Rozdział 2.
#ZostawPoSobieŚlad
Privet Drive 4, Little Whinging, Surrey, 28 lipca 1987 roku
Był wczesny ranek. Po kilku dniach niepogody Słońce leniwie wychynęło zza chmur, osuszając uliczkę z porannej rosy. Lekki wietrzyk sprawiał, że trawa falowała pod jego wpływem. Wydawałoby się, że o tak wczesnej porze wszyscy śpią w swoich łóżkach. Wszyscy, poza pewnym małym chłopcem.
Harry zwykł budzić się z cichym terkotaniem budzika. Podniósł się do siadu i potarł zaspane oczy. Syknął cicho, gdy wyprostował lewe przedramię. Kilka dni temu wuj Vernon cisnął nim mocno o drzwi komórki, w której sypiał. On chciał zamortyzować upadek i podparł się ręką. Teraz nadwyrężony nadgarstek uniemożliwiał mu sprawne wykonywanie swoich codziennych obowiązków. Mimo bólu ostrożnie ubrał się i po cichu opuścił komórkę.
Szybko pokonał odległość dzieląca go od kuchni. Wszedł do idealnie wysprzątanego pomieszczenia, utrzymanego w jasnych kolorach. Wyjął z szafki patelnię i postawił na palniku kuchenki. Przygotował wszystko potrzebne do przyrządzenia śniadania i oparł się plecami o brzeg blatu. Nie czuł się dobrze – od kilku dni bolała go głowa i miał mroczki przed oczami. Raz zasłabł podczas pracy na dworze i nikt mu nie pomógł. Nocami drżał w gorączce. Lecz w tym domu nie było nikogo, kto by się tym zainteresował. ICH obchodził tylko Dudziaczek. A Świr był kimś w rodzaju służącego – prał, sprzątał, gotował i zajmował się perfekcyjnym ogródkiem przed domem.
Po policzku chłopca spłynęła łza, którą otarł wierzchem dłoni. Nigdy nie płakał, nie przy wujostwie. Raz został ukarany za płacz, gdy chwilę przed tym Dudley zaserwował mu silnego kopniaka w ramach zaczepki. Zaczerpnął głęboko powietrza, uspokajając się.
Kilka minut później do kuchni wbiegł tłusty chłopak. Wyglądem przypominał grubego prosiaka. Za nim truchtała chuda kobieta o końskich rysach twarzy i nienaturalnie długiej szyi. Zatrzymała się w półkroku, otaksowując wzrokiem Harry'ego.
- Pospiesz się, chłopcze. Zrób śniadanie, Pimpi Bimpi jest głodny, tak?
Chłopiec-prosiak, kiedy rozparł się na kuchennym krześle, pokiwał skwapliwie głową. Ciotka Petunia posłała mu szczery uśmiech, po czym odwróciła się do Harry'ego z grymasem obrzydzenia wymalowanym na twarzy.
- No, na co tak czekasz?! Śniadanie samo się nie przygotuje!
Harry poderwał się i szybko włączył gaz w kuchence. Podsmażył bekon na patelni, po czym wbił jajka na nią. Ciągle czuł na sobie czujny wzrok ciotki, który nie pozwalał mu się na niczym innym skupić.
Kiedy kładł na stole ciepły posiłek, do kuchni wszedł równie otyły co syn jego ojciec. Spojrzał z pogardą na chłopca i usiadł przy stole, pochłaniając swoją porcję. Harry tęsknie przyglądał się jedzącemu wujostwu, pragnąc czegokolwiek skosztować. Ostatni raz jadł przedwczoraj i brzuch głośno domagał się posiłku.
Harry stanął przy kuchence, miętosząc w dłoniach ścierkę. Wzrok wlepił w za duże trampki. Cierpliwie czekał, aż wszyscy się najedzą. Po śniadaniu zebrał talerze i szklanki. Wszystko starannie umył i zostawił na suszarce. Ściereczkę zawiesił na haczyku i posłusznie stanął przed ciotką.
- Teraz, chłopcze, pójdziesz zająć się ogrodem. W szopie na narzędzia znajdziesz potrzebne rzeczy. I on ma wyglądać należycie. Inaczej niczego nie dostaniesz!
Chłopiec potaknął. Tak bardzo był głodny. Potulnie uciekł, zanim ciotka Petunia zamachnęła się ścierką.
Idealnie wypielęgnowany ogródek nie potrzebował już niczego innego, jak skoszenia trawnika. Harry z ogromnym wysiłkiem wyjął kosiarkę z szopy, podłączył do prądu i powoli kosił.
