Lody (part 4)
Sherlock bez względu na wszystko rzucił się między krzaki i poczuł, jak na kogoś wpada. Dwie osoby przeturlały się kawałek na ziemi. Brunet podniósł się na rękach i spojrzał pod siebie, zauważając leżącego na ubitej, leśnej ziemi blondyna. Uśmiechnął się szeroko i opadł z powrotem na niego, przytulając go z całej siły.
- Nic ci nie jest! - szepnął radośnie, wdychając zapach johnowej koszulki.
- Uhm... Sher-lock... puść... - wydusił z siebie dziewięciolatek, a speszony Holmes pozbierał się i usiadł obok z wyraźnie zaróżowionymi policzkami.
- Jak ci się to udało? Kto cię porwał? Przewidziałeś to? - brunet zasypywał przyjaciela mnóstwem pytań, aż w końcu uznał, że trzy to i tak za dużo i nagle zamilkł, wpatrując się wyczekująco w Johna.
- Nie przewidziałem, ale mogłem się tego spodziewać – wyjaśniał powoli starszy chłopiec. - Zostałem zaatakowany przez Sebastiana, takiego gościa ze starszej klasy. Słucha się tylko jednej osoby i to ona, a raczej on, zażądał okupu od mojej siostry – powiedział.
- Kto to? - Sherlock był niesamowicie podekscytowany.
- Jim Moriarty – mały Watson niemal wypluł te dwa słowa składające się na przeklęte nazwisko szóstoklasisty uczęszczającego do tej samej szkoły podstawowej co on.
- No dobra, ale jak ci się udało im uciec? - oczy bruneta zalśniły, i nie tylko dlatego, że odbiło się w nich słońce wpadające przez szpary między liśćmi w koronach drzew.
- Nie było łatwo – przyznał blondyn skrzywiony. - Ale od początku miałem plan...
* * *
John otworzył powoli oczy i zamrugał, starając się przyzwyczaić do nikłego światła, które jaśniało pośrodku pomieszczenia. Była to zwykła, staroświecka lampa naftowa. Mógł spokojnie przyznać, że nie tego się spodziewał. Chciał coś powiedzieć, ale poczuł, że usta ma zaklejone poruszył się nieznacznie. Okazało się, że ma związane ręce i nogi, ale teoretycznie może swobodnie się poruszać. Fuknął tylko, zwracając tym samym uwagę dwóch osób rozmawiających przyciszonymi głosami w drugim kącie pomieszczenia.
- O, nasz żołnierzyk się obudził – wysoki blondyn z lekkim zarostem uśmiechnął się szyderczo, podchodząc bliżej, po czym wymierzył chłopcu kopniaka w brzuch, wywołując u niego zduszony krzyk. - Nie ciesz się, tak od razu to my cię nie puścimy – syknął, a przez jego twarz przemknął złowieszczy grymas.
- Daj mu spokój, Seb – rzucił leniwie drugi nastolatek znajdujący się w pomieszczeniu. - Pocierpi tu sobie bardziej, gdy pójdziemy – stwierdził, po czym wyciągnął z kieszeni szarej bluzy smartfona, wstukał coś na ekranie i zadzwonił. Odchrząknął i włączył głośnomówiący, przysuwając mikrofon telefonu do ust.
- Halo? - odezwał się głos z urządzenia, a John jęknął cicho, bo natychmiast rozpoznał w nim swoją siostrę.
- Droga panno Watson – zaczął dość niskim, łagodnym głosem brunet. - Prosimy przelać na numer konta który w tej chwili dostała pani esemesem – przy tych słowach spojrzał na Sebastiana, który wcisnął kilka miejsc na ekranie swojego telefonu, po czym pokazał mu komunikat o pomyślnym wysłaniu wiadomości – kwotę dwóch milionów dolarów, albo nigdy więcej nie zobaczy pani swojego uroczego braciszka – uśmiechnął się niczym psychopata. - Dajemy pani na to dwanaście godzin – dodał spokojnie, a następnie szybko wcisnął czerwoną słuchawkę i roztrzaskał telefon o ścianę.
Po krótkiej chwili spędzonej w kompletnym bezruchu, wpatrując się tępo w resztki urządzenia, podszedł do małego blondyna i pochylił się nad nim.
- Uważaj, z kim pogrywasz, Watson – syknął, a w jego oczach mignął złowrogi błysk. Prychnął, a brunet odsunął się od niego ze zniesmaczeniem na bladej twarzy, jedną ręką objął swojego podwładnego w pasie i razem wyszli z pomieszczenia, nawet nie fatygując się do zamknięcia drzwi.
Watson niewiele myśląc przeturlał się kawałek, powodując, że z kieszeni wypadł mu scyzoryk od ojca. Obrócił się tak, by móc chwycić za niego jedną z dłoni, a następnie wysunął nożyk i ostrożnie przeciął taśmę. Gdy już nogi miał wolne, powoli zdarł sobie izolator z ust, a następnie uwolnił nogi. Rozmasował kończyny, po czym podrzucił scyzoryk na ręce i zaśmiał się pod nosem. Stwierdził, że to głupota, żeby nie przeszukać więźnia, ale jednak głupota na poziomie Sebastiana. Włożył pamiątkę z powrotem do kieszeni i cicho wyjrzał na korytarz. Nie dostrzegłszy nikogo, puścił się biegiem przed siebie. Gdy już wybiegł z budynku, nawet nie chciał sprawdzać, gdzie przebywał; bez oglądania się za siebie zmierzył wzrokiem otoczenie, po czym wyznaczył sobie najkrótszą drogę do lodziarni. Wiedział, że stamtąd już trafi do swojej kryjówki. Nie zamierzał wracać do Harriet, dopóki nie zyska pewności, że jest bezpieczny, więc rzucił się biegiem najkrótszą drogą do budki z lodami.
Po kilku minutach, już z wyraźnymi początkami poważnego zmęczenia, minął niebieską miejscówkę, by następnie skierować się w stronę lasu. Zaczął się zastanawiać, czy ktokolwiek go tu znajdzie, ale w końcu przypomniał sobie, że jednej osobie opisał, jak trafić do jego ulubionej kryjówki.
Był pewien, że Sherlock szybko połączy fakty.
* * *
- Nie pomyliłem się ani trochę – podsumował całą historię. - Bardziej smuci mnie fakt, że w poniedziałek znów zobaczę się z Jimem i tym jego blond przydupasem – fuknął, gdy wychodzili z lasu.
- Nie zobaczysz – Sherlock uśmiechnął się szeroko, a następnie wskazał ręką przed siebie. John podniósł wzrok i oniemiał, widząc jak brat Holmesa i jakiś policjant pofarbowany na czerwono nokautują jego dwóch największych wrogów, a następnie uśmiechają się do siebie porozumiewawczo. Młody funkcjonariusz zakuł obydwu w kajdanki i siłą wpakował do radiowozu, po czym dał znak kierowcy, że może jechać z nimi na posterunek, a następnie wrócił do starszego Holmesa i bez wahania przybił z nim piątkę.
Mycroft speszył się trochę, gdy zauważył, że jego braciszek był świadkiem całej akcji, ale ten tylko uśmiechnął się zwycięsko i ciągnąc za sobą Johna podbiegł bliżej.
- Hej, młody – przywitał się czerwonowłosy. - To ty nas zawiadomiłeś, prawda?
W odpowiedzi Sherlock energicznie kiwnął głową, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Dawno nie spotkałem takiego rozważnego chłopca jak ty – uklęknął przy brunecie i poczochrał przyjaźnie jego loki. - Jestem Greg – wyciągnął pięść w stronę chłopca, który bez wahania przybił z nim żółwika.
Chwilę później Grega przywołano do drugiego radiowozu, więc musiał zakończyć swoją jakże zajmującą rozmowę z maluchem, który właśnie objaśniał mu, jak doszedł do tego, gdzie znajduje się John. Gdy czerwonowłosy oddalał się, Sherlock zamyślił się na chwilę, po czym nabrał powietrza do płuc.
- Pa, Graham! - krzyknął, machając mu ręką na pożegnanie.
- Greg, nie Graham! - odkrzyknął tamten i odmachał chłopcu, niknąc w radiowozie.
- Na zdrowie – mruknął brunet pod nosem, po czym odwrócił się w stronę stojącego obok blondyna, który do tej pory pełnił tylko rolę zafascynowanego słuchacza. - To co, idziemy na lody?
~
No, i oto i obiecany kolejny rozdzialik, mordeczki ;*
Jestem z niego cholernie dumna, chyba głównie dlatego, że wyszedł naprawdę długi! 1034 słowa, jeśli LibreOffice nie kłamie :3
Chciałam też serdecznie bardzo podziękować wszystkim za 2,15 tysięcy wyświetleń, 575 gwiazdek i #726 w Fanfiction! To mój największy do tej pory sukces, który zawdzięczam właśnie Wam! 😘
Jako iż jest wcześnie rano, dodam jeszcze tylko kilka screenów z mojej wczorajszej gry w Plague Inc. Podejrzewam, że poprawią Wam humor na dzień dobry, no i ogólnie polecam gierkę, bo nawet bez wszystkich ulepszeń jest zajebista xD
(Za którymś razem w tym pasku na górze wyświetliło mi się: "W. Brytania: Polityk porwany, wzięty na zakładnika i łaskotany".
Pierwsze co pomyślałam? Okurwa, Mycroft, dałeś się złapać?! 😂😂)
//*EDIT*//
Moja kol (aka przyjaciółka) twierdzi, że Gregowi nie do twarzy w czerwonym. Zrobiłam mały edit dzięki Gimpusiowi i... Sami oceńcie, czy wygląda dobrze w takim kolorze, czy nie XD
//*EDIT II*//
Na prośbę NekoWikitoria zrobiłam inne wersje kolorystyczne, a także wyszukałam blond i czarne, dla porównania; oto one! 😂
(jeśli nie do końca widać kolor: wybaczcie, to GIMP się zbuntował. Polecam zwiększyć jasność ekranu 👍)
Do następnego rozdziału! ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top