Rozdział 1.

Słowem wstępu

Ze względu na brak czasu na studiach (ten semestr to istna porażka) oraz po przeczytaniu jednego z komentarzy postanowiłam przywrócić tutaj poprzednią wersję rozdziałów. Zaznaczam jednak, że opowiadanie w przyszłości ulegnie korekcie, ale o niej na pewno Was poinformuję.

Także życzę miłego czytania.

Niselle Zortsleen

Dolina Godryka, 31 października 1981 roku

Był deszczowy październikowy wieczór. W niedużym piętrowym domku mieszkało małżeństwo z dzieckiem. Na wygodnej kanapie siedział czarnowłosy chłopczyk, który próbował schwytać kolorowe obłoczki w swoje małe piąstki. Jego ojciec kucał przed nim i wyczarowywał kolejne chmurki różdżką. Po kilku minutach zabawy podeszła do nich rudowłosa kobieta. Pocałowała męża w policzek i zabrała jego prawie idealną kopię z kanapy.

Malec zachichotał, wyciągając ręce w stronę ojca. Ten na chwilę podniósł go i podrzucił kilka razy, dzięki czemu dziecko śmiało się jeszcze radośniej.

Nagle coś zachrobotało przy drzwiach. Kobieta spojrzała badawczym wzrokiem na przedpokój.

- James, nie wpuściłeś kota? – zapytała.

- Nie, Liluś. Kot od ponad godziny jest w gabinecie na fotelu. Pójdę sprawdzić.

Zanim zdążył podejść do drzwi, dostrzegł postać odzianą w nieskazitelnie czarną szatę. W palcach obracał różdżkę z maniakalnym uśmieszkiem na twarzy. To ich miał się pozbyć, a najbardziej zależało mu na tym przeklętym bachorze. To niby ten niemowlak miał mu grozić śmiercią.

- Lilly, bierz Harry'ego i uciekaj! Ja go zatrzymam! – krzyknął James, oddając chłopca żonie.

Lilly pobiegła na górę. James już chciał bronić swojej rodziny, ale czarnoksiężnik był szybszy. Wypowiedział słowa niewybaczalnej klątwy i cały korytarz wypełnił jadowicie zielony błysk. Niespiesznie przeszedł obok ciała martwego mężczyzny i zaczął wspinać się po schodach. Słyszał, jak kobieta bezskutecznie stara się zabarykadować w sypialni. Aż zaśmiał się pod nosem.

Kobieta nie miała przy sobie różdżki. Zostawiła ją w kuchni. Szybko włożyła syna do drewnianego łóżeczka i kucnęła przed nim. Łzy spływały jej po policzkach.

- Harry, mamusia cię kocha... Tatuś cię kocha... Bądź dzielny, Harry... Bądź silny... - szeptała przez łzy. Chłopczyk patrzył na nią uważnie zielonymi oczkami.

Wtem barykada straciła swą ochronną funkcję i komoda przeleciała przez pół pokoju w postaci kawałków drewna i drzazg. Lilly stanęła przed łóżeczkiem, zasłaniając dziecko. Drugie od kilku miesięcy nosiła pod sercem. Chciała błagać go o litość. Może ten przeżarty na wskroś złem człowiek miał jakiekolwiek ludzkie uczucia?

- Proszę, nie rób mu krzywdy... Nie zabijaj go... - łkała.

- Odsuń się, głupia. Odsuń się!

- Nie, tylko nie Harry... Tylko nie mój mały Harry...

- Powiedziałem, odsuń się!

- Nie, proszę...

- AVADA KEDAVRA!!! – inkantacja morderczego zaklęcia wypełniła pokój. Zielone światło rozbłysło nagle. Kobieta przez chwilę wiła się pod jej działaniem, po czym upadła bez życia na usianą drobnymi odłamkami podłogę.

Voldemort spojrzał na dzieciaka. Spoglądał na niego tymi samymi oczami co jego ostatnia ofiara. Wydawało mu się, że zaraz spod kaptura ujrzy twarz ojca, a mama zaraz wstanie i wszystko będzie w porządku.