Z czasem na dworze zrobiło się niespodziewanie ciepło. Chłopcu było za gorąco w koszulce, której rękawy sięgały mu prawie do łokci. Co chwilę ocierał pot z czoła i wracał do pracy. Cały drżał, nie potrafił tego nawet ukryć. Co jakiś czas z kuchennego okna wyglądała ciotka, by sprawdzić, czy Świr aby na pewno wykonuje swoje obowiązki.
Gdy skończył, wziął konewkę i poszedł podlać rabatki z boku domu. Był zbyt słaby, by ją udźwignąć i po kilku krokach wypadła mu z rąk. Woda wylała się na skoszoną trawę i szybko została wchłonięta w ziemię. Natychmiast obok niego pojawiła się ciotka Petunia ze srogą miną. Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.
- Co ty wyprawiasz?! Marnujesz wodę! Niech no tylko o tym się Vernon dowie. On się już tobą zajmie. Zobaczysz, u mnie masz taryfę ulgową, ale on ci nie popuści!
W oczach Harry'ego pojawiły się łzy. Nikogo nie bał się bardziej niż wuja Vernona. Ciotka nigdy go nie uderzyła, może raz lub dwa zamachnęła się na niego ścierką.A wuj nie miał skrupułów, by go uderzyć, tym bardziej pod wpływem whiskey.
Harry potarł pełne łez oczy i gorliwie wrócił do wykonywania obowiązków. Jeszcze raz wrócił po wodę i tym razem udało mu się podlać kwiatki. Gdy skończył, odetchnął z ulgą i otarł kropelki potu. Mięśnie drżały mu z wysiłku. Kręciło mu się w głowie.
Najszybciej jak tylko mógł, wrócił do domu, uciekając przed palącym słońcem. W środku Dudley siedział wygodnie rozparty na kanapie i chłonął jakąś kreskówkę. Po kuchni krzątała się Petunia, przygotowując kurczaka na obiad. Spojrzała w jego stronę.
- Obierz ziemniaki. Potem je wypłucz. Jak skończysz, wysprzątasz łazienkę.
Potaknął i przyciągnął ku sobie śmietnik spod zlewu. Przyklęknął i zabrał się do pracy. Robił to powoli, starając się nie myśleć o tym, co z nim zrobi wuj. Co chwilę jeden z obranych ziemniaków lądował z głuchym tąpnięciem w zlewie.Od czasu do czasu posyłał kobiecie wystraszone spojrzenie, ale ona zdawała się tego nie dostrzegać. Albo też nie chciała.
Bez słowa podniósł się z klęczek i powędrował ku schodom. Wspiął się po nich i wszedł do kolejnego perfekcyjnie wysprzątanego pomieszczenia. Jasnoniebieskie kafelki pokrywały ściany, a mleczne – podłogę. Białe połyskliwe meble zajmowały większą część łazienki. Resztę stanowiła wanna, umywalka i sedes.
Harry westchnął przeciągle. Zmoczył gąbkę leżącą tuż obok środka, którym Petunia czyściła łazienkę. Spryskał wodą wannę. Kropelki wody rozpryskiwały się na jej powierzchni i niektóre delikatnie muskały jego twarz. Czuł ogromną ulgę. Chłodna woda zdawała się łagodzić gorąco, jakie odczuwał.
Petunia zawsze dbała o nieskazitelny porządek, dlatego też chłopiec nie spędził zbyt wiele czasu na sprzątaniu. Kiedy upewnił się, że nikt nie wejdzie do łazienki, ochlapał sobie twarz zimną wodą i upił kilka łyków wprost z kranu. Poczuł się silniejszy.
Schodząc do salonu, usłyszał rozmowę dwojga ludzi. Od razu skojarzył je z ciotką i wujem. Ogarnął go lęk. Wiedział, że kiedy pokaże się im, Vernon go uderzy. Wahał się długo. W końcu zdecydował się wejść niepostrzeżenie i zniknąć na podwórzu, udając, że jest pochłonięty ogrodnictwem.
Delikatnie nacisnął klamkę i wsunął się w szparę pomiędzy futryną a drzwiami. Zamknął je za sobą i, lekko pochylony, na paluszkach przemknął za ciotką. Jednak poczuł na sobie ciężki wzrok wuja. Przełknął głośno ślinę i przygotował się do ucieczki. Widział drzwi prowadzące na taras. Były zamknięte! Nie zdoła otworzyć ich tak szybko, by wybiec na dwór i zniknąć w gęstych krzakach będących żywopłotem. Nie chciał tak od razu się poddać. Zmusił się do obiegnięcia stołu.
