2.
Zdaniem ośrodka musieliśmy na siebie zarabiać. Dlatego kupienie sobie niewolnika, nie było tu takie proste. "Zarabiać na siebie" zaczynaliśmy od szesnastego roku życia, ale kupić nas można było dopiero po naszych osiemnastych urodzinach. Więc jeśli Gabriel będzie chciał mnie kupić, to musi poczekać jeszcze dwa lata. Oczywiście pod warunkiem, że do tego czasu się nie rozmyśli.
Takie obawy towarzyszyły mi przez cały tydzień, gdy czekałem na jego kolejną wizytę. Mój opiekun uprzedził mnie, że klient chce się ze mną widywać raz w tygodniu.
No i w końcu nadszedł ten dzień. Stresowało mnie spotkanie z nim. Nie wiedziałem, jak ono przebiegnie tym razem. Ostatnim razem był całkiem miły, ale skąd mogłem wiedzieć, że to nie było na pokaz? W końcu wynajął sobie niewolnika na własność, więc mogłem się tylko domyślać, co miał ochotę ze mną zrobić.
Poprosiłem strażnika, żeby dał mi jeszcze chwilę, ale on nie przyjął tego z wyrozumiałością. Na szczęście pieniądze, które płacił za mnie Gabriel, były warte tego, by strażnik nie zaciągać mnie tam silą, narażając na jakieś uszkodzenia. A ja zamierzałem przeciągać moje następne spotkanie z klientem jak tylko się da.
W końcu jednak stracił cierpliwość. Strażnik złapał mnie za ramię i niestety w dość brutalny sposób zabrał do pokoju numer jeden. Zdaję się, że mimo wszystko cały czas miał gdzieś z tyłu głowy, by nie za bardzo uszkodzić mnie przed spotkaniem z klientem, bo oznajmił, że za niesubordynację dostanę później.
Wepchnął mnie do pokoju i zatrzasnął za mną drzwi. Pchnięcie było tak silne i niespodziewane, że poleciałem do przodu i się przewróciłem.
Nagle usłyszałem zbliżające się do mnie kroki, po czym ktoś chwycił mnie za ramiona i podciągnął do góry, bym wstał.
- Dzie-dzięki... - wydukałem z trudem.
Czekał tu na mnie. Natychmiast pożałowałem, że nie przyszedłem od razu. Nie powinienem kazać mu czekać. Jeśli się rozmyśli i nie będzie chciał mnie już wynajmować, to opiekun da mi popalić, bo straci pieniądze. Będę musiał go teraz przeprosić. Wolałbym, żeby nie przestał się ze mną spotykać, bo wtedy weźmie mnie ktoś inny, a on zapewne nie będzie już taki miły.
- Ładnie ci w czarnym - powiedział, uśmiechając się do mnie.
- Dobrze cię wiedzieć... - Skłoniłem się przed nim lekko. - Panie...
Nie byłem pewien, czy mogę go tak nazywać. Nie powiedział, że mam się tak do niego zwracać. Chociaż z drugiej strony przecież wynajął mnie na własność, więc mam nadzieję, że nazwanie go panem nie było zbyt dużym narzucaniem się z mojej strony.
- Jeśli chcesz możesz mi mówić po imieniu - powiedział spokojnie. - Jestem Gabriel.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Choć wolałem tego nie robić, mówienie do niego po imieniu, byłoby dość dziwne. Nie czułbym się dobrze, zwracając się do niego w ten sposób. To byłby brak szacunku, a nie chciałbym się tak wobec niego zachowywać. Szczególnie po tym co dla mnie zrobił.
- Ty jesteś Theo, prawda? - dopytał, chyba próbując ponownie nawiązać rozmowę.
- Zgadza się - przytaknął powoli. - Ale możesz mnie nazywać jak ci się podoba.
Jako niewolnicy nie powinniśmy się przywiązywać do naszych imion, one są zupełnie nieważne, nawet jeśli stanowią kotwicę z naszym dawnym życiem. W ośrodku byliśmy tylko numerami, a jeśli ktoś zechce nas kupić, to będzie mógł nas nazwać jak tylko będzie chciał. Wliczając w to też te nieprzyjemne określenia.
