Nie byłam na to przygotowana...

Jestem Calypso, podobnoć urocza, 17-letnia córka jednej z najbardziej rozchwytywanych aktorek Hollywood-Angeliny Jolie. Taaak, wiem jak to brzmi.
       Mam siedmioro rodzeństwa z czego żadne nie jest w pełni biologicznie ze mną spokrewnione. Od rozwodu mamy i Brada, w przeciwieństwie do mojego rodzeństwa pomieszkuje raz u Brada raz u mamy. Niemniej jednak znaczenie lepiej czuje się w willi przy plaży należącej do mojego przybranego ojca.
       Od dziecka jestem uświadamiana że jestem wpadką. Nie to, że mama mnie zaniedbywała czy coś, bo jestem jej najstarszą biologiczną pociechą, w dodatku paparazzi mnie uwielbiają i często ląduje na pierwszych stronach kolorowych pisemek, a głupi reporterzy wychwalają moją urodę i przy okazji urodę matki.
        Kiedyś chętniej mi opowiadała o moim genodawcy, tak nazywam faceta, który mnie zrobił. Mówiła że był zabójczo przystojny i zbuntowany,  podobno jestem ich idealnie wyważoną mieszanką. Jednak od rozwodu jest ogólnie mniej chętna do jakichkolwiek konfrontacji. Dlatego od miesiąca śpię u taty. Poświęca mi też więcej czasu, niż przedtem. Razem surfujemy, zabiera mnie na zakupy, premiery, bankiety i inne pierdoły.        
       Przyznam szczerze że jako osoba obserwująca obydwie strony w trakcie rozwodu, to Brad znacznie bardziej to przeżył.
      Ale dzięki temu wzrosła jego miłość do mnie. Nigdy nie przeszkadzało mu że w sposób biologiczny nie ma ze mną nic wspólnego. W sumie to tylko on traktował mnie jak zwykłe dziecko, próbował mi zapewnić w miarę normalne dzieciństwo, co nie było proste. Media zrobiły straszną chece kiedy Brad zauważył moją nadpobudliwość, problemy z pisaniem i czytaniem, zaprowadził mnie do psychologa. Spekulowali że to tylko jego wymysł, ale ja też zaczęłam to zauważać. Faktycznie nie mogłam nawet na ważnych imprezach usiedzieć na tyłku, oczywiście paparazzi natychmiast to wychwycili. I znowu strzelali jakimiś idiotycznymi tekstami typu: "NAJPOPULARNIEJSZA NASTOLATKA TEJ DEKADY NIE POTRAFI SIĘ ZACHOWAĆ" albo " NAJSTARSZE DZIECKO BRANDELINY NIE POTRAFI WYSIEDZIEĆ NA MIEJSCU" i tak dalej.
       Przyznam że mama przez jakiś czas miała mi to za złe, ale Brad w ogóle się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie, był w pewnym sensie dumny ze mnie że nie jestem typową, rozpuszczoną panienką, przejmującą się tak bardzo opinią publiczną.
       Teraz też jestem pod ostrzałem mediów. Tym bardziej że otwarcie wszyscy zostali poinformowani że Brad jest tylko moim ojczymem.
       Jako najstarsza latorośl Brandeliny wielokrotnie w wywiadach byłam pytana o moje stosunki z ojczymem, nigdy nie skłamałam, bo przecież nie miałam takiego powodu.
       Odbiegając od tematu moich stosunków z Bradem, opowiem wam o moim pierwszym i ostatnim w tym świecie związku z synem znanego piłkarza i projektantki mody-Brooklyn'em Beckham'em. Z Brooklyn'em poznałam się na długo przed rozwodem rodziców. Brad i David od wielu lat się przyjaźnią, więc automatycznie na wszystkich imprezach branżowych pojawialiśmy się w szóstkę.
       W sumie to do momentu rozwiązania całej sprawy, spotkałam się z Brooklyn'em i myślałam że coś poważniejszego z tego wyniknie. Oczywiście tylko tata był pozytywnie nastawiony na ten związek, mama nigdy nie przepadała za Beckham'ami. Udowodnił to pozytywne nastawienie kiedy kupił mi przepiękną wille na południowym wybrzeżu Kalifornii, tłumacząc nam (mnie i Brooklyn'owi) cytuję "Strasznie się martwie kiedy co chwile latacie do siebie przez ocean, więc pomyślałem że łatwiej wam będzie kiedy będziecie mieli wspólny dom do swojej dyspozycji." Przez bardzo długi czas faktycznie prawie że mieszkaliśmy razem i bardzo mi to odpowiadało. Oboje zajmujemy się modelingiem, więc kiedy rozeszła się informacja że mieszkamy razem, zaczęliśmy dostawać mnóstwo propozycji pracy razem. Obojgu to absolutnie pasowało, bo zachwywaliśmy się bardziej swobodnie dzięki temu. I już nie podróżowaliśmy pojedynczo.
       Wiadomo, teraz sporo się zmieniło, Brad poprosił czy mógłby się wprowadzić, a ja oczywiście nie mogłam się nie zgodzić. Brooklyn'owi to nie przeszkadzało, wrócił na jakiś czas do domu, tłumacząc że powinnam spędzić trochę czasu z Bradem na zasadzie córka-ojciec. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, aczkolwiek brakowało mi kogoś kogo mnie przytula w łóżku wieczorem i rano...
       Mamy kolejny przepiękny dzień w południowej Kalifornii, jest 10 rano, a termometry już wskazują 30 stopni Celsjusza, zapowiada się dzień idealny, niebo nie przysłonięte ani jedną chmurką. Fale leniwie wdzierają się na ląd, tworząc przy tym charakterystyczny, ukochany przeze mnie szum.
       Leniwie zwlokłam się z łóżka i wyszłam na taras wychodzący z mojej sypialni dokładnie na prywatną plaże. Przez chwilę napawałam się porannym słońcem i morskim powietrzem.
       Zeszłym na dół do kuchni, mając nadzieję że tak jak codziennie będzie na mnie czekał tata z kawą. Niestety tym razem, taty nie było, ale za to na blacie leżała karteczka, ewidentnie napisana w pośpiechu. "Córcia, z samego rana zadzwonił do mnie Josh i poprosił o pospiesznie pojawienie na planie. Okazało się że są jeszcze jakieś niedociągnięcia prawne w sprawie nowego filmu. Cały dzień mnie nie będzie więc zobaczymy się dopiero wieczorem na bankiecie.
        Chyba o tym pamiętasz prawda?
W każdym razie o 15 przede Joy i Chris (moi prywatni styliści), pomogą ci się przygotować. Impreza zaczyna się o 19 więc, raczej się wyrobicie. 18:45 przyjedzie po ciebie ta biała limuzyna, którą jechaliśmy ostatnio. Będę gdzieś tam na ciebie czekać.
Kocham cię Calypso, tata"
Rzadko się zdarza żeby Josh go tak nagle gdzieś wzywał, widocznie na prawdę coś się stało.
 

     No dobra, mam jeszcze kilka godzin do przyjazdu Joy i Chrisa więc chyba posurfuje. Nie czekałam aż mnie leń dorwie tylko pognałam do pokoju i przebrałam się w mój sportowy strój kąpielowy, załpałam deskę i już za chwilę byłam już w wodzie. Miła odmiana od tego skwaru.
      Miałam chyba dobry dzień, od razu załapałam fale-giganata. Przeceniłam się trochę jednak i szybko zrzuciło mnie z deski. Wpadłam z 5 metrów po wode i trochę mnie zamroczyło, miałam jakieś dziwne omamy wzrokowe, zobaczyłam jakiegoś wysokiego, szczupłego nastolatka, o czarnych włosach i lodowacie-niebieskich oczach takich jak moje. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem przez krótka chwilę, jednak na tyle długa z wystarczyła żebym dopatrzyła się miarowego poruszania jego klatki piersiowej. Zdecydowanie musiałam mieć zwidy, przecież oddychanie pod wodą jest niemożliwe. Fakt pozostaje faktem, potrafię bardzo, bardzo długo wstrzymać oddech, ale ten chłopak wisiał jakieś kolejne 5 metrów pode mną. Przecież jakby zabrakło mu tlenu to nie zdążył by się wynurzyć.
       Miałam wrażenie że znam to spojrzenie. Jak przez mgłę, zobaczyłam przed sobą identyczne jak dziwnego chłopaka i moje lodowate oczy, należały do szczupłego  mężczyzny, na tyle na ile go widziałam około 30. Jedynym wyraźnym elementem jego ciepłej, ojcowskiej twarzy były tylko oczy, które patrzyły na mnie z zachwytem."Witaj maleńka Calypso" powiedział i zniknął. Kiedy się otrząsnęłam po dziwnej wizji spojrzałam w dół szukając chłopaka, który zniknął.
       Wypłynęłam niechętnie na powierzchnię i zaczęłam się rozglądać za moją deską, zauważyłam ją, stała sobie radośnie, wbita w piasek jakieś 15 metrów od granicy fal. Dziwne, przecież sama się nie postawiła do pionu. No mniejsza z tym, zabrałam deskę i zwinęłam się z plaży. Zjadłam śniadanie i poleniuchowałam do przyjścia Joy i Chrisa.
       Postarali się jak zwykle, warto było przez Bóg jeden raczy wiedzieć ile godzin przed lustrem dla takiego efektu. Miałam stylówke ala grecka bogini, moje brązowe włosy Joy podkręciła, a przednie kosmyki luźno upieła. Zrobiła mi naturalny makijaż, oczy podkreśliła tuszem, a usta malinową pomadką. Chris dobrał mi śliczną, białą, powłuczystą, długą  sukienkę bez ramiączek i z głębokim rozporkiem na nodze do tego miałam szalik przeszywany złotą nitką, który Chris podpioł mi go w kilku miejscach żebym nie musiała się martwić że mi spadnie. Na nogach miałam sandały wiązane na rzemyki do połowy łydki w kolorze naturalnej skóry na wysokiej szpilce. Szkoda tylko że mój chłopak nie będzie mógł mnie tak oglądać.
       Punktualnie o 18:45 tak jak zapowiadał tata na podjeździe stanęła biała limuzyna. Raźnie wymaszerowałam pod ręce z Chris'em i Joy. Podprowadzili mnie to auta i pożegnali ze mną. Grzecznie jak zwykłe przywitałam się z szoferem, a ten ukłonił mi się i i stworzył drzwi.
       Kiedy usiadłam wygodnie i dopiero zauważyłam że na kanapie na przeciw mnie siedzi wysoki chłopak o latynosko-elfiej urodzie. Miał kręcone, czarne włosy i brązowe, uśmiechnięte oczy. Z kędziorów wystawała para spiczastych uszu. Na ustach miał uśmieszek jakby właśnie wymyślił jak mnie zabić bez świadków.
      C-Emmmm, cześć? Ty tooo?
      Chłopak-Hej, jestem Leo. Twój ojczym poprosił mnie żebym ci towarzyszył na imprezie.
      C-No dobra, tylko dlaczego nic mi nie powiedział?? Zadzwonię do niego i zapytam o co chodzi.
Tak jak powiedziałam tak zrobiłam. Tata odebrał po dwóch sygnałach.
       T-Cześć mała, co jest?
       C-Dlaczego mi nie powiedziałeś że jakiś Leo ma mi towarzyszyć na bankiecie?
      T-W zasadzie to nie bedzievi3 na bankiecie. Zabierzecie mnie stąd. Potem ci wszystko wyjaśnię.-rozłączył się.
      L-I co powiedział Brad?
      C-Powiedział że mamy go tylko z imprezy zabrać i że wszystko mi wyjaśni później. Ehh. Nie lubię jak się coś przede mną ukrywa.
Chłopak już nic nie powiedział, siedział zamyślony bacznie obserwując krajobraz za oknem.
       Nawet przez chwilę w głowie zapiszczały mi głośki mówiąc coś w stylu:"Jaki on jest uroczy jak tak siedzi zamyślony." Jednak szybko je wyparłam. Ogarnij się Cali, przecież masz chłopaka, którego kochasz-skarciłam się w duchu.
POV. LEO
Cały czas myślałem jak by tu zacząć rozmowe.  Chciałbym się dowiedzieć o niej czegoś więcej oprócz tego że jest córką jednego z Wielkiej Trójki i siostrą mojego ziomka.
       Ona jest taka śliczna. Nawet Piper nigdy jej nie dorówna. No, ale przecież ja nie mam u niej najmniejszej szansy. No bo, gdzie ja do księżniczki Olimpu i nowej Królowej Piękności. Albo nie, ona będzie Królową Obozu, na 100%. To tym bardziej! Nie jestem szczególnym ciachem. Na pewno jak tylko się pojawi w Obozie Półkrwi zostanie otoczona wianuszkiem mięśniaków gotowych do noszenia jej na rękach i prześcigających się w romantycznych pomysłach byle go wybrała. Ale wcale się nie zdziwie, mój wzrok nigdy nie padł na zgrabniejszą pupę. Oczy ma dokładnie takie jak ON. Niby lodowate, ale pełne ciepła. 
       Tak pochłoneły mnie myśli o jej urodzie że nawet nie zauważyłem że lampie się na nią jak Festus w malowane wrota (bez urazy stary). Machała mi dłonią przed twarzą.
       C-Haloooo, Calypso do Leona! Leo odbiór?!
       L-Co? Tak, tak już wróciłem a ziemię. To o czym mówiłaś?
       C-Mówiłam dwie rzeczy.
       L-Jakie księżniczko?-po flirtuje z nią, co z tego będzie to moje
       C-Ehhh. Po pierwsze drogi książę-oo wiedzę że ona też ma ochotę się pobawić-mówiłam żebyś się na mnie nie gapił, bo się z tym niezręcznie czuje. A po drugie to gdzie ty mnie wywozisz? Hotel mieliśmy dobre 10 minut temu.
       L-Co do hotelu to wszystko ci wytłumaczy Brad. A co do gapienia się to trudno tego nie robić, jesteś taka piękna.-posłałem jej mój firmowy uśmieszek i puściłem oczko
      C-Wiesz co Leo? Takie kity to ja, ale nie mnie. Mogę się założyć że masz dziewczyne albo przynajmniej wianuszek wiernych fanek, ale ja się nie dam wkręcić. Z resztą mam chłopaka.-a no tak, zapomniałem o tym całym Brooklyn'ie Bekham'ie no to jestem spalony (hehe głupio to brzmi w moich ustach). On jest taki atletyczny, przystojny, utalentowany i jest sławny. A ja... Dobra w ogóle się nie będę wypowiadać...
      Jedyne co mnie nazwijmy to "pociesza" to to że za chwilę już nie będzie mogła o nim pamiętać, bo to będzie dla niego zbyt niebezpieczne. Wiem, to brzmi okropnie, ale taka prawda.
       No i znowu odpłynąłem gdzieś, jeden Hefajstos wie gdzie. Zanim zdążyłem poruszyć kolejny temat auto się zatrzymało. To była dla mnie szansa pokazania jej że jestem dżentelmenem. Szybko wstałem i wyszedłem jako pierwszy żeby podać jej dłoń przy wysiadaniu. Miała tak niesamowicie gładkie, delikatne ręce. Przyznam że lubię kiedy dziewczyna ma spracowane dłonie, ale u Calypso jakich by ich nie miała to i tak były piękne...
       Zaskoczyła ze stopnia i zaplątała się w swoją sukienkę. Gdyby nie ja leżała by teraz na glebie. Spojrzała na mnie zdziwiona z lekko rozwartymi ustkami.
      C-Emmmm dzięki Leo.-uśmiechnęła się niepewnie
      L-Zawsze do usług księżniczko znów puściłem jej uwodzicielskie oczko
       Nagle jak znikąd wyskoczył Brad.
       B-A co tutaj się dzieje?!
       C-Eeeee nic tato, potknęłam się, a Leo mnie uratował przed buziakiem z ziemią.-spojrzała na mnie tymi wielkimi oczami szukając poparcia teorii
       L-To prawda Brad. Teraz może lepiej zajmijmy się tym po co tutaj przyjechaliśmy.-szybko zmieniłem temat
       B-Ah. Tak, tak Leo, masz rację.
Tak więc córcia, chce zacząć od tego że bez względu na to co teraz powiem, nie miej mi za złe że tak długo to z matką ukrywaliśmy.
      C-Tato, powiedz o co chodzi do cholery...!
      B-Więc te wszystkie mity o bogach,potworach i magii to prawda. Bogowie istnieją i nadal ingerują w życie śmiertelników. I.....
Ehhh... Calypso jesteś córką Posejdona.
  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top