27.

Na szczęście z Maxem nie było aż tak źle. Badania nie wykazały niczego poważniejszego, więc odetchnąłem z ulgą.

Niedługo później chłopak mógł wrócić do domu. Mikael uparł się, by Max na razie został na parterze, żeby nie musiał przeciążać złamanej nogi, wchodząc po schodach, dlatego pomogłem w przenoszeniu rzeczy do jego nowego pokoju.

- Pomóc ci w czymś jeszcze? - zapytałem, wnosząc do pomieszczenia ostatnie pudło z książkami.

- Nie, sam sobie poradzę - powiedział, siedząc na łóżku i sięgając po kule.

Podszedłem do niego szybko i wziąłem je przed nim. Mike oferował mu wózek, ale Max stwierdził, że woli kule. Tego trochę nie rozumiałem, wydawało mi się, że wózek byłby wygodniejszy.

- Lekarz kazał ci odpoczywać - przypomniałem, trzymając kule poza zasięgiem jego ręki.

- Ale nie mówił, że nie mogę wstawać z łóżka - zaśmiał się szczerze.

- Połóż się. Nie ma powodu, żebyś wstawał - usiłowałem go przekonać. - Jeśli coś chcesz to ci przyniosę.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zacząłem się tak zachowywać w jego towarzystwie. Pewnie w dużej mierze było to spowodowane poczuciem winy, mimo wszystko Max kilka razy stanął w mojej obronie. Wcześniej nie dopuszczałem do siebie wiadomości, że on mnie chronił. Cokolwiek robił zawsze myślałem, że w ten sposób będzie chciał później uzyskać coś w zamian.

- To połóż się koło mnie - zażądał.

Poczerwieniałem na te słowa. Przez chwilę miałem nawet nadzieję, że chłopak tego nie zauważył, jednak później zdałem sobie sprawę, że rumieńce na moich policzkach są dla niego aż nazbyt widoczne.

- Chyba nie ma takiej potrzeby - powiedziałem skrępowany.

- To wstaję - odparł, podpierając się na rękach by spełnić swoją groźbę.

- To szantaż - mruknąłem niezadowolony.

- Jak najbardziej. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Mimo wszystko Max nadal potrafił być wredny, widocznie to było po prostu częścią jego natury, choć teraz nie brałem już tego do siebie tak bardzo jak wtedy.

Nie chciałem też, by nadwyrężał nogę, dlatego tak jak chciał, położyłem się obok niego. To łóżko było mniejsze niż to, stojące w jego pokoju, ledwo się na nim zmieściliśmy we dwóch. Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu twarzami do siebie, nie było to zbyt wygodne, ani dla mnie, ani zapewne dla niego.

- Jakim cudem potrafisz czasem być miły? - zapytałem go po chwili, by przerwać te ciszę. - Przeważnie jesteś zwykłym dupkiem.

- Mogę ci pokazać, że potrafię być bardzo miły - powiedział, łapiąc mnie za rękę. Uniósł ją do swoich ust i pocałował.

Moja twarz znów oblała się rumieńcem, jeszcze bardziej niż wtedy. Wyrwałem mu swoją dłoń i obróciłem się na plecy, by nie leżeć już twarzą do niego. Zachowanie Maxa względem mnie uległo znacznej zmianie, stał się... Nie wiem nawet, jak powinienem to nazwać. Bardziej wylewny? Delikatniejszy? Mimo wszystko jego gest nie sprawił, że miałem ochotę uciec z łóżka. To z kolei zmusiło mnie do zastanowienia się, czy pozwoliłbym mu na więcej.

To było krępujące. Moje myśli zaczęły biec w zdecydowanie złym kierunku.

- Czemu mieszasz mi w głowie? - odważyłem się zapytać. - Czemu w ogóle postanowiłeś być miły?

Max też obrócił się na plecy. Teraz oboje gapiliśmy się bez celu w sufit.

- A nie wystarczy ci świadomość, że teraz już tak zostanie?

A możesz mi zagwarantować, że na pewno tak będzie?

- Chcę wiedzieć - nalegałem.

- Po prostu przejrzałem na oczy - stwierdził w końcu.

Niby otrzymałem od niego odpowiedź, a jednak nie mogłem się pozbyć przeczucia, że to za mało. Musiałem wyciągnąć z niego więcej.

- Kiedy? - pytałem dalej.

