23.
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, uznałem, że to musi być Mikael albo Sunny. Jednak zanim krzyknąłem do osoby za nimi, że może wejść, coś mnie tknęło, by jednak to sprawdzić, dlatego tylko delikatnie je uchyliłem.
No i dobrze, bo za drzwiami stał Max.
- Idę z Rogerem na spacer, idziesz ze mną - powiedział, gdy tylko mnie zobaczył.
Zamrugałem zdziwiony tym nagłym oświadczeniem. Nawet nie zdążyłem się odezwać, a on już wyciąga mnie na spacer do tej swojej śliniącej się bestii. I nawet nie zapytał mnie o zdanie.
- Nie chcę - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- To nie było pytanie - oświadczył poważnie, odwrócił się i ruszył w głąb korytarza. - Chodź.
Nie miałem ochoty na żadne spacery, ale wolałem uniknąć kłótni. Mimo że moją głowę zaprzątało mnóstwo nieproszonych myśli i wyjście z psem było naprawdę daleko na mojej liście rzeczy do zrobienia. Nawet dalej niż zrobienie zadań, które kazał mi poprawiać Roberth.
Teraz najważniejsze było to by zebrać pieniądze dla chuliganów i odzyskać sygnet Gabriela.
Mimo wszystko dołączyłem do Maxa i wyszedłem razem z nim i Rogerem do pobliskiego parku. Jak się okazał park był bardzo blisko rezydencji, więc dotarliśmy tam naprawdę szybko. Nie byłem tam wcześniej, ale i tak nie miałem ochoty się rozglądać, w tej chwili w ogóle mnie to nie interesowało.
Podeszliśmy do fontanny, gdzie Max spuścił Rogera ze smyczy. Pies pobiegł gdzieś między drzewa, ale jego właściciel usiadł na murku otaczającym wodę.
Aż się prosiło, żeby go tam wepchnąć. Ciekawe, czy zdążyłbym uciec do domu...
- Oni będą cię tak szantażować w nieskończoność - powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Co? - Skołowany odwróciłem się w jego stronę.
Sądziłem, że się przesłyszałem. Musiałem się przesłyszeć. Przecież Max nie mógł wiedzieć o kradzieży sygnetu. Chłopaki nic by mu nie powiedzieli, bo nie mogliby wtedy wyciągać ode mnie więcej pieniędzy. Na pewno... Nie, nie zrobiliby tego...
Max zamiast mi odpowiedzieć, wyjął spod koszulki swój pierścionek zawieszony na rzemyku. Coś ścisnęło mnie w żołądku, gdy go zobaczyłem. Był identyczny jak mój. Jak mogłem dać sobie odebrać tak ważną dla tej rodziny pamiątkę?
- Wyjaśnisz mi to? - zapytał, wyciągając z kieszeni drugi pierścionek.
Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem.
- To... - Co rusz patrzyłem to na zawartość dłoni Maxa, to na jego twarz. - To sygnet Gabriela?
Chłopak złapał pierścionek w dwa palce i uniósł go na wysokość twarzy tak, że mógł na mnie przez niego spojrzeć. Musiałem się powstrzymać, żeby nie wyrwać mu przedmiotu z ręki, bo miałem ogromną ochotę to zrobić i sprawdzić, czy to rzeczywiście ten sygnet.
- Chłopaki mi go oddali twierdząc, że musiałeś mi go zabrać - wytłumaczył.
Czyli to jednak ten sygnet. To mój sygnet. Sygnet Gabriela...
Wyciągnąłem rękę, chcąc go zabrać, ale Max zamknął dłoń i cofnął ją poza mój zasięg.
- Nie tak szybko - powiedział, chowając rękę z sygnetem za plecy.
Miałem ochotę na niego nakrzyczeć, ale wiedziałem, że jeśli to zrobię, to mogę się pożegnać z pierścieniem na zawsze. Zabierze mi go tak samo jak wcześniej notatnik i klucze i już go nie zobaczę. A do tego nie mogę dopuścić.
- Co, mam cię teraz błagać na kolanach? - zapytałem zrozpaczony.
- Jak chcesz, to możesz - zaśmiał się zwyczajnie.
