24.

Maxa mnie zabiję.

Zaraz po tym jak to powiedziałem, cofnąłem się do pokoju i w nim zamknąłem. Zatrzasnąłem drzwi i oparłem się o nie plecami, mając nadzieję, że w razie co uda mi się powstrzymać go przed wejściem do środka.

Oczami wyobraźni widziałem już jak Max z impetem otwiera drzwi, wchodzi do pokoju i się na mnie rzuca.

Nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić. Szczególnie że całowanie się z Maxem wcale nie było takie złe, a na pewno lepsze niż wtedy, gdy zrobił to na siłę za pierwszym razem.

Trzymanie drzwi i tak nie miało sensu, bo Max był ode mnie silniejszy, a oczywiście nie mogłem ich zamknąć na klucz. Zresztą nawet jeśli Max powiedział, że zamierza mi je oddać pewnie i tak tego nie robi.

Minęło kilka dobrych minut, gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. To przestało być już dla mnie bezpiecznym sygnałem, że zamierza wejść Sunny lub Mikael, więc cały się spiąłem.

- Kto tam? - zapytałem nieufnie.

- To ja - usłyszałem głos Sunny.

Mimo to drzwi uchyliłem tylko trochę. Bałem się, że Max mógł kazać jej się odezwać, a sam schować się gdzieś obok. Z drugiej strony przecież nie było potrzeby, żeby to robił. Zapewne jakby dobrze popchnął to otworzyłby je nawet, gdybym próbował je zablokować.

- Hej, masz coś do prania? - zapytała, pokazując mi kosz pełen ubrań.

Bardziej niż na jej pytaniu, skupiłem się na tym, czy gdzieś tam z tyłu nie kryje się Max.

- Raczej nie... - mruknąłem, wracając wzrokiem z powrotem w jej stronę. - Czy mogłabyś powiedzieć Mikaelowi, że źle się czuję i nie będzie mnie na kolacji?

Dziewczyna przyjrzała mi się podejrzliwie i poprawiła uchwyt na koszu z praniem.

- Nie wyglądasz, jakby coś ci było - stwierdziła otwarcie.

Może i nie wyglądam, ale naprawdę potrzebuję czasu, żeby sobie to wszystko przemyśleć. Nie mogę zobaczyć się z Maxem. Szczególnie po tym jak powiedziałem, że ten pocałunek był okropny.

Był... dlatego, że nie był. Dlatego, że myślałem, że mi się podoba, choć to przecież niemożliwe. Jak mogłoby mi się podobać całowanie potencjalnego gwałciciela?

- Uwierz mi - powiedziałem jej. - Umieram w środku.

Nie byłem pewien, czy Sunny coś podejrzewała, ale nawet jeśli, to nic nie powiedziała.

- Przekażę. - Skinęła głową. - A śniadanie i szkoła?

No tak, przecież muszę iść jutro do szkoły. Najchętniej w ogóle bym tam nie chodził, ale nie mogę zawieść Mikaela, skoro tak mu zależy na mojej edukacji. W końcu załatwił mi prywatnego nauczyciela i jeszcze zapłacił za to, bym mógł chodzić do szkoły. Nie mogę teraz, tak po prostu z tego zrezygnować.

- Jutro będę - zapewniłem niechętnie. - Pójdę do szkoły.

Unikanie Maxa może być trudne. W końcu chodzimy do jednej klasy i razem jeździmy do szkoły i z powrotem. Na pewno będziemy musieli ze sobą rozmawiać. Nie potrafię sobie wyobrazić jak to będzie wyglądać jutro.

- Co się stało? - spytała, zauważając moje zamyślenie.

- Nic... Wszystko w porządku - skłamałem szybko.

Przez cały wieczór siedziałem z telefonem. Nie widziałem się z Maxem na kolacji, bo jadłem w pokoju, a na to żeby do niego pójść zabrakło mi odwagi, więc postanowiłem napisać wiadomość. Problem w tym, że nie wiedziałem, co powinno się w niej znaleźć. Musiałem jakoś załagodzić sytuację, ale nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów.

Minęło kilka godzin, a ja w kółko tylko pisałem i usuwałem tekst. Nic nie przychodziło mi do głowy. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednio dobre.

Ostatecznie byłem w stanie napisać tylko jedno słowo: ''Przepraszam''.

