26.
Nie wiem, co myślał o tym mężczyzna, którego poznałem na przystanku, ale chyba mi kibicował, bo się uśmiechnął. Ja sam też miałem nadzieję, że wszystko będzie dobrze, choć im więcej się nad tym zastanawiałem, tym czarniejsze myśli przychodziły mi do głowy.
No ale musiałem to zrobić. Musiałem się dowiedzieć co z Maxem, przecież mogłem zrobić coś więcej, jakoś mu pomóc, ale ja nie zrobiłem nic. Zostawiłem go i uciekłem.
- Życzę ci powodzenia, cokolwiek zamierzasz zrobić. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży - powiedział mężczyzna, uśmiechając się do mnie.
- Ja też - próbowałem odwzajemnić uśmiech. Miałem nadzieję, że wyszło w miarę wiarygodnie.
Już miał wsiadać do autobusu, kiedy coś za mną nagle zwróciło jego uwagę i wyglądało na to, że zrezygnował z pomysłu jazdy publicznym środkiem transportu.
- Nie wierzę... - mruknął i ruszył w moim kierunku. Kiedy wyminął mnie i poszedł dalej, odwróciłem się za nim, żeby zobaczyć o co chodzi.
Kierowca autobusu chyba był tym lekko zdezorientowany, ale nie było żadnych innych potencjalnych pasażerów, więc w końcu odjechał. W tym czasie mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiałem podszedł do samochodu, który zatrzymał się niedaleko przystanku i otworzył drzwi od strony pasażera.
Wyglądało na to, że znał osobę, siedzącą za kierowcą.
- Wróciłbym autobusem - powiedział do niego.
- Wiem, ale...
- Jesteś nadopiekuńczy - burknął, ale było widać, że wcale nie był na niego zły. Wręcz przeciwnie, chyba się cieszył, że ten po niego przyjechał.
W pewnym momencie wyjrzał z samochodu i skierował się w moją stronę.
- Może cię podwieźć? - zaproponował uprzejmie.
Zdziwiłem się, że spytał mnie o to bez konsultacji z kierowcą, ale chyba oboje znali się na tyle dobrze, że nie był to dla niego żaden problem.
Mimo to nie miałem ochoty z nimi jechać. Wiedziałem, że nie mogę. To było coś z czym chciałem poradzić sobie sam. Od początku do końca. Sam uciekłem z rezydencji i sam do niej wrócę.
- Przejdę się - zapewniłem.
- Jesteś pewien? - zdziwił się. - Chętnie cię podwieziemy. To naprawdę nie problem.
- Tak. - Uśmiechnąłem się, próbując go przekonać. - Muszę sobie wszystko po drodze poukładać.
Przez całą drogę powrotną zastanawiałem się, co powiem, gdy wrócę. Jak będę miał się wytłumaczyć? To nie to samo, co nie poradzenie sobie ze szkolnymi chuliganami, czy bójka z Maxem. Tym razem naprawdę schrzaniłem.
Żeby tylko z Maxem było w porządku. Żeby tylko żył. Zaakceptuję wszystko, co mnie dalej spotka.
Oddaliłem się od rezydencji bardziej niż wydawało mi się na początku. Miałem też nadzieję, że nie pomyliłem drogi. Zastała mnie już noc, a ja nadal byłem daleko. Nie miałem wielu okazji, by pobyć poza rezydencją, więc zgubienie się było całkiem prawdopodobne. Byłem zmęczony, ale mimo to wciąż szedłem. Nie było czasu na odpoczynek, musiałem wrócić jak najszybciej to możliwe.
W końcu zaczęło się przejaśniać, a okolica zaczęła wyglądać znajomo, ale nie dlatego, że zbliżyłem się do celu. Jakimś sposobem zaszedłem do naszej szkoły, ale przynajmniej stamtąd wiedziałem już jak dojść. Tyle razy jechałem tą drogą samochodem, wyglądając przez okno, że znałem ją już na pamięć.