Chciałem go uderzyć. Dlaczego on zawsze ma przewagę? Dlaczego zawsze musi być górą? Zacisnąłem pięści, czułem, że ogarnia mnie wściekłość i bezsilność. Nie mogę stracić tego sygnetu, co znaczy, że muszę robić to, co każe mi Max...
- Powiesz Mikaelowi, że go zgubiłem? - spytałem, spuszczając głowę.
- Nie zgubiłeś go. - Wzruszył ramionami. - Okradli cię.
Przynajmniej w tym się zgadzamy.
- I to nie pierwszy raz, prawda?
Nie zdążyłem ugryźć się w język, nie chciałem powiedzieć tego na głos. Nie chciałem go wkurzyć, a nie wyglądał na zadowolonego tym komentarzem.
- Przepraszam, dobra? - Uniosłem ręce w geście kapitulacji. - Przepraszam.
- Za co? - zapytał, jakby odpowiedź nie była oczywista.
- Za co chcesz. Za wszystko - nie wytrzymałem. - Za to że Mikael mnie kupił. Że mnie okradli. Za to że tu jestem. Że ci nie ulegam. Za to że wszystko jest nie tak...
Myślałem, że się rozpłaczę. Tego wszystkiego było już zbyt wiele. To nie było na moje nerwy, nie przyznałbym się do tego, ale kompletnie sobie z tym nie radziłem. A przecież starałem się w szkole, próbowałem rozmawiać z kolegami Maxa, nadrabiałem lekcje razem z Roberthem. Ale cały czas coś się działo. Cokolwiek robiłem, i tak dawałem z siebie za mało.
Poczułem jak po moim policzku spływa coś ciepłego i mokrego, więc cofnąłem się szybko spuszczając głowę i wytarłem łzy dłonią.
Chociaż Max pewnie i tak już wszystko zauważył. Pociągnąłem nosem i wyciągnąłem rękę w kierunku chłopaka.
- A teraz oddaj mi go już...
- Wcale nie chciałem, żebyś mnie przepraszał - stwierdził po chwili.
Kiedy na niego spojrzałem, zobaczyłem, że nawet nie patrzy w moim kierunku.
- Więc czego chcesz? Naprawdę mam klęczeć? - zapytałem zrezygnowany.
Nie odpowiedział, więc uznałem, że odpowiedź jest twierdząca. Nie miałem wyboru. Nie chciałem tego robić, szczególnie w miejscu publicznym, ale nie widziałem innego wyjścia, chciałem odzyskać sygnet. Tak więc padłem na kolana przed Maxem.
Ale on chyba jednak nie był tym zachwycony.
- Nie wydurniaj się - syknął, zrywając się na równe nogi. Chwycił mnie za rękę i zmusił mnie, żebym się podniósł. - Wstawaj.
Nie takiej reakcji oczekiwałem.
- Zapomniałem, że przy tobie nie mogę sobie pozwolić na takie żarty - wymamrotał ledwo zrozumiale.
Chłopak rozejrzał się, po czym usiadł z powrotem na murku i pociągnął mnie w swoją stronę, bym zajął miejsce obok niego. Tak też zrobiłem. Nic nie powiedziałem, bo nie wiedziałem, co niby w takiej sytuacji mógłbym. Zamierzałem błagać tak jak Max tego chciał, ale chyba się przeliczyłem, bo najwyraźniej nie tego ode mnie oczekiwał.
W pewnym momencie po prostu wyciągnął w moją stronę dłoń z sygnetem. Od razu chciałem go zabrać, ale coś mnie przed tym powstrzymało. Moja ręka zawisła w powietrzu tuż nad pierścionkiem.
- A w zamian... - spojrzałem na niego z nietęgą miną - mam iść z tobą do łóżka, prawda?
Chłopak przewrócił oczami, po czym chwycił mnie za nadgarstek i siłą wcisnął mi do ręki błyskotkę.
- Nic od ciebie nie chcę - powiedział hardo.
- Mówisz poważnie? - zapytałem autentycznie zaskoczony.
Max wyglądał na zdenerwowanego tym moim niedowierzaniem, ale sądzę, że nie powinien mi się dziwić. Przecież cały czas zachowywał się, jakby jedyne czego chciał to mnie przelecieć, więc po prostu dziwiła mnie jego nagła zmiana zachowania.