Przesunął koniuszkiem różdżki tuż przy twarzy dziecka. Ono wyciągnęło po nią rączkę, ale zatrzymało się w półruchu. Jakby zrozumiało, kim jest postać w czarnym płaszczu. Naraz uśmiech zniknął z jego buzi, ustępując miejsca grymasowi strachu i smutku. Łzy zaszkliły się w jego oczkach.

- Chcę, abyś widział, jak cię zabijam, gówniarzu. Chcę patrzeć, jak cierpisz, jak znikasz z tego świata, jak przestajesz być dla mnie zagrożeniem. W ten sposób już nic nie będzie stało mi na przeszkodzie do zaprowadzenia upragnionego ładu.

Harry zakwilił cichutko, pociągając noskiem. Podniósł się, wspierając na ramie łóżeczka. Spojrzał na niego. Zapłakany wołał tatę, by ten przyszedł mu z pomocą.

Czarnoksiężnik odsunął się o krok od mebla. Skierował różdżkę wprost w twarz dziecka, by ten mógł patrzeć, jak on go zabija. Uśmiechnął się i wziął głębszy oddech.

- Avada Kedavra! – jego głos rozdarł ciszę poprzetykaną odgłosem płaczu malca. Kolejny raz zielone światło wypełniło przestrzeń. Przenikliwy świst zmieszał się ze szlochem.

Z potężnego czarnoksiężnika pozostał zaledwie strzępek duszy. Poważnie okaleczony postanowił ratować własne „życie", by móc choć w pewnym stopniu odzyskać siły.

A malec wciąż płakał, doszukując się kogoś, kto się nim zajmie. Na jego czole, tuż przy prawej brwi, pojawiła się czerwona blizna w kształcie błyskawicy. Wołał mamę i tatę, ale nikt nie odpowiadał na jego krzyk rozpaczy.

oOoOoOoOoOo

Młody, czarnowłosy mężczyzna ślęczał nad kolejnym opasłym tomem traktującym o trudnych do uwarzenia eliksirach. Spędzał całe dnie w swoim gabinecie na Spinner's End. W tym znienawidzonym przez niego domu. Domu, w którym spędził najgorsze lata swojego dzieciństwa i młodości.

Nagle na kominku buchnęły szmaragdowe płomienie i wśród nich pojawiła się głowa starca.

- Severusie – żadnego odzewu ze strony zaczytanego młodzieńca. – Severusie!

- Coś się stało, dyrektorze Dumbledore? – zapytał.

- Czy mogę wejść?

Severus tylko skinął głową i postanowił odrobinę uporządkować biurko, przy którym pracował i czytał. W lipcu czeka go obrona jego niedawno zakończonej pracy i otrzymanie mistrzostwa w dziedzinie eliksirów.

Po krótkiej chwili z kominka wyszedł wysoki starzec z sięgającą pasa siwą brodą. Poważny wyraz twarzy zaniepokoił Severusa. Wskazał ręką fotel naprzeciw tego, który jeszcze pięć minut wcześniej sam zajmował. Dyrektor usiadł, zapadając się w miękkie oparcie.

- Nie będę cię oszukiwał ani owijał w bawełnę – zaczął. – Dzisiejszego wieczoru Lord Voldemort przeniósł się do Doliny Godryka, by zabić chłopca.

Na chwilę urwał, jakby sam nie potrafił wykrztusić z siebie choćby słowa.

- Na szczęście Harry żyje, ale...

- Ale co?

- James... I Lilly... Oni... Sam wiesz... - starzec nie wiedział, jak wytłumaczyć Severusowi, że jego ukochana oddała życie za syna.

Severus zrozumiał, co chciał powiedzieć dyrektor. Ukrył twarz w dłoniach, kręcąc głową. Nie chciał uwierzyć w słowa dyrektora. Lecz on jeszcze nigdy go nie okłamał.

Wtem Severus zerwał się z fotela. Zarzucił na plecy pelerynę i wybiegł przed dom. Teleportował się przed dom jego jedynej przyjaciółki z dzieciństwa. To, co ujrzał, dogłębnie nim wstrząsnęło.

