20.
Kiedy dojechaliśmy do szkoły, Max nadal się do mnie nie odzywał. Zaczynałem się martwić. Nie żebym tego chciał, ale zdawałem sobie sprawę, że go potrzebuję.
Zanim wyszedł powiedział jeszcze kierowcy, o której dzisiaj kończymy. Gdy ruszył w kierunku szkoły bez słowa poszedłem za nim.
Nie mogłem się powstrzymać przed tym, by się nie rozglądać, choć zdawałem sobie sprawę, że przez to zwracam na siebie tylko większą uwagę. Budynek był wielki i znajdowało się tam mnóstwo osób w podobnym do nas wieku. Pod tym względem, to miejsce akurat nie bardzo różniło się od ośrodka.
- Idziemy do szatni - poinformował mnie Max, gdy wchodziliśmy do budynku.
Skręciliśmy korytarzem i zeszliśmy po schodach do pomieszczenia pełnego wieszaków i prowizorycznych szafek. Max poszedł prawie na sam koniec, gdzie odwiesił swoją kurtkę. Poszedłem w jego ślady i swoją zawiesiłem obok tej jego.
- A teraz pod klasę - powiedział, jak gdyby nigdy nic przechodząc obok mnie. - Mamy matmę na pierwszej.
Nie jestem zbyt dobry z matematyki. Mam nadzieję, że nie będą mnie o nic pytać.
Czując, że nie mam innego wyboru, potulnie poszedłem za nim. Weszliśmy na piętro i zatrzymaliśmy się pod jedną z sal, gdzie zbierała się już grupka uczniów.
- Hej, Max - przywitał się jeden z nich.
Chłopak przywołał na swoją twarz uśmiech, którego już od jakiegoś czasu nie widziałem. Nie wiedziałem, czy jest szczery, czy nie, ale kiedy się go widziało, mogło się pomyśleć, że Max nie ma bladego pojęcia o sprawach dotyczących współczesnego niewolnictwa.
- Cześć - odpowiedział uśmiechnięty, po czym zaczął o czymś z nimi rozmawiać.
Nie za bardzo wiedziałem czego dotyczy ta rozmowa. Chyba na początku jeden z nich zapytał go o jakiś mecz, a potem drugi z chłopaków o jakąś grę. Max zdawał się orientować w temacie o wiele lepiej niż ja. W zasadzie nie ma się co dziwić.
W pewnym momencie jeden z nich przerwał w pół zdania i spojrzał na mnie. Ciekawe czy dopiero teraz mnie zauważył, czy po prostu zdziwiło go, że nadal tu sterczę zamiast gdzieś sobie pójść.
- To Theo, zamieszkał u nas jakiś czas temu - wyjaśnił Max, wybawiając mnie od odpowiedzi.
Jego kolegom chyba w zupełności wystarczyło takie wyjaśnienie, bo momentalnie przestali podejrzanie na mnie patrzeć.
- Scott, hej. - Uniósł dłoń w geście powitania jeden z nich.
- Tyler, miło poznać. - Drugi z chłopaków wyciągnął do mnie rękę.
- Mnie też. - Uścisnąłem jego dłoń.
Poczułem się dziwnie w ich towarzystwie. Niby nie powiedzieli nic niemiłego, a jednak wiedziałem, że tam nie pasuję. Pytali mnie o coś, a ja nie wiedziałem, o co im chodzi, chyba nawet nie potrafiłbym powtórzyć tych słów. Wolałem się nie zbłaźnić, więc nic nie powiedziałem.
- Jest trochę nieśmiały, ale mam nadzieję, że się dogadacie - stwierdził Max, ponownie ratując sytuację.
- Spoko, postaramy się jakoś chłopaka ośmielić - zaśmiał się Scott.
Mam nadzieję, że to był tylko żart...
- Możemy gdzieś kiedyś wyskoczyć - zaproponował Tyler. - Byłeś w tym nowym klubie?
Nigdy nie byłem w żadnym klubie. Nie wiem nawet, co się robi w takim miejscu.
- Nie - odparłem zgodnie z prawdą.
- No to już wiemy, gdzie pójdziemy najpierw. - Uśmiechnął się do mnie.
Chciałem nawet odwzajemnić uśmiech, ale nie mogłem. Wolałbym raczej uniknąć sytuacji, w których kumple Maxa będą próbowali mnie ''ośmielić''. Cokolwiek mieli na myśli...
Rozmawialiśmy tak jeszcze przez chwilę, a raczej to Max rozmawiał, ja starałem się po prostu udawać, że mnie tam nie ma. Później rozległ się dźwięk dzwonka. Był potwornie głośny, przyłożyłem sobie dłonie do uszu, a koledzy Maxa się zaśmiali.
Chłopak zrobił minę, którą u innych zinterpretowałbym jako współczucie, ale w wykonaniu Maxa nie miałem pojęcia, co to mogło znaczyć.