- Stójże, Świrze! Słyszałem, co żeś zrobił dziś przy pracy! – krzyczał wuj. Dudley, który do tej pory nie interesował się rodzicami, teraz klęczał na kanapie i zza jej oparcia oglądał wściekłego ojca.
Vernon, mimo swojej wagi był wystarczająco szybki i zwinny, by schwytać chłopca, który za wszelką cenę usiłował uciec zza stołu. Zakleszczył w silnym uścisku chude ramię Harry'ego. Mocno nim szarpnął, zmuszając, by ten stanął zwrócony do niego twarzą. Harry wlepił wzrok w podłogę, by jeszcze bardziej nie narazić się na gniew mściwego wuja.
Mężczyzna zamachnął się i mocno spoliczkował dziecko. Harry zachwiał się i upadł. Odruchowo wyciągnął przed siebie ręce gotowy, by złagodzić upadek. Po nagłym kontakcie z drewnianymi panelami lewa ręka zapiekła potwornym bólem. Jęknął cicho, zaciskając powieki, by spod nich nie wydostała się żadna łza.
Vernon nigdy nie kończył na jednym policzku. Szybko kopnął siostrzeńca pod żebra. Harry skulił się, obejmując rękami głowę. Kolana podciągnął do klatki piersiowej, by wuj więcej go nie skopał.
Wuj natomiast wiedział, gdzie do uderzyć, kiedy się kulił. Posłał mu serię kopniaków w okolicy nerek. Chłopiec zawył z bólu i szybko odturlał się od agresora. Uklęknął, wciąż podpierając się rękami. Vernon zdjął pas przytrzymujący mu spodnie, który naprędce stał się pejczem. Zamachnął się i strzelił mu nim w plecy. Zapiekły go od uderzenia. Zdusił w sobie jęk i krzyk.
- Przepraszam, wuju – wyszeptał pomiędzy razami. – Przepraszam!
- Teraz przepraszasz, śmieciu?! Teraz?! Powinieneś tam skonać razem ze swoją ześwirowaną matką i ojcem-nieudacznikiem! Jesteś taki sam jak on – bezużyteczny, bezczelny i niepotrzebny.
Vernon uderzył go jeszcze kilka razy. Potem chwycił za chude ramię i zawlókł do komórki pod schodami. Rzucił nim o podłogę, zatrzasnął drzwiczki i zamknął na haczyk.
- Nic żreć nie dostaniesz! Żeby jeść, trzeba pracować, a ty nic nie robisz!
Harry, kiedy upewnił się, że nikt już nie będzie do niego przychodził, pozwolił sonie na płacz. Skulony w pozycji embrionalnej łkał cichutko, by nikt nie słyszał, że cierpi. I tak by mu nikt nie pomógł.
Zdjął okulary zdrową ręką i odłożył na jedną z wąskich licznych półek. W tej nieprzeniknionej ciemności czuł się bezpiecznie mimo, że od najmłodszych lat się jej bał. Otarł łzy wierzchem dłoni, pociągnął nosem i wpatrywał się tępo w jeden punkt.
Nie wiedział, jak długo skupiał wzrok na wpatrywaniu się w ciemność, ale gdy to stało się zbyt męczące, położył się na leżance najwygodniej, jak to było możliwe. Zamknął oczy, by po kilku minutach zasnąć snem poprzetykanym koszmarami. A śnił o tym, że był mały, malutki. A wuj Vernon był ogromny, wyższy niż wieżowiec. On próbował przed nim uciec. Gdzieś z oddali słyszał śmiech kuzyna, który bardziej brzmiał jak chrumkanie prosiaka. A przed nim stała równie olbrzymia ciotka Petunia ze swoją ulubioną białą ścierką w błękitne kwiatki. Krzyczała „Zobaczysz, jak wróci Vernon! Zobaczysz!"
oOoOoOoOoOo
Było późne popołudnie, powoli zbliżała się dwudziesta. Severus ledwie przed chwilą oderwał się od buchającego parą kociołka. Ważył kolejne porcje eliksiru przeciwbólowego na zlecenie madame Pomfrey. Już rozpinał guziki swojej czarnej szaty, gdy na kominku buchnęły szmaragdowe płomienie.
