9.

W nocy nie słyszałem żadnych hałasów, świadczących o tym, że ktoś próbowałby wejść do mojego pokoju. Zastanawiałem się, czy krzesło powstrzymałoby Maxa. Być może źle ustawiłem swoją zaporę. Być może gdyby ktoś dostatecznie mocno pchnął drzwi z drugiej strony i tak zdołałby wejść. Liczyłem więc przynajmniej na to, że dźwięk przewracanego krzesła kogo zaalarmuje.

Ale wyglądało na to, że Max nie pojawił się w nocy. Następnej też nie. Ani kolejnej. W ogóle zaczął mnie jakoś dziwnie ignorować, podczas wspólnych posiłków zachowywał się, jakby mnie nie było. Nie żeby jakoś specjalnie mi to przeszkadzało, ale było dziwne zważywszy na to, co zapowiadał mi wcześniej.

Nie mniej nie zamierzałem na to narzekać. Przynajmniej choć na chwilę nie musiałem się nim przejmować. Co nie znaczyło, że mogłem sobie pozwolić na utratę czujności. Nadal istniała szansa, że Max tylko czeka na to, bym opuścił gardę i wtedy mnie zaatakuje. Nie zamierzałem mu na to pozwolić, ani tym bardziej tego ułatwiać.

Odkąd nie miałem już klucza do pokoju, nie czułem się już w nim tak bezpiecznie. Bałem się, że do środka w każdej chwili może wejść Max.

W końcu nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju. Nadal nie skończyłem mojego obchodu po rezydencji. Obszar po którym się dotychczas poruszałem ograniczał się wyłącznie do mojego pokoju, pokoju w którym uczułem się z Roberthem, jadalni i łazienki. Max miał oprowadzić mnie pierwszego dnia, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu i już nie wracaliśmy do tego tematu.

Teraz miałem okazję to nadrobić. Byleby tylko się nie zgubić.

Szybko miałem okazję się przekonać, że niedaleko jadalni znajduje się salon. Wszedłem do środka. Znajdował się tam ogromny telewizor, a przed nim kanapa i mały stolik. Z tyłu stał większy stół, a koło niego szafa z jakimiś ozdobami.

Przyjrzałem się temu, co znajdowało się za szklanymi drzwiczkami. To były głównie talerze i filiżanki malowane w kwieciste wzory. Gdzieniegdzie stały też jakieś porcelanowe figurki. Raczej wątpiłem, żeby taka kolekcja należała do Mikaela lub jego syna... Może matka Maxa...

- Theo - usłyszałem nagle głos za sobą.

Aż podskoczyłem ze strachu. Nie spodziewałem się, że ktoś tu przyjdzie. I nie spodziewałem się, że jest w stanie tak się skradać. Na całe szczęście kiedy się obróciłem, nie trąciłem łokciem szafki. Wolałbym nawet sobie nie wyobrażać, co by było gdybym potłukł te talerze, a okazały się one jakimiś cennymi pamiątkami.

Przede mną stał Mikael. Jak już to spodziewałbym się, że to będzie Max...

- Szukasz czegoś? - zapytał mnie zainteresowany.

- Ja... Ja się... Ja się tylko rozglądam...

Gorączkowo zastanawiałem się nad tym, czy wolno mi się tak szwendać po rezydencji. W zasadzie to nie otrzymałem żadnego zakazu, który mówiłby, że nie, ale może jednak nie było to mile widziane.

Jednak Mikael szybko rozwiał moje wątpliwości. Uśmiechnął się do mnie, a jego uśmiech nie wyglądał tak, jakby miał mi coś za złe.

- W porządku - powiedział, zauważając moje zdenerwowanie. - Po prostu się zdziwiłem. Myślałem, że całe dnie spędzasz u siebie w pokoju.

- Bo tak jast... - przyznałem.

Teraz pewnie też bym tam siedział, gdyby nie to, że nie mam już klucza i nie mogłem zamknąć drzwi.