Lekcja matematyki minęła bez przeszkód. Max usiadł przy swoich kolegach, a ja znalazłem sobie miejsce na końcu sali. Miałem nadzieję, że nie będę tutaj zbyt dobrze widoczny. Nauczyciel sprawdził listę obecności, na szczęście przede mną było kilka osób, w tym Max, więc wiedziałem jak powinienem na to zareagować. Mimo to i tak coś ściskało mnie w żołądku, gdy usłyszałem ''Theo Killn''. Oczywiście za pierwszym razem odpowiedziałem za cicho i musiałem powtórzyć głośniej, przez co wszyscy spojrzeli na mnie i od razu pożałowałem, że w ogóle się odezwałem.
Max co jakiś czas odwracał się w moją stronę, żeby zobaczyć jak sobie radę, a ja udawałem, że dobrze. Próbowałem przepisać to, co było na tablicy, ale dla mnie to wyglądało bardziej jak jakieś zaklęcie w obcym języku, niż na działanie matematyczne.
Pocieszało mnie tylko to, że nauczycielka nie kazała mi niczego rozwiązywać i że niektórzy wyglądali na tak samo zagubionych jak ja.
Następną lekcją był angielski, na którym kobieta na wstępie kazała zebrać pracę, które zadała wcześniej.
- Nie mam - powiedziałem, gdy podszedł do mnie chłopak zbierający eseje.
Nie wyglądał na zadowolonego z tego, że migam się od zadania, ale w końcu sobie poszedł. Nie zostałem jednak na długo sam, bo zaraz potem obok mnie pojawił się Max.
- Może usiądziesz bliżej nas?
Niby zadał mi pytanie, ale jakoś dziwnie czułem, że poprawna odpowiedź w jego mniemaniu może być tylko jedna.
- Nie ma takiej potrzeby - powiedziałem mimo wszystko. - Radzę sobie.
Max spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Ta... Świetnie. - Odsunął sobie krzesło i bez słowa zajął miejsce obok mnie.
Jego znajomi spojrzeli w naszą stronę, ale w żaden sposób tego nie skomentowali, najwyraźniej postanowili dać Maxowi wolną rękę.
- Twoi koledzy będą za tobą tęsknić - stwierdziłem.
Nie łudziłem się, że Max po mojej uwadze zmieni zdanie. Na pewno zostanie, choćby i tylko po to, żeby zrobić mi na złość.
- Oni sobie beze mnie poradzą - odparł obojętnie.
- A ja to niby nie? - zapytałem z wyrzutem.
Nie odpowiedział, co chyba miało znaczyć, że nie. Postanowiłem, że będę go ignorować, przynajmniej na tyle na ile to będzie możliwe. Nie zamierzam prosić go o pomoc, sam sobie ze wszystkim poradzę.
Na angielskim przynajmniej nie miałem wrażenia, że porozumiewamy się z nauczycielem w innych językach. Starałem się zapisywać w zeszycie to, co wydawało mi się ważne. Kobieta wydawała się całkiem miła, mieliśmy z nią dwie lekcje, mimo to ani razu o nic mnie nie zapytała.
Po dzwonku zaczęliśmy zbierać się do wyjścia.
- Theo Killn. Zaczekaj chwilę, proszę - powiedziała nagle, gdy już miałem wychodzić.
Odwróciłem się jeszcze w stronę drzwi, przy których stał Max. Poza nami i nauczycielką w klasie nie było już nikogo.
- Zostać? - zapytał.
To pytanie było wyraźnie skierowane do mnie, a nie do niej. Ale przecież to mi kazała zostać, a nie jemu. Nawet miałem ochotę, żeby został, ale pewnie gdyby Max towarzyszył nam w tej rozmowie, wyglądałoby to dość podejrzanie...
- Poradzę sobie - odparłem, zanim nauczycielka zdążyła go wyprosić.
Wyraźnie nie był tym zachwycony, mruknął cicho coś czego nie zrozumiałem, ale wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Ja, gdy upewniłem się, że na pewno nie zamierza się jeszcze cofnąć, podszedłem do biurka.
Z tego co mówił mi Max, ona jest wychowawczynią naszej klasy. Jaką ona może mieć do mnie sprawę? Jej też nie podoba się, że dołączyłem do klasy tak nagle?
- Klasa dostała dwa tygodnie temu do napisania esej - powiedziała wprost. - Też powinieneś go napisać, to ważna część oceny końcowej.
Ulżyło mi, gdy usłyszałem, że chodzi jej tylko o ten esej. Bałem się, że będzie chciała rozmawiać ze mną o mojej sytuacji. Nie wiedziałem nawet co dokładnie Mikael przekazał szkole, więc gdyby mnie zapytali miałbym spore problemy z odpowiedzeniem, a to raczej nie wyglądałoby dobrze. Wiedziałem tylko, że miałem jakoś zacząć przyzwyczajać się do normalnego funkcjonowania i kontaktów z rówieśnikami, dlatego Mike posłał mnie do szkoły.