Za metalowym płotkiem stał dom, a raczej jego ruiny. Połowa piętra była gruzowiskiem. Drzwi były otwarte i na pewno nie przez któregoś z domowników. Pchnął żelazną furtę i przeszedł żwirowaną ścieżką.

Lekko uchylił drzwi tak, by ich całkiem nie uszkodzić. W korytarzu leżały zwłoki Jamesa. Przekrzywione okulary ledwo trzymały się na jego nosie. Na piersi miał przełamaną wpół różdżkę. Severus ostrożnie przeszedł obok, powoli przygotowując się na najgorsze.

Wspiął się po pokrytych drzazgami schodkach. Z nich mógł dostrzec pokoik dziecka. W łóżeczku płakał chłopczyk, nawołując mamę. Ale ona mu nie odpowiadała.

Snape bił się z myślami, czy ma wejść, czy może lepiej uciec stąd nim zjawi się ktoś z Ministerstwa. Uczucia i pamięć o najwspanialszej osobie, jaką znał wygrała nad rozsądkiem. Przeszedł przez próg i zamarł.

Lilly leżała na środku pokoju z zastygłym na twarzy przerażeniem. Jedną rękę miała wyciągniętą w stronę łóżeczka, jakby chciała go stamtąd zabrać. Szeroko otwarte oczy były puste, bez żadnego wyrazu. Severus musiał oprzeć się o framugę, by nie upaść. Wziął głęboki oddech i powoli podszedł do ciała zmarłej. Uklęknął obok, opierając Lilly sobie na piersi. Przytulił ją, choć wiedział, że to nie przywróci jej życia. Teraz żałował, że podsłuchał proroctwo starej Trelawney, by potem przekazać jego treść Czarnemu Panu. Szlochał głośno, pragnąc cofnąć czas. By to się nie wydarzyło. By Lilly mogła żyć.

Po kilkunastu minutach odsunął się od ciała kobiety i spojrzał na łóżeczko. Przy krawędzi kulił się chłopczyk, popłakując cichutko. Severus ostrożnie złożył zwłoki na podłodze i powoli podszedł do mebla. Czuł się tak samo, jak dziecko – opuszczony przez najbliższych. Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko grymas bólu i żalu.

- Ciii, Harry... - szeptał, tak jak to kiedyś robiła jego matka. – Wszystko będzie dobrze, Harry.

Wyjął malca z łóżeczka i lekko przytulił. Chciał je uspokoić, by poczuło się lepiej niż on sam. Delikatnie odgarnął grzywkę chłopca i przyjrzał się bliźnie na jego czole. Wyraźna, jeszcze czerwona błyskawica odznaczała się na jasnej skórze.

Nie wiedział, dlaczego tak postąpił. Był przecież nieczułym Śmierciożercą. Mordował ludzi nie patrząc na wiek i płeć. Służył najobrzydliwszemu człowiekowi, który pragnął osiągnąć władzę za wszelką cenę. Ale jednak posiadał ludzkie uczucia.

To tylko dlatego, że Harry jest synem Lilly, tłumaczył sobie. Chciałaby, bym objął nad nim pieczę.

Nagle usłyszał czyjeś ciężkie kroki. Odwrócił się gwałtownie, zamierając na chwilę. Naprzeciw niego stał najwyższy człowiek, jakiego kiedykolwiek znał. Dokładnie zlustrował pół-olbrzyma wzrokiem.

- Co tutaj robisz, Hagridzie? – zapytał.

Zdezorientowany obecnością byłego Śmierciożercy Hagrid cofnął się o krok. Zdjął gogle i nerwowo pogładził gęstą splątaną brodę.

- Nie spodziewałem się kogokolwiek tu zastać... Cholibka, żeby Sam-Wiesz-Kto śmiał tu przyjść i ich wymordować... No, wszystko z małym Harry'm w porządku?

Severus nieznacznie skinął głową.

- Gdzie go zabierasz?

- Dumbledore wspominał coś o rodzinie siostry Lilki.

W mężczyźnie się zagotowało. Jak stary Drops śmiał umieścić zbawiciela świata czarodziejów w podrzędnym domu najgorszych mugoli, jakich tylko mógł poznać?! Zacisnął szczękę w grymasie dezaprobaty.