Tak strasznie bolały mnie nogi, ale nie mogłem się poddać, byłem już coraz bliżej, tak mało brakowało...
W końcu dotarłem.
Serce zaczęło mi bić tak szybko, jakby miało mi się zaraz wyrwać z klatki piersiowej. Poczułem strach. Nie wiedziałem, co będzie teraz. Ostatni raz chyba czułem się tak, zanim poznałem Gabriela i nie wiedziałem, co będzie się ze mną działo za drzwiami wynajmowanych przez klientów pokoi. Przez chwilę rozważałem nawet, czy wrócenie tu nie było błędem, ale gdybym tego nie zrobił resztę życia przeżyłbym w strachu i niewiedzy. Nie chciałem tego.
Tam nie pozostałem na długo niezauważony, bo ledwie wszedłem do środka, a podbiegła do mnie Sunny, która najwyraźniej chciała sprawdzić, kto przyszedł.
- Theo! - krzyknęła, gdy tylko mnie zobaczyła. - Gdzieś ty był?! Martwiliśmy się o ciebie! Nie możesz tak...!
- Gdzie jest Max? - przerwałem jej szybko.
Wiem, że narobiłem im problemów, ale wszystkich uwag na ten temat mogłem wysłuchać później. W tej chwili interesowało mnie tylko jedno.
Gdy tylko wszedłem do środka, mój wzrok od razu powędrował w kierunku schodów, ale nie znalazłem tam żadnej wskazówki odnośnie tego, co mogło się zdarzyć po mojej ucieczce.
Sunny chyba zrozumiała jak bardzo jestem zdesperowany, bo odpuściła sobie wykład na temat tego jakie to było nieodpowiedzialne. Zaniemówiła na chwilę, wpatrując się we mnie z powagą, ale w końcu postanowiła skrócić moje męki i odpowiedzieć.
- W szpitalu... - powiedziała krótko.
- Znaczy...? Żyje? - dopytałem dla pewności.
- Tak, żyje - zapewniła.
Musiałem się podeprzeć, żeby nie upaść. Czułem, że z barków spadł mi ogromny ciężar. Teraz przynajmniej wiedziałem, że go nie zabiłem. Chociaż to.
- Theo, coś się...? - zaniepokoiła się, podchodząc do mnie.
- Mogę się z nim zobaczyć? - przerwałem jej znowu.
Wiedziałem, że się o mnie martwi i to było naprawdę miłe, ale w tej chwili interesował mnie tylko on.
Nie oczekiwałem, że to zrozumie, ale miałem nadzieję, że przynajmniej na to mi pozwoli. I tak wiedziałem, że później czeka mnie powrót do ośrodka, albo coś jeszcze gorszego, więc chyba nie miałem już nic do stracenia.
Sunny chyba miała mi naprawdę dużo do powiedzenia, a przynajmniej tak wywnioskowałem z jej miny. Mimo to nie powiedziała nic, a przynajmniej nie to, co zamierzała.
- Zadzwonię do pana Mikaela, że się znalazłeś - oznajmiła poważnie. - A później poproszę szofera, żeby cię zawiózł do szpitala.
Pokiwałem głową. Jeśli zabiorą mnie do szpitala, to w porządku, mogłem jeszcze trochę poczekać.
Czekanie aż dotrę na miejsce dłużyło mi się w nieskończoność. W pewnym momencie próbowałem nawet ponaglić kierowcę.
- Nie może pan jechać szybciej?
Jednak szofer posłał mi takie spojrzenie, że postanowiłem się już więcej do niego nie odzywać. Mimo wszystko okazał się na tyle miły, by zaprowadzić mnie na odpowiedni oddział, a potem do właściwej sali.
No tak, Mikael jest bogaty, w końcu było go stać na kupno niewolnika, więc to oczywiste, że Max będzie leżeć w prywatnej sali. A przynajmniej mam nadzieję, że to dlatego, a nie z powodu tego, że jego stan jest aż tak poważny.