Pieniądze miały załatwić sprawę mojej niekompetencji. I tak moje prawdziwe lekcje odbywają się z Roberthem, więc pewnie nie ma żadnej różnicy, czy napiszę tę pracę czy nie.
- Dobrze, niedługo ją przyniosę - zapewniłem ją.
Może moje położenie w pewnym sensie było wygodne, ale nie zamierzałem tego nadużywać. Powinienem sobie poradzić z napisaniem tej pracy, na pewno będzie to prostsze niż matematyka.
- Nie śpiesz się. - Podała mi kartkę, na której, jak się domyślam, znajdował się temat eseju i wytyczne jak go napisać. - Nauczyciele wiedzą, że sytuacja w domu dziecka była... nieciekawa.
W domu dziecka? Więc Mikael powiedział, że wziął mnie z domu dziecka. Mam tylko nadzieję, że ani ja, ani Max nie palniemy przez przypadek czegoś głupiego. Nie chciałbym, żeby przez jakieś głupie niedopowiedzenie wszystko wyszło na jaw.
- Jeśli potrzebowałbyś dodatkowych lekcji lub rozmowy ze szkolnym psychologiem...
- Nie trzeba - powiedziałem szybko, nie chcąc by ta rozmowa ciągnęła się dalej. - Mike... Mikael... już się wszystkim zajął. Jestem pod dobrą opieką.
- Rozumiem. - Pokiwała głową i uśmiechnęła się łagodnie. - Gdybyś jednak czegoś potrzebował zawsze możesz się do mnie zgłosić.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałem i wyszedłem z sali.
Za drzwiami czekał już na mnie Max, opierał się plecami o ścianę niedaleko drzwi i przeglądał coś na telefonie. Kiedy wyszedłem, schował komórkę do kieszeni i podszedł bliżej.
- Nie musisz ciągle za mną chodzić - powiedziałem, nie czując się komfortowo z tą sytuacją. - Radzę sobie sam.
- Czego chciała? - zapytał, jakby w ogóle nie słyszał tego, co powiedziałem.
Zacisnąłem zęby, żeby nic mu nie odpowiedzieć. Czy on musi traktować mnie jak dziecko?
- Żebym napisał ten esej, co wy pisaliście - odpowiedziałem z rezygnacją i pokazałem mu kartkę.
Max spojrzał na kartkę i przyjrzał się kryteriom. Szybko przejrzał wszystko wzrokiem, po czym machnął na to ręką. Najwyraźniej jego zdaniem nie było się czym przejmować.
No dla niego to na pewno.
- A, no to w porządku - powiedział lekceważąco. - Nie było trudne, powinno ci jakoś pójść. Trzeba było przedstawić jakąś wartościową dla nas cechę na podstawie trzech dowolnych książek.
Nie za bardzo zrozumiałem, o co mu chodzi. Spojrzałem jeszcze raz na wytyczne, które dała mi nauczycielka, ale w tej chwili, nie byłem w stanie się nad tym porządnie zastanowić. A zamierzałem oddać to w miarę szybko i już się tym nie przejmować.
- Ale ja czytam dopiero od niedawna, jak jestem u was - przypomniałem. - Skąd mam wziąć wartością cechę na podstawie książek? Nie przeczytałem aż tyle by móc sobie ot tak wybierać.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Przed chwilą powiedziałeś, że radzisz sobie sam, a teraz pytasz mnie o zdanie?
Naprawdę zamierza się teraz o to ze mną kłócić? Po co ja mu się w ogóle żalę? Przecież ani ja ani on, nie mieliśmy żadnego wpływu na to, że nie mogłem czytać ani uczyć się będąc w ośrodku. Poza tym jego ani trochę nie obchodzą moje zmartwienia.
No i najwyraźniej się na mnie obraził... Znowu.
- Dobra, nie chcesz to nie pomagaj - powiedziałem i ruszyłem przed siebie. Już i tak dość czasu zmarnowałem na rozmowę z nim.
Następna lekcja zaraz się zacznie, a ja musiałem jeszcze dojść pod salę. Tylko... W którą to stronę?
Odwróciłem się w stronę Maxa. Chłopak cały czas znajdował się niedaleko mnie. Wyglądał na zadowolonego, że nie radzę sobie tak dobrze, jakbym tego chciał. Tylko czekał, aż poproszę go o pomoc. Niestety chyba musiałem to zrobić. Zależało mi na tym, żeby uczestniczyć w lekcjach, a jestem pewien, że Max byłby w stanie zaryzykować nieobecnością, tylko po to, by mi dokuczyć.
- Co teraz mamy? - zapytałem zrezygnowany.
Max uśmiechnął się do mnie chytrze i wskazał ręką kierunek.
- Teraz idziemy na historię - poinformował mnie, po czym ruszyliśmy na lekcję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top