Ostatni rozdział.
Caleb
Od rana było inaczej. Zazwyczaj utrzymanie się wymagało ode mnie więcej wysiłku, niż chciałbym się do tego przyznać. Ale teraz było mi dużo łatwiej. Nie sądziłem, że kiedy Max w końcu mi uwierzy sytuacja zmieni się aż tak bardzo.
Była sobota, więc zadzwoniłem do Maxa i powiedziałem, że do niego przyjdę. Założyłem swoje normalne ubrania i zadbałem o to, żeby zauważyli mnie kumple Mike'a, byłem pewien, że szybko mu o wszystkim doniosą.
Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Planem, który wymyśliłem, jeszcze zanim zdążyłem wrócić. Wcześniej się wahałem, ale teraz byłem już pewien. Muszę tu zostać. Choćby nie wiem co.
O tej porze rodzice Maxa powinni być w pracy. Miałem nadzieję, że jest teraz sam. Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Chłopak szybko otworzył.
- Hej, Cal...
Zanim dokończył z wewnątrz dobiegło mnie szczekanie psa i odgłos ciężkich łap, biegnących w moją stronę.
- Rex, nie! - krzyknął Max, ale pies już był przy mnie.
Wiem, że nie przepadał za obcymi, a Carlosa nigdy nie widział, ale on tylko oparł się o mnie przednimi łapami i trącił moją dłoń pyskiem, domagając się drapania.
Kucnąłem obok psa, drapiąc go za uchem i głaszcząc po łbie. Spojrzałem na oniemiałem Maxa i uśmiechnąłem się do niego.
- Widzisz? Nic się nie dzieje.
Chłopak również kucnął przy nas.
- To możliwe, że wyczuł Cale... znaczy... ciebie? - zapytał niepewnie.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem...
Po chwili poszliśmy do pokoju Maxa. Od mojej... Od mojego odejścia nic się tu nie zmieniło. Teraz wszystko było inaczej, a tu ciągle było tak samo. To mnie trochę uspokoiło i podtrzymało na duchu, w końcu niedługo wszystko może się posypać. Ale zanim wszystko się rozwiąże, muszę sprawdzić, czy coś jeszcze zostało niezmienne.
Usiadłem na łóżku obok Max. Pochyliłem się delikatnie, nie chcąc go spłoszyć. Odczekałem moment, chcąc upewnić się, że Max się nie wycofa. Kiedy uznałem, że już dość pocałowałem go.
Max nie wydawał się tym zniechęcony, widziałem, że zamknął oczy. Położyłem mu dłoń na plecach i poczułem jego palce na policzku i we włosach. Przyciągnąłem go bliżej i pchnąłem lekko do tyłu, tak by wylądował na łóżku, a ja na nim.
Wtedy poczułem, że mnie odepchnął, przerywając nasz pocałunek.
- Stój - powiedział słabo, unikając patrzenia na mnie. - Nie mogę, kiedy jesteś w ciele swojego brata.
Sam nie byłem pewien, czy te słowa mnie bardziej zaskoczyły, zabolały, czy po prostu zmartwiły.
Zamrugałem kilka razy, po czym zaśmiałem się, co wyraźnie zbiło go z tropu.
- Max. - Złapałem go za ręce, przysuwając swoją twarz do jego. - Carlosa tu nie ma.
Brakowało mi tego tego. Tego wszystkiego. Bliskości, uścisków, pocałunków, czułości. Trochę mi zajęło przekonanie Maxa, ale w końcu mogliśmy przystąpić do rzeczy. Wspaniale było znowu poczuć jego ciepłe dłonie, gorący oddech na skórze. Usłyszeć jego bicie serca i głośne jęki.
Zabawę przewał nam telefon od rodziców Max. Jego mama miała wrócić szybciej niż się spodziewaliśmy. To zepsuło mi trochę plany, ale przynajmniej wszystko rozwiąże się wcześniej. Trudno. Bywa i tak.
Nie chciałem, żeby Max mnie odprowadzał, wiedziałem, że będą na mnie czekać, ale on się uparł. Już prawie zapomniałem, przecież nie tylko ja i moja rodzina cierpieli z powodu tej śmierci. On też. To nawet urocze, że skoro w końcu mi uwierzył, chciał jakoś nadrobić ten stracony czas, ale to co się zaraz stanie, może mu się nie spodobać...
Ostatecznie uległem i Max poszedł ze mną. Przez całą drogę próbowałem jakoś zająć go rozmową.
Niestety prędzej czy później Mike i jego przyjaciele i tak musieli zagrodzić nam drogę.
- Na reszcie - warknął na mój widok Mike.
Zrobiłem krok do tyłu i pociągnąłem Maxa za sobą. Nie chciałem, żeby się do tego mieszał. Szczególnie, że wiedziałem, że nie mamy żadnych szans. Siedmiu na dwóch, a w zasadzie to na jednego. Widzę, że prowokowanie Mike'a w końcu przyniosło efekty.
Będzie bolało. Mam nadzieję, że chłopaki potrafią załatwić sprawę raz a dobrze.