Traktował mnie jak niewolnika już od tak dawna, że nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogły być między nami inaczej. Skoro nie chciał ode mnie seksu, to czego niby chciał?
- Tak, jeśli mogę cię o coś prosić, to po prostu trzymaj go w pokoju, żeby już ci go nie zabrali - doradził mi.
W sumie to byłby nawet dobry pomysł, gdyby nie jeden drobny szczegół...
- Masz do niego klucze - przypomniałem mu.
Max przewrócił oczami, chyba irytowałem go coraz bardziej. Tylko czekać aż w końcu straci do mnie cierpliwość i pokaże swoje prawdziwe oblicze.
- Oddam ci je - powiedział nagle.
Nic mu na to nie odpowiedziałem. Naprawdę nie mogłem uwierzyć w to wszystko, co od niego usłyszałem. Może on sobie po prostu żartował, miał dzisiaj dobry humor i postanowił zrobić sobie ze mnie żarty? Nie odda ich. To niemożliwe, żeby mówił na poważnie.
- I nagle nie chcesz nic w zamian? - zapytałem podejrzliwie.
- Nie chcę. - Pokręcił głową.
- To nie w twoim stylu. - Nadal mu nie uwierzyłem.
Max mi na to nie odpowiedział, co chyba znaczyło, że rozmowa jest już zakończona. Potem poszedł gdzieś, wołając swojego psa. Poszedłem za nim. Pochodziliśmy chwilę po parku, praktycznie się do siebie nie odzywając, po czym z powrotem ruszyliśmy w stronę domu.
Przypiął Rogera na smycz krótko przed tym jak opuściliśmy park. Wyciągnął smycz w moją stronę, pytając mnie chyba w ten sposób, czy chciałbym pójść z psem, ale pokręciłem przecząco głową.
Do rezydencji dotarliśmy w milczeniu. Roger pobiegł gdzieś za dom, a my weszliśmy do środka. Poszliśmy w kierunku swoich pokoi, jednak zanim wszedłem do mojego, zwróciłem się jeszcze w jego stronę.
- Nie chcę mieć u ciebie żadnych długów - powiedziałem, żebyśmy mieli w tej sprawie jasność.
Mimo że nadal mu nie ufałem postanowiłem, że nie będę już zabierać sygnetu do szkoły, nie chciałem, żeby znowu mi go zabrali. No i nawet gdyby Max mi go odebrał, chyba w razie co rodzinna pamiątka byłaby bezpieczniejsza u niego niż u jakichś chuliganów ze szkoły.
Max westchnął donoście i odwrócił się w moją stronę.
- Jeśli tak bardzo zależy ci na tym, żeby jakoś mi się odwdzięczyć, to możesz mnie po prostu pocałować - stwierdził od niechcenia.
Zaskoczył mnie tą odpowiedzią. To wydawała się mała cena, ale z Maxem nigdy nie mogę być niczego pewien. To nie mogło być takie proste, gdzieś musiał być jakiś podstęp.
- Pocałować? - powtórzyłem nieufnie. - W sensie dać sobie wepchnąć język do gardła, a potem się z tobą przespać?
Chłopak znów przewrócił oczami.
- Czy ty na siłę chcesz wskoczyć mi do łóżka?
- Nie, w życiu - odparłem od razu, może nawet trochę zbyt szybko.
- A tak to wygląda - rzucił w odpowiedzi.
Nie mogłem już z nim wytrzymać. Po co ja w ogóle wdałem się z nim w dyskusję? Poza tym to jego wina. To on zaczął to wszystko.
- To ty cały czas się do mnie przystawiasz, w dodatku raz już się na mnie rzuciłeś, a teraz mówisz, że wcale nie chcesz się ze mną przespać - wyrzuciłem z siebie wściekły. - Mam ci niby wierzyć, że tak nagle się zmieniłeś?
- Przepraszam, ok? - Podniósł głos tak, że niemal krzyknął. - Przepraszam za to, jak cię wcześniej traktowałem.
Cofnąłem się o krok. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Max wyglądał na zdenerwowanego, widocznie też nie mógł już dłużej wytrzymać naszej rozmowy.
Ale coś mi nie pasowało w jego zachowaniu. Przeprosił mnie? Max? Przecież to absurd, Max już na samym początku pokazał za kogo mnie ma. Pokazał, że dla niego jestem tylko niewolnikiem, któremu jego ojciec postanowił dać dach nad głową. Miał się za lepszego i od razu wyrobił sobie opinie na mój temat.
