od urodzenia. Przyzwyczaił się do tego.
- No właśnie. Harry też się przyzwyczai. Jeśli dasz mu opiekę, trochę miłości, czasu i zrozumienia, przywiąże się do ciebie. Tak samo zrobiła moja mama. Dała ci czas.
- To nie zadziała. Mam pracę, dobrze o tym wiesz.
- Mieszkasz na zamku, masz spore komnaty. Zawsze będziesz mógł poprosić o dodatkowy pokój dla Harry'ego. Porozmawiasz z Dropsem, podejmiesz właściwą decyzję. Ale chcę ci powiedzieć, że byłbyś dobrym opiekunem dla niego. Nie wierzysz w swoje możliwości.
- Już nawet ty mogłabyś się nim zająć.
- Przepraszam, ale od września mam specjalizację. Do końca wakacji tak, ale potem co? Oddasz go z powrotem? Tym potworom?
- Oczywiście, że nie. Do tego czasu coś wymyślimy.
Clary wstała z miejsca. Podreptała przez salon, po schodach na piętro. Severus poszedł za nią. Weszli do sypialni, w której leżał nieprzytomny Harry. Blady i szczupły wydawał się być taki maleńki na dużym łóżku. Dziewczyna podeszła bliżej, bacznie obserwując brata.
Mężczyzna usiadł na brzegu materaca. Uważnie patrzył na chłopca. Położył dłoń na jego czole. Gorączka spadała. Uśmiechnął się lekko, odgarniając zabłąkany kosmyk kruczych włosów.
- I widzisz? Nieświadomie go lubisz. Troszczysz się o niego.
- Martwił mnie jego stan. Jest jednak poprawa.
- Może tak pomyśl o nim, a nie tylko o jego zdrowiu fizycznym.
- Przestań na mnie naciskać. Przemyślę wszystko i zdecyduję, co robić.
- Czyli nie mówisz „nie"?
- Nie, ale nie jestem pewien swoich sił.
- Jeśli zadecydujesz, że zostanie z tobą, pomogę ci. Nauczyłam się rozmawiać z dziećmi.
- Dziękuję – szepnął.
Jeszcze kilka minut czuwał przy malcu. Spoglądał na miarowo unoszącą się i opadającą pierś chłopca. Przez cały ten czas głaskał jego dłoń.
Clary trzymała się na uboczu, obserwując brata. Uśmiechała się ciepło. Wierzyła, że w końcu Severus zrozumie, że tylko on może dać chłopcu to, co stracił wraz ze śmiercią rodziców.
On jeszcze tego nie widzi, ale gdzieś w głębi serca lubi Harry'ego. Wszystko stało się bardzo szybko, dlatego nie ufa samemu sobie. Jak się prześpi, spojrzy na to inaczej.
- Wiesz, powinieneś zdrzemnąć się przed rozmową. Dobrze ci radzę.
- Nie muszę iść spać. Jestem wypoczęty.
- Tylko tak gadasz, ale zanim do niego pójdziesz, będziesz zmęczony.
- No dobra, idę na dół na kanapę.
- Przestań! – prychnęła. – W pokoju obok jest gościnne łóżko. Naprzeciw jest moja sypialnia. Teraz mnie zachciało się spać. Obudź mnie przed wyjściem. Ok?
- Ok.
Życzyli sobie krótkie „dobranoc" i rozeszli się do sypialń. Severus rozebrał się i samych bokserkach wsunął pod koce. Wtulił twarz w pachnącą pościel. Jeszcze kilka minut przewracał się z boku na bok. Kiedy stwierdził, że wygodniej ułożyć się nie da, zamknął oczy, by dać się porwać zmęczeniu i spokojnemu snu.
Clarissa jak szybko zrzuciła z siebie ubrania, tak szybko znalazła się w łóżku. Ułożyła się wygodnie i od razu zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top