Przez moment nawet zastanawiałem się, czy mu o tym nie powiedzieć. Szybko jednak skarciłem się w myślach za ten pomysł. Mikael na pewno stanąłby po stronie syna. Niby był dla mnie miły i zapewniał mi wszystko co potrzebne, ale w konflikcie między mną a Maxem byłem pewien, że wybierze jego, a nie jakąś przybłędę, którą chciał się zaopiekować jego brat.

- Chciałeś jeszcze wszystko sam obejrzeć? - zapytał Mike.

Musiałem się chwilę zastanowić nad tym, o co mu chodziło. Aż w końcu przypomniało mi się, że przecież on myślał, że Max pierwszego dnia oprowadzał mnie po rezydencji.

- Tak... - przytaknąłem, nie zamierzając wyprowadzać go z błędu. - Ale nie chciałem przeszkadzać.

- Nie przeszkadzasz - odparł szybko. - Szedłem akurat do kuchni zrobić sobie kawę.

- To może ja pójdę? - zaproponowałem, nim zdążyłem ugryźć się w język.

To był raczej zły pomysł, zważywszy na to, że nawet nie wiedziałem gdzie jest kuchnia. Mikael chyba też tak uważał.

- Naprawdę? - zdziwił się. - Nie chciałbym, żebyś poczuł się... no cóż... jak niewolnik.

Bez przesady, to tylko zwykłe przyniesienie kawy. Choć musiałem przyznać, że ucieszyło mnie to, co powiedział.

- Chętnie pójdę...

No i Mike mi na to pozwolił.

Szkoda, bo czułem się jakbym znowu wkopał się w coś czemu nie podołam. Po co ja mu powiedziałem, że sam mogę pójść i przynieść tę kawę? Czy ja zawsze muszę wkopać się w jakiś problem? Z moim szczęściem nawet jeśli przyniosę mu kawę, to pewnie i tak wyleję ją Mikaelowi na koszulkę, tak jak było z Gabrielem.

Oczywiście nie zapytałem Mike'a o drogę, nie chcąc się przyznać, że jej nie znam. To był kolejny z moich błędów.

Poszedłem wzdłuż korytarza, wchodząc po drodze do każdego pokoju. Niestety żaden z nich nie był kuchnią.

Gdzieś w oddali minęła mi jedna ze sprzątaczek. Szybko ruszyłem w jej kierunku. Musiałem poprosić kogoś o pomoc. Zawołałem za nią, ale chyba mnie nie usłyszała, więc wszedłem do tego samego pokoju co ona.

- Prze... przepraszam, czy mogłabyś... pokazać mi gdzie jest kuchnia? - zapytałem zestresowany.

Kiedy się odwróciła, zobaczyłem, że to ta sama dziewczyna, która przyniosła mi kolację i powiedziała Mikaelowi, że nie mogę na razie dużo jeść. Wydawała się miła, więc chyba nie obrazi się jeśli poproszę ją o pomoc.

- Jasne - odparła natychmiast, odkładając zmiotkę do kurzu. - Potrzebujesz czegoś? Mogę przynieść.

- Nie, ja... Muszę zrobić kawę - wyjaśniłem niemrawo.

Sprzątaczka spojrzała na mnie zdziwiona.

- Kawę?

- Dla pana Mikaela. Poprosił mnie... Znaczy ja to zaproponowałem... - Chyba trochę się w tym zaplątałem. Nie wiedziałem jak mam jej to wyjaśnić.

- No dobrze. - Wzruszyła w końcu ramionami, najwyraźniej nie potrzebowała żadnych tłumaczeń. - Chodź, zaprowadzę cię.

Machnęła na mnie ręką i wyszła z pokoju. W sumie wystarczyłoby, gdyby po prostu powiedziała mi, gdzie się ona znajduje, ale tak było nawet lepiej. Ruszyłem za nią.

- Jestem Sunny - oznajmiła, gdy już się z nią zrównałem.

Trochę mnie to zaskoczyło. Myślałem, że po prostu mnie odprowadzi i na tym zakończymy, nie spodziewałem się, że będzie chciała ze mną rozmawiać, choć chyba mogłem się tego domyślić po tym jak wcześniej zagadała do mnie podczas mojej pierwszej kolacji tutaj.