- Co ty knujesz? - zapytałem, nie potrafiąc utrzymać języka za zębami.
On tylko wzruszył ramionami.
- Nie chcesz, to mi nie wierz, ale mówię prawdę.
Szczerze w to wątpiłem, ale postanowiłem, że tym razem zaryzykuję i pójdę na to. W końcu wolałem zapłacić taką niewysoką cenę teraz, niż gdyby później miał zażądać czegoś więcej.
- Wystarczy, że cię pocałuję i będziemy kwita? - wolałem się upewnić. - Na pewno?
- Jak nie chcesz, to nie - stwierdził obojętnie i odwrócił się w stronę swojego pokoju.
- Chcę! - zawołałem, zatrzymując go i zdałem sobie sprawę, że zareagowałem zbyt gwałtownie. Max spojrzał na mnie z taką miną, że natychmiast domyśliłem się jak desperacko zabrzmiałem. - Znaczy... Chcę, żebyśmy byli kwita.
On skinął głową i spojrzał na mnie wyczekująco. Wywnioskowałem z tego, że to ja mam teraz wykonać ruch. Bez względu na to jak bardzo nie miałem ochoty się z nim całować, to chyba jednak wolałem, żeby to on to zrobił. Ja nie potrafiłem, a danie się całować było o wiele prostsze niż samemu zainicjować sytuację.
Wahałem się, ale w końcu do niego podszedłem. Stanąłem przed nim, ale musiałem wspiąć się na palce. Nie miałem ochoty tego robić i rozpraszało mnie to, że jak na razie miał otwarte oczy. Straciłem przez to równowagę i poleciałbym do tyłu, gdyby Max mnie nie podtrzymał. Chciałem się po tym natychmiast cofnąć, ale na to już mi nie pozwolił. No nic, trzeba zabrać się do tego całowania...
Odetchnąłem, żeby jakoś się uspokoić. No rusz się, Theo. To tylko krótki pocałunek. Przecież nie przyprze cię po nim do ściany.
Miejmy nadzieję...
Niestety nie mogłem tego odwlekać w nieskończoność. Nie chciałem, żeby Max się zniecierpliwił. Zbliżyłem swoją twarz do jego, przechyliłem lekko głowę, a kiedy zamknął oczy, przemogłem się i go pocałowałem.
Liczyłem na to, że tylko dotkniemy się ustami i od razu się odsunę, ale nic z tego nie wyszło. Musiałem się oprzeć na jego ramionach, Max jedną ręką trzymał mnie w pasie, a palce drugiej wsunął mi we włosy. Tak się skupiłem na jego dłoniach, że nawet nie zauważyłem, kiedy rozchyliłem wargi, on uznał to za zaproszenie i wsunął mi do ust język.
Wtedy chciałem się odsunąć, ale zamiast tego tylko stęknąłem niezadowolony i mocniej ścisnąłem jego ramiona.
Zrozumiał i sam się wycofał. Zaraz po tym się od siebie odsunęliśmy.
- I co? - zapytał. - Było tak strasznie?
Było mi gorąco i czułem, że denerwuję się coraz bardziej. Myślałem, że będę czuł większe obrzydzenie, całując się z Maxem. I chyba najbardziej przerażało mnie to, że go nie czułem. Przecież takie rzeczy robione z nim, nie mogą mi się podobać.
- Było nawet gorzej - wymamrotałem, cofając się
_ _ - _ _
No i rozdział wyszedł z opóźnieniem. Jak zwykle. Ale to akurat nikogo nie powinno dziwić, już Majowie wiedzieli, że koniec świata nadejdzie, gdy SaishitNiwa wstawi rozdział zgodnie ze swoją rozpiską...
Ja pierdolę, jaki ja mam zjebany humor po tym ostatnim zaliczeniu... Tak mnie boli ręka i jeszcze kolana od tego klęczenia, trzy razy musiałam do niego podchodzić, bo mówił, że wyszło za słabo...
Nie, nie, nie idźmy w to...
Jak zawsze zachęcam do wyrażania swojej opinii i komentowania.
Życzę miłego czytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top