Rozdział 7
I znów tak jakoś wyszło, że się udało. Byli razem już ponad trzy miesiące. Tak jakoś wyszło.
- Jestem! - Zbigniew otworzył sobie drzwi łokciem i z trudem wszedł do kuchni. Jako że Edward był bardziej przywiązany do swojego mieszkania, Czuba przeprowadził się do niego.
Wrócił właśnie z bardzo pokrojoną wersją zakupów.
Za skromną pensję początkującego piosenkarza i przy braku produktów w sklepie, mógł dzisiaj zaoferować PARTNEROWI smalec i trochę ziemniaków. I ocet może. - Tęskniłeś, kochanie?
- Fuj, przestań. - jęknął Edward. Zrobił się czerwony jak mały buraczek. Skończył swoją pracę w księgarni i teraz czyścił swoje kochane skrzypce. Ciekawe czy grał na nich, gdy Zbigniewa nie było? Od czasu "okienówki", jak to czas ich zalotów nazywali, Edward nie grał na tym instrumencie.
Piosenkarz nie pytał. To jego decyzja. Choć marzył o tym aby jeszcze raz usłyszeć jego cudną grę.
W końcu Edward był jego muzą.
- Ah. I przyszła poczta. - Czarnowłosy łaskawie przyjął buziaka w policzek od Zbysia i dał mu kopertę.
Nieotwartą, Edek szanował jego prywatność.
- I co tam jest? - a może jednak nie.
Czuba przeczytał zawartość listu.
- Dobry Chryste! Zaprosili mnie na bal dla ce-celebrytów! Jestem... jestem celebrytą? To...
- Klawo. Taki bal dla sławnych snobów?
- Ah, Edek - Zbigniew przewrócił oczami, całując skrzypka w nos.
Czy w jego życiu może być lepsze lepiej?
Sorki, że tak krótko ale chciałam już coś opublikować.
Jak się podoba?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top