- Theo - również się przedstawiłem. - Miło mi cię poznać.

- Nawzajem. - Uśmiechnęła się do mnie promiennie.

Szybko dotarliśmy do kuchni. Jak się okazało była ona całkiem blisko, pewnie jeszcze po jakichś kilkunastu próbach i zaglądaniu do wszystkich pomieszczeń po kolei nareszcie był trafił.

- Długo tu pracujesz? - zapytałem po jakimś czasie, chcąc przerwać ciszę.

Gdyby to był ktoś inny, to pewnie siedziałbym cicho i w ogóle się nie odzywał, ale przy Sunny akurat się tak nie stresowałem. Była miła i wydawała się być dobrą osobą. A co najważniejsze, chyba nie wiedziała, że jestem... byłem niewolnikiem.

- Już jakiś czas - odparła szybko, nalewając wodę do elektrycznego czajnika. - Ciocia załatwiła mi te pracę.

- Ciocia? - zdziwiłem się.

- Tak - powiedziała entuzjastycznie i rozpromieniła się jeszcze bardziej. - To najukochańsza kobieta na świecie. Też pracuje u takiego jednego i zajmuje się jego rezydencją.

Chyba musiała bardzo lubić tę kobietę, skoro tak o niej mówiła. Szczerze mówiąc, to nawet chętnie poznałbym jej ciocię.

''Rodzina'' nie była dla mnie czymś tak oczywistym jak dla innych ludzi. Poza Gabrielem nigdy nie miałem nikogo bliskiego, o rodzicach nie chciałem nawet wspominać. Teraz nie miałem już nikogo. Nie było przy mnie kogoś, kogo mógłbym nazwać członkiem rodziny. Byłem sam i słuchanie tego jak Sunny zachwala swoją ciocię, sprawiało, że czułem się zazdrosny.

- Sorki, za dużo gadam? - zapytała, źle odbierając moje milczenie.

- Nie, nie - zaprotestowałem. - A nawet jeśli, to mi to nie przeszkadza.

Uśmiechnęła się do mnie, po czym sięgnęła po kubek i otworzyła szafkę, w której stało kilka pudełek i jakichś opakowań.

- Jaką kawę? - zapytała mnie, tak jakbym miał znać odpowiedź. - Tą co zawsze?

- Ee... Tak? - odparłem niepewnie.

Skąd niby mam wiedzieć jaką on pije kawę, nie powiedział mi tego, a ja nie zapytałem. Miałem nadzieję, że skoro powiedziałem, że taką jak zwykle, to będzie dobra.

Zaczekaliśmy jeszcze chwilę, aż zagotuje się woda. Sunny zajęła się kawą, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Może to nawet i lepiej, ja pewnie jeszcze zrobiłbym coś źle.

- Jaki jest Max? - zapytałem jej.

Dziewczyna omal nie wypuściła z rąk puszki z kawą. Na szczęście zdążyła ją złapać, zanim zawartość rozsypała się po podłodze.

- A co? Coś nie tak? - spytała, odwracając się w moją stronę i zaciskając palce na puszce. - Dlaczego chcesz wiedzieć? Mówił ci coś?

Nie rozumiałem tego jej zdenerwowania. Stresowała się jeszcze bardziej niż ja, najwyraźniej było coś o czym nie wiedziałem.

W sumie dlaczego mnie to dziwi? Przecież mieszkałem tutaj zaledwie kilka dni, to oczywiste, że nie wiem wszystkiego o mieszkańcach rezydencji. Choć i tak było dla mnie dziwne, że tak zareagowała. Może ją Max też szantażował?

- On... - zacząłem, żeby wyjaśnić, ale po chwili zmieniłem zdanie i postanowiłem doprecyzować to inaczej. - Chcę po prostu wiedzieć, bo to wredny typ.

Sunny skrzywiła się na te słowa.

- Max jest... - zamyśliła się, szukając odpowiedniego słowa - specyficzny. Ma trudny charakter, ale da się go lubić.

Czy tak powiedziałby ktoś szantażowany?

- Szczerze wątpię - burknąłem w odpowiedzi.

