21.

Minęło kilka dni. Zdążyłem się już mniej więcej przyzwyczaić do tego, że musimy wstawać wcześniej i jechać do szkoły, a po powrocie odrabiać lekcje.

Chociaż Max i tak miał łatwiej niż ja. Ja miałem jeszcze dodatkowe zajęcia z Roberthem, bo musiałem nadrabiać materiał i starać się zrozumieć cokolwiek z tego, co mieliśmy w szkole..

Do tego w szkole dochodziły jeszcze rozmowy z innymi uczniami. Max spokojnie mógł przegadać sobie z kolegami całe przerwy, a ja się po prostu przysłuchiwałem, co jakiś czas próbowali mnie wciągnąć w dyskusję, ale trochę utrudniał to fakt, że nie miałem pojęcia, o czym z nimi rozmawiać. Nie miałem pojęcia o życiu normalnych nastolatków poza ośrodkiem.

Starałem się więc unikać tego towarzystwa, ale wyszły z tego jeszcze gorsze problemy. Jak się okazało uczniowie ze szkoły potrafią być trochę jak opiekunowie w ośrodku, potrafią znaleźć najsłabsze ogniwo, które stanowiłem ja.

Dużo czasu spędzałem sam. Na przerwach starałem się trzymać z daleka od Maxa. Nie zamierzałem mu się też przyznać do tego, że zaczęli mnie dręczyć szkolni chuligani. To i tak by nic nie dało.

- Gdzie się tak spieszysz? - zapytał mnie jeden z nich, gdy chciałem wyjść ze szkoły.

Zaraz po ostatnich zajęciach, poszedłem do łazienki, licząc na to, że Max zdąży się pożegnać ze znajomymi i wróci już do samochodu. Od jakiegoś czasu starałem się go unikać w szkole, on zdawał się to rozumieć i nie naciskał, co prawda na początku starał się mnie pilnować, ale później, kiedy nie było żadnej potrzeby, by interweniować, dawał mi spokój.

A później wzięli mnie na cel.

- Max was nasłał? - zapytałem, gdy zobaczyłem przed sobą chuliganów.

To wydawało mi się logiczne. Może to kolejni koledzy Maxa, których namówił na uprzykrzanie mi życia specjalnie po to, bym zwrócił się do niego po pomoc. Chyba byłby do tego zdolny, chociaż ostatnio zachowywał się całkiem... No nie zachowywał się, jakby chciał mi zrobić coś złego. Nie widziałem też, żeby w ogóle rozmawiał z tymi chłopakami, więc może przesadzam, sądząc, że to jego plan.

Wymienili rozbawione spojrzenia.

- Nie, ale jemu na pewno też podpadłeś - stwierdził jeden z nich.

No cóż... Trudno się z tym nie zgodzić.

- Już dawno temu - mruknąłem, licząc na to, że powiedziałem to dość cicho i tego nie usłyszeli.

Próbowałem ich wyminąć, ale chłopaki nie pozwolili mi przejść obok siebie. Dwóch z nich mnie przytrzymało, a ten który robił za dowódcę wziął mój plecak.

- Puszczajcie mnie! - Próbowałem się wyszarpać, ale byłem na to za słaby. Czego ja się w ogóle spodziewałem?

- Portfel - odparł krótko, wyrzucając na podłogę całą zawartość mojego plecaka.

- Co ty robisz? - Szarpnąłem się jeszcze raz, ale to nadal nic nie dawało. - Nie mam.

Nie nosiłem ze sobą portfela do szkoły. Nie byłem też na tyle głupi, żeby wierzyć, że jak dam im pieniądze to się odczepią. Szarpnąłem się jeszcze raz, tym razem mocniej. Prawie udało mi się wyrwać, ale wtedy jeden z nich złapał mnie za włosy, by znów sprowadzić mnie do parteru.

