Rozdział szósty.

Carlos

Sandy nie odbierała ode mnie telefonów, ani nie odpisywała na moje wiadomości. Chciałem się jej zapytać, co się wtedy stało, ale ona cały czas mnie ignorowała. Nie miałem pojęcia dlaczego. Zrobiłem coś? Powiedziałem?

W końcu postanowiłem dać jej spokój i zaczekać, aż zobaczymy się w szkole. Niestety kiedy tylko się z nią zobaczyłem, nie zostałem ciepło przywitany.

- Nie odzywaj się do mnie - powiedziała, zanim w ogóle zdążyłem otworzyć usta. - Rozumiem, że jest ci ciężko, ale nawet to cię nie usprawiedliwia. Chciałam ci pomóc, naprawdę chciałam, a ty co? Zrywasz ze mną. Jeśli taka jest twoja wdzięczność, to ja podziękuję.

Zamrugałem kilka razy, próbując nadążyć za tym, co właśnie się tu stało.

- Sandy, ja...

Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć, a ona patrzyła na mnie z wyczekiwaniem i złością. Nawet jak się kłóciliśmy, nigdy nie widziałem u niej czegoś takiego. Była na mnie wściekła, a ja nie wiedziałem nawet za co.

- Przepraszam cię - powiedziałem w końcu. - Ostatnio czuję, że nie jestem sobą. Myślę... Wiem, że coś jest nie tak.

Zerknąłem znowu w jej kierunku, wyraz jej twarzy złagodniał. Powiedziałem prawdę, więc myślałem, że poczuję się lepiej, ale to że podzieliłem się z kimś moimi wątpliwościami, wcale mnie nie uspokoiło.

- Nie wiem, Carlos. Jesteś ostatnio jakiś dziwny. Może... - zawiesiła na chwilę głos. - Może daj mi znać, kiedy będziesz już jasno wiedzieć, czy chcesz ze mną być czy nie.

- Chcę!

Ale ona tylko odwróciła się, by odejść, więc w ostatniej chwili złapałem ją za rękę, zatrzymując.

- Sandy - zacząłem niepewnie. - Nie wiem, co ci powiedziałem, ale przepraszam. Wiesz, że w życiu nie powiedziałbym ci nic, co mogłoby cię zranić.

Nie odezwała się. Obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem, po czym odwróciła wzrok. Puściłem ją.

- Przemyślę to wszystko i się odezwę - powiedziała cicho i odeszła.

Zaraz po tym rozległ się dzwonek na lekcje. Cały czas myślałem o tej rozmowie z Sandy i o tym co mogło się stać w kawiarni, skoro ze sobą zerwaliśmy. Nic dziwnego, że była wkurzona i nie chciała ze mną rozmawiać, ale co się stało?

Byłem tak zamyślony, że nawet nie zauważyłem, że czekając na nauczyciela, stanąłem obok Maxa, byłego chłopaka Caleba.

- Hej - przywitałem się z nim.

On sam chyba też zauważył mnie dopiero teraz.

- O nie, znowu ty? - Nie był zbytnio zadowolony moim widokiem. Może dlatego, że przypominałem mu zmarłego chłopaka? - Nie mam ochoty już słuchać tych bzdur, więc jeśli znowu chcesz...

- Stój, czekaj - powiedziałem, chcąc go uciszyć, bo nie rozumiałem, o co mu chodzi. - Jakich bzdur?

- Będziesz udawać, że nie pamiętasz? - warknął rozzłoszczony.

Ale ja naprawdę nie miałem pojęcia, o czym mówi. Nigdy nie rozmawiałem z nim dużo, ale miałem wrażenie, że właśnie to jest ten brakujący element, który może mi pomóc zrozumieć moje luki w pamięci. Miałem dziwne przeczucie, że Max jest dla tego wszystkiego ważny.

- Serio nie wiem, o co ci chodzi. Mów - nalegałem.

Max spuścił wzrok. Widocznie to musiał być dla niego ciężki temat. Widziałem, jak zaciska dłonie w pięści.

- Powiedziałeś, że ty to Caleb - wymamrotał.

Nie byłem mu wstanie odpowiedzieć. To nie miało sensu, ale potwierdzało jedną niepokojącą teorię, która krążyła mi po głowie.

- No właśnie. To głupie - powiedział, jakby domyślał się, o czym myślę.

- Rany... - Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo wtedy przyszła nauczycielka i wpuściła nas do klasy. - Dzięki i przepraszam - powiedziałem, mijając go.

Przez całą lekcję nie mogłem się skupić. Gdy wróciłem do domu, pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było zdjęcie sygnetu mojego brata i odłożenie go do szuflady biurka w jego pokoju.

Nie założę go już nigdy więcej.

Później poprosiłem mamę, żeby ścięła mi włosy. Może jeśli będą krótsze, to poczuję się lepiej. Patrząc na moje odbicie, stwierdziłem, że wyglądam identycznie jak Caleb. W sumie nic dziwnego w końcu jesteśmy bliźniakami, ale może jeśli będziemy wyglądać inaczej, to wszystko się skończy.


Caleb

Obejrzałem uważnie swoje odbicie w lustrze. Carlos ściął włosy. Naprawdę myślał, że to coś da?

Poszedłem do pokoju po mój sygnet. Założyłem go na prawą dłoń. Czuję się o wiele lepiej, kiedy mam go na sobie.

- Masz pecha, braciszku - powiedziałem sam do siebie. - Już od dawna chciałem ściąć włosy. Podobają mi się takie.

Znalazłem sobie w szafie jakieś ciuchy. Nareszcie moje ubrania, a nie Carlosa.

Miałem wielką ochotę znowu pójść do kawiarni i spróbować przekonać Maxa, że wciąż tu jestem, ale bałem się, że znowu mi nie uwierzy. Muszę go jakoś przekonać, to najważniejsze. Potem się zobaczy, ale Max musi mi uwierzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top