Spacer (part 2)
Sherlock podniósł się z ziemi powoli i przez łzy rozejrzał się dookoła, po czym z niebywałą wręcz determinacją ruszył na północ. Przeczesywał las krzaczek po krzaczku, jednak nie był w stanie znaleźć przyjaciela. Na nic zdało się wołanie, płacz i zgrzytanie zębów.
Zgubił Rudobrodego, ale nie był w stanie się z tym pogodzić.
Gdy słońce znalazło się niebezpiecznie blisko linii horyzontu, Sherlock z załzawionymi oczami zwrócił się tam, skąd przyszedł. Musiał wrócić do domu, chociaż wiedział, że bez awantury się nie obejdzie. Wciąż dręczyły go wyrzuty sumienia, choć w głębi duszy wiedział, że są bezsensowne. Naeet gdyby mocniej trzymał smycz, Rudobrody był niemalże jego wzrostu, i tak wyrwałby się i pobiegł w swoją stronę.
Do Musgrave wracał wlokąc się noga za nogą. Chciał jak najbardziej opóźnić spotkanie z rodzicami i bratem, chociaż wiedział, że oberwie mu się dwa razy bardziej, bo na domiar złego przez cały dzień nie pokazał się w domu. A miał tylko wyprowadzić psa...
~KILKA SMUTNYCH GODZIN WCZEŚNIEJ~
John biegł przed siebie co sił w nogach. Musiał znaleźć kolejną strzałkę, po prostu musiał! Rozglądał się gorączkowo dookoła w poszukiwaniu kolejnej wskazówki zostawionej mu przez siostrę jakąś godzinę temu, kiedy przygotowała trasę podchodów.
Zagłębiał się w las coraz bardziej. Wiedział, że nie powinno go tu być. Ale jednak patrzył dokładnie, nigdzie wcześniej nie było następnego drogowskazu. Drzewa wokół rosły coraz większą gęstwiną, przez ich splecione korony prawie wcale nie wpadało światło słonecznego dnia. John wzdrygnął się. Wyczuł niebezpieczeństwo. Nie wiedział jeszcze tylko jakie.
Wyjaśniło się to zaledwie kilka sekund później, gdy chłopiec usłyszał groźny, wilczy skowyt całkiem niedaleko siebie. Nic mu nie odpowiedziało, więc psowaty musiał być samotnym łowcą. Mimo wszystko małemu Watsonowi serce podeszło do gardła. Nie mógł zawrócić, bo stanąłby oko w oko z drapieżnikiem. Pozostał mu więc tylko bieg przed siebie.
Wiedział, że był już w sercu lasu. Przepełniało go to radością, podziwem... i paniką. Cholerną paniką, bo nie wiedział, co się tu czai. Podziwem, bo to w końcu było najchętniej przez zwierzęta zamieszkiwane miejsce w lesie. Radością, bo widział je pierwszy raz w życiu.
Biegł dalej przed siebie. Bez chwili wytchnienia, bez przerwy na oddech, bez względu na zmęczenie i ból w nogach. Drzewa zaczęły rosnąć w większych odstępach od siebie, coraz rzadziej. Nawet się nie zorientował, a przebiegł już niemal cały las? Niemal niemożliwe.
Nagle poczuł, że noga mu się zapada, a potem był już tylko pulsujący ból w okolicach kostki. Spanikowany blondyn spojrzał w dół. Kończyna utkwiła mu między korzeniami wielkiego dębu, w dodatku nienaturalnie wykrzywiona. Usiłował wydostać się z potrzasku, jednak na darmo. Utknął.
Wybuchnął płaczem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Był przerażony, a gdzieś w tym lesie czaił się samotny wilk. Jeśli przeżył do tej pory, musiał być dobrym łowcą. John czuł, że w starciu jeden na jeden nie będzie miał najmniejszych szans.
Jak na zawołanie z krzaków obok wyłoniło się najeżone zwierzę z obnażonymi kłami i głodem w psutych oczach. Szara sierść unosiła się i opadała wraz z mięśniami, które napinały się przy każym kroku postawionym przez wilka. Drapieżnik przylgnął do ziemi przednią częścią tułowia i łbem, szykując się do skoku. John wybuchnął jeszcze większym płaczem i zacisnął oczy, szykując się na koniec.
Koniec, który nie nadszedł.
Chłopiec usłyszał cichy warkot, a potem skowyt i charczenie, a zaraz potem zapadła cisza. Niepewnie otworzył jedno oko i pisnął, widząc kudłaty, rudy pysk należący do istnego psiego giganta tuż przy swojej twarzy. Rzucił się do tyłu, ale spowodowało to tylko większy ból skręconej nogi i pleców, którymi uderzył o nierówny pień.
Pies zignorował to, przyjaźnie polizał Johna w dłoń i zajął się rozkopywaniem ziemi tuż przy korzeniach, by następnie pomóc sobie zębami i rozsunąć je na tyle, by siedmiolatek mógł wyciągnąć nogę.
Blondyn odetchnął z ulgą, gdy przy pomocy obcego psa wydostał kończynę spomiędzy korzeni, jednak wciąż nie mógł na niej stanąć. W rezultacie położył się pod drzewem w przypływie bezradności i starał się uspokoić oddech i nie patrzeć na truchło wilka z rozszarpanym gardłem.
~
No, trzeci rozdział dziś dodany, nie wiem jak wy, ja jestem z tego zadowolona ^^
Oczywiście mam nadzieję, że Was zaskoczyłam... No i w zasadzie mogę Wam tylko powiedzieć, że jeszcze dziś spróbuję dać następną część 😉
Miłego wieczoru!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top