Rozdział 6

~Perspektywa Lukasa~

Boże, to wszystko moja wina. Ona umiera, a ja nie mogę nic zrobić. Na szczęście karetka szybko dotarła na miejsce. Teraz patrzyłem, jak ratownicy starają się ją uratować, jak przenoszą na nosze i zabierają do szpitala. Cały przód jej sukienki przesiąkł krwią tak samo jak moja koszula. Miałem jej krew na rękach. Obok mnie stała jej koleżanka Laura. Dziewczyna płakała i szukała wsparcia w ramionach swojego chłopaka.
Grace... Nie mogę jej stracić. Kocham ją, naprawdę ją kocham. Kocham jej uśmiech, głos, oczy, szczery śmiech. Kocham to jaka jest. Mimo całego cierpienia, tego co przeszła w jej sercu nadal gości miłość i empatia. Nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia. A teraz? Teraz przez błędy przeszłości mogę ją stracić...

Parę lat wcześniej...

Będąc młodszy często wdawałem się w bójki. Lubiłem ukazywać swoją siłę, pokazywać innym, że jestem lepszy. Popijałem z kumplami, paląc papierosy na rogu i uciekając przed policją.
Pewnego dnia poznałem Ralpha i Briana. To oni wprowadzili mnie w bardziej mroczniejszy świat. Przez nich uzależniłem się od hazardu. Popadałem w długi, a oni coraz bardziej naciskali. Część udało mi się spłacić. Z czasem cała sytuacja zaczęła mnie przerastać. Postanowiłem z tym skończyć, uciec od nich. I tak znalazłem się tutaj. Poznałem Grace, zacząłem mieć nadzieję, że mogę żyć inaczej. Lepiej. Oczywiście nie powiedziałem jej kim dokładnie jestem i co tu robię. Kłamałem, aby ją chronić. A teraz kobieta, którą kocham, płaci za moje błędy. Cieszę się, że policja jest już na tropie tych gnojków i oni również zapłacą za swoje czyny.

~Teraz~

Minęły już trzy dni. A ona nadal się nie obudziła. Lekarze mówią, że pocisk ominął serce, ale straciła sporo krwi. Niby przeprowadzili transfuzję, ale i tak nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Cały czas przy niej czuwam. Dzień i noc. Codziennie przychodzi Laura, pytając się o jej stan i codziennie odchodząc z tą samą odpowiedzią.
Patrzę na jej bladą twarz, na te wszystkie kroplówki i aparaty, do których jest podłączona, które starają się utrzymać ją przy życiu. Na balu wyglądała tak pięknie w tej czerwonej sukience. Pomimo maski rozpoznałem ją bez trudu. Poznam ją zawsze i wszędzie. Tak bardzo chciałbym zobaczyć jej uśmiech, ten błysk w oku, poczuć jej szczęście.
-Wróć do mnie- powiedziałem, trzymając ją za rękę. –Proszę. Kocham Cię...

~Grace~

Wszędzie było ciemno. Znajdowałam się w otchłani, szukając drogi powrotnej. ,,Kocham Cię". Te słowa cały czas rozbrzmiewały w mojej głowie. Były jak bumerang, wracały i wracały. Z każdym momentem coraz głośniejsze. Aż w końcu usłyszałam je tak wyraźnie. Lukas. Był przy mnie. Starałam się otworzyć powieki, ale były takie ciężkie. Pamiętam jego zapłakaną twarz, ból i krew. A potem nic. Wszystko ucichło. Ponownie zostałam sama. Lecz tym razem to ja go opuściłam. Prosił bym go nie zostawiała, ale to było silniejsze. Nie mogłam nad tym zapanować. Ciemność mnie pochłonęła. Moje ciało pozostawało głuche na jakiekolwiek prośby. Teraz walczyłam. Walczyłam by znów poczuć jego dotyk. Chcę żyć. Dla niego. Dla siebie. Chcę zwiedzać świat. Z nim. Muszę wrócić. Muszę. Starałam się zebrać w sobie siły, skupić się, odnaleźć drogę powrotną. Aż w końcu otworzyłam oczy.


* * *

Miałem taki piękny sen. Wraz z Grace byliśmy na plaży. Leżeliśmy na kocu i patrzyliśmy na gwiazdy. Była ciepła noc. Oprócz szumu morza, wokół panowała kompletna cisza.
-Lukas- powiedziała. –Lukas- powtórzyła głośniej, a ja ocknąłem się w szpitalu, leżąc na fotelu. Ten sen był taki piękny...
-Lukas- usłyszałem cichutki głosik.
-Grace- zerwałem się z miejsca. –Grace. Obudziłaś się- podszedłem do ukochanej. Byłem taki szczęśliwy. Złapałem ją za rękę.
-Nie kazałeś mi umrzeć, pamiętasz? –zapytała lekko zachrypniętym głosem.
-Pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć?- w moich oczach zebrały się łzy radości.
-Kocham Cię- powiedziała.
-Ja Ciebie też. Najmocniej na świecie. Nigdy Cię nie opuszczę. Już zawsze będziemy razem.
-Na zawsze?
-Na zawsze- zapewniłem i pocałowałem jej ciepłe usta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top