- Muszę z nim porozmawiać. Gdzie on jest?

- Powiedział, że zaczeka na mnie przed ich domem. Podobno mają syna w wieku Harry'ego. Będzie im łatwiej go wychować, zanim pójdzie do Hogwartu.

- Zabierz mnie do niego.

Wielkolud potaknął i w pośpiechu opuścili ruiny domu Potterów. Mugole zdawali się niczego nie dostrzec. Wszyscy siedzieli w ciepłych domach, oglądając telewizję i wesoło rozmawiając.

Hagrid wskazał na olbrzymi motocykl z doczepioną do niego przyczepą. Z niej wyjął kraciasty koc i, uprzednio zabierając chłopca z rąk Severusa, otulił dziecko.

- No, jak chcesz go zobaczyć, to wsiadaj. Trzymaj Harry'ego, może zaśnie po drodze.

Snape niechętnie usadowił się obok pół-olbrzyma i sobie na kolanach posadził chłopca. Harry już nie płakał, ale ze zmęczenia co chwilę zamykał oczka. Severus lekko go utulił, by ten poczuł się bezpiecznie.

Po chwili silnik zawarczał i magiczny pojazd wzniósł się w powietrze.

oOoOoOoOoOo

Ulicę Privet Drive oświetlało intensywne światło latarń. Idealnie, niczym nie wyróżniające się domy z równo przyciętym trawnikami sprawiały wrażenie nieprzyjemnych swoją identycznością.

Wtem jedna z latarń nagle zgasła, a kula światła pomknęła w stronę domu z numerem 4. Na kamiennym murku siedział sztywno wyprostowany szarobury kot. Po kilku sekundach zgasła kolejna latarnia, a po niej kilkanaście innych, aż nieprzenikniony mrok otulił uliczkę.

Kot nagle zeskoczył z murku i zmienił się w wysoką kobietę o czarnych włosach upiętych w ciasny kok. Zielone oczy dokładnie taksowały miejsce zza prostokątnych okularów. Ciemnozielona szata czarownicy spływała do kostek. Głowę zdobiła elegancka tiara.

- Ach, Minerwo – odezwał się głos z ciemności – czekałaś już tu na mnie.

- Tak, jak prosiłeś, Albusie – odparła kobieta. – Obserwowałam ich cały dzień. To najgorsi mugole, jakich widziałam! Harry'emu nie spodoba się mieszkanie z nimi.

- Ale to jego jedyna rodzina. W ten sposób zadziała zaklęcie chroniące go przed Śmierciożercami i wszystkimi, którzy będą chcieli mu zaszkodzić. Teraz tylko zaczekamy na Hagrida.

Po kilku minutach ciszę rozdarł przybierający na sile warkot silnika. Mrok rozjaśniło ostre światło reflektorów. W kilka sekund później na jezdni zatrzymał się motocykl z przyczepą po prawej stronie. Z dodatkowego miejsca wygramolił się Severus z zawiniątkiem w rękach. Za nim ciężko kroczył Hagrid. Zdjął gogle i zatrzymał się przed dyrektorem.

- Severusie, daj mi Harry'ego – odezwał się Albus, wyciągając ręce po malca.

Młodzieniec oddał chłopca dyrektorowi, po czym odsunął się o kilka kroków. Założył ręce na piersi, patrząc wyczekująco na Albusa. Czuł się tu niepotrzebny, niechciany.

Albus położył zawiniątko na wycieraczce razem z beżową kopertą. Mały Harry spał słodko, z włożonym do ust kciukiem.

Dopiero, kiedy wszyscy zbierali się do powrotu do zamku, Severus został zauważony. Dyrektorowi zdawało się, że mężczyzna zdeportował się do swojego domu, by w ciszy i spokoju pracować nad osiągnięciem celu.

- Ach, Severusie, czekasz na nas?

- Na pana, dyrektorze – odparł cicho.

- Chodź z nami, porozmawiamy w moim gabinecie, dobrze?