Jeszcze raz odwróciłem się w stronę Maxa.
- Przyrzekam ci, że jeszcze się zobaczymy - szepnąłem.
Carlos
Nie miałem bladego pojęcia, co się działo na około mnie. Wczoraj kładłem się spać, a teraz... stałem na chodniku, a w moją stronę zbliżali się najgorszych chuligani ze szkoły. To zdecydowanie było najgorsze przebudzenie po zaniku pamięci, jakie kiedykolwiek miałem.
A w zasadzie to nie po zaniku pamięci, tylko po tym jak Caleb przejął nade mną kontrolę. I tak nie za bardzo rozumiałem to, co próbował wyjaśnić mi Max...
Jak Caleb mógł mnie zostawić w takiej sytuacji?!
Mike coś do mnie mówił, ale niczego nie rozumiałem. Jego przyjaciele się śmiali, a mi zaczęło kręcić się w głowie. Próbowałem uciec, ale jego koledzy mnie zatrzymali.
- I co, warto było? - zaśmiał się Mike. - Teraz brat ci już nie pomoże.
Nie rozumiałem. Co niby Caleb ma do tego wszystkiego?
Usiłowałem mu się wyszarpać, ale nie dałem rady. Max też coś na nich krzyczał i próbował mi pomóc. Nawet go wcześniej nie zauważyłem. W końcu kiedy ich uwaga skupiła się na chłopaku mojego brata, dałem radę się wyrwać.
Nie za bardzo wiedziałem dokąd biegnę, nie znałem tej okolicy, ale Mike'owi udało się mnie szybko dogonić. Szarpał mnie przez chwilę, krzycząc coś, a potem pchnął mnie do tyłu. Z chodnika prosto na ulicę.
Zaprzestał swoich rękoczynów i cofnął się o krok. Przez chwilę poczułem ulgę, ale nie trwało to długo. Stałem jak sparaliżowany, nie mogłem się ruszyć, bo byłem zbyt oszołomiony, kiedy usłyszałem dźwięk klaksonu.
Potem zapadła ciemność. Ostatnie co pamiętam, to mówiącego do mnie i pochylającego się nade mną jakiegoś mężczyznę.
Wtedy zamknąłem oczy.
Kiedy je otworzyłem naokoło mnie była pustka wszystko było białe. Nie było niczego. Nie mogłem się ruszyć. Leżałem na ziemi i nie byłem w stanie się podnieść. Było mi zimno. W pewnym momencie pochylił się nade mną ciemny, mglisty kształt.
Dopiero po chwili się wyostrzył i byłem w stanie rozpoznać postać.
- Caleb - wychrypiałem, a z moich ust wydobyła się para.
- Hej, braciszku. - Kucnął obok mnie, a na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.
- Co... - Oczy zachodziły mi mgłą. - Co się dzieje?...
- Naprawdę nie wiesz? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie. - Umierasz.
Oddychało mi się coraz ciężej. Mój mózg pracował na zwolnionych obrotach.
- Ty...
- Nie chciałem tego. - Wstał gwałtownie. - Naprawdę tego nie chciałem, ale to był jedyny sposób, żeby wrócić.
- Zabić...
- Nie - odparł natychmiast. - Potrzebowałem ciała, miałeś znaleźć się na granicy śmierci. Ty byś odszedł, a ja bym wrócił. Myślałem, że cię pobiją. Tylko do tego nadają się te tępe mięśniaki.
Z każdym jego słowem było mi coraz zimniej i ogarniał mnie coraz większy ból.
- Dlaczego... sam nie... - Czułem jak moje ciało zaczyna dygotać.
- Istnieją zasady, Carlos. To nie mogło być samobójstwo.
Nie mogłem złapać oddechu. Zacząłem się dusić.
- Być może jeszcze nie wszystko stracone. - To było ostatnie co usłyszałem.
- - -
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem po otworzeniu oczu, były białe ściany. Obudziłem się w szpitalu.
Nie mogłem się ruszyć. Byłem zmęczony i wszystko mnie bolało. A jednocześnie byłem niewyobrażalnie szczęśliwy. Żyję.
Minęła chwila zanim do sali wszedł lekarz.
- Widzę, że w końcu się pan obudził. Jak się pan czuję?
Nie musiałem się długo zastanawiać nad odpowiedzą.
- Jakbym umarł.
- To zrozumiałe - stwierdził. - Czy wie pan, co się stało?
Musiałem skupić moją pamięć na tym, co się wydarzyło przed rozmową z bratem.
- Wypadek - odparłem po chwili. - Samochód... Wszedłem na ulicę.
Lekarz zadał mi jeszcze kilka pytań. Dowiedziałem się, że byłem nieprzytomny przez dwa dni i że niedługo powinni pojawić się moi rodzice.
Jednak zanim przyszli, pojawił się ktoś inny.
- Przyszedł do pana jakiś chłopak - oznajmiła pielęgniarka. - Powiedział, że jest kolegą. Wpuścić go?
- Tak. - Podniosłem się do pozycji siedzącej.
Po chwili do sali wszedł Max.
_ _ _
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top