Rozdział 9
- czyja to bielizna...?
Zapadła cisza, Zbigniew drżał a Edward wpatrywał się w niego ze złowrogim uśmiechem, robił się czerwony. Czyżby czuł wstyd?
- Hahaha! - zaraz jednak okazało się, że to nie wstyd a powstrzymywany śmiech. Zbigniew nie rozumiał. Czy jego delikatne, poetyckie serce padło ofiarą okrutnego podstępu? Prasa chciała napisać artykuł o piosenkarzu sodomicie a jego miłość była ustawką?
- hahahahhaha - Edek dusił się już ze śmiechu, Czuba chyba nigdy nie słyszał aby ten tak się śmiał, całym sobą.
Aż sam się mimowolnie uśmiechnął, mimo że nie rozumiał tej sytuacji w żaden sposób. Jego ukochany był piękny.
W końcu Edward uspokoił się do tego stopnia, by wypowiedzieć jakieś składne zdanie, choć jednocześnie ocierał perliste łezki z rumianych policzków.
Przybrał poważny wyraz twarzy - należy do tej samej osoby co ta sukienka - wyjął z szafy przepiękną, białą, śliską sukienkę z nagimi plecami. Mieniła się i lśniła, szczerze kpiąc z artysty, ktory przypomniał sobie uczucie stania pod tablicą w trakcie lekcji matematyki.
Kompletnie nie czaił o co biega. Skąd tu sukienka? Dlaczego...- ah, czemu mój chlopiec musi być tak niedomyślny? - Edward teatralnie się załamał - należy do Lady Elizabeth! - ukłonił się.
Zbysiowi zajęło trochę czasu nim zrozumiał o co się rozchodzi. - Jest twoja. - bardziej zapytał niż stwierdził.
- Ano jest. - uśmiechnął się łobuzerko a iskry dziko tańczyły w jego oczach. Śpiewak chciałby je złapać i zamknąć je w jakimś słoiku, aby świeciły mu podczas smutnych nocy.
- bo...? - próbował się czegoś dowiedzieć, bo narazie miał wrażenie, że ktoś go wkręca.
- bo Lady Elizabeth będzie twoją osobą towarzyszącą na balu, zamiast jamiejs obcej lampucery. - zirytował się już Edek a w oczach miał już tylko "idiota" zamiast tych pięknych iskierek.
- ah. - tak, to jedyne co mógł powiedzieć w tym momencie.
- głupek. - fakt, to czarnowłosy był mózgiem w ich związku.
Ale za to Czuba był sercem i to całkiem wydolnym.
Zaśmiali się obaj i krótko pocałował, podekscytowani myślą o ich wspólnym balu.
***
- Kopciuszku, pośpiesz się - jęczał pod drzwiami łazienki.
Artysta niecierpliwą jest - co ty tam robisz?
- ty wiesz jak ciężko jest zrobić sobie makijaż? Kobiety mają przesrane - skomentował Edward z łazienki, jak zwykle dobitnie.
Czuba zachichotał. Dosadny, taki był jego ukochany. Byli ze sobą już jakiś czas i jak narazie wszystko szło naprawdę dobrze, więc...
Tak. Pierścionek był już kupiony. Ale nie wiedział co kiedy jak i gdzie. Musiał to jakoś pięknie zaplanować.
Nie, żeby Warszawa była szczególnie przyjaznym miejscem dla takich kolorowych ptaków. Ślubu i tak nie dostaną. Nie teraz.
Ale to przepiękna obietnica, będziemy na zawsze razem?
- spóźnimy się. - zakomunikował mu, samemu poprawiając muszkę. W końcu i z łazienki wytoczył się Edward.
Lady Elizabeth.
Zbiginiew poczuł, że ciężko mu oddychać. Czy to właśnie kolejne wcielenie Anioła? Muzy?
Biała suknia, mały obcasik, czarne włosy, choć krótkie, lekko napuszone. Wokół niebieskich oczu, miał brokat, srebrne i białe cekinki wręcz, wyglądał jak prawdziwy anioł, tylko usta miał czerwone, jak po pocałunki z diabłem. Przepiękny, choć kształtem teraz będący kobietą, z srebrno białą suknią, która miała nagie plecy. Lśnił i emanował pięknem.
- ślina ci kapie na koszulę. - Edek zamknął mu usta i cmoknął w policzek - czy moja karoca już czeka?
- tak, odpalam już naszego Malucha, skarbie.
- Psujesz klimat.
- Nieprawda, ja go nadaję. - mrugnął do niego i pojechali na swój pierwszy bal.
Heeeej
Witajcie w kolejnym rozdziale. Wena kazała trochę czekać, ale oto jest.
Mam nadzieję, że się podoba. Nie pisałam również, bo myślałam że nikt tego nie czyta.
Dajcie znak ile Was jest, choćby kropeczkę prosze :3
Do miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top