- Podoba mi się twoje imię - stwierdził, uśmiechając się. - Może usiądziemy.
Chętnie przystałem na tę propozycję. Zajęliśmy miejsca na kanapie.
Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu. Nie powinienem odzywać się jako pierwszy. Nie powinienem w ogóle się odzywać. Tak na dobrą sprawę nie wiedziałem nawet, czy będzie chciał ze mną rozmawiać. Jeśli prywatnie wynajmuje sobie szesnastolatka na godziny, to chyba nie po to, by z nim rozmawiać.
- Wiesz, że wasz ośrodek zezwala na kupno dopiero, gdy jego... ech... "pracownicy" - zrobił cudzysłów w powietrzu - skończą osiemnaście lat? Więc zostały ci jeszcze dwa.
Pochyliłem mocniej głowę, słysząc jego niezadowolony ton. Wiedziałem... nie będzie czekać...
- Tak - mruknąłem cicho. - Wiem o tym.
Kolejna milcząca chwila. Nie miałem pojęcia, o czym myślał, choć domyślenie się tego raczej nie powinno być trudne. Zapewne żałował, że wynajął mnie na prywatne wizyty i teraz rozważał jak mógłby się z tego wykręcić.
Mężczyzna westchnął głęboko, najwyraźniej dochodząc w swoich rozważaniach do jakichś wniosków. Zaraz usłyszę coś w stylu: "Przepraszam, ale nie możemy się już dłużej spotykać".
- Chciałbym cię kupić i zabrać do siebie do domu - oznajmił mi. - Co ty na to?
Już miałem odpowiedzieć smętnie, że rozumiem, ale później dotarło do mnie znaczenie jego słów. Co? Spojrzałem na niego zaskoczony. On naprawdę zamierza czekać dwa lata? Jeśli chce sobie kogoś z nas zabrać do domu, to przecież ośrodek ma chłopaków, którzy skończyli już osiemnaście lat. Może sobie wziąć któregoś z nich.
Tak się zaaferowałem tym, że jest skłonny mnie wziąć, że prawie umknęły mi jego ostatnie słowa. Chciał wiedzieć co ja o tym myślę.
- Czemu pyta mnie pan o zdanie? - spytałem, nie podnosząc głowy. - Jeśli pan nie chce, to niech mnie nie kupuje.
- Czyli nie chcesz, żebym cię kupił? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Oczywiście, że chciałbym, żeby mnie kupił. Jak na razie nikt nie traktował mnie lepiej niż on. Ale nie mogłem go o to prosić, to było zbyt dużo.
- Nie będę cię zmuszał - stwierdził niezbyt zadowolonym tonem. - Po prostu uznałem, że tak będzie dla ciebie lepiej.
Najwyraźniej źle odebrał moje milczenie. A nie chodziło mi o to, że czuję się zmuszony do czegoś co mi się nie podoba. Po prostu... Po prostu wiedziałem, że to nie wypali. No i nie chciałem ściągać na niego jeszcze więcej kłopotów, na pewno miał wystarczająco dużo swoich własnych.
- Lepiej... - powtórzyłem głucho. To słowo było dla mnie obce.
- Tak, lepiej - potwierdził zdecydowanym tonem. - Żebyś nie musiał robić... - potoczył ręką naokoło, ogarniając pomieszczenie - tego.
Taa... "To" było zdecydowanie czymś czego nie miałem ochoty robić.
- Nie chcę z tobą sypiać - powiedział, kładąc mi dłoń na kolanie. Wzdrygnąłem się, ale chyba nie było w tym żadnego podtekstu erotycznego. - Nie chcę cię wykorzystać. Nie chcę cię skrzywdzić.
Podniosłem na niego wzrok.
- Więc czego chcesz? - zapytałem wprost, licząc się z konsekwencjami jakie może przynieść mi to pytanie i mój ton.
