Rozdział trzeci.

Carlos

Kiedy obudziłem się rano, nie miałem pojęcia, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Ostatnim co pamiętam, był widok grobu mojego brata, a potem... pustka. Zupełnie jakbym nagle zasnął. Nie sądziłem, że śmierć brata może wywołać u mnie coś takiego.

Rano nie miałem ochoty wchodzić do spalonej kuchni, a tym bardziej czegoś tam jeść, więc postanowiłem wziąć pieniądze i kupić sobie jakieś jedzenie po drodze do szkoły.

- Co się działo wczoraj? Nic nie pamiętam - zapytałem taty, bo wiedziałem, że przyjmie to spokojniej niż mama.

Stwierdził, że to normalne. W końcu przeżyłem szok, pochowałem brata. Też staram to sobie ciągle wmawiać, ale nadal coś mi tu nie gra. Mogę mieć jakieś dziury w pamięci, ale ja nie pamiętam nic od składania kondolencji przez Maxa, aż do dzisiejszej pobudki. Zdaniem taty jednak nie zachowywałem się jakoś specjalnie niepokojąco. Mimo to zaproponował, żebym nie szedł dzisiaj do szkoły. Szczerze to nie miałem ochoty się tam pokazywać, ale miałem wrażenie, że zwariuję, jeśli zostanę w domu.

Na miejscu spotkałem się z Sandy i opowiedziałem jej wszystko.

- To chyba normalne - stwierdziła, wzruszając ramionami. - To dla ciebie nowa sytuacja. Zawsze miałeś brata, przywykłeś do tego, że on jest. Teraz będziesz musiał się przyzwyczaić do tego, że go nie ma.

Jej słowa jakoś w ogóle mnie nie pocieszały. Wiedziałem, że po prostu nie jestem w stanie pogodzić się z jego śmiercią. Może i nie dogadywałem się już z nim tak jak kiedyś, ale Caleb nadal był moim bratem.

- Ej! - usłyszałem czyiś krzyk i niestety wiedziałem czyi.

Nagle wszystkie moje zmartwienia, zdały mi się nie być już tak istotne.

- O nie... - mruknąłem.

- Co jest? - zdziwiła się Sandy.

- Chodźmy. - Złapałem ją za rękę i zacząłem prowadzić przez tłum. Nie powiedziałem jej o moich problemach z Mike'iem, bo nie chciałem jej martwić.

Teraz trochę żałowałem, bo pewnie mogłaby mi jakoś pomóc.

Myślałem, że uda nam się zniknąć mu z oczu, zanim mnie dopadnie, do dzwonka zostało już tylko kilka minut, ale jak zwykle się myliłem. Ktoś złapał mnie za kaptur bluzy i pociągnął brutalnie do tyłu. Nie miałem wątpliwości, co do tego kto to był.

- Nie tak szybko, Carlos - warknął Mike. - Gdzie są moje pieniądze?

Próbowałem mu się wyrwać. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Napastnik obrócił mnie twarzą do siebie. Chłopak zaciskał zęby ze złości, a w jego oczach płonął gniew. Jak zwykle zresztą. Ignorował krzyki i to że Sandy wołała nauczycieli. Mocno uderzył moimi plecami o ścianę na korytarzu.

- Oddam! Obiecuję! - chciałem mu powiedzieć, że potrzebuje czasu, ale to mogłoby go zdenerwować jeszcze bardziej.

- Chcę dostać je teraz - warknął.

- Teraz - stęknąłem, czując ból, gdy po raz kolejny uderzył moimi plecami o ścianę - nie mam.

- No to masz problem. - Szarpnął mną jeszcze raz.

Nikt nie stanął w mojej obronie, ani wtedy gdy przewrócił mnie na podłogę, ani gdy stanął na mojej kostce i zaczął mocno na nią naciskać. Najwyraźniej jego cierpliwość właśnie się wyczerpała. Zwykle mnie straszył, ale nigdy nie uderzył, tak by zostawić jakieś ślady.

- Braciszka już nie ma, żeby cię uratował - powiedział pogardliwie.

Caleb i tak by mi nie pomógł. To czy ktoś mi dokucza czy nie, nigdy go nie obchodziło.


Caleb

Element zaskoczenia był po mojej stronie. Mike nie spodziewał się, że go zaatakuję.

Leżałem na ziemi, a on stał na mojej kostce. Udało mi się ją wydostać, przez co chłopak stracił równowagę. Wykorzystałem ten moment i drugą nogą kopnąłem go mocno w piszczel. Zatoczył się do tyłu, a ja wstałem. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Zabawne.