- Theo, gdzie ty się podziewałeś? - usłyszałem głos, który sprawił, że stanąłem jak wryty. Nie mogłem się ruszyć nawet o krok.
To był Mike. Stał przed salą i rozmawiał przez telefon, ale gdy tylko mnie zobaczył, schował go do kieszeni. Nie chciałem podchodzić bliżej, bałem się konfrontacji z nim, ale szofer, który mnie przyprowadził, popchnął mnie do przodu, tak że gdybym nie zaczął iść to bym się przewrócił.
Mikael położył mi dłoń na ramieniu, a drugą podniósł moją twarz, by się jej przyjrzeć. Wyglądał, jakby szukał jakichś zadrapań albo siniaków. Chociaż raczej wątpiłem, że zajdzie na niej coś więcej niż worki pod oczami i bladą ze strachu skórę. On też wyglądał na całkiem zmartwionego. Nie ma się co dziwić, w końcu jego syn był w szpitalu.
- Gdzie byłeś? - zapytał nagle. - Nic ci się nie stało? Nie powinieneś...
- Ja... - Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila a zacznę płakać.
- Nie męcz go, tato. - Usłyszeliśmy nagle głos Maxa. - Już ci mówiłem jak to było.
Oboje odwróciliśmy się w stronę, z której dochodził głos. Max leżał na łóżku, ale nie wyglądał najgorzej, poza bandażem na głowie i nogą w gipsie.
- Mówiłeś...? - zapytałem cicho. Już po mnie.
Max spojrzał na mnie, po czym szybko zwrócił się w stronę swojego ojca.
- Dasz nam chwilę? Proszę...
Mikael chyba nie był przekonany co do tego, ale najwyraźniej jego zdanie zmienił telefon, który zaczął dzwonić. Spojrzał na wyświetlacz i westchnął zrezygnowany.
- W porządku - ustąpił w końcu. Zanim odszedł powiedział do mnie jeszcze: - Cieszę się nic ci nie jest.
Kiedy ja i Max zostaliśmy sami, nie wiedziałem co mam zrobić. Skoro Max już wszystko powiedział Mikaelowi, to nic tu po mnie. Zresztą z jego perspektywy wszystko wyglądało pewnie jeszcze gorzej, w końcu to on został poszkodowany. Z drugiej jednak skoro Mike wiedział, co zrobiłem jego synowi, to dlaczego pozwolił nam zostać ze sobą sam na sam?
- Możesz podejść bliżej - odezwał się chłopak, wyrywając mnie z zamyślenia. - Przecież cię nie ugryzę. No, na pewno nie w tym stanie.
Podszedłem kilka kroków w stronę łóżka.
- Ty...? - Chciałem go zapytać o to, co powiedział Mikaelowi, ale nie wiedziałem jak mam to zrobić.
Max mimo wszystko chyba przejrzał moje podchody, bo sam odpowiedział na pytanie, którego nawet nie zdążyłem mu zadać.
- Powiedziałem, że zapatrzyłem się w telefon i potknąłem na schodach, a ty prawdopodobnie po prostu wystraszyłeś się tego, co się stało i uciekłeś.
Musiałem przez chwilę zastanowić się nad tym, co właśnie usłyszałem. Jeśli powiedział, że zapatrzył się w telefon i to przez to się potknął i spadł, to by znaczyło, że... Nie zwalił winy na mnie?
Zdziwiony podniosłem na niego wzrok. Znaczy tak, naprawdę przestraszyłem się przez to, co się tam stało, ale to przecież była moja wina, to ja go popchnąłem.
- Ale przecież...
- Wiem, ale jak widzisz - wskazał ręką na gips - nic mi nie jest.
Ta, widać.
- Nie do końca nic... - odważyłem się sprostować.
- Złamana noga - wyjaśnił krótko. - A poza tym mam parę sińców, no i uparli się, żeby zatrzymać mnie na obserwacji, bo uderzyłem się w głowę.
