13.

Minęło kilka dni. Czytałem podręczniki, które dostałem, zagłębiałem się w fabuły książek z mojego pokoju, uczyłem się z Roberthem, jadłem posiłki razem z Mikaelem i Maxem.

Max mnie ignorował. Zaczął się zachowywać, jakby mnie w ogóle nie było. Nie, żeby jakoś szczególnie mi to przeszkadzało, ale było po prostu dziwne biorąc pod uwagę to, co było wcześniej. Nie zaczepiał mnie. Nadal nie odzyskałem swoich kluczy i notesu, ale postanowiłem sam nie zaczynać z nim rozmowy. Na razie niech lepiej zostanie tak jak jest.

Nie miałem kluczy, więc nie mogłem się zamykać w pokoju. Max raczej też do niego nie wchodził, a przynajmniej nic na to nie wskazywało.

Z telefonu nadal nie korzystałem. Leżał sobie na szafce nocnej, jeszcze nawet nie włączony. Naprawdę chciałem nauczyć się obsługi tego czegoś, zabierałem się do tego już kilka razy, ale jakoś tak zawsze, kiedy przychodziło co do czego... Nie potrafiłem się do tego zabrać.

Leżałem właśnie na łóżku i czytałem jedną z książek, które stały u mnie na półce. Niestety nieznajomość świata zewnętrznego trochę utrudniała mi cieszenie się lekturą...

Wtedy otworzyły się drzwi do mojego pokoju. Nie zastawiałem ich krzesłem, bo jakoś ostatnio Max przestał dawać mi do zrozumienia, że coś może mi z jego strony grozić. Poza tym trochę głupio by to wyglądało, gdyby próbowali tu wejść Mike albo Sunny.

Tym razem do środka wszedł Max. No tak, mogłem to przewidzieć, straciłem czujność.

- Zbieraj się - powiedział tylko.

Dlaczego on tu zawsze wchodzi jak do siebie? Ja rozumiem, że mieszka tu znacznie dłużej niż ja, ale czy skoro ten pokój ma niby być mój, to nie mógłby chociaż zapukać zanim wejdzie?

Ee... Nie, to Max.

- Co? Po co? - zapytałem zdziwiony, podnosząc się do siadu i odkładając książkę na bok. - Nigdzie z tobą nie idę.

Mikael stwierdził, że znowu mamy gdzieś jechać? Ostatnio nie skończyło się to dla mnie dobrze, znaczy wizyta u lekarza nie przebiegła źle, ale po tym jak zaciągnąłem u Maxa dług, on uznał, że coś mu się ode mnie należy. Zresztą gdyby Mike chciał, żebym gdzieś z nim jechał, to chybaby mi o tym powiedział.

Na szczęście na odpowiedź nie musiałem długo czekać. A to czy mi się ona spodobało, to już zupełnie inna kwestia.

- Niedawno dostałeś telefon, dzisiaj nauczysz się robić zakupy. Jedziemy do galerii - powiedział takim tonem, jakby decyzja w ogóle nie należała do mnie.

- Nie chcę - zaprotestowałem.

Naprawdę nie miałem na to ochoty. Nie chciałem wychodzić z rezydencji, a raczej chciałem... ale nie w jego towarzystwie. Przecież nie wiadomo, co mu po drodze strzeli go głowy. Równie dobrze może kłamać i wcale nie jechać ze mną do galerii.

- Nic mnie to nie obchodzi - wyraził swoje zdanie, wzruszając ramionami. - Jadę tam i ojciec kazał ciebie też zabrać. Bez ciebie nie wyjdę. Zbieraj się.

Czyli do tego mnie potrzebował. Bo, jak sam stwierdził, beze mnie nigdzie nie wyjdzie. Tyle że ja nie zamierzam nigdzie wychodzić. Choćby i jemu na złość.

- No to masz problem. - Wzruszyłem ramionami, przedrzeźniając jego ruchy.

Byłem ciekawy, czy go to wkurzy. Podejrzewałem, że tak. Nie myliłem się. Max wyglądał, jakby naprawdę zdenerwowały go moje słowa. A może raczej moja bezczelność, to że ośmieliłem się mu sprzeciwić, choć już tyle razy zdążył pokazać mi swoją wyższość.

- Aż tak bardzo chcesz, żebym się wkurzył? - zapytał, podchodząc bliżej mnie. - Zabranie klucza, to nie jest najgorsza rzecz jaką mogę ci zrobić.

O tak, dobrze o tym wiedziałem. Ale tym razem nie zamierzałem się przed nim cofać.

Chłopak podszedł do mnie, wyraźnie zaskoczony tym, że ciągle nie ruszyłem się z miejsca. A co tam, w końcu to on chce czegoś ode mnie, a nie na odwrót. Zresztą przecież cały czas mi grozi, więc w sumie żadna różnica.

- Już i tak planujesz mnie zgwałcić - odparłem.

Max przewrócił oczami.

- Ja pierdole. Rusz dupę - rozkazał, łapiąc moją rękę, po czym podniósł mnie do pozycji stojącej. Zrobił to wszystko tak szybko, że nie zdążyłem nawet zaprotestować, zanim mnie chwycił.