Szybko znalazłem się przy nim, uderzyłem w brzuch i podciąłem mu nogi. Wbiłem mu kolano w plecy, unieruchamiając i wykręciłem rękę do tyłu. To było zbyt proste.

- Masz pecha, Mike - powiedziałem mu. - Ja nie liczę na to, że ktoś mnie wyręczy.

Rozejrzałem się po zgromadzonych, wszyscy cofnęli się do tyłu, ale to mnie nie obchodziło, nie znalazłem osoby, której szukałem.

- J-jak...? - niedowierzał Mike.

- Ja polegam tylko na sobie - stwierdziłem, coraz bardziej wykręcając mu rękę, niemal do oporu. Odpowiedział mi na to wściekły i rozpaczliwy krzyk chłopaka.

- Co ty wyprawiasz?! Złamiesz mu rękę! - wtrąciła się Sandy.

Nie miałem ochoty tak go zostawiać, ale nie chciałem też żadnych problemów z nauczycielami, więc go puściłem. Żadnego komentarza, groźby, ani ostrzeżenia, po prostu wstał i odszedł. Rozczarowałem się.

Gdyby nie Sandy pobawilibyśmy się dłużej.

- Zawsze byłaś nudziarą - mruknąłem.

- Słucham?!

- Nic. - Schowałem ręce do kieszeni i ruszyłem wzdłuż korytarza. - Tylko myślę na głos.

Rozejrzałem się jeszcze raz, szedłem na przód, ignorując wrzeszczącą za mną Sandy. Wszyscy patrzeli na mnie mocno zdziwieni. Sam nie wiem, często odwalałem takie akcje, jednak teraz było inaczej. Wiadomo.

Odsunąłem od siebie te myśl, miałem teraz coś ważniejszego do załatwienia.

Poszedłem do biblioteki, gdzie w końcu znalazłem Maxa. Kiedy tylko go zobaczyłem, poczułem niewyobrażalną ulgę. Miałem wrażenie, że od naszej ostatniej rozmowy minęły wieki.

Max oglądał książki stojące na półkach jak gdyby nigdy nic. Nieczęsto widywałem go w czerni, ale muszę przyznać, że było mu w niej bardzo do twarzy.

Ściągnął z półki jakąś książkę i mnie zauważył. Momentalnie się spiąłem. Co mam teraz zrobić?

- Hej - przywitałem się, bo nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć.

- Hej...? - odpowiedział lekko zmieszany.

- Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło - westchnąłem. - Myślałem, że już cię nie zobaczę.

To go zaskoczyło. Zmarszczył brwi i przyjrzał mi się podejrzliwie.

- O czym ty mówisz, Carlos? Coś się stało wczoraj? No wiesz... po pogrzebie...

Pogrzeb. No tak...

- No wiesz... Wolę widzieć się z tobą twarzą w twarz. A nie przez wieko trumny. - Wymusiłem uśmiech.

Chłopak patrzył na mnie, jakbym właśnie napluł mu w twarz.

- Carlos, to nie jest śmieszne! - warknął oburzony.

- Caleb - poprawiłem go.

- Nie naśladuj go! - krzyknął.

- Wcale nie muszę, to jestem ja. - Też zaczynałem się denerwować.

- Nie jesteś. Nie ważne jak bardzo bym tego chciał. Caleb nie żyję - mówiąc to, spuścił wzrok.

- Jestem tu!

Nie wytrzymałem. Podszedłem do niego szybko i po prostu go pocałowałem. Cieszyło mnie to, że znowu mogłem to zrobić, ale uczucie nie trwało długo, bo Max natychmiast mnie odepchnął.

- Odbiło ci?! Jak możesz...? - Przetarł usta dłonią. Auć. - Nie rób tego nigdy więcej!

Ostatni raz spojrzał na mnie z mieszanką niedowierzania i obrzydzenia, po czym wyszedł z biblioteki, zostawiając mnie samego między regałami.

Był wściekły. Nigdy go takiego nie widziałem. Działałem pod wpływem impulsu, źle się do tego zabrałem. Ale nie wiedziałem, co innego mógłbym zrobić, jak inaczej udowodnić, że ja to ja.


- - -

Z góry uprzedzam, że to będzie krótkie opowiadanie, ponieważ powstało na podstawie pewnego pomysłu, który wydał mi się po prostu ciekawy ;)

Jeśli się nie mylę, to zajmie około dziewięciu rozdziałów, a końcówka będzie zaskakująca :D

Życzę miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top