Tej nocy nie spałem spokojnie. Długo nie mogłem zasnąć i następnego ranka byłem ledwo żywy. Cały czas myślałem o Maxie i o tym co będzie, gdy się rano zobaczymy. Nie odpisał mi na wiadomość, więc zakładałem, że cały czas jest na mnie zły.

Niestety długo nie czekałem na to, by się tego dowiedzieć. Gdy tylko otworzyłem drzwi, żeby wyjść z pokoju, zobaczyłem, że za nimi stoi Max.

Opierał się plecami o ścianę i oglądał coś na telefonie.

- Długo każesz na siebie czekać - powiedział, chowając komórkę do kieszeni.

Aż cofnąłem się do tyłu.

- M-myślałem, że będziesz już na śniadaniu.

Miałem nadzieję, że zobaczymy się dopiero w jadalni, w towarzystwie Mikaela, który mógłby zainterweniować w razie potrzeby. Przy nim Max na pewno musiałby się hamować.

- Przepraszam za to, co powiedziałem wczoraj. Wysłałem ci wiadomość - wyjaśniłem szybko.

Nie patrzyłem na niego. Miałem wrażenie, że gdy tylko podniosę wzrok, zostanę uderzony w twarz i przyparty do ściany.

- Theo.

Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem jego głos, ale nadal nie podnosiłem na niego wzroku. Mocno zaciskałem powieki, więc bardziej wyczułem niż zobaczyłem ruch przed sobą.

- Trzymaj - powiedział nagle.

Nadal nie byłem pewien, co teraz nastąpi. Otworzyłem oczy dopiero wtedy, gdy miałem już pewność, że uderzenie nie nadchodzi. Nie mogłem uwierzyć. Tuż przede mną, na otwartej dłoni Maxa, leżały klucze od mojego pokoju.

- To... moje klucze? - zapytałem, nadal niedowierzając.

Już wyciągnąłem po nie rękę, jednak coś mnie nagle zatrzymało. Gdybym znowu je miał to znaczyłoby, że znów mogę zamknąć się w pokoju i nikt by mnie nie niepokoił. Ale czemu Max miałby pozbawiać się możliwości wchodzenia do mnie, kiedy tylko mu się podoba?

Nie mogło być tak łatwo, na pewno zabezpieczył się na taką możliwość.

- Dorobiłeś kopie? - zapytałem, bo to jakoś wydawało mi się w tej sytuacji logiczne.

Mimo to zabrałem klucze. Wolałem je jednak znowu mieć. Nawet jeśli teraz były już bezużyteczne.

- Nie, ale i tak mi nie uwierzysz - odpowiedział.

Miał rację. Nie uwierzyłem mu. Nie miałem powodu, by to zrobić. Okłamał mnie już dostatecznie dużo razy, by stracić moje zaufanie.

Z zamyślenia wyrwało mnie skrzypienie podłogi. Max zrobił krok w moją stronę, więc ja natychmiast się cofnąłem. Chłopak znowu dał popis swojego aktorstwa, bo wyglądał, jakby nawet się tym przejął, po czym się wycofał.

- Chodźmy na śniadanie - oświadczył i ruszył w stronę jadalni.

Podczas śniadania nie odzywaliśmy się do siebie, a niedługo później pojechaliśmy do szkoły. W samochodzie atmosfera była jeszcze bardziej napięta niż w domu, ale tam przynajmniej mogłem liczyć na pomoc Mikaela, a tutaj kierowca nie wyglądał na zbyt zainteresowanego. Zawieźć nas do szkoły, przywieźć, nie zamierzał robić nic więcej.

- Denerwujesz się. - To brzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

- Spostrzegawczy jesteś - odburknąłem.

To chyba oczywiste, że byłem zdenerwowany, w końcu musiałem z nim tu siedzieć dopóki nie dotrzemy na miejsce, a w szkole cały czas będziemy w jednej klasie.

- Jesteś... Jesteś na mnie zły, nie? - zapytałem, próbując ukryć swój stres. - To co powiedziałem to...

- Rozumiem - przerwał mi. - Nie lubisz całowania.

- Nie chodzi o całowanie, tylko o ciebie.

Natychmiast poczerwieniałem. To zabrzmiało jeszcze gorzej na głos niż w mojej głowie. A przecież nie o to mi chodziło.

- Aha... Dobra... - Jego głos przerwał ciążące w samochodzie milczenie.

Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Osunąłem się na fotelu, wzdychając ciężko.

- Zabijcie mnie...

- Właśnie staram się tego nie zrobić - odpowiedział mi zmęczonym tonem.

Najchętniej otworzyłbym drzwi na najbliższym skrzyżowaniu i uciekł na zewnątrz. Chociaż pewnie i tak nie udałoby mi się odejść zbyt daleko. Max zaraz by mnie dogonił, a nawet jeśli nie, to Mikael na pewno miał jakieś swoje sposoby, by sprowadzić mnie z powrotem.

Tylko narobiłbym im trochę kłopotów, a potem znów byłoby po staremu. Nic by z tego nie wyszło. Niczego by to nie zmieniło.

- Dałem ci nieźle popalić - odezwał się nagle, przerywając moje rozmyślania.

Też mi odkrycie. Przynajmniej z tego zdajesz sobie sprawę.

Już więcej nie rozmawialiśmy po drodze. Dotarliśmy do szkoły i Maxa od razu zaczepili jego kumple, więc skorzystałem z okazji i poszedłem dalej sam. Zostawiłem kurtkę w szatni i ruszyłem pod salę, w której mieliśmy mieć lekcję.

Niestety to nie dobry pomysł. Max trafił na swoich kolegów, a ja na swoich prześladowców.

- Dawaj kasę. - To były słowa jakimi zostałem przez nich przywitany.

Ich lider zbliżył się i pchnął mnie w klatkę piersiową na tyle mocno, że musiałem cofnąć się krok do tyłu.

- Nie mam. - Przyłożyłem dłoń do miejsca, w które mnie uderzył. Może nie dlatego, że jakoś bardzo bolało, ale po prostu czułem, że muszę się zasłonić, zanim spadną na mnie kolejne ciosy.

Cios nie spadł, jednak taki jakiego się spodziewałem, bo chłopak po prostu złapał mnie z tyłu za włosy, zmuszając w ten sposób, bym zadarł głowę do góry i spojrzał w oczy wyższego ode mnie chłopaka.

- Nie masz? - warknął. - Czyli nie chcesz odzyskać sygnetu?

- Sygnetu? Oddaliście go Maxowi - powiedziałem, nim zdążyłem się nad tym zastanowić.

Praktycznie z chwilą wypowiedzenia tego, zdałem sobie sprawę, że popełniłem błąd. Nie powinienem był mówić, że wiem o sygnecie. Nie tylko dlatego, że tylko bardziej ich zdenerwuje fakt, że wiem, że już nic na mnie nie mają, ale jednoczenie wkopię w ten sposób Maxa. Musiałem coś szybko wymyślić.

- Myślicie, że jestem głupi? - powiedziałem z trudem, a jego palce jeszcze mocniej zacisnęły się na moich włosach. - Że nie zauważę, że znowu go ma?

Miałem nadzieję, że to wystarczy. No i chyba zadziałało, bo lider grupy wyglądał na naprawdę zirytowanego. Potrafiłem irytować ludzi. Max mógł to potwierdzić.

- Pokazał ci go? - zapytał, niedowierzając.

Ciekawe, czy daliby mi spokój, gdybym powiedział, że tak. Może to byłoby dla nich jednoznaczne z tym, że jest po mojej stronie i nie popiera dokuczania mi.

Chociaż wątpiłem, żeby pozwolili mi wykpić się tak łatwo.

- Nie, po prostu... widziałem go u niego... - powiedziałem w końcu.

Mimo wszystko nie chciałem mówić im o Maxie. Po co mi to było? Pewnie jeszcze zażądaliby jakiejś konfrontacji z nim, a kto wie, co on jeszcze by wymyślił.

- I pewnie znowu próbowałeś go zabrać - dodał jeden z chłopaków.

Tego było już za wiele. Może i byłbym lepszym niewolnikiem niż licealistą, ale nigdy nie przywłaszczyłem sobie, czyjejś własności. W ośrodku nic nie należało do nas, nawet nasze życia i ubrania, które nosiliśmy. Wiem, jak to jest coś stracić i nigdy nikomu bym nic nie zabrał.

- Ja nie jestem złodziejem - prawie wykrzyknąłem. - Nie jestem taki...

Taki jak Max.