Kiedy tak z nią rozmawiałem wydawało mi się, że jest młodsza niż wziąłem ją na początku. Być może nawet niewiele starsza ode mnie.

Wzięła do rąk tacę z gotową już kawą i cukierniczką. Już miałem ją od niej zabrać, ale cofnęła ją z zasięgu moich dłoni.

- Ja mogę zanieść - zaprotestowała.

- Nie. - Pokręciłem głową. - Pan Mike pomyśli, że się tobą wysługuję.

Obawiałem się, że naprawdę może tak pomyśleć. W końcu to ja zaproponowałem, że przyniosę mu kawę, więc teraz wyszłoby trochę głupio, gdyby to Sunny mu ją przyniosła.

- Przecież i tak już zrobiłam kawę - stwierdziła obojętnie.

Niestety miała rację. Prawda była taka, że jednak mimo wszystko trochę ją wykorzystałem. Zrobiło mi się głupio.

Ale ona podała mi tacę bez dalszego upierania się.

- Dobrze, jak chcesz. - Wzruszyła ramionami.

Powoli ruszyliśmy wzdłuż korytarza. Sunny poszła razem ze mną, zapewne nie chciała, żebym znowu zabłądził gdzieś po drodze. Co było, niestety, bardzo prawdopodobne.

- Ile ty w zasadzie masz lat? - zapytałem w pewnym momencie.

Dziewczyna zatrzymała się nagle, więc ja też stanąłem i odwróciłem się w jej stronę.

Wzięła się pod boki i lekko zmarszczyła brwi. Wyglądała na lekko zirytowaną.

- Nie wiesz, że kobiety się nie pyta o wiek? - zapytała.

- A skąd mam wiedzieć takie rzeczy? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

Przecież nikt nie tłumaczył mi takich rzeczy, skąd niby miałem wiedzieć, że to drażliwy temat? W ośrodku nikt się tym nie przejmował, no i nie było tam żadnych kobiet, więc z żadnymi nie rozmawiałem.

Sunny przeanalizowała moje pytanie, po czym skrzyżowała ręce i wypuściła głośno powietrze.

- Dwadzieścia dwa - powiedziała zrezygnowana.

Czyli miałem rację. Sunny była tylko o cztery lata starsza ode mnie i Maxa. Może to dlatego tak dobrze czułem się w jej towarzystwie.

- Myślałem, że jesteś starsza - stwierdziłem.

- Aż tak staro wyglądam? - zaśmiała się.

Nie byłem pewien, czy jest to szczery śmiech. Odpowiedź na jej pytanie brzmiała oczywiście: nie. Po prostu osoby, z którymi dotychczas spędzałem czas byli chłopakami z ośrodka praktycznie w tym samym wieku co ja. Poza nimi znałem tylko strażników i opiekunów z ośrodka, którzy byli dorosłymi mężczyznami. A teraz doszli jeszcze Gabriel, Mikael, Max i Roberth, więc nadal było to stosunkowo mało osób.

Nie miałem wielkiego doświadczenia w ocenianiu wieku, jeszcze w dodatku u kobiet.

- Czy to jest podchwytliwe pytanie? - upewniłem się.

Chyba chciała coś mi na to odpowiedzieć, już nawet otworzyła usta, ale w końcu zrezygnowała. Zrobiła na moment skwaszoną minę, ale potem spojrzała na mnie pobłażliwie.

- To że wychowałeś się w jakimś kiepskim domu dziecka, ratuje cię przed kopniakiem w piszczel - powiedziała w końcu, przerywając milczenie i skrzyżowała ręce.

- A Maxa byś kopnęła? - zadałem pytanie z czystej ciekawości.

Dziewczyna parsknęła śmiechem. Pokręciła z niedowierzaniem głową i ruszyła dalej wzdłuż korytarza.

- Co ty ciągle z tym Maxem? - mruknęła sama do siebie, po czym dodała już głośniej do mnie: - Tak, kopnęłabym go, ale nie w piszczel.

Minęła mnie, a ja nie wiedząc, co mógłbym jej odpowiedzieć, ruszyłem za nią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top