Snape tylko skinął głową potakująco. On i Minerwa chwycili się rękawów szaty starca i dali się porwać feerii barw i dźwięków, katujących zmysły. Po długim czasie wszyscy twardo stanęli na ścieżce tuż przed bramą Hogwartu.

Profesor McGonagall pospiesznie pożegnała się z towarzyszami i truchtem pobiegła do zamku. Poświęciła cały dzień na przesiadywaniu na zimnym murku. Teraz musiała nadrobić wszystkie prace związane z jej przedmiotem na najbliższe dni.

Dyrektor szedł z lekkim uśmiechem na twarzy. Severusa trafiał szlag, gdy spoglądał na niego.

Przecież zaledwie kilka godzin temu zginęło dwoje członków zakonu z rąk samego Czarnego Pana! Czy on całkiem postradał zmysły na starość przez szalejącą wokół wojnę?!

Albus prowadził Snape'a cichymi uśpionymi korytarzami. Jaskrawe światło wydobywające się z czubka jego różdżki ułatwiało im poruszanie się w ciemnościach. Kiedy podeszli do chimery, Dumbledore wypowiedział hasło i puścił mężczyznę przodem.

- Cytrynowego dropsa? Herbaty? – zapytał, gdy znaleźli się w okrągłym gabinecie pełnym tajemniczych instrumentów wydających ciche dźwięki.

- Podziękuję – warknął. – Dlaczego oni?

- Co masz na myśli?

- Dlaczego umieściłeś dziecko z tymi mugolami?! Znałem siostrę Lilly i była okropną dziewczyną. Pewnie jej tak zostało.

- Musisz zrozumieć, że Harry będzie potrzebował rodziny. A Petunia oraz jej mąż są jedynymi żyjącymi krewnymi chłopca.

- Dlaczego nie może go przyjąć jakaś magiczna rodzina? Przecież oni wszystko by mu wytłumaczyli, wychowali na dobrego czarodzieja.

- Skąd możemy wiedzieć, kto jest na pewno po naszej stronie – odparł Albus. – I od razu cię uprzedzę, z pewnością nie byłby to ktoś z Zakonu. Jest nas zaledwie garstka i wszyscy są potrzebni, aby na stałe zaprowadzić pokój. A na domu Dursley'ów ciąży zaklęcie, dzięki któremu nie może nikt mu zaszkodzić. Będzie chroniony przed Śmierciożercami i innymi zwolennikami Voldemorta.

Severus wzdrygnął się, gdy starzec wypowiedział imię Czarnego Pana. Czasem się zastanawiał, dlaczego on nie boi się tego wymawiać, a większość jego dawnym pobratymców ograniczała się jedynie do „Czarnego Pana".

- Skąd wiesz, że nikt z mugoli nie będzie chciał mu zrobić krzywdy? Albo nikt w przebraniu?

- Od czasu do czasu wyślę kogoś, by zorientował się w sprawie.

Mężczyzna powoli kierował się ku wyjściu, gdy zatrzymały go słowa dyrektora.

- Na dniach ktoś po ciebie przyjdzie. Jako, że dawniej należałeś do Śmierciożerców i do tej pory grałeś na dwa fronty, dalej niewiele osób ci ufa. Pewnie zostaniesz aresztowany do czasu procesu. Ale na nim wstawię się za tobą. Wierzę, że jesteś dobrym człowiekiem, pomimo wszystkich błędów, jakie popełniłeś w swoim życiu. Z czasem ludzie przestaną się od ciebie odwracać i nabiorą zaufania. Ale do tego potrzeba czasu, mój chłopcze. A teraz wracaj do domu. Prześpij się w z tym, a poczujesz się lepiej.

Severus nie mógł uwierzyć w jego słowa. Zawsze wyszydzano z niego, a ten jeden przebrzydły ześwirowany staruszek uważa, że jest dobry. Przecież mordował ludzi bez żadnego „ale", torturował i walczył po stronie najgorszego czarnoksiężnika tego stulecia. A on widział w nim kogoś innego. Nie miał już sił, by to negować. Westchnął przeciągle i w milczeniu opuścił zamek.


#ZostawPoSobieŚlad

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top