- Severusie! – zawołała głowa z płomieni.
Severus zatrzymał się w półruchu i kucnął przed kominkiem.
- Tak, Albusie?
- Mógłbyś wpaść do mnie na chwilkę? Musimy porozmawiać.
Albus już odsuwał się, by zrobić miejsce mężczyźnie, ale ten szybko pokręcił głową.
- Pójdę korytarzami. Poczekaj na mnie. Muszę jeszcze dokończyć eliksiry.
Płomienie dogasły w mgnieniu oka, gdy zniknęła głowa starca. Severus rzucił zaklęcie zastoju na kociołek, by ten nie wybuchł podczas jego nieobecności. Szybko opuścił swoje komnaty, zamknął zaklęciem i sprężystym krokiem ruszył schodami w górę. Po drodze zapiął szatę. Przeskakiwał po dwa lub trzy stopnie, wspinając się na górę. Stanął przed chimerą i podał jej hasło.
- Droblesy – odparł jakby od niechcenia. Chimera odsłoniła przejście i stanął na ruchomych schodach, które zawiozły go przed same drzwi gabinetu dyrektora.
Nie kwapił się o pukanie, tylko wszedł do środka. Albus siedział za biurkiem z filiżanką herbaty w jednej dłoni, a spodeczkiem w drugiej.
- Usiądź, proszę – powiedział.
- Postoję. Czego ode mnie żądasz?
- Nalegam.
Snape niechętnie zajął miejsce w zapadającym się fotelu obitym szmaragdowym perkalem. Usiadł sztywno, nawet nie oparł się wygodnie.
- A więc – po co jestem ci potrzebny? Jestem trochę zajęty.
- Przejdę do sedna – kilka razy w roku proszę kogoś, by sprawdził, czy wszystko w porządku u Harry'ego. Nie mieszka on w świecie czarodziejów, dlatego musi być pod obserwacją.
- I to ja mam być tym skazańcem zmuszonym do całodziennego obserwowania Złotego Chłopca?
- Nazywaj go sobie jak chcesz, ale bardzo mi na tym zależy, Severusie.
- A jeśli nie będzie wszystko w porządku? A jeśli coś mu się stało i dotychczas nie miałeś żadnych wieści?
- Tę kwestię zostawiam tobie, mój chłopcze. Podejmiesz najwłaściwszą decyzję. Najlepiej znasz siostrę świętej pamięci Lilly.
Severus zamyślił się. Już nie chciał się zgadzać. Nie chciał mieć kontaktu ze chłopcem, dopóki nie zacznie go uczyć. Uważał, że wyleczył się z tego. Choć czasami wieczorami wracał myślami do nocy, kiedy trzymał go na rękach, a on zdawał się go lubić. Nawet czuł się przy nim bezpiecznie.
- Niech stracę – odparł po chwili namysłu. – Kiedy mam się tam znaleźć?
- Jak najszybciej, najlepiej jutro z samego rana.
- Pamiętaj – to ostatni raz, Albusie, kiedy zgadzam się zrobić coś dla ciebie. I chyba ostatnia rzecz, jaką robię ze względu na Harry'ego.
Starzec uśmiechnął się. Zza okularów-połówek zamigotały niebieskie oczy. Severus wykrzywił wargi w coś na kształt uśmiechu połączonego z nieodgadnionym grymasem. Pożegnał się i wyszedł.
Przemierzał korytarze najszybciej, jak tylko mógł. Pragnął znowu znaleźć się w swoich ukochanych lochach, gdzie było zimno i ciemno. Gdzie nikt nie nachodził go bez wyraźnej potrzeby.
Gdy wrócił, dał porwać się warzeniu eliksirów. Nie musiał skupiać się na niczym innym, jak tylko na dokładnym odmierzaniu ingrediencji, pilnowaniu płomyka podgrzewającego wywar i starannym przelewaniu gotowych mikstur do szklanych buteleczek opatrzonych odpowiednią karteczką.
Skończył dopiero przed północą. Wziął szybki prysznic i rzucił się na duże łóżko. Przewrócił na bok, okrył kocami po samą szyję, ukrył twarz w poduszce i zasnął. Kilka razy budził się w nocy. Ten nawyk został mu po wojnie. Nigdy nie potrafił zasnąć spokojnie. A jeśli przesypiał całą noc bez przerw, to śnił koszmary sprzed lat, które sprawiały, że fale wspomnień nie pozwalały mu zapomnieć o wszystkich jego grzechach.
e
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top