Dla niego chyba nie stanowiło to zbyt wielkiego problemu. Nie wyglądał na kompletnie przybitego, czy wściekłego na mnie. Może to dlatego, że ostatecznie jego obrażenia nie okazały się aż tak poważne. Max przeżyje, w dodatku wziął odpowiedzialność za upadek na siebie.
Odważyłem się podejść bliżej i zająć miejsce na krześle obok łóżka, Max nawet przez chwilę nie spuszczał mnie z oczu.
- Strasznie, strasznie mi przykro, Max - powiedziałem, opuszczając głowę, a mój głos mimowolnie mi się załamał. - Przepraszam...
Na początku nic mi nie odpowiedział, przez chwilę w szpitalnej sali panowała tylko cisza, aż wreszcie Max się odezwał.
- W porządku...
Potrafiłem wymienić co najmniej kilka powodów, dla których wcale nie było w porządku. Leżał w szpitalu ze złamaną nogą i kto wie czy nie ma jakichś urazów głowy.
Nadal nie mogłem uwierzyć w to, co wcześniej od niego usłyszałem. Dlaczego Max miałby okłamać swojego ojca? To bez sensu, przecież nic by nie ryzykował, gdyby powiedział prawdę. A może to mnie okłamał i wcale nie powiedział Mikaelowi, że spadł, bo się potknął...
- Ty... naprawdę nic mu nie powiedziałeś? - Powoli podniosłem na niego wzrok.
Max już na mnie nie patrzył. Leżał na łóżku z głową opartą na poduszce, patrząc w sufit. Co prawda wątpiłem by znalazł tam coś godnego uwagi, prawdopodobnie po prostu unikał w ten sposób patrzenia na mnie.
- Czemu miałbym to robić? - zapytał obojętnie.
A czemu niby miałbyś mnie chronić?
- Bo mnie nienawidzisz - powiedziałem wprost.
- To nieprawda - powiedział, odwracając się w moją stronę.
Jak to nieprawda? Przecież już wielokrotnie dał mi do zrozumienia, że tak właśnie jest. Kradł moje rzeczy, napadł mnie i ciągle wypominał mi skąd się u nich wziąłem. Tylko że ostatecznie... nie mogłem też zaprzeczyć, że zrobił kilka rzeczy, by stanąć w mojej obronie... Kiedy się upiłem, przyznał Mike'owi, że picie było jego pomysłem, a gdy się pobiliśmy i uderzyłem go tak że z nosa poleciała mu krew, również nie zwalił winy na mnie. No i w końcu oddał mi mój notatnik i klucze, a co najważniejsze sygnet Gabriela.
Mimo wszystko... ta zmiana była jakaś taka... Od czego to się w ogóle zaczęło? Od kiedy Max zachowywał się względem mnie łagodniej? Od momentu, gdy się upiliśmy? To było wtedy?
- Ile razy mam cię jeszcze przepraszać za to, co się stało? - zapytał mnie nagle.
Szczerze? To nie potrafiłem sobie przypomnieć, czy w ogóle to robił. Chyba moja niechęć do niego wypierała wszystkie inne zachowania, które mi nie pasowało do tego wykreowanego przeze mnie wizerunku Maxa, więc nawet jeśli to zrobił, to wyrzuciłem to z pamięci.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Mike nie wracał, a Max albo nie miał już nic więcej do powiedzenia albo czekał na moją odpowiedz, natomiast ja oczywiście nie miałem ochoty się odzywać. Tak czy inaczej takie siedzenie w milczeniu, było dość niezręczne.
- Czy możemy... uznać, że jesteśmy kwita? - zaproponowałem niepewnie. - Możemy zacząć od początku?
- Jasne - powiedział, po czym poczułem, że jego dłoń chwyta za moją.
W ogóle nie zauważyłem jak bardzo zbliżyła się jego ręka. To w zasadzie nie było nic takiego, ale instynktownie wydostałem swoją dłoń, by nie czuć na sobie jego dotyku.
Spojrzałem na niego. Nie był zadowolony z mojej reakcji, ale chyba to rozumiał.
- Małymi krokami, dobra? - poprosiłem go.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top