Gabriel spojrzał mi prosto w oczy, a ja skupiłem całą swoją wolę na tym, by nie odwrócić wzroku. Jednak wola przegrała ze strachem i już kilka uderzeń serca później, pokornie spuściłem głowę. Co ja wyprawiam?
Wzdrygnąłem się, gdy poczułem jego palce na swoim podbródku. Uniósł lekko moją głowę i, jeśli dobrze odczytałem jego zamiary, chyba chciał mi pokazać, że wcale nie ma mi za złe tego wyskoku, bo uśmiechnął się ciepło i mnie puścił.
- Chcę cię stąd zabrać - oświadczył.
Ale dlaczego? Jest tyle innych chłopaków, których może wziąć zamiast mnie. Dlaczego chciał robić sobie kłopot akurat ze mną?
- Masz szesnaście lat, a większą część życia spędziłeś tutaj, gdzie... nie chcę nawet o tym myśleć - powiedział, zupełnie jakby odczytał moje myśli. - Sądzisz, że nie zasługujesz na nic więcej?
- Najwyraźniej nie - wyrwało mi się.
Kurde, naprawdę nie chciałem powiedzieć tego na głos.
- Nie mów tak, rozumiesz? - powiedział surowym tonem, ponownie zmuszając mnie bym na niego spojrzał. - Nigdy tak nie mów.
Przestraszyłem się. Pierwszy raz naprawdę się go przestraszyłem. Nie sądziłem, że aż tak go tym wkurzę. Co zrobiłem źle? Przecież opiekunowie nie raz powtarzali nam, że nie zasługujemy na nic więcej, ja tylko przyznałem, że to prawda. Dlaczego to go zdenerwowało?
- Prze-prze-przepraszam... - wydukałem, czując, że w moich oczach zbierają się łzy.
Ogarnęła mnie panika. Nie wiedziałem, dlaczego był dotychczas taki miły i twierdził, że chce mnie kupić. Ale byłem też pewien, że nie chciałem, żeby zrezygnował z prywatnego wynajmu, jeśli to zrobi...
Jeśli to zrobi, to oddadzą mnie komuś innemu, kto za to zapłaci. Nie chciałem, by wynajął mnie ktoś inny. Ktoś kto z pewnością zrobi użytek z tych kilku godzin ze mną.
Zszedłem z kanapy i ukucnąłem przy nim. Wiedziałem, że muszę go przeprosić, choć nie do końca wiedziałem, co dokładnie zrobiłem źle. Byłem pewien tylko jednego, on nie może mnie zostawić.
- Ni-nie chciałem, ja... - dukałem zdenerwowany. - Prze-przepra-szam...
- Wstań - polecił mi.
Wykonałem szybko rozkaz. Mężczyzna wskazał mi ręką, bym ponownie zajął miejsce obok niego, tak też zrobiłem.
- Przepraszam - powiedziałem jeszcze raz.
- Nie, to ja cię przepraszam... - usłyszałem.
Tak mnie to zaskoczyło, że aż podniosłem na niego wzrok. Siedział obok mnie, zasłaniając sobie twarz dłonią. Czy on mnie właśnie...? Nie, to nie tak powinno być...
- Nie ma pan za co - stwierdziłem, próbując naprostować sytuację.
Nie powinien mnie przepraszać. Jeśli ktoś zrobił coś nie tak, to ja. To ja popełniłem błąd. Ja, nie on. To ja powinienem przepraszać.
- Wychowałeś się tutaj - zaczął mówić klient. - Przez cały ten czas wpajano ci uległość. Powinienem bardziej uważać na to, co mówię.
Nie rozumiałem, o co mu chodzi.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się łagodnie. Trochę mnie to uspokoiło. Nie wyglądał, jakby miał mi za złe to, co się stało.
- Nie przejmuj się. Nie jestem zły. - Znów położył mi dłoń na kolanie, co miało okazać mi jego wsparcie. - A nawet jeśli, to nie na ciebie, tylko na to miejsce.