 Na grupie przede mną nie zrobiło to żadnego wrażenia, wyśmiali mnie. Poczułem się głupio, ale wiedziałem, że tak to właśnie wygląda. Właśnie dlatego nie byłem w stanie ukraść biżuterii babci Maxa.

- Tak czy inaczej przyniesiesz nam na jutro pieniądze - kontynuował przywódca.

- Przecież nie macie już... - zacząłem zdezorientowany. Nie rozumiałem, dlaczego mam im dalej płacić, skoro nie mają już nic, czym mogliby mnie szantażować.

Niestety nie zdążyłem dokończyć, bo wtedy chłopak położył rękę na moim ramieniu i zacisnął ją tak mocno, że aż syknąłem, a kolana zaczęły się pode mną uginać.

- Jeśli nie chcesz oberwać, to lepiej, żebyś miał pieniądze. - Wbił palce tak mocno, że aż wyrwał mi się krótki krzyk.

Następnie popchnął mnie tak, że upadłem na ziemię.

Zastanowiłem się nad tym szybko. Przecież sygnet Gabriela został w domu, nie mogą mi go znowu zabrać. Najwyżej mnie pobiją.

- Nie będę wam pła...

Krzyknąłem, gdy chłopak stanął mi na dłoni i przeniósł ciężar ciała na nogę tak, żeby bolało jeszcze bardziej. Wyswobodziłem rękę, zerwałem się na równe nogi i pobiegłem w głąb korytarza, odprowadzany przez ich śmiech. Co ja sobie w ogóle myślałem? Przecież nie miałbym żadnych szans w konfrontacji z tą bandą.

Nie patrzyłem przed siebie, więc się nawet nie zdziwiłem, że na kogoś wpadłem. Nie zdziwiło mnie też, że tym kimś był Max. Chyba mnie właśnie szukał.

- Theo, co się...

Nie słuchałem go, skupiłem się na tym, że z tyłu znowu rozbrzmiały głosy moich prześladowców. Nie było trudno ich usłyszeć, korytarze były puste. Lekcje się już zaczęły, a my byliśmy spóźnieni.

Odwróciłem się w stronę głosów, Max też i chyba rozpoznał do kogo one należą, ruszył do przodu, ale złapałem go za ramię, zatrzymując.

- Nie wtrącaj się - szepnąłem.

Spojrzał na mnie gniewnie, ale nic nie powiedział. Otworzył tylko drzwi obok nas i wepchnął się do środka, sam wszedł zaraz za mną i zamknął drzwi. To chyba był schowek, chociaż nie potrafiłem ocenić. Było dość ciemno.

Na początku myślałem, że to kolejna z gierek Maxa, ale później zdałem sobie sprawę, że właśnie pomógł mi uniknąć konfrontacji z napastnikami.

- Dzie-dzięk... - nie zdążyłem dokończyć, bo zakrył mi usta dłonią.

To już było niepotrzebne.

Po chwili dźwięki rozmów wyraźnie zaczęły się do nas zbliżać i już myślałem, że tu wejdą, ale na szczęście po chwili kroki i rozmowa zaczęły się oddać.

Odczekaliśmy jeszcze chwilę, by mieć pewność, że odeszli. Szturchnąłem Maxa, żeby mnie puścił, bo jedną ręką wciąż trzymał mnie za ramię, a drugą zasłaniał moje usta. Odsunął drugą dłoń, jednak zamiast zabrać ją gdzieś dalej, po prostu przesunął ją na mój policzek.

Oddychałem ciężko, bo nadal nie potrafiłem się uspokoić. To miejsce i ta sytuacja wcale mi nie pomagały, było ciasno, przez co ja i Max musieliśmy stać blisko siebie. Bardzo blisko siebie. Chłopak puścił moje ramię i przesunął rękę w ten sposób, żeby złapać mnie za dłoń.

Jednak kiedy tylko jej dotknął, syknąłem z bólu. To była ręka, na którą nadepnął mi jeden z prześladowców. Było ciemno, ale mimo to widziałem, że Max odwrócił się, by spojrzeć mi w oczy.

- Chcesz to opatrzyć? - zapytał szeptem.

- Nie trzeba - odparłem cicho.

Nachylił się w moją stronę, zupełnie jakby chciał mnie pocałować. Już myślałem, że to zrobi, ale on się wycofał.