- Ała! Max! - Szarpnąłem się, gdy zrobił ze mną kilka kroków w stronę drzwi.

Ale on oczywiście był głuchy na moje protesty.

- Puść! To boli! - krzyknąłem, gdy wyszliśmy na korytarz.

Musiałem się szybko zastanowić, czy zależy mi na dalszych wrzaskach i wzywaniu pomocy, czy może lepiej nie zwracać na siebie uwagi domowników. Jak zareagowałby Mikael, gdyby zobaczył mnie i swojego syna szarpiących się na korytarzu? Na pewno kazałby nam to jakoś wyjaśnić, a Max zacząłby tłumaczyć nawet nie dopuszczając mnie do słowa. Przekształciłby to tak, że wyszedłby z tego wszystkiego bez szwanku. Tak jak w przypadku swojego romansu ze służącą...

Chyba lepiej dla mnie było siedzieć cicho.

Przestałem protestować. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony tą nagłą kapitulacją, ale szybko się z tego otrząsnął i zaczął mnie prowadzić dalej. Może sądził, że zaraz znowu zmienię zdanie.

- Max... - mruknąłem, gdy zaszliśmy do miejsca rezydencji, w którym jeszcze nigdy nie byłem.

Szybko zorientowałem się, że to garaż. Stały tam dwa samochody i motor Maxa, zdziwiło mnie jednak, że nie było tu tego auta, którym zawsze woził nas kierowca Mikaela. Może ono stało gdzie indziej.

Chłopak puścił mnie i podszedł do bramy, by ją otworzyć. Ja w tym czasie cofnąłem się w kierunku drzwi, którymi tu weszliśmy. Co chwila zerkałem do tyłu, żeby upewnić się czy Max nie zauważył, że zamierzam mu się wymknąć. Kiedy odwrócił się w moją stronę, w jednej chwili zamarłem z ręką na klamce.

Myślałem, że od razu jak to zobaczy, ruszy w moim kierunku, żeby uniemożliwić mi ucieczkę, ale on tego nie zrobił. Bramę miał już otwartą, teraz tylko wyprowadził swój motor na zewnątrz.

- Mam dość, od teraz przestaję być dla ciebie delikatny - powiedział to chyba bardziej do siebie niż do mnie.

Tak jakbyś w ogóle kiedykolwiek był.

- Nie zamierzam tym jechać. - Wskazałem palcem na maszynę.

Szczególnie z tobą.

- Nikt cię nie pyta o zdanie - stwierdził, odstawiając motor i zaczynając zbliżać się w moją stronę. - Mnie też nie pytali, czy chcę mieć ''brata''.

Czyli tu cię boli.

Pewnie powinienem mu teraz uciec, ale w sumie chyba już mi na tym nie zależało. Max wyglądał na zmęczonego. Może trochę rozdrażnionego, ale raczej nie na kogoś, kto planuje wywieźć mnie gdzieś i zakopać w lesie, albo w jakieś ustronne miejsce i tam zgwałcić.

Zdjął granatowy kask, który był zawieszony na ścianie i wyciągnął go w moją stronę. Zrozumiałem, że dawał mi wybór. Albo pojadę z nim, czyli zrobię to czego on chce, albo odmówię i mu się postawię.

Wziąłem kask. Robienie tego, co mi każe było bezpieczniejszym rozwiązaniem, zwłaszcza po tym jak ostatnio próbowałem go szantażować. Postanowiłem, że jak na razie, będę tańczył jak mi zagra, żeby mu się przypodobać. Poza tym nie oszukujmy się, jeśli nie opuszczę rezydencji z nim, to nie wiem, kiedy będę mieć następną okazję.

Max uśmiechnął się do mnie.

- Dobry wybór - stwierdził i podszedł do motoru.

To żaden wybór. Gdybym odmówił, jestem pewien, że Max znalazłby jakiś skuteczny sposób na utrudnienie mi życia i zemszczenie się za to.

Z siedzenia wyjął czarny kask, założył go sprawnie, a na jego miejsce włożył plecak, następnie zamknął schowek. Później pociągnął mnie w stronę motoru. Zmusił, żebym zajął miejsce, a potem usiadł przede mną.

- Trzymaj się - polecił jeszcze, zanim odpalił i ruszył.

Objąłem go mocno w pasie i zamknąłem oczy. Nie przejmował się zamknięciem za nami drzwi garażowych, przejechaliśmy przez całą posesję i wyjechaliśmy przez główną bramę, która była już otwarta. Jej również nie zamknęliśmy za sobą.

Krajobraz szybko mijał mi przed oczami. Miałem wrażenie, że Max przyspieszał z każdą chwilą. Nie podobało mi się to i powiedziałem mu o tym, ale chyba mnie nie usłyszał. Krzyknąłem głośniej, nadal nic. Zaśmiał się tylko, gdy ścisnąłem go mocniej, ale nie wiem, czy była to reakcja na moje protesty, czy na to że go obejmowałem.

Nie byłem pewien jak długo jechaliśmy, ale zdaję mi się, że dość krótko. Na pewno dużo krócej niż zajęłoby nam pokonanie tego dystansu samochodem.