Max podniósł się na łokciach, ale zanim zdążyłem mu powiedzieć, żeby tego nie robił, on pochylił się i mnie pocałował. Trudno było stwierdził, czy kierował się chęcią przekonania mnie, czy po prostu zamknięcia mi ust.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że jeśli chodziło o to drugie, to mu się udało.

- Max, nie - oderwałem się od niego, gdy poczułem dłoń pod swoją koszulką. - Twoja noga...

Że też mimo swojego stanu nadal miał siłę na takie rzeczy... Chociaż... to chyba znaczyło, że już go nie bolało, a to przecież dobrze.

- A jak z nogą będzie już w porządku? - zapytał podchwytliwie.

- To wtedy mnie zapytaj - odparłem, podświadomie licząc na to, że taka odpowiedź pozwoli mi zyskać na czasie.

Tym razem to ja go pocałowałem, choć był to tylko krótki całus na pożegnanie, zanim podniosłem się z łóżka. Jego bliskość nie stanowiła już dla mnie takiego problemu jak wcześniej, mimo że nie czułem jakiejś specjalnej potrzeby, by pogłębić naszą znajomość poprzez seks. Może w ciągu tych kilku tygodni mi się to zmieni...

Posiłki jedliśmy wspólnie. Po tym jak wypisali Maxa ze szpitala, chłopak pokłócił się z Mikaelem o swój powrót do szkoły, jego ojciec nalegał, by choć przez kilka pierwszych dni został na nauczaniu domowym, ale on twierdził, że nie ma takiej potrzeby, bo przecież i tak dowozi nas i odbiera szofer, a w szkole w razie czego pomogę mu ja.

Nie dało się ukryć, od wypadku starałem się pomagać mu jak tylko mogłem.

Ostatecznie nie byłem pewien na czym stanęło, bo ponieważ mnie to nie dotyczyło, dlatego się nie wtrącałem. Oboje byli uparci, choć uważałem, że na koniec i tak to Mike postawi na swoim.

Pewnego razu, gdy do niego szedłem, usłyszałem na korytarzu rozmowę dobiegającą z nowego pokoju Maxa. Na początku myślałem, że może to Mikael przyszedł porozmawiać z synem, ale im bliżej podchodziłem, tym bardziej rozpoznawałem drugi z głosów. To była Sunny.

- To nie ma sensu - oświadczył Max. Drzwi były uchylone, więc wszystko świetnie słyszałem.

- Dlaczego tak myślisz? - zapytała.

Max przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Najwyraźniej pytanie dziewczyny sprawiło mu niemałą trudność, bo chyba nie wiedział co ma z nim zrobić.

- Po prostu... Uważam, że trzeba to zakończyć, i tak nie moglibyśmy ciągnąć tego w nieskończoność.

Nie wiedziałem, o czym dokładnie rozmawiają, ale przypuszczałem, że może chodzić o tę ich relację bez zobowiązań. Czy to znaczyło, że Max chciał ją zakończyć? Co prawda wspominał kiedyś, że to nic więcej, ale nie jestem pewien, czy to w porządku względem Sunny.

Nie myślałem nad tym jednak długo, bo moją uwagę przykuły następne słowa, które padły.

- A tak naprawdę? - zapytała. - Chodzi o Theo, prawda?

O mnie? A co ja niby mam z tym wspólnego?

- On nie ma z tym nic wspólnego - powiedział Max.

No właśnie. Przecież nie kazałem mu kończyć tej relacji ani niczego nie wymuszałem. Jak niby miałbym? Raz próbowałem go zaszantażować i to mi wystarczy.

- Chyba sam w to nie wierzysz. - Mogłem sobie tylko wyobrazić jak wymowne spojrzenie posłała mu dziewczyna.

Nie podobała mi się ta rozmowa. Nie podobało mi się, że choć w niej nie uczestniczyłem i tak byłem jej częścią. Nie chciałem, by Max i Sunny robili coś ze względu na mnie. Nie chciałem się w ogóle mieszać w to co jest między nimi.

- Mimo wszystko życzę wam szczęścia - odezwała się w końcu, po czym usłyszałem zbliżające się kroki.

Było już za późno, żebym zdążył uciec. Spanikowałem i nie byłem w stanie nigdzie się ruszyć. Wtedy nagle drzwi do pokoju otworzyły się na oścież, a na korytarz wyszła Sunny, omal mnie nimi nie uderzając.

Odskoczyła jak oparzona, gdy tylko mnie zobaczyła i przyłożyła sobie dłonie do klatki piersiowej.

- Przestraszyłeś mnie - oświadczyła zakłopotana. Założę się, że właśnie się zastanawiała jak wiele usłyszałem z ich rozmowy.