- Przepraszam, przepraszam... - powtarzałem jak zacięta płyta. Jakby to w jakikolwiek sposób mogło mi pomóc.
Widząc moje zdenerwowanie, objął mnie ramieniem. Nie jestem pewien, czy to jakoś mi pomogło. Przywodziło na myśl coś zupełnie innego niż to, co zamierzał osiągnąć Gabriel.
Tylko nie rezygnuj. Nie rezygnuj. Proszę nie rezygnuj...
Nie rozmawialiśmy dużo. Kiedy wróciłem do pokoju podejrzewałem, że to mogło być nasze ostatnie spotkanie. Kto chciałby się spotykać z kimś takim jak ja? Zdenerwowałem go i pewnie byłem na tyle wkurzający, by się już rozmyślił. Trochę porozmawialiśmy ze sobą, ale to raczej nic nie znaczyło. Liczyłem na to, że mógłby mnie faktycznie stąd zabrać, choć nadzieja była nikła... i zapewne nierealna...
- Wizyta - dobiegł mnie głos strażnika.
Przyszedł?
Minął kolejny tydzień, a mnie nie odebrano czarnej koszulki. Byłem pewien, że kiedy Gabriel nie pojawi się w tym tygodniu, to wszystko wróci do stanu rzeczy sprzed pierwszego spotkania z nim, a mnie przy najbliższej okazji wystawią na kolejny wynajem.
Strażnik ponownie zaprowadził mnie do pokoju numer jeden.
Gabriela nie było w środku. Zapewne w ogóle nie przyjdzie. Zostałem sam. Nie widziałem powodu, by klękać i tak nikt tego nie zobaczy. Musiałbym tak siedzieć, aż mój opiekun się zorientuje, że nikt do mnie nie przyszedł, a takie coś w ogóle mi się nie uśmiechało.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka wszedł dobrze znany mi klient.
- Witaj, Theo - przywitał się Gabriel.
Teraz pożałowałem, że nie klęczałem. Właśnie tak powinienem witać pana, gdy wchodzi. Zawaliłem po raz kolejny. Teraz to już na pewno zrezygnuje.
Jednak on nie wyglądał na złego. Zajął miejsce na kanapie, tak jak zawsze. I, co najważniejsze, nie zamknął drzwi na klucz. Gdybym teraz wyszedł... Nie, nie, na pewno złapaliby mnie strażnicy.
Mimo to podszedłem do drzwi i przekręciłem klucz, by nikt tu nie wszedł.
- Witaj - odpowiedziałem powoli, podchodząc do niego. - Co będziemy dzisiaj robić?
- Lubisz czytać? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Przyniosłem ci książkę.
"Książkę"? Wynajmuje sobie chłopca, żeby spędzić z nim czas i przynosi do tego książkę? Chociaż sam nie wiem, może nawet mi się spodoba, książki, z których dotychczas miałem do czynienia, były raczej... dość szczególne jeśli chodzi o ich zawartość...
- Nie wiem. Chyba... Chyba tak... - starałem się mówić to, co chciał usłyszeć.
Podał mi książkę. Sądząc po okładce, opowiadała raczej o jakichś przygodach. To zdecydowanie nie była jedna z lektur, z których uczyliśmy się w ośrodku.
- Coś się stało? - zapytał nagle.
Zauważył, że zachowuję się jakoś dziwnie? Niby jak, przecież widzieliśmy się raptem trzeci raz? Nie mógł mnie tak dobrze poznać.
- Nie zrezygnowałeś... - wymamrotałem cicho. On chyba też usłyszał moje zdziwienie.
- Nie zrezygnuję - zaśmiał się. - Nie zamierzam z ciebie rezygnować.
On kłamie. Kłamie, na pewno kłamie. Nic z tego nie będzie. Nie zabierze mnie stąd. Nic się nie zmieni. I tak tutaj zostanę. On w końcu się rozmyśli, zrezygnuje.
Wiedziałem, że tak będzie... Ale tak bardzo chciałem wierzyć, że będzie inaczej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top