W końcu się jednak zatrzymaliśmy. Nawet się nie rozglądałem, chciałem tylko jak najszybciej zejść z tego potwora. Gdy tylko Max zgasił silnik, szybko przerzuciłem nogę przez siedzenie i o mało się nie przewróciłem. Później i tak musiałem siłować się przez dobrą chwilę, żeby zdjąć kask. A udało mi się to dopiero, wtedy kiedy pomógł mi syn Mikaela.

- Niedobrze ci? - zapytał zupełnie, jakby go to obchodziło.

W sumie nie myślałem o tym wcześniej, ale teraz gdy już o tym wspomniał faktycznie poczułem, że po tej jeździe żołądek podchodzi mi do gardła.

Przyłożyłem dłoń do ust, a Max odsunął się zapobiegawczo. Na całe szczęście mdłości szybko minęły.

- Następnym razem... nie tak szybko - jęknąłem słabo.

- Dobrze - zgodził się od razu.

Max schował swój kask do skrytki pod siedzeniem, a mój zawiesił na kierownicy. No cóż, najwyżej go ukradną, niestety pod siedzeniem było miejsce tylko na jeden. Zarzucił plecak na ramie, a ja w tym czasie się rozejrzałem.

Staliśmy na parkingu, obok nas znajdował się chyba park, a po drugiej stronie budynki. Oczywiście poszliśmy w tym drugim kierunku. Grzecznie ruszyłem za Maxem, nie chcąc zostać tutaj sam. Kto wie, ile bym tu na niego czekał, o ile w ogóle by tu po mnie wrócił.

- Po co tu przyjechaliśmy? - zapytałem, próbując zacząć rozmowę.

Co prawda nie panowała tu taka cisza jak w rezydencji, bo co chwila rozlegał się warkot samochodów i gwar rozmów, ale mimo to nie pasowało mi, że on był cicho.

- Miałem ochotę wyrwać się z domu - odpowiedział krótko.

- Więc gdzie idziemy?

Na to już mi nie odpowiedział. No i dalej szliśmy w milczeniu. Najwyraźniej mój pomysł, żeby zacząć z nim rozmowę nie wypalił. No trudno, skoro Max nie chciał ze mną rozmawiać, to postanowiłem chociaż się trochę rozejrzeć.

Ulice były pełne ludzi, którzy wchodzili i wychodzili z budynków, które były w zasadzie wszędzie dookoła. W pewnym momencie prawie się zgubiłem, bo rozglądając się, nie zauważyłem, że Max skręcił i przeszedł na drugą stronę ulicy. Dogoniłem go szybko.

Wpadłem na jego plecy, gdy Max nagle się zatrzymał. Od razu się cofnąłem kilka kroków do tyłu.

- Przepraszam - wymamrotałem.

- Jak tam u ciebie z matmą? - zapytał, kompletnie ignorując moje przeprosiny.

A co mu się tak nagle wzięło na pytanie o to, jak idą mi lekcje?

- Słabo. A co?

Musiałem przyznać, że matematyka szła mi najgorzej ze wszystkiego, czego próbował nauczyć mnie Roberth. Tam było za dużo rzeczy do zapamiętania i za dużo rzeczy mi się ze sobą mieszało.

- Nigdy nie robiłeś zakupów, prawda?

- Taa - przyznałem. Nie wiem, po co zadawał mi to pytanie, to przecież było oczywiste.

Max sięgnął do kieszeni swojej skórzanej kurtki, odpiął zamek i wyjął z niej jakieś kawałki papieru, które mi podał.

- Ojciec kazał ci to dać - oświadczył, wkładając puste już ręce do kieszeni spodni. - Możesz sobie za to kupić, co chcesz.

Spojrzałem na to, co Max wcisnął mi w dłonie. Było to dziesięć banknotów, każdy po sto dolarów. Dobra, może rzeczywiście nie byłem dobry z matematyki, ale to potrafiłem policzyć.

Max stwierdził, że Mikael powiedział, że mogę to wydać na co zechcę, a ja nie potrafiłem odsunąć od siebie myśli, że jedyne czego bym chciał, to stąd uciec.


_ _ - _ _

Wybaczcie mi to opóźnienie, ale po prostu czas mi nie sprzyjał. Postaram się, żeby następny rozdział pojawił się szybciej.

Oczywiście jeśli mi się to uda. Niech moim ostatecznym terminem będzie początek tygodnia, ale postaram się wstawić go w weekend. Będę tak celować w niedzielę...

A tak poza tym... Podczas mojej ostatniej rozmowy z pewną osobą, która jest wtajemniczona w fabuły moich książek, zeszliśmy na temat ''Na Łańcuchu Swojego Pana''. "Próbuję pokazać, że Theo jest inny niż jego poprzednicy. Luke był posłuszny, Matt złamany, a Theo... on walczy." "Jeszcze", padła odpowiedź. Jak ja kocham prowadzić dyskusję z tą osobą! :)

Jak zawsze zachęcam do wyrażania swojej opinii i komentowania.

Życzę miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top