Chyba niestety... całkiem sporo...

- Przepraszam - powiedziałem, ale faktycznie temat, który przed chwilą poruszali nie dawał mi spokoju. - Em... więc ty i Max...

- Może z nim o tym porozmawiaj - ucięła szybko i czym prędzej odeszła, by zająć się swoimi obowiązkami.

Podejrzewałem, że Max może nie chcieć rozmawiać ze mną na ten temat, właśnie dlatego chciałem zapytać ją. No ale chyba nie zaszkodzi spróbować. Poza tym przecież i tak właśnie do niego szedłem.

Kiedy znalazłem się już w pokoju, zastałem Maxa siedzącego na łóżku. Nie był zaskoczony moją wizytą, bo na pewno słyszał mnie już z korytarza. Postanowiłem, że zadam to pytanie od razu. Oszczędźmy już sobie tego, by powoli przechodzić do rzeczy, pewnie i tak zaraz zostanę przez niego spławiony.

- Zerwaliście? Dlaczego? - Dopiero w momencie mówienia tego na głos, zdałem sobie sprawę jak bardzo było to nie na miejscu.

Max popatrzył na mnie jak na idiotę za jakiego mnie uważał i jak jaki się właśnie zachowałem.

- Głupie pytanie - prychnął lekceważąco, choć przy mówieniu unikał patrzenia na mnie. - Utrzymywanie relacji, która opiera się głównie na seksie, nie byłoby nie fair w stosunku do ciebie.

Niby rozumiałem o co mu chodziło, bo w pewnym sensie od jakiegoś czasu coś między nami zaczęło się dziać... Ale jakby się tak zastanowić nic jeszcze nie zostało powiedziane otwarcie.

- Ale my... - Miałem nadzieję, że Max nie odbierze tego źle. - My przecież nie jesteśmy parą.

Max przez długi czas był dla mnie jak właściciele niewolników, o których słyszałem w ośrodku lub jak moi dręczyciele ze szkoły. Teraz było między nami o wiele lepiej i nie chciałbym tego zepsuć tym, że powiedziałem coś głupiego. Co prawda teraz raczej niewiele mógłby z tym zrobić z powodu nogi... ale przecież kiedyś zdejmą mu ten gips.

Spojrzałem na niego niepewnie, ale na jego twarzy wcale nie zobaczyłem złości. Wyglądał na bardziej rozbawionego niż rozgniewanego. Nie przypominał już tego Maxa, którego poznałem tu w dzień przyjazdu.

- A chciałbyś, żeby było inaczej? - zapytał, uśmiechając się do mnie.

Kompletnie mnie tym zaskoczył, nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć choć bardzo chciałbym to zrobić.

- Ee... Ja... No... - Niestety wyszedł z tego tylko bezsensowny bełkot.

- Nie będę naciskać - usłyszałem w odpowiedzi.

Najgorsze chyba było to, że ja bardzo chciałem coś mu powiedzieć, ale nadal nie byłem pewien tego, co w zasadzie czuję. Trudno było mi się przestawić z pierwszego sposobu w jaki go postrzegałem na nowy.

W końcu więc nie powiedziałem nic, nie potrafiłem. Zamiast tego podszedłem bliżej i usiadłem na łóżku obok niego.

- Serio się zmieniłeś. - Zdecydowanie wolałem tego nowego Maxa. - Albo uderzyłeś się w głowę przy upadku.

- Albo jedno i drugie - dorzucił z uśmiechem.

Sam się uśmiechnąłem, gdy to usłyszałem. Teraz czułem się już swobodniej, miałem nadzieję, że to się nie zmieni, gdy Max w pełni wydobrzeje. Nie chciałbym wracać do tego co było wcześniej.

Minęło kilka tygodni i chłopak zaczął powoli wracać do pełnej sprawności. Cierpliwie ćwiczył, a ja dbałem o to, by się nie nadwyrężał. Niedługo później Max już w ogóle nie potrzebował kuli, a jego ojciec pozwolił nam spotkać się z przyjaciółmi na mieście. Oczywiście chodziło tu o przyjaciół Maxa, ja poszedłem tylko dlatego, że nalegał.

Spotkaliśmy się w pizzerii niedaleko salonu gier, gdzie, jak wyjaśnił mi Max, od czasu do czasu przesiadywali. Poza mną i Maxem było jeszcze dwóch jego najbliższych kumpli Scott i Tyler. Scott znacznie lepiej dogadywał się z Maxem, za to Tyler okazał się bardzo miły i cierpliwie wszystko mi tłumaczył, gdy poszliśmy grać.

Nie spodziewałem się tego, ale naprawdę miło spędziłem z nimi czas, choć nadal czułem się trochę nieswojo w ich towarzystwie. Zjedliśmy, pograliśmy i się pośmialiśmy. Naprawdę dobrze się bawiłem, ale w końcu nadszedł czas, żeby wracać do domu. Nie wiem, czy kierowca, którego przysłał po nas Mike miał za zadanie odebrać tylko nas dwóch czy nas wszystkich, ale ostatecznie wsiedliśmy do samochodu całą czwórką i najpierw postanowiliśmy odwieźć chłopaków. Z tyłu były tylko trzy miejsca, a ja nie wiedziałem jak zaproponować im, żebym usiadł z przodu. Z dwojga złego wolałem siedzieć obok kierowcy, niż żeby zrobił to Max i zostawił mnie z nimi z tyłu lub by z przodu usiadł jeden z chłopaków i był zmuszony co chwilę się do nas odwracać.

Nie wiem, czy Max zauważył to co chcę powiedzieć, czy sam na to wpadł, ale ostatecznie to on zaproponował, żebym usiadł z przodu.

Chłopaki rozmawiali przez całą drogę powrotną, natomiast ja się nie wtrącałem. Wolałem, żeby to Max cieszył się towarzystwem swoich przyjaciół. Cieszyłem się, bo wyglądało na to, że dobrze się bawił.

- Usiądź obok mnie - zażądał chłopak, gdy jego kumple już wysiedli.

Nie zastanawiał się nad tym długo, po prostu wyszedłem i usiadłem na tylnej kanapie.

- No w końcu jesteśmy sami - zaśmiał się, kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi.

- No nie do końca - stwierdziłem speszony, myśląc o naszym kierowcy.

- Już zaczynałem być zazdrosny o Tylera - oświadczył nagle, choć przez ten jego uśmieszek nie byłem pewien, czy mówi poważnie, czy tylko sobie żartuje.

- Nie masz powodów - powiedziałem szybko.

Dla Maxa odpowiedź chyba padła trochę zbyt prędko, bo spojrzał na mnie podejrzliwie. Ale przecież naprawdę nie miał powodów do obaw, z Tylerem rzeczywiście dogadywałem się o wiele lepiej niż ze Scottem, ale w zasadzie nawet nie wiedziałem, czy mogę uznać nas za kolegów, w końcu rozmawialiśmy ledwie kilka razy, a i tak nasze rozmowy polegały głowie na tym, że to on mówił, a ja słuchałem.

Był miły, ale to nie zmieniało tego, że przecież się praktycznie nie znaliśmy.

- Może niedługo znowu wybierzemy się na miasto?

Ta propozycja trochę mnie zaskoczyła, ale w sumie całkiem dobrze się dzisiaj bawiliśmy, więc nic dziwnego, że Max chciał to powtórzyć.

- Szykuje się kolejny wypad z kumplami? - zapytałem go.

Chyba nie do końca o to mu chodziło.

- Myślałem bardziej o tym... - urwał na chwilę, jakby nie wiedział jak ma dokończyć to zdanie - żeby wybrać się tylko we dwoje.

''Tylko we dwoje''?

- Oo... to trochę jak...

Jak randka. Nie, nie, chyba coś mi się pomyliło.

- Co ty na to? - Uśmiechnął się niewinnie. - Pójdziesz ze mną na randkę?


_ _ - _ _

Rozdziału w sumie nie miało być, bo w planach wyglądało to tak, że najpierw napiszę więcej, a dopiero potem to wstawię, ale jak zwykle, chcę za dużo na raz i później nic z tego nie wychodzi... :(

Ale że powrót do szkoły to rozdział musi być.

No i na osłodę dodam, że jednak nie odejdę od tego uniwersum tak szybko, bo... pojawił się jeden temat, który podrzucił mi pewien czytelnik i dochodzę do wniosku, że idealnie, by się tu wpasował. Cóż... zawsze będzie to coś nowego, bo tym razem chcę spróbować poprowadzić historię z perspektywy nie niewolników, a właścicieli.

Trzymajcie kciuki i oby po zakończeniu ''Na Łańcuchu Swojego Pana'' nowe panxniewolnik również Was zainteresowało ;)

Jak zawsze zachęcam do wyrażania swojej opinii i komentowania.

Życzę miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top