Poczułem, że serce zaczyna mi bić szybciej. Oczywiście nie chciałem, żeby to zrobił. Ale poczułem się trochę tak, jakbym był... sam nie wiem, zawiedziony?

- Wyjdę pierwszy i sprawdzę, czy nikogo nie ma - powiedział, odsuwając się.

Otworzył drzwi i wyjrzał na zewnątrz.

- Dzięki - wymamrotałem, ale chyba tego nie usłyszał.

Po chwili wyszedł i polecił mi ręką, że też mogę to zrobić. Opuściliśmy schowek, korytarze świeciły pustkami. Już miałem ruszyć w kierunku klasy, ale wtedy Max chwycił mnie za rękę, zatrzymując i odwracając twarzą do siebie.

- A teraz powiesz mi, co się stało - rozkazał.

Zirytował mnie tym. Nie był moim panem. Nie byłem już niewolnikiem.

- To nie zabrzmiało jak pytanie - wyrwało mi się.

- I nim nie było. Theo - westchnął i położył dłonie na moich ramionach - próbuję ci pomóc.

- Akurat - prychnąłem, rozbawiony tym oświadczeniem.

Może Max po prostu jakiś czas temu uderzył się w głowę i dlatego ostatnio zachowywał się tak dziwnie? To miałoby zdecydowanie więcej sensu niż jego bezinteresowna pomoc.

- Nie puszczę cię, póki mi nie powiesz - oświadczył poważnie.

- To wtedy też spóźnisz się na lekcję - odparłem.

W sumie to już byliśmy spóźnieni.

- Trudno. - Wzruszył ramionami. - Myślisz, że mnie to obchodzi.

Ta, zdecydowanie go to nie obchodziło.

Odwróciłem się w bok, by nie patrzeć w jego stronę. Chyba nie miałem wyboru, musiałem mu powiedzieć. Wolałbym, żeby nikt nas teraz nie zobaczył, choć znając Maxa pewnie i tak potrafiłby zachować zimną krew. W przeciwieństwie do mnie.

Westchnąłem zrezygnowany, nie podobało mi się to, co miałem powiedzieć.

- Miałeś rację. - Te słowa z trudem przeszły mi przez gardło. - Cały czas żądają pieniędzy, co ja mam zrobić?

- Mam się tym zająć? - spytał ze śmiertelną powagą.

Nie wierzę, że o to zapytał...

- Pytałem o to, co ja mam zrobić - powiedziałem, kładąc nacisk na słowo: ''ja''.

- Mógłbyś, na przykład, poprosić mnie o pomoc.

Przewróciłem oczami, przecież do niego się mówi jak do ściany. Nie chcę, żeby Max w czymkolwiek mi pomagał.

Zrzuciłem jego dłonie ze swoich ramion.

- Dam sobie radzę sam - naciskałem.

- Nie dasz - ustawał przy swoim.

Nawet gdyby to była prawda, to bym się do tego nie przyznał. Nie jemu.

- Coś wymyślę - upierałem się.

- Chcę to zobaczyć - prychnął, wyraźnie w to nie wierząc.

Zacisnąłem pięści. Nie wierzył w to, że poradzę sobie sam i nie dziwię mu się, sam bym w to nie wierzył. Nie dam sobie rady, ale przecież coś muszę zrobić.

Jeszcze tego samego dnia powiedziałem o wszystkim nauczycielce.


_ _ - _ _

Fajnie jest wrócić do życia. Tyle powiem. Chociaż nadal nie mam wyników, to obecnie mam chwilę wolnego, dlatego pojawił się rozdział.

Ostatnie dwa miesiące były naprawdę bardzo ciężkie, co pewnie nie umknęło Waszej uwadze przez moją nieobecność. Ale teraz jestem z powrotem, więc czas znowu odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Pora doprowadzić do końca ''Na Łańcuchu Swojego Pana'', a potem następną książkę i zamknąć w końcu projekt "Niewolnik".

Poza tym... mam wrażenie, że naprawdę cała masa czytelników nie zapoznawała się z informacjami na temat pojawiania się rozdziałów, bo cały czas pojawiały mi się pytania typu: ''Kiedy next?''

No cóż, mimo wszystko dziękuję za wyrozumiałość i ciepłe słowa (zwłaszcza osób, które były zapoznane z informacjami). Jak zawsze zachęcam do wyrażania swojej opinii i komentowania.

Życzę miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top