Syknąłem z bólu, a potem poczułem jak dłoń jednego z chłopaków zaciska się na sznurku od mojego wisiorka.

Ten pomysł podpatrzyłem u Maxa. Nie chciałem nosić sygnetu Gabriela na palcu, ale bałem się też zostawiać go w pokoju, poza tym chciałem go mieć przy sobie.

- No proszę, proszę - powiedział, zrywając mi sznurek razem z pierścionkiem z szyi. - Nie dość, że pan Killn cię przygarnął to jeszcze okradłeś mu syna.

- Ja go nie okradłem!

W następnej chwili otrzymałem solidne uderzenie w brzuch. Zgiąłem się w pół, ale chłopacy którzy mnie trzymali, tylko się na to zaśmiali.

- To moje... - wycharczałem. Myślałem, że zaraz zwymiotuje.

- Jak na jutro przyniesiesz pieniądze, to może zastanowimy się, czy ci to oddać - oznajmił, oglądając sygnet.

Jeszcze przed chwilę próbowałem go przekonać, żeby mi to oddał, ale oni tylko mnie wyśmieli. Musiałem wrócić do samochodu bez pamiątki po Gabrielu. To bolało, ale miałem nadzieję, że jeśli na następny dzień przyniosę im to, czego chcieli to mi go oddadzą.

Oby tylko nie powiedzieli nic Maxowi. W końcu myśleli, że przedmiot należy do niego.

Chłopak już był na miejscu. Czekał w samochodzie.

- Jedźmy już do domu - mruknąłem, zajmując miejsce na tylnej kanapie obok niego.

- Theo? - zapytał zdziwiony. - Co nie tak?

- Jedźmy już, proszę - powtórzyłem żałośnie i zacząłem wkładać do plecaka swoje rzeczy. Kiedy chłopaki postanowili mnie wreszcie puścić, po prostu zebrałem swoje rzeczy w biegu, potem kurtkę i poszedłem do auta.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Max po raz pierwszy zwrócił się do mnie moim imieniem, a nie wymyślonym przez siebie pseudonimem. Jednak teraz nie miałem siły, żeby z nim rozmawiać, chciałem już tylko znaleźć się w domu i zaszyć w swoim pokoju.

- Co się stało? - zapytał jeszcze raz. - Dlaczego nie było cię tak długo?

Nie odpowiedziałem. Po prostu skończyłem pakowanie swoich książek. Nie zamierzałem wdawać się z nim w żadną dyskusję na ten temat, szczególnie że wątpiłem, by Max miał jakiegokolwiek doświadczenie z radzeniem sobie ze szkolnym dręczycielami. On prędzej byłby typem, który stałby się takim dręczycielem.

- Jak sobie chcesz - burknął, gdy nadal nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Odwrócił się w stronę okna i nie rozmawiał ze mną już do końca drogi.

W domu w milczeniu rozeszliśmy się do swoich pokojów. Spotkaliśmy się dopiero na kolacji, na której też nie byliśmy zbyt rozmowni. Pewnie żaden z naszych by się nie odzywał, gdyby Mike nie zaczął rozmowy.

- Jak było dzisiaj w szkole? - spytał tak jak zwykle. Codziennie słyszeliśmy od niego to samo pytanie, jakby to był jakiś jego zwyczaj.

- Dobrze. Jak zawsze - odpowiedział Max.

Chyba nie oczekiwał niczego innego z jego strony. Niestety zaraz potem zwrócił się do mnie.

- A jak u ciebie?

To pytanie było dla mnie jak otwarty atak.

Nie wiedziałem co mu powiedzieć, na lekcjach się nie udzielałem, w większości nie rozumiałem materiału, który przerabialiśmy, starałem udawać, że mnie tam nie ma, raczej z nikim nie rozmawiałem, w dodatku banda szkolnych chuliganów, zdążyła mnie już zidentyfikować jako słabe ogniwo i potrzebuję na jutro kasy, by odzyskać sygnet.

Milczałem, wciąż bezmyślnie gapiąc się w talerz i pewnie milczałbym dalej.

- Minęło dopiero kilka dni - odezwał się nagle Max. - Potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby się przyzwyczaić.

Próbował wybawić mnie od odpowiedzi, co muszę przyznać, że naprawdę doceniałem. Jednak Mike postanowił, że nie odpuści mi tak łatwo.

- Theo? - nalegał, żebym to ja się wypowiedział.

- Mhm, tak. Racja - powiedziałem, nawet nie podnosząc na niego wzroku.

- Podoba ci się szkoła? - pytał dalej.

- Podoba... - Skinąłem głową.

Wolałem nie podnosić głowy i nie ryzykować, że złapie z nim kontakt wzrokowy. Jednak cisza się przedłużała. Nie chciałem rozmawiać z nim na temat szkoły, bo bałem się, że zdradzę w jakiś sposób, że mnie to przerasta.

- Max, w sobotę będzie nowa wystawa w galerii - nagle Mike postanowił skupić swoją uwagę na synu.

- Już? Przecież niedawno była. - Chłopak wydawał się być zdziwiony.

Spojrzałem w jego kierunku, ale on nie odrywał wzroku od swojego ojca. Nie miałem bladego pojęcia, o co im chodzi z tą całą wystawą, ale oni najwyraźniej świetnie orientowali się w tym temacie.

- Wystawiają pracę nowego artysty - wyjaśnił Mikael. - Widocznie facet ma znajomości skoro zgodzili się zrobić wystawę poza terminem.

Max spojrzał w moją stronę. Widząc, że nie mam wiem, o co chodzi, łaskawie postanowił mi to wytłumaczyć.

- Babcia była kiedyś dyrektorką galerii sztuki. Raz na jakiś czas robią wstęp wolny, najczęściej wtedy kiedy chcą pokazać coś nowego. Zawsze zabieramy wtedy babcie. Ma już swoje lata, ale zamiłowanie do sztuki nadal jej nie opuściło. - Uśmiechnął się, kończąc.

Szczerze mówiąc, to zdziwiło mnie, że Max wyglądał na takiego radosnego na myśl o zabraniu staruszki na jakąś wystawę. Może rzeczywiście więzi w tej rodzinie są silniejsze niż wydawało mi się na początku. W sumie... coś chyba musiało w tym być, bo Mikael wziął mnie tu na prośbę Gabriela. Niby powinno się uszanować prośbę umierającego brata, ale mimo wszystko to wpuszczenie do swojego domu obcego chłopaka trzymanego dotąd w naprawdę szemranych warunkach zawsze jest dość ryzykowne.

- Bawcie się dobrze...

- Nie wymigasz się, idziesz z nami. - Max uśmiechnął się do mnie jeszcze szerzej. - Babcia na pewno chętnie pozna nowego wnuka.

Prawie upuściłem sztućce, gdy dotarły do mnie jego słowa. Miałem złe przeczucia, co do tego w którą stronę zmierzamy.

- To chyba nie jest...

- Wszystko będzie dobrze. - Machnął ręką.

Na tym się skończyło i dyskusja została ucięta. Mike tego nie skomentował, nie upomniał Maxa, więc chyba też chciał, żebym poszedł.

Tylko po co? Przecież babcia Maxa jest dla mnie zupełnie obcą kobietą. Jeśli to dalsza część zaplanowanego przez Mike'a procesu uspołeczniania mnie, to już naprawdę wolałbym wybrać się po raz drugi na zakupy z Maxem. Może i nasze ostatnie wyjście nie zakończyło się najlepiej, ale przynajmniej nikt mnie o nic nie pytał, a tutaj bałem się, że jego babcia urządzi mi jakieś przesłuchanie, dlaczego Mikael postanowił nagle zaadoptować obcego chłopaka.

Następnego dnia w szkole dałem chuliganom pieniądze, które zostały mi z moich pierwszych zakupów... Ale nie odzyskałem sygnetu.

Co prawda suma ich zaskoczyła, ale szybko uznali, że pierścień jest warty więcej.

Wróciłem do domu w beznadziejnym nastroju. Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Głupio było mi poprosić Mikaela o pieniądze, bo na pewno będzie się pytał na co mi one. Na szczęście był piątek, więc miałem jeszcze cały weekend, żeby coś wymyślić. Cokolwiek.

Następnego dnia ja i Max mieliśmy jechaliśmy razem z jego babcią do galerii sztuki, jak się okazało Mike z nami nie będzie, bo coś wypadło mu w pracy.

- Twoja babcia mieszka w jakiś ośrodku? - zapytałem, kiedy wysiedliśmy przed budynkiem.

Zdawałem sobie, że istnieje coś takiego jak dom opieki, ale nigdy nie słyszałem o tym zbyt wiele, więc wolałem się nie wypowiadać, miałem tylko nadzieję, że różni się to od tego typu ośrodka, w jakim się wychowywałem.

- To była jej decyzja - stwierdził Max. - Sama uznała, że nie chce być dla nas ciężarem, więc nie rób nam wyrzutów.

Chyba go uraziłem.

- Nie o to mi chodziło, po prostu... - starałem się jakoś wytłumaczyć - ośrodki nie kojarzą mi się zbyt dobrze.

- To nie jest twój ośrodek - odparł z naciskiem.

Mój ''ośrodek''. Aż się wzdrygnąłem.

W środku Max po krótkim przywitaniu z jakąś opiekunką, poprowadził mnie szybko w dobrze już sobie znanym kierunku. W pokoju, do którego weszliśmy, znaleźliśmy starszą kobietę, siedzącą na wózku. Wyglądała, jakby była już gotowa do wyjścia.

Staruszka wydawała się być zapatrzona w jeden punkt i nie zwracała na nas uwagi, więc chłopak podszedł do niej bliżej i kucnął przy wózku.

- Hej, babciu - przywitał się powoli, uprzejmym tonem. - Pamiętasz mnie?

Kobieta podniosła na niego wzrok i się uśmiechnęła.

- Jakbym mogła zapomnieć mojego Maxia? - powiedziała z uśmiechem.

Ledwo stłumiłem parsknięcie. Max spojrzał na mnie z wyrzutem, a ja przyłożyłem sobie dłoń do ust i skupiałem się na tym, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- To jest Theo. - Max postanowił zmienić temat. - Tata go ado...

- Jestem kolegą Maxa - wtrąciłem się.

Nie spojrzałem na Maxa, ale czułem, że się na mnie patrzy. Nie chciałem widzieć jego miny. Nie chciałem też, żeby kobieta wiedziała, że zostałem ''adoptowany'', bo wtedy na pewno zaczną się pytania, a na to nie byłem przygotowany.

- Neo? - spytała kobieta.

- Theo - poprawił ją wnuk, choć widziałem, że go to rozbawiło.

- Miło panią poznać. - Uśmiechnąłem się uprzejmie.

Nie za bardzo wiedziałem jak mam się z nią przywitać, więc po prostu wyciągnąłem do niej rękę. Ona jednak złapała ją i poklepała mnie delikatnie po dłoni.

- Jaka pani? - powiedziała spokojnie. - Babcia.

- Ale ja nie jestem...

- Dobrze, chodźmy już, bo się spóźnimy - przerwał mi Max.

Chłopak otworzył drzwi na tyle, by wózek mógł swobodnie przejechać, po czym wyjechał nim na korytarz. Pojechał razem z babcią do wyjścia, a ja zostałem z tyłu. Byłem zakłopotany całą tą sytuacją i jakoś nadal nie wyobrażałem